Zbiór opowiadań dla młodzieży w wieku 11-15 lat – o tym, co w życiu najważniejsze: o przyjaźni, szacunku, sprawiedliwości, odwadze, wolności, ale też optymizmie, życzliwości, pokojowym nastawieniu do świata…


Gorzka czekolada i inne opowiadania o ważnych sprawachAutorami czternastu opowiadań (o każdej z wartości) są laureaci Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren, organizowanego przez Fundację ABCXXI Cała Polska czyta dzieciom.

Opowiadanie o mądrości napisał zaś związany od lat z Fundacją Andrzej Maleszka, niezwykle popularny i lubiany autor bestsellerów dla dzieci i znakomity reżyser.

Niewiele jest książek tak poważnie traktujących młodego czytelnika. Znakomicie napisana, świetnie zilustrowana – śmieszy i wzrusza, rozczula i skłania do refleksji, prowokuje do sporów i dyskusji.

Na pewno niejeden nastolatek będzie identyfikował się z bohaterami „Gorzkiej czekolady…” – Kacprem, któremu tak trudno zdobyć się na odwagę, nastoletnią właścicielką wielorasowego psa Kufla, której życie będzie o wiele prostsze, gdy przestanie notorycznie kłamać, Jackiem i Marcinem, którzy zupełnie inaczej oceniają, co to szczęście, a co pech.

W tych opowiadaniach znajdą też swoje portrety sami dorośli – czasem (jak w „Rajskim ptaku”) ostro zarysowane. I świat, który w tym wieku ocenia się może najsurowiej, ale jakże szczerze.

Piętnaście opowiadań – piętnaście wartości na piętnastolecie Fundacji ABCXXI, która od lat mówi o emocjach młodych czytelników, czyli o tym, co najważniejsze.

Spis opowiadań

Katarzyna Ryrych – “Złomek”, “Szczęśliwego Nowego Roku”, “Rajski ptak”, “Niebieska kredka”
Barbara Kosmowska – “Fan-Fatalne zauroczenie”, “Szacun i gorzka czekolada”, “Koszulka z numerem 6”
Katarzyna Terechowicz – “Kacper”
Wojciech Cesarz – “Dolina jeleni”, “Sztuka programowania”
Katarzyna Terechowicz i Wojciech Cesarz – “Burza”
Paweł Beręsewicz – “Pech”, “Nędzny tchórz”, “System”
Andrzej Maleszka – “Genialny Pomyl”

Ważna książka o ważnych sprawach – na ważny wiek.
Dorota Koman

Praca zbiorowa
Gorzka czekolada i inne opowiadania o ważnych sprawach
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 25 października 2016

Gorzka czekolada i inne opowiadania o ważnych sprawach


Najpierw powiedzmy sobie, o jakie ważne sprawy chodzi w tej książce.
Dla różnych ludzi różne sprawy są ważne – dla jednych uroda i wysportowane ciało, dla innych posiadanie najnowszego telefonu i pieniędzy, jedni cenią sobie wiedzę, inni żeglowanie, jeszcze inni powiedzą, że najważniejsza jest miłość i rodzina. O rzeczach ważnych mówimy WARTOŚCI. I jak widać – mogą być wartości materialne i niematerialne, a wśród niematerialnych są takie, które bezpośrednio wpływają na nasze relacje z ludźmi. Mają one to do siebie, że – w przeciwieństwie do wartości materialnych – im więcej ich dajemy, tym więcej ich do nas wraca.
W tej książce będziemy mówić właśnie o nich. Kształtują one nasz charakter. Określają to, jak postępujemy, do czego dążymy i w jaki sposób traktujemy innych. Jeśli nasze wartości służą dobru szerszemu niż tylko własne, relacje z innymi ludźmi i z samymi sobą stają się lepsze. Gdy postępujemy egoistycznie czy nieuczciwie, pogarszają się.
Ponieważ wiele nieporozumień między nami bierze się stąd, że mówiąc to samo, mamy na myśli całkiem co innego, warto zastanowić się, co kryje się pod takimi – często używanymi – pojęciami, jak szacunek, przyjaźń, wolność czy przyzwoitość.
Co jest ich istotą?
Jest szansa, że jeśli będziemy podobnie pojmować wartości, będzie mniej nieporozumień przy ich praktykowaniu – mniej konfliktów, bólu, rozczarowań i gniewu, a więcej radości, zaufania i dobrych relacji między nami.
Irena Koźmińska


Barbara Kosmowska

Szacun i gorzka czekolada

SZACUNEK jest to grzeczność, czyli kulturalne zachowanie wobec innych, oraz troska o ich uczucia i dobro. Należy się on każdemu człowiekowi, gdyż wynika z niezbywalnej właściwości każdego z nas – z godności ludzkiej. Szacunek jest podstawą wszystkich innych wartości moralnych: uczciwości, odpowiedzialności, solidarności, przyjaźni itd. Jeśli ktoś okazuje nam szacunek, czujemy się dobrze w jego towarzystwie. Gdy traktuje nas bez szacunku, odczuwamy zakłopotanie, przykrość, czasem gniew. Szacunek powinniśmy okazywać nie tylko innym ludziom – bez względu na ich wiek, pochodzenie, wiedzę czy stan posiadania – ale także sobie. Jest on warunkiem i tworzywem dobrych relacji między ludźmi.

O rany! Jestem zaskoczona… Nie wiedziałam, że jeśli chce się pomagać w waszym Rodzinnym Domu Dziecka, to trzeba przechodzić taki test… Opowiedzieć o sobie… To ma być coś z mojego życia? Co mnie zmieniło albo dało do myślenia? Mhm… Myślę, że najbardziej ta historia z Anielką… Trochę się boję tej opowieści, bo dziś jestem już kim innym… O to właśnie chodzi? Skoro tak, postaram się być szczera. Nie jest mi łatwo, bo o nieudanych przyjaźniach tyle już pisano i mówiono, że to zgrana płyta. A mimo to do końca wierzyłam, że nas to nie dotyczy. Że jesteśmy wyjątkowe i łączące nas uczucia też…
Zacznę od tego, że Anielkę zna cała szkoła. Nauczyciele podają ją za przykład. Jeśli mówią z dumą „nasza Anielka”, wiadomo, o którą chodzi, chociaż w innych klasach są jeszcze trzy Anielki. Chyba każda szkoła ma taką swoją Anielkę, reprezentacyjną. Nie muszę więc tłumaczyć, jak to działa, kiedy ktoś jest wyjątkowy.
Im bardziej Anielka dla nauczycieli była „nasza”, tym mniej „nasza” stawała się dla klasy. Wiadomo! Wielka nieobecna, te wszystkie olimpiady, konkursy… W takim życiu nie ma miejsca na koleżeństwo albo przyjaźń. A tu nagle pewnego dnia Anielka dała mi do zrozumienia, że mogłybyśmy razem chodzić do szkoły i z niej wracać. Ależ się cieszyłam! Wprawdzie łatwiej mi się chodziło i wracało ze szkoły z Kaśką, bo mieszkamy na tym samym osiedlu, ale iść u boku najlepszej to była gratka! Potem Anielka usiadła ze mną w ławce. Zastanawiałam się nawet, jak to możliwe, że wybrała kogoś tak przeciętnego i małomównego jak ja. Moje oceny też nie powalały, więc tym bardziej zdumiewało mnie to wyróżnienie. Jedyne, co trochę uwierało, to smutne spojrzenia Kaśki, z którą wcześniej siedziałam. Wprawdzie nic nie powiedziała, bo jest jeszcze bardziej wstydliwa ode mnie, ale czasem bez słów można usłyszeć to, czego wolelibyśmy nie słyszeć…
Szybko zrozumiałam, że takiej wyjątkowej przyjaciółki nie można mieć na własność. Moja babcia uważa przyjaźń za sztukę równie trudną jak miłość, bo i ona powinna trwać do końca życia. O niczym innym wtedy nie marzyłam. Wreszcie miałam przyjaciółkę…
Wszelkie wątpliwości co do Kaśki i jej smutnych spojrzeń opuściły mnie ostatecznie na biwaku. Bo właśnie tam stało się coś niezwykłego. Złożyłyśmy sobie z Anielą przysięgę „na śmierć i życie, na dobre i złe, na zawsze razem”. Powtarzałam te słowa, a oczy mi błyszczały. No, wiecie… Przy blasku księżyca, w ciemnym lesie, punktualnie o północy. Przypieczętowałyśmy tę przysięgę dżemem truskawkowym Heli (klasowego łakomczucha), bo prawdziwą krwią jakoś nie miałyśmy odwagi. I jeszcze obiecałyśmy sobie, że moja córka będzie miała na imię Anielka, a Anielki – Marta, jak ja. I że weźmiemy ze schroniska dwa spokrewnione koty. I że chyba raczej nie wyjdziemy nigdy za mąż, choć wówczas z tymi córkami byłby kłopot, co przytomnie zauważyła Anielka.
W naszej klasie zmieniały się dzienniki i listy obecności. Jedni odchodzili, inni dołączali. Kaśka z nikim się nie zaprzyjaźniła. Miała koleżanki. Ja – Anielkę. Oczywiście tylko wtedy, gdy bywała w szkole. Gdy wracała z konkursów, występów i olimpiad, przygotowywała się do następnych. Umiałam na nią czekać. Przyzwyczaiła mnie, że raczej nie pójdziemy razem na rower czy do kina, nie spędzimy popołudnia na basenie. Ale przecież byłyśmy przyjaciółkami „na dobre i złe, na zawsze razem”… Wystarczyło pamiętać, co jest najważniejsze.
No i któregoś dnia… Wciąż trudno mi o tym opowiadać. Któregoś dnia stało się najgorsze.
Hrabina, moja stara ukochana kotka, nie wróciła z nami do domu po wizycie u weterynarza. Świat się walił, nie mogłam znaleźć sobie miejsca, bo wszędzie, gdzie spojrzałam, widziałam moją Hrabinę. Tu jej obróżka, tam kłębuszek sierści, gdzie indziej poduszka, którą uwielbiała… Czułam się okropnie opuszczona i chyba pierwszy raz zadzwoniłam do Anielki z prośbą, żeby koniecznie do mnie przyszła. Potrzebowałam jej wiedzy i rozsądku, bo Aniela to chodząca „wiedza i rozsądek”, jak mawia dyrektorka naszej szkoły. Jednak gdyby nawet nie znalazła odpowiednich słów, tylko ze mną pomilczała, też poczułabym ulgę…
Miałam pecha. „Wiedza i rozsądek” przygotowywała się do kangurów czy innych konkursów i „choć bardzo by chciała”, jak mnie pośpiesznie telefonicznie zapewniła, nie znalazła czasu, aby się ze mną zobaczyć.
Źle znosiłam pustkę po Hrabinie. Nawet Kaśka wpadła do mnie któregoś dnia z jakąś maskotką, gdy mój brat Antek powiedział jej, co się stało. Aniela wróciła po kilku dniach z nagrodą. O mojej Hrabinie nie pamiętała. Czekałam, kiedy zapyta albo wygłosi jakąś mądrą sentencję, bo tyle ich znała, nawet po łacinie. Widocznie jednak żadnej pasującej do mojego nastroju nie znalazła. No i temat umarł… jak nasza starusieńka kotka. Zastanawiałam się wtedy, czy Aniela w ogóle wie, jak bardzo zmieniło się ostatnio moje życie. Musiało minąć dużo czasu, bym zrozumiała, że moje życie tak naprawdę wcale jej nie obchodziło…
Od tamtej pory rósł we mnie żal. Jakbym dostała od Anieli w niechcianym prezencie magiczne okulary, przez które wszystko wyglądało inaczej. Przestałam odpisywać od niej zadania. Co z tego, że podsuwała mi zeszyt z gotowymi wynikami, skoro na klasówkach musiałam liczyć wyłącznie na siebie? Ani jedno, ani drugie liczenie nie było moją mocną stroną. Kilka razy poprosiłam, aby wytłumaczyła mi jakieś rachunkowe zawiłości, ale jej „wiedza i rozsądek” znowu były zajęte czymś o wiele ważniejszym. Okropnie się poczułam, gdy dostrzegłam, jak mało znaczę dla Anieli. Nagle zrozumiałam, że przez te wszystkie lata tylko ślepo za nią maszerowałam, godząc się na nasz wspólny rozkład zajęć i uczuć. Jednak przyjaźń to przyjaźń, myślałam. Czasami trzeba na prawdziwą przyjaciółkę poczekać…

…To niełatwe tak siedzieć naprzeciwko was i mówić o sprawach, nooo… bardzo prywatnych. Wolałabym napisać podanie z prośbą o przyjęcie mnie na czas próby. Bardzo chciałabym wreszcie zrobić coś ważnego dla innych i dla siebie, coś, co sama wymyśliłam. Skoro jednak nie da się inaczej zostać wolontariuszką, to trudno. Spróbuję jeszcze raz przejść przez to wszystko…
…Nie pamiętam dokładnie, ale chyba z półtora roku temu dołączyła do naszej klasy Zuzka. Powiedziała o sobie krótko, że pięć lat mieszkała w Londynie, jej rodzice skończyli pracę przy jakimś projekcie i razem z nimi wróciła do Polski. Taka zwyczajna się nam wydała. Właściwie nikt jej początkowo nie zauważał. Zajęła miejsce w ławce, jednak nie w naszych głowach, a o sercach to już w ogóle nie wspomnę… No, co się tak patrzycie?! Mówię, jak było!
Na samym początku Anielka zainteresowała się nową i nawet byłam trochę zazdrosna, kiedy namawiała Zuzkę na warsztaty teatralne. Potem uznałam, że byłoby świetnie kolegować się we trzy. Ale już po tygodniu dowiedziałam się, że Zuzka „jest nudna i do nas nie pasuje”. Moim zdaniem pasowała. Zresztą Zuza to miła dziewczyna, a nie strój kąpielowy. Nie odważyłam się jednak głośno zaprotestować i dałam spokój.
Ale nie całkiem…
Po cichu lubiłam Zuzę. Nawet bardzo. A im bardziej ją lubiłam, tym rzadziej rozmawiałam o niej z Anielką. Bo Zuza wcale nie była taka zwyczajna, a nazwać ją nudną – to niemal jak obraza. Wyobraźcie sobie, że ona ani razu nie zakpiła z Antosi, która okropnie się jąka i na początku, jeśli ktoś nie jest do tego przyzwyczajony, to trudno się nie śmiać. Nie skomentowała głupoty naszych klasowych bliźniaków, które zachowują się jak starszaki z przedszkola.
A Heli, temu okrągłemu łakomczuchowi, pożyczyła swoją wypasioną apaszkę, gdy jej pękły spodnie. Żeby mogła jakoś zamaskować dziurę. I natychmiast dziewczyny przestały z Heli drwić, a ich apaszki też wylądowały na biodrach, jakby to był ostatni krzyk mody. Ale chyba najbardziej zapamiętałam tę sprawę z Małym…
Bo Mały, znaczy Robercik, jest najniższy w klasie i Kuba, taki macho całą gębą, uwielbia go lekko dręczyć. Nie żeby Małego prał, ale a to mu nogę podstawi, a to krzesło odsunie i Mały ląduje na ziemi albo łapie dziwne pozy. No i któregoś dnia starym zwyczajem po lekkim pchnięciu przez Kubę Mały wylądował na podłodze u stóp nowej.
– To jest, Mały, zabawa w rycerza! Całuj stopy swojej księżniczce! – rechotał Kuba, a my ze strachem patrzyliśmy, jak Zuzka spokojnie wstaje i pyta klasowego tyrana, dlaczego znęca się nad słabszym.
Kuba nadął się i tylko tępo patrzył na nią. Nie wierzył własnym uszom, że ktoś ma czelność pytać go o takie rzeczy! W dodatku jakaś niewydarzona nowa. I do tego dziewczyna! Podszedł do niej z tą swoją miną mordercy, aż się przeraziliśmy. I nagle wielki wysportowany Kuba znalazł się w tym samym miejscu, z którego przed chwilą Robercik ledwo się pozbierał.
– Tylko nie całuj moich stóp, bo sobie nie życzę! – warknęła Zuzka, a my zaczęliśmy bić jej brawo.
Cała klasa, bo wcześniej nikt się nie odważył wejść Kubie w paradę. A Zuzia, jakby nic się nie stało, usiadła na swoim miejscu i dalej wertowała podręcznik do matmy.
Anielka nie klaskała. Pomyślałam, że jest przyzwyczajona do braw, ale nie do klaskania innym. Gdy wracałyśmy do domu, wspomniała o zajściu, mówiąc, że brzydzi ją przemoc. Kiedy próbowałam powiedzieć, że właśnie ktoś jej zapobiegł, i to, jak się okazało, europejska mistrzyni juniorek w dżudo, Anielka gniewnie potrząsnęła lokami i upomniała mnie, że wspieram „mordobicie”. Tak powiedziała i już wiedziałam, że właśnie skreśliła Zuzę z listy swoich znajomych. I to skreśliła „na śmierć i życie, na dobre i złe, na zawsze”…
Zuzia nie próbowała kolegować się z nikim na siłę, a mimo to prawie wszyscy się do niej garnęli. Była miła, nikogo nie wyróżniała. Uczyła się dobrze, ale nie człapała za nauczycielami jak nasze prymuski, żebrząc o poprawę sprawdzianu czy klasówki.
– Brakuje jej ambicji! – prychała Anielka. – Pewnie wie, że wyżej nie podskoczy… – mówiła współczująco.
Początkowo przytakiwałam, wreszcie uznałam, że najwyższy czas powiedzieć, co myślę.
– A mnie to imponuje, że jest taka spoko… Ma, co ma, i to jej wystarcza – wzięłam któregoś razu Zuzkę w obronę.
– Równasz do gorszych. – W głosie Anieli wyczułam pogardę. – Ale rozumiem, nie każdy jest stworzony do sukcesów – rzuciła szybko, kończąc rozmowę, bo na korytarzu mignęła Stokrotka, pani od biologii, która po stokroć powtarza, że jesteśmy tumanami.
Anielka pędem ruszyła w jej stronę, bo czwórka z plusem z ostatniego sprawdzianu paskudnie obniżała jej średnią.

 
Wesprzyj nas