Julia Brystygier, niesławna szefowa V departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jedna z najbardziej znanych kobiet czasu stalinizmu. Jednocześnie ta, o której niewiele tak naprawdę wiadomo.


Krwawa LunaMówi się, że znęcała się nad aresztowanymi, a pod koniec życia nawróciła się pod wpływem zakonnic z Lasek.

Co z tych opowieści jest prawdą? Skąd wziął się jej przydomek „Krwawa Luna”?

Patrycja Bukalska stara się znaleźć odpowiedzi na te pytania i zrozumieć motywacje Julii Brystygier, śledząc kolejne ważne punkty w jej drodze życiowej – od dzieciństwa w galicyjskim miasteczku, przez wojnę i ciemny czas stalinizmu aż po emeryturę spędzoną na pisaniu książek.

Powstał fascynujący portret kobiety wybitnie inteligentnej, silnej, ale i dogmatycznej – która podjęła bardzo złą decyzję, od której nie było już odwrotu. Historia Luny wpisana w trudną polską historię XX wieku jest zarazem odbiciem drogi wielu polskich przedwojennych komunistów.

Patrycja Bukalska – pisarka, dziennikarka „Tygodnika Powszechnego”. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego oraz United States Holocaust Memorial Museum) i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Specjalizuje się w historii XX wieku, ale w swojej pracy zawsze patrzy na wielką historię poprzez pryzmat indywidualnych ludzkich losów. Jej poprzednia książka „Sierpniowe dziewczęta’44” (2013) opowiadała o doświadczeniach uczestniczek Powstania Warszawskiego.

Patrycja Bukalska
Krwawa Luna
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 12 października 2016

Krwawa Luna


„[…] czym jest to, co nazywamy: ludzkie uczucia, jeśli nie pułapką, w którą wpadamy w chwilach słabości”
Julia Prajs, Pomarańcza

Pierwsze pytania

JULIA PRAJS-BRYSTIGER. 1902–1975.
Tylko tyle napisane jest na czarnej płycie jej grobu na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Nic więcej.
Co jakiś czas na płycie pojawia się jednak coś jeszcze – wymalowany czerwoną farbą napis KRWAWA LUNA i ponaklejane karteczki ze słowami „zbrodniarka komunistyczna”. Ktoś musi bardzo jej nienawidzić, skoro robi to raz po raz. Albo po prostu ona, „Krwawa Luna”, tak mocno wbiła się w naszą zbiorową pamięć, stając się symbolem okrucieństwa komunistycznej służby bezpieczeństwa, że to na jej grobie jak w soczewce ogniskuje się nienawiść do dawnych oprawców.
Dlaczego właśnie ona? Dlaczego spośród dawnych towarzyszy z bezpieki tylko ona jest „krwawa” i po śmierci?
Skąd się wzięła mroczna legenda „Krwawej Luny”? Kim była kobieta, stojąca za tym pseudonimem? Kiedy w jej życiu nastąpił punkt zwrotny i stała się taką, jak ją pamiętamy? Co zdeterminowało jej życie?
Rodzimy się z pewnym kapitałem talentu i możliwości. Co z nim zrobimy – zależy od nas. Także i od okoliczności, ale nawet w najgorszych okolicznościach można podejmować różne decyzje.
Bohaterki mojej poprzedniej książki Sierpniowe dziewczęta’ 44, kobiety, które jako nastolatki wzięły udział w Powstaniu Warszawskim, mówiły, że poszły do konspiracji, a potem do powstania, bo tak było trzeba. Nie była to starannie przemyślana decyzja, lecz coś w rodzaju odruchu, potrzeby serca. To doświadczenie je przemieniło, zostawiło głęboki ślad. Wszystkie jednak mówiły to samo: że nie żałują, że za nic nie dałyby sobie tamtych dni odebrać. Jaki był odruch, co stało za decyzją Julii – w jej czasie i w jej miejscu? Co ją przemieniło? Co sprawiło, że nastoletnia Julia, z głową pełną marzeń, wstąpiła na drogę, która miała zmienić ją w „Krwawą Lunę”?
Takie pytania zadawałam sobie, kiedy zaczynałam pracę nad tą książką. Chciałam się dowiedzieć, kim była Julia Brystygier, zanim zaczęła pracę w bezpiece. To, kim była w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, było oczywiste – „Krwawą Luną”. Ale kim była potem, już na emeryturze? Czy żałowała?
Znalazłam odpowiedzi, których się nie spodziewałam. Z czasem przyzwyczaiłam się, że pisanie o Lunie jest jak gra w pokera – kiedy co chwila wołam „sprawdzam!”.
Są dwie rzeczy, które o Brystygierowej zwykle się pisze i które musiałam sprawdzić – że była nazywana „Krwawą Luną” z powodu maltretowania więźniów w komunistycznych aresztach, oraz że pod koniec życia nawróciła się na katolicyzm. To taka ładna historia – jest wina, jest żal i jest wybaczenie. Ładne historie rzadko są prawdziwe. Potrzebne były fakty.

Źródła

Ustalanie faktów w opowieści o Lunie nie było łatwe. Nie ma już osób z jej pokolenia, a tych, którzy ją spotkali, żyje ledwie garstka. Rozmowy z nimi były niezwykle cenne. Są archiwa, ale dokumenty to tylko część prawdy, ponadto nie wszystkie się zachowały. To tam jednak zaczęłam – od teczki personalnej Julii w Instytucie Pamięci Narodowej. Pierwsze szczegóły na temat rodzeństwa, pochodzenia, okresu przedwojennego. To wciąż było za mało, by „poczuć” człowieka. Potem kolejne teczki, kolejne sprawy, z którymi była powiązana. W Archiwum Akt Nowych dziesiątki relacji dawnych, jeszcze przedwojennych komunistów, z których starałam się zrozumieć, co ich do komunizmu przyciągnęło. Relacje ofiar brutalnych przesłuchań w powojennym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Poboczne wątki, drobiazgi. Książki historyków i świadków tamtych wydarzeń (szczegółowa lista publikacji, z których korzystałam, zamieszczona została w bibliografii). Mozolna praca przy układaniu portretu Julii z tych ułamków wspomnień, oficjalnych raportów, pożółkłych kartek.
Ubiegłej jesieni dowiedziałam się, że do napisania książki o Lunie przygotowywała się również Teresa Torańska. To była niezwykła wiadomość, gdyż jej ustalenia mogły zmienić całe moje wyobrażenie o Lunie. O ile oczywiście udałoby mi się dotrzeć do materiałów Teresy. Miałam nadzieję, że może rozmawiała z kimś, z kim ja już porozmawiać nie mogę, z prozaicznego powodu – upływu czasu.
W styczniowy biały poranek dostałam pudło Teresy – czarne, tekturowe, z metalowymi rogami; zwykłe pudło z Ikei. Tysiące takich pudeł zapełniają półki w wielu mieszkaniach – skrywają stare papiery, zabawki, PIT-y i rachunki za prąd, zapomniane szaliki, rysunki dzieci zbierane od przedszkola. To jedno, które nadal leży pod stołem, przy którym pracuję, miało ukrywać odpowiedzi na wiele moich pytań. Na wieku pomarańczowym flamastrem drukowanymi literami napisano: BRISTIGIER.
W środku było kilkadziesiąt stron wywiadu z profesorem Michałem Bristigerem (został opublikowany przez Torańską w zbiorze Śmierć spóźnia się o minutę). Notatki z pracy nad wywiadem. Kserokopie artykułów z przedwojennej prasy lwowskiej. Fiszki, karteczki – małe i większe – powyrywane z zeszytów i notesów, pokryte notatkami, pytaniami, numerami telefonów. Kilka szesnastokartkowych zeszytów z pożółkłymi kartkami – takie same miałam w szkole podstawowej w latach 80. W środku znów notatki z bieżącej pracy, pytania, uwagi. Nie wszystko jest jasne, bo oczywiście te zapiski autorka robiła na własny użytek. Nakreślony na szybko szkic układu kilku ulic we Lwowie. Książki napisane przez Lunę. Płyty ze skanami dokumentów z IPN-u.
Niektóre z tych materiałów już znałam, niektóre wskazywały, gdzie szukać dalej. To była wielka pomoc, również emocjonalna. Bo pisanie o Lunie było trudne, naprawdę trudne, ale to temat na zupełnie inną opowieść.

Obraz Luny

Informacji o życiu osobistym Brystygierowej, o jej przemyśleniach, zmieniających się poglądach jest niewiele. Z kolei materiały dotyczące kierowanego przez nią Departamentu V to setki instrukcji, okólników, wytycznych i raportów. Departament V nadzorował i rozpracowywał organizacje młodzieżowe i społeczne, partie polityczne, Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe. Szczególnie operacje przeciwko Kościołowi, głównej przeszkodzie stojącej na drodze do przemiany Polski w kraj komunistyczny, są tematem niezwykle obszernym. Książka opisująca, czym zajmowała się Julia Brystygier i jej ludzie w MBP miałaby wiele tomów. Takie pozycje już zresztą istnieją. Choć to ona stała za najsilniejszymi uderzeniami w Kościół, jak aresztowanie biskupa Czesława Kaczmarka w styczniu 1951 roku i jego pokazowy proces, czy też późniejsze internowanie kardynała Stefana Wyszyńskiego w roku 1953, to nie te wydarzenia są tematem mojej pracy.
Ta książka jest o Lunie i o moim poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Dlaczego kobieta tak wybitnie inteligentna całkowicie poświęciła się jednej idei i uznała, że cel uświęca środki. Jej inteligencja jest okolicznością obciążającą. Wykorzystała ją do opracowywania najskuteczniejszych metod inwigilacji i łamania ludzi. Skuteczniejszych często niż tortury i bicie.
A przecież wcale nie musiało tak być. Będąc osobą wszechstronnie wykształconą, władającą kilkoma językami, obdarzoną zdolnościami literackimi, z dobrym wyczuciem psychologii, chęcią angażowania się społecznie, pracowitą, konsekwentną w innych okolicznościach, podejmując inne decyzje, mogła zostać kimś zupełnie innym. Mogła być uczoną, na przykład socjolożką, pisarką, społeczniczką, może nawet świętą – bo przecież jej rewolucyjny zapał mógłby się przekształcić w zapał religijny, pełne poświęcenie dla realizacji wizji lepszego świata. Mogła być kimkolwiek by zechciała. Mogła osiągnąć wszystko.
Zamiast tego stała się „szarą eminencją” bezpieki. „Krwawą Luną”.
To o tym jest ta książka, o tym, co było dla niej ważne, jakie były jej motywacje, jakie decyzje podejmowała i jak zaważyły one na jej życiu.

Książka

Nie wiem, kim będą czytelnicy mojej książki. Dla niektórych Julia, którą opisałam, będzie nie dość „krwawa”. Inni będą zawiedzeni, że nie prezentuję jej jako gorliwej katoliczki. Ktoś jeszcze stwierdzi, że o takich ludziach jak ona w ogóle nie powinno się pisać.
Myślę, że trzeba pisać, właśnie dlatego, że zawsze warto zadawać pytania o źródła takich fenomenów jakim w zbiorowej pamięci stała się „Krwawa Luna”. Zrozumienie nie oznacza usprawiedliwienia.
Ponadto jej wybory ideologiczne były wyborami typowymi dla sporej części przedwojennego pokolenia polskich komunistów. Nie była jedyną, która za ideą podążyła w ciemność.
Wierzę, że zawsze warto się przyjrzeć, jak zło współistnieje z dobrem, jak jedna decyzja może zmienić życie, jak wszystko, co uczynimy, zostanie w przyszłości policzone i ocenione. Czasem trzeba spojrzeć również w tę mroczną stronę.

Patrycja Bukalska
Warszawa, 16 września 2016 r.

Rozdział 1
Jagielnica/Topolnica – początki

Na początku nie było jeszcze „Krwawej Luny”. Była Julia. Ewentualnie Luna – bo nie był to bynajmniej partyjny pseudonim, lecz imię używane niekiedy przez rodzinę, bliskich i samą Julię. Tak się czasem podpisywała, tak mówili o niej później towarzysze w partii. Była też nazywana Babcią Luną.
Julia, Luna, Julia, Luna. Dwie wariacje imienia tej samej osoby. Nie ma w tym krwi. Jest coś ulotnego, kobiecego. Ciekawe, dlaczego rodzice – Herman i Berta Preiss – takie imię wybrali dla pierworodnej córki. Czego jej życzyli? Dużo miłości?
Julia.
Staram się myśleć: Julia, bo Luna zbyt blisko jest Luny „Krwawej”, a ja chcę zobaczyć dziewczynę, jeszcze młodą i lekką. Obrać „Krwawą Lunę” z warstw ciemnych doświadczeń i złych decyzji, jak cebulę ze skórki. Zobaczyć, kim była na początku.
Julia Preiss, potem – po mężu – Brüstiger.
A może Julia Prajs, po mężu Bristiger? Lub Brystygier? Brüstiger?
Ileż jest wariacji jej nazwiska.… Nawet w partyjnych papierach wersji jest kilka. To więcej niż tylko kłopot z umlautem ü… To jakaś wieczna niestałość, zmiana, pozory. Na jej wizytówce – którą sama dla siebie zamawiała – napisano: „dr. Julja Bristiger”. Ale w dokumentach raz jest Bristiger (1944 rok), raz Brystygierowa i Brystiger (1949 rok), a jeszcze później Bristyger (1954 rok). Kiedy sama stała się obiektem inwigilacji w latach 60., ktoś poirytowany dopisał w dokumentach sprawy: „prawidłowa pisownia nazwiska brzmi: Bristiger-«PREISS»”.
Różnie pisała nazwisko po mężu, różnie też swe panieńskie (Prajs lub Preiss). Właściwie to jedynie Luna jest stała. Imię też można zmienić – Julia zmieniła imiona swoich rodziców, lata po ich śmierci, już w komunistycznej Polsce. Henryk widać brzmiał lepiej niż Herman, a Izabela podobała jej się bardziej niż Berta…. Nazwisko też nie jest wieczne. Jednak gdzieś tam, pod kolejnymi warstwami imion, nazwisk i słów, jest człowiek ze swoją historią.

Raj na Podolu

W pudle Teresy są mapy – Lwowa i Kresów. Notatki o korzeniach rodzin Brüstigerów i Preissów. Wykaz lwowskich adwokatów. Dwie fotografie. Drzewo genealogiczne. Nazwiska: Preiss, Salzberg, Teich… Imiona: Hanna, Izak, Marjem… Daty narodzin i śmierci. Wszystko, co prowadzi do Julii z Jagielnicy, małego miasteczka leżącego w połowie drogi między Tarnopolem a Czerniowcami, raz bliżej, raz dalej granicy państwowej, zależnie od tego, jak zmieniała ją historia.
Julia urodziła się 25 listopada 1902 roku w Stryju, ale to w Jagielnicy się wychowała. Jej dzieciństwo i młodzieńcze lata przypadły na niespokojny czas w niespokojnym regionie, ale z okruchów wspomnień, które znalazły się w jej opowiadaniach, widać, że tamten świat wraca do niej w obrazach nieco za ładnych, prześwietlonych słońcem, przywołanych nutą zapachu czy jakimś nieznaczącym szczegółem. Jest w nich dziewanna – skromna, niepozorna roślina, o aksamitnych, osrebrzonych liściach i delikatnych, drobnych kwiatach.
„Zawsze urzekała mię czy to kłosem smukłym, czy gorącą żółtością i utajonym zapachem, czy po prostu młodopolszczyzna nazwy rzucała na roślinę swe uroki. «Strzeliste świece, słońcem płonące» – pisałam o kwiecie dziewanny w latach, kiedy dziewczęta zapisują poematami marginesy szkolnych zeszytów…” – tak dziewannę wspominała Julia w opowiadaniu zatytułowanym Morze. Dziewanna mogła jej szczególnie zapaść w pamięć, bowiem ma właściwości lecznicze, może jej ususzone kwiaty wykorzystywał ojciec aptekarz. Może sama chodziła je zbierać – tak jak trzeba, wcześnie rano, zanim wyschnie rosa (mnie w każdym razie tak właśnie uczono).
Są i inne kwiaty, których różnorodność, barwy i odcienie zapamiętała:

„[…] Jeśli pójść nieco wyżej w górę, natrafia się na skąpo rozsiane ziele, mocno uczepione pochyłości gruntu, takie jak u nas trzewiczki, cypropedium, o tym samym podolańskim fiolecie, i kwiatki małe liliowe, które kiedyś na swój prywatny użytek nazwałam «rajskie » […]. I ruda szczotka bodiaków, rozdrapująca wyschłe zbocze, a jeśli wejść między bodiakowate osty, i one odsłaniają kształt różny i barwę – wszystko znajome. A więc są i te z buraczkowatym łebkiem, i te z puchem wełnistym lila, i szarozielone, gwiazdkowate, i żółte, wywiędłe, składem kwiecia przypominające zasuszone szarotki”

 
Wesprzyj nas