Kiedy wszystko wali się na głowę, można zrobić tylko jedno – wziąć sprawy w swoje ręce!


Granat poproszęEmilia Przecinek – trzydzieści dziewięć lat, sto pięćdziesiąt sześć i pół centymetra wzrostu, znana autorka romantycznych powieści, matka dwojga nastolatków, szczęśliwa mężatka.

Wierzy w uczucie do grobowej deski, choć wie, że czasem miłość nie uskrzydla, lecz zasiada przed telewizorem i hoduje brzuszek. Przykładna małżonka Cezarego, który nagle postanawia zostać szczęśliwym mężem, ale innej kobiety (nie dość że młodszej, to jeszcze wyższej, co szczególnie boli Emilię) i pozostawia swoją ślubną z niespłaconym kredytem hipotecznym, dwójką dzieci oraz teściową i matką na karku.

Los nie sprzyja przyszłej rozwódce. W dodatku jej reputacja zawodowa zaczyna się walić, gdyż z konta firmy, w której pracował wiarołomny małżonek, znika ogromna suma pieniędzy, a jego kochanka zostaje znaleziona martwa.

W tej sytuacji można zrobić tylko jedno. Wziąć sprawy w swoje ręce.

Olga Rudnicka (ur. 1988) – znana autorka powieści sensacyjnych „Natalii 5”, „Cichy wielbiciel”, „Były sobie świnki trzy” i wielu, wielu innych. Miłośniczka zwierząt, natury i dobrego jedzenia. Kocha jazdę konną i dobrą książkę. Nigdy nie polubi kawy i hipokryzji. Zawsze będzie podążać za swoimi marzeniami.

Olga Rudnicka
Granat poproszę!
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 11 października 2016

Granat poproszę


Siedząca przy oknie kobieta zastanawiała się, jak to się dzieje, że jedyną częścią ciała człowieka, która z wiekiem się nie zużywa, jest dupa. I nie, nie miała na myśli nic zdrożnego. Zdaniem Emilii Przecinek, lat trzydzieści dziewięć, wzrostu sto pięćdziesiąt sześć i pół centymetra, człowiek średnio raz w tygodniu dostaje od życia kopniaka w dupę i nadal na niej siedzi. Może to nie kwestia zużywalności, lecz regeneracji, myślała. Może dupa działa jak wątroba. Fenomen regeneracji wątroby został przez fachową literaturę szczegółowo opisany wzdłuż, wszerz, a nawet w poprzek, a dupa w literaturze pomijana jest wstydliwym milczeniem.
Emilia na ogół nie miała skłonności do tego typu dywagacji. Nie interesowała jej numerologia, kosmologia ani natura czarnych dziur. Swój kreatywny umysł zwracała ku istotniejszym kwestiom, takim jak wychowanie dzieci, powstrzymanie się od zabójstwa własnej matki, ukończenie książki w terminie. Wszakże dzisiejszy poranek zmusił ją do refleksji innego rodzaju. Wstała dość późno, około dziewiątej, ale była to wina Pelagii, która do późnej nocy wspominała swoją młodość. Pelagia, rzecz jasna, nie istnieje. To babcia Filomeny, jej głównej bohaterki romantycznej, która ma spory problem z wyborem mężczyzny swojego życia. Oczywiście Filomena też nie istnieje. Co nie zmienia faktu, że Emilia przez pół nocy użerała się z dwiema zmyślonymi kobietami jak z przysłowiowymi przekupami. Babci Pelasi usta się nie zamykały, Filomena próbowała wyłowić z tego coś użytecznego, a Emilia ledwo nadążała z zapisywaniem ludowych mądrości.
Dochodziła dziesiąta, a tyłek Emilii zarobił już całą serię ciosów od losu. Pisarka zastanawiała się, jak to jest, że to, co nazywamy losem, to tak naprawdę grupa otaczających cię osób, które za wszelką cenę próbują wpędzić cię do grobu. W łazience znalazła test ciążowy. Ona sama testu nie kupowała i nie używała, bo z doświadczenia wiedziała, że aby zajść w ciążę, trzeba sypiać z jakimś mężczyzną, na przykład z własnym mężem. Z cudzym też można, chociaż się nie powinno. Rzecz w tym, że Emilia nie sypiała z żadnym mężem – ani własnym, ani cudzym, ani bezpańskim. Jedyną kobietą w tym domu poza samą Emilią była Kropka, jej szesnastoletnia córka, która nie miała męża, a nawet chłopaka. Przynajmniej do dziś tak właśnie sądziła jej matka. Wynik testu na szczęście był negatywny, jednak o samej konieczności jego wykonania trzeba porozmawiać z córką.
Emilia nadal była w fazie oszołomienia, gdy zadzwonił do niej przebywający w delegacji małżonek, by ją poinformować o trzech rzeczach. Po pierwsze – delegacje, na które jakoby jeździł od roku, nie miały miejsca. Po drugie – owe rzekome delegacje spędzał ze wspaniałą kobietą, która miała lat dwadzieścia osiem i sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Tego ostatniego mógł teraźniejszej małżonce oszczędzić. Po trzecie – uważał, że honor nakazuje mu ożenić się z przyszłą matką swojego dziecka, która wprawdzie chwilowo dziecka się nie spodziewa, ale Cezary miał nadzieję to zmienić. Fakt, iż najpierw należałoby rozwieść się z obecną żoną, pokrył pełnym wyczekiwania milczeniem. Emilia również milczała, a po chwili się rozłączyła. Uznała, że ma do przemyślenia pilniejsze sprawy niż życie seksualne swojej córki.
Telefon od wychowawczyni syna z informacją, że pan dyrektor chciałby porozmawiać o relegacji jej krnąbrnej latorośli ze szkoły, już jakoś nie wyprowadził Emilii z równowagi. Przyjęła wiadomość raczej obojętnie i oświadczyła, że oddzwoni, jak tylko porozmawia z dzieckiem o zaistniałej sytuacji.
Kiedy telefon zadzwonił po raz trzeci, po prostu podniosła go do ucha. Uznała, że jak się nie przedstawi, może los ją oszczędzi.
– Emilko, przejrzałam te dwa rozdziały, które mi przesłałaś. Są zajebiste. To będzie hit! – entuzjazmowała się jej agentka, Wieśka, lat czterdzieści osiem, wzrost sto sześćdziesiąt dziewięć. – Bohaterka jest przecudowna! Ale babcia Pelagia musi zniknąć.
– Dlaczego? – zdumiała się niebotycznie autorka kolejnej powieści romantycznej, którą zamierzała stworzyć. Babcia Pelagia stanowiła oparcie całej rodziny. Nie może tak po prostu umrzeć. – Przecież ona ma dopiero siedemdziesiąt dwa lata! – zaprotestowała.
– Emilko, babcia Pelagia nie istnieje. Nie musisz jej zabijać. Po prostu ją wykasuj.
– Ale dlaczego? – zapytała bezradnie.
– Jest niekompatybilna z oczekiwaniami naszych czytelników – wyjaśniła krótko Wieśka.
Emilia rozłączyła się bez słowa. Niekompatybilna. Ciekawe sformułowanie. Zdaje się, że ona sama była niekompatybilna ze swoim mężem, Cezarym Przecinkiem, lat czterdzieści dwa, sto osiemdziesiąt pięć wzrostu. Emilia miała wiele wad. Niektóre były irytujące dla otoczenia. Choćby ten nawyk charakteryzowania otaczających ją osób w centymetrach. Do tego mierzyła wszystkich wzdłuż, a nie wszerz, czego efektem było dziesięć kilogramów nadwagi, do której zwykle nie przywiązywała wagi. Ale jej mąż podchodził do tego zagadnienia inaczej i wymienił ją na kogoś o niższym wskaźniku BMI, pomyślała, schodząc z wagi, na którą weszła w rozterce, sama nie wiedząc po co. W tej chwili nadwaga nie była największym problemem do rozwiązania. Czy dziesięć kilogramów nadwagi dla kogoś przy moim wzroście to jeszcze nadwaga czy już otyłość? – zapytała samą siebie w lustrze.
Lustro na szczęście było zaparowane, nie widziała więc siebie zbyt dokładnie. Może i dobrze. Agentka wmawiała jej, że kobiety w średnim wieku powinny się z nią utożsamiać, dlatego ma wyglądać jak zwykła kobieta, a nie Miss Filipin.
Co Wieśka mogła wiedzieć o zwykłych kobietach, zżymała się w duchu Emilia. Agentka miała czterdzieści osiem lat, a wyglądała na dziesięć mniej. Jej facet zaś skończył trzydzieści pięć i pisarka podejrzewała, że niedługo zostanie wymieniony na kolejny model, młodszy, nie starszy. Może i dla niej nadszedł czas zmiany?
Przetarła lustro, ale tylko część pokazującą twarz. Twarz nie była zła. Zmarszczki nie za bardzo widać, jak to u pyzatych często bywa. Podbródek jej nie wisiał, skóra na szyi wyglądała na napiętą. Nie wiadomo, co będzie, jak schudnie. Bo Emilia postanowiła wreszcie zrzucić nadmiar kilogramów. Już nie dla męża, lecz dla siebie. Nie miała zamiaru stać się godną politowania porzuconą żoną przed czterdziestką, otyłą, z włosami jak strąki i nieregularnie depilowanymi brwiami. Postanowiła natomiast zostać singielką z odzysku. Z tego, co zdołała zaobserwować w mediach, różnica między tymi dwoma typami kobiet liczy się w kilogramach. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że przygnieciona ogromem nieszczęścia, jakie na nią spadło, szuka tematów zastępczych, jak ma to w zwyczaju nasz rząd, który za każdym razem, gdy dzieje się coś, z czym sobie nie radzi, natychmiast dobiera się do macicy kobiety, majstrując przy ustawie aborcyjnej, by odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów gospodarczych.
Owinęła się ręcznikiem i pomaszerowała do kuchni. Wyjęła z zamrażalnika resztkę lodów. Ostatni raz, pomyślała, sięgając po łyżkę. Przecież nie wyrzucę, usprawiedliwiała się, biorąc do ręki pojemnik ze śmietaną w sprayu. Wyrwała kartkę z kalendarza i zaczęła sporządzać listę rzeczy do zrobienia.

1. Pamiętać o terminie!
Cokolwiek by się działo, wydawca musi dostać nową powieść na czas. W przeciwnym wypadku niesłowna autorka już nigdy nie zobaczy na oczy żadnej zaliczki.
2. Znaleźć prawnika.
Na rozwodach kompletnie się nie znała. Wszystkie jej bohaterki na końcu książki szczęśliwie wychodziły za mąż.
3. Schudnąć.
Zdrowe żywienie nie było jej mocną stroną. Trzeba będzie pogadać z Kropką. Jest nastolatką, o odchudzaniu wie wszystko. O antykoncepcji mniej, bo inaczej nie potrzebowałaby testu ciążowego.
4. Powiadomić dzieci o rozwodzie.
Hm… Może powinna poprosić kogoś o pomoc? Jakiegoś psychologa? Kto wie, jak dzieci to przyjmą? A jeśli zaczną pić i ćpać? Seks już uprawiają. Przynajmniej jedno z nich.
5. Mieszkanie.
No właśnie, co z mieszkaniem? Mieszkanie było wspólne. Tak samo jak kredyt, który w dalszym ciągu spłacali. Ups… Ogarnęło ją złe przeczucie. Bardzo, bardzo złe. Emilia na ogół wierzyła swojej intuicji, choć ta w sprawie Cezarego była równie ślepa, jak jej posiadaczka. Przynajmniej obie miały nauczkę. Idealny mąż nie istnieje.
6. Lista jest za krótka?
Emilia miała świadomość, że czeka ją o wiele więcej wyzwań i spraw do załatwienia. Ale o tym, że zostanie rozwódką, dowiedziała się zaledwie przed godziną. Nie mogła oczekiwać od siebie większej inwencji tak od razu. Nie w tych okolicznościach.
7. Zrobić obiad.
Vita manet. Życie trwa. Tak, musi się zachowywać naturalnie, żeby dzieci nie straciły poczucia bezpieczeństwa. Domowy obiad to podstawa.
Emilia postanowiła rozpocząć realizację zadań od końca. Mianowicie od obiadu. Zrobiła więc to, co zwykła czynić w podobnych sytuacjach. Otworzyła szufladę i wyjęła plik ulotek z pobliskich pizzerii. Już miała zacząć je przeglądać w poszukiwaniu czegoś, na co będzie miała ochotę, gdy przyszedł jej do głowy jeszcze jeden punkt do listy.
8. Dowiedzieć się, kim jest ta kobieta.
Ale czy ktoś, kto kupuje buty w sklepach z obuwiem dla dzieci, może rywalizować z kimś o wzroście modelki? Nie może. Westchnęła ciężko i nad kropką zrobiła wykrzyknik ze znakiem zapytania. Dawid pokonał Goliata. Może i jej się uda. Tylko po co? Oszołomiona Emilia uprzytomniła sobie, że wprawdzie jest porzuconą żoną nie dłużej niż godzinę, ale męża właściwie już nie chciała. Resztek zbierać nie będzie. Ani po swoim małżeństwie, ani po innej kobiecie. Jednakże nie byłaby sobą, gdyby zostawiła sprawy własnemu biegowi. Musi poznać ową niszczycielkę cudzego szczęścia, tego Conana Barbarzyńcę w spódnicy i piętnastocentymetrowych szpilkach, których ona sama nie mogła nosić, bo wyglądała jak mała dziewczynka w butach własnej matki. Na pewno jest blondynką, pomyślała, patrząc z goryczą na obracający się w mikrofalówce talerz.

Kropeczek ze zgrozą spoglądał na pobojowisko w kuchni. Na stole stała na pół opróżniona butelka whisky, na podłodze walała się pusta butelka po coli. Pudełko po pizzy wystawało z kosza na śmieci, stojącego pod ścianą. Wolał nie wnikać, jak się tam znalazł, powinien być w kuchennej szafce pod zlewozmywakiem. Z otwartej lodówki buchało chłodem, z przewróconej butelki z ketchupem wyciekał sos, tworząc gęstą plamę na jasnych płytkach. Wszędzie leżały porozrzucane zdjęcia, niektóre pocięte. Matki nie było.
Rozgardiasz nie wyglądał na włamanie, lecz normalny zdecydowanie nie był. Matka za bardzo nie kochała porządku, ale takiego syfu to nawet ona by nie zdzierżyła. Dlatego nie wchodziła do jego pokoju, nie chcąc narażać na szwank swojego poczucia estetyki ani zmysłu powonienia.
– Co tu się stało? – Zdumiona Kropka stanęła jak wryta w progu.
– Pojęcia nie mam – odparł Kropeczek, nazywany tak przez przyjaciółki Kropki. Jego siostra naprawdę miała na imię Krystyna, ale gdy skończyła cztery lata, sama siebie nazwała Kropką i tak już pozostało. Kropeczek, który na chrzcie otrzymał imię Klemens, po dziadku, ksywkę przyjął z mieszanymi uczuciami. Nadal nie wiedział, czy lepiej być Kropeczkiem czy Klemensem, dlatego używał drugiego imienia – Stanisław. Bycie Stasiem też nie rozwiązywało jego życiowego problemu, ale jak się ma wyrodnych rodziców, którzy niewinne dziecko obarczają takim brzemieniem, to ksywka „Kropeczek” nie jest najgorszą rzeczą, jaka może się człowiekowi przydarzyć.
– Gdzie matka?
Wzruszył ramionami, głośno nie komentując głupoty pytania. Weszli do domu razem, bałagan w kuchni dostrzegł trzydzieści sekund wcześniej niż siostra. Skąd, do cholery, miał wiedzieć coś więcej niż ona? Ślepa przecież nie była. Miała przed oczami dokładnie ten sam widok, co brat.
– Jak zwykle – burknęła, przechodząc z kuchni do pokoju.
Rano, gdy wychodzili z domu, została na miejscu mama. Jeśli nie włamał się tu jakiś popapraniec, który pożarł pizzę i wypił ojcu whisky, to sprawczynią obecnego chaosu musiała być matka. Kropka miała nadzieję, że to nie jest wstęp do kolejnej książki. Ostatnia bohaterka została wdową w bardzo młodym wieku. Nieszczęśliwą wdową. Kropka miała już prawie szesnaście lat i w swoim mniemaniu wiedziała co nieco o życiu. W niektórych przypadkach wdowieństwo mogło być szczęśliwym darem losu. Jeśli dziadek Alojz był takim łajdakiem, jak opowiadała babcia Adela, to była ona przykładem na potwierdzenie tezy, że wdowieństwo może być początkiem nowego, lepszego życia.
Nieszczęśliwa wdowa o jakimś dziwnym imieniu, wymyślona przez matkę, pogrążyła się w depresji tak głębokiej, że jej kreatorka, czyli prywatna matka Kropki, przez tydzień krążyła po mieszkaniu ze spuchniętymi oczami, czerwonym nosem i paczkami chusteczek higienicznych w kieszeniach szlafroka, którego nie zdejmowała od rana do wieczora. Jeśli to kolejna kobieca postać, jakaś nieszczęśnica porzucona przez męża i z tęsknoty nadużywająca alkoholu, to czeka ich ciężki okres.
– Ja smerdolę, jak by powiedziała Lisey* – zaklęła, gdy wreszcie znalazła szanowną rodzicielkę.
Jako wielbicielka twórczości Stephena Kinga Kropka lubiła od czasu do czasu zacytować słowa niektórych z jego bohaterów. Doskonale podkreślały istotę sytuacji i oddawały jej, Kropki, stan emocjonalny, bez potrzeby uciekania się do wulgaryzmów, które dziewczynę zdecydowanie raziły, zarówno we własnych ustach, jak i w cudzych. Widok rodzonej matki, klęczącej przy łóżku z twarzą wciśniętą w poduszkę, rozrzuconymi po bokach rękami i strużką śliny spływającą z ust, nie był tym, z czym większość nastolatków miała na co dzień do czynienia.
– Co jest? – W wejściu do sypialni zmaterializował się Kropeczek. – Żyje?! – zaniepokoił się, gdy zobaczył, w jakim stanie znajduje się rodzicielka.
– Jest pijana – powiedziała ze zgrozą Kropka.
– Przecież ona nie pije.
– Tym razem jakoś jej się udało – zauważyła z przekąsem siostra.
– Wychlała ojcu whisky? – Kropeczek w dalszym ciągu trwał w stanie oszołomienia.
– Pożarła pizzę, wypiła whisky, wytrąbiła colę… – Dziewczyna kolejno wyliczała przewinienia matki. – Trzeba dzwonić po babcię – zadecydowała.
– Którą? – Kropeczek domagał się uściślenia.
Pokazywanie rodzicielki w tym stanie jej matce mogło skutkować bezterminowym szlabanem. Babcia Adela wypominałaby to córce do końca życia. Babcia skończyła siedemdziesiąt dwa lata, więc zapewne potrwałoby to krócej niż wypominanie im obojgu donosicielstwa przez rodzoną matkę, która miała dopiero trzydzieści dziewięć lat i na tamten świat zdecydowanie się nie wybierała. Babcia Jadzia zaś była matką ich ojca, a mimo że obie miały całkiem dobre relacje, donoszenie teściowej na synową mogło się źle skończyć.
– Hm…
Kropka nie była głupia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że którąkolwiek babcię wybiorą, to ich spokojne życie stanie pod znakiem zapytania, gdy tylko matka dojdzie do siebie i dowie się, co zrobili. Babcia Adela kochała się wtrącać. Jeśli do niej zadzwonią, potraktuje to jako zaproszenie do komenderowania ich życiem, a ojciec tego nie zdzierży. Babcia Jadzia była zdecydowanie lepszym wyborem. Uwielbiała Emilię. Oczywiście nie stało się tak od razu. Babcia Jadzia była jędzowata i na synową upatrzyła sobie Jolkę spod piętnastki, jak jej się zdarzało wspominać przy każdej okazji. Wybrankę syna pokochała miłością prawdziwą i jedyną w swoim rodzaju dopiero po sukcesie pierwszej książki Emilii. Dotarło do niej wtedy, że lepiej mówić, iż synowa jest sławną pisarką niż agentką ubezpieczeniową. Agentów mamy w kraju na pęczki i nikt nie przeprowadza z nimi wywiadów w telewizji. Odkąd Emilia stała się numerem jeden dla swojej teściowej, ich życie rodzinne uległo zdecydowanej poprawie. Mama przestała obgryzać paznokcie przed każdą wizytą babci Jadzi i ścierać kurz nawet tam, gdzie go nie było. Po sukcesie Emilii jej teściowa również swojego syna zaczęła traktować z pewną pobłażliwością, nie uważając go już za totalnego nieudacznika, który zmarnował jej życie podobnie jak jego ojciec, czyli dziadek Jan. Wnuki go nie znały, albowiem uciekł od swojej żony, gdy jego syn miał cztery latka. To, że jej jedynak był dobrym prawnikiem, jakoś Jadwidze umykało. Zwłaszcza że nie był adwokatem, notariuszem ani radcą prawnym. Nie miał własnej kancelarii. Pracował w towarzystwie ubezpieczeniowym, a jego zajęcie polegało głównie na tym, by znaleźć dziurę w całym i nie wypłacić odszkodowania.
– Nie mam pojęcia – powiedziała bezradnie Kropka. – Może pomysł z babcią wcale nie jest taki dobry?
– A Wieśka? – zaproponował Kropeczek, równie bezradny jak siostra.
Przez moment żałował, że jego rodzina jest całkiem normalna – nie licząc stanów emocjonalnych matki, gdy tę ogarnęła twórcza wena – i brak mu wiedzy, jak postępować z pijanym rodzicem.
– Wieśka – przytaknęła z entuzjazmem Kropeczka.

 
Wesprzyj nas