„Spuścizna” jest kontynuacją losów bohaterów opisanych w powieści „Dwór”.


SpuściznaBohaterem pierwszej części cyklu był Kalman Jakobi, w „Spuściźnie” na pierwszy plan wysuwa się jego zięć, psychiatra Azriel Babad miotający się pomiędzy kochanką a popadającą w obłęd żoną, między namiętnością i poczuciem odpowiedzialności.

W jednej z najlepszych powieści noblisty znajdziemy wspaniałą galerię postaci – ludzi nieszczęśliwych i walczących o przetrwanie, hrabiów, cadyków, upadłe kobiety, szaleńców, rewolucjonistów, grzeszników i świętych, ich wędrówki przez tereny Rosji, porozbiorowej Polski, Ameryki i Palestyny, słowem – Singer chce jeszcze raz pokazać bujną różnorodność żydowskiego losu. A opowiada tak, jakby wiedział znacznie więcej od postaci zaludniających karty jego książek.

Dzięki Singerowi mamy wciąż dostęp do spuścizny dawnego żydowskiego świata z jego ogromnym bogactwem tradycji, religii i kultury.

Isaac Bashevis Singer (1902-1991) – urodzony w Leoncinie prozaik, w 1978 uhonorowany literacką Nagrodą Nobla. Jego ojciec był chasydzkim rabinem, zaś jego matka – córką rabina z Biłgoraja. W latach 1908-1935 mieszkał w Warszawie, później – w USA. W twórczości ukazywał religijno-filozoficzne problemy moralne oraz konflikty środowisk ortodoksyjnych i zasymilowanych Żydów. W barwny sposób przywoływał do życia nieistniejący już świat Żydów, a zwłaszcza chasydów we wschodniej Polsce. Do arcydzieł literatury należą krótkie opowiadania Singera, odznaczające się kunsztem narratorskim oraz wnikliwym portretowaniem postaci.

Isaac Bashevis Singer
Spuścizna
Przekład: Irena Wyrzykowska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 8 września 2016

Spuścizna

Rozdział drugi

I

Aresztowano Mirełe za działalność wywrotową; z Otwocka przyszła wiadomość, że Miriam-Liba znajduje się w krytycznym stanie; żona Azriela urodziła synka. Azriel musiał nająć niańkę, zająć się formalnościami obrzezania, zaprosić rodziców i swego teścia Kalmana. Wszystkie te wydarzenia stworzyły problemy i trudności zarówno duchowej, jak i praktycznej natury. Obrzezanie ośmiodniowego niemowlęcia wydawało się Azrielowi aktem barbarzyńskim. Dlaczego na tym poprzestawać? Czemu nie składać również ofiar? To prawda, że większość zasymilowanych warszawskich Żydów nadal poddaje synów temu rytuałowi, ale gdzie tu logika? Czy on, Azriel, lekarz żyjący w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, musi gorliwie naśladować ten akt czarnej magii uprawianej przez grupę Beduinów w Azji przed czterema tysiącami lat? Nie można jednak obyć się bez obrzezania. Szajndł umarłaby ze zgryzoty. Rodzice Azriela aż nadto wylali łez i nacierpieli się z powodu aresztowania córki. Ten nowy cios załamałby ich zupełnie. I czyż Azriel mógł postąpić w ten sposób wobec Kalmana, który łożył na jego wykształcenie? Kto wie, czy nie straciłby nawet stanowiska w szpitalu i klinice. Żyd, który nie poddał swego dziecka obrzezaniu, to ateista, a więc i politycznie podejrzany. Azriel musiał znaleźć mohela i zaprosić do siebie rodziców, chociaż wstyd mu było wobec sąsiadów chrześcijan, że ojciec, jako rabin, nosi kapelusz obszyty futrem, a matka staromodny czepiec. Wstydził się za siebie, że odczuwa ten wstyd, i to jeszcze bardziej go gnębiło. Mimo że Szajndł prowadziła kuchnię koszerną, reb Menachem-Mendel i Tirza-Perł nie mieli do niej pełnego zaufania. Z góry nadmienili, że nic nie będą jedli u Azriela. Na dobitek wszystkiego niemowlę dostało dyzenterii i nie było pewności, czy przeżyje osiem dni, a nawet jeśli tak, to czy obrzezanie będzie mogło się odbyć we właściwym czasie.
Oprócz tego wszystkiego Azriel popełnił głupstwo. Nie powiedział Oldze Bielikowej, że wkrótce zostanie po raz trzeci ojcem. Poród Szajndł, zamęt towarzyszący przygotowaniom do obrzezania, choroba niemowlęcia okradły go z wieczorów, które w normalnym czasie spędziłby u Olgi lub z nią razem w Ogrodzie Saskim. Kiedy obowiązki nie pozwalały mu zobaczyć się z nią, był roztargniony, blady i wyczerpany. Niełatwo spacerować pod rękę z jedną kobietą, kiedy druga dopiero przychodzi do siebie po porodzie. Sumienie gryzło Azriela, a jednocześnie rozmyślał, czy nie porzucić judaizmu. Dlaczego Żydzi się izolują? Co mają nadzieję tym osiągnąć? Po co to całe męczeństwo? Mesjasz nie nadchodzi. Wyznawcy wierzą w życie przyszłe, ale jaki pożytek z judaizmu dla kogoś takiego jak Azriel? Po co należeć do gminy żydowskiej i opłacać składki? Marzył o wyjeździe z Olgą do Rosji lub o zamieszkaniu z nią we Francji bądź w Ameryce, gdzie można żyć swobodnie, nie dźwigając obciążenia dziedzictwem wielu pokoleń przodków.
W kieszeni Azriela na piersi spoczywał list z wiadomością, że jego szwagierka Miriam-Liba jest bliska śmierci. Mąż jej Lucjan wciąż przebywa w więzieniu. Ojciec wyrzekł się córki; siostry, w tym i żona Azriela, nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Przynajmniej on powinien być przy chorej podczas tych ostatnich dni. Ale wobec tej sytuacji jak może się oddalić z miasta?
Słuchał swych pacjentów, był wszakże nie mniej od nich roztargniony. Poród Szajndł pociągnął za sobą duże wydatki. Zmuszony był pożyczyć sto rubli od lichwiarza na wygórowany procent. Zatopiony w myślach, zapisywał chorym różne środki zaradcze: hipnotyzm, kąpiele, leki przeciwbólowe i na uspokojenie serca. Ale to tylko uśmierzało objawy chorobowe. Samo życie w społeczeństwie z jego przestarzałymi prawami, przywilejami, które nic nie dają, fanatyzmem religijnym, z wszelkiego rodzaju wyzyskiem człowieka stanowi podatny grunt do powstawania chorób umysłowych. Co więc powinien uczynić? Wydać wojnę temu wszystkiemu, podobnie jak to zrobiła Mirełe? Historia wykazała, że jego siostra nie ma racji. Azriel wiedział, że na miejsce jednego zwalczonego szaleństwa powstaje dziesięć nowych. Każda rewolucja ma swego Robespierre’a, Napoleona lub Metternicha. Miliony młodych ludzi zginęły we wszelkiego rodzaju walkach wyzwoleńczych, wciąż jednak rządzą Bismarckowie i Pobiedonoscewowie. W Warszawie wrzało po zabójstwie prowokatora Pińskiego, który zdradził Marię Bohuszewiczównę i jej towarzyszy. Właśnie powieszono Kowalewskiego. Wśród rosyjskich rewolucjonistów nastąpił rozłam i podział na frakcje. Jedni drugich obrzucali błotem. Co się stanie z Mirełe? Spędzi dziesięć lat w więzieniu i wyjdzie jako stara, złamana kobieta. Zapewne też dozna rozczarowania. Każdego dnia w fortecy szlisselburskiej, w Cytadeli i w każdym więzieniu młodzi ludzie wieszają się, oblewają naftą i płoną jak żywe pochodnie lub też piszą pełne skruchy listy do cara. Znaczna liczba więźniów politycznych w Warszawie postradała zmysły; przysyłano ich jako pacjentów do szpitala bonifratrów na leczenie.
Azriel często rozmawiał na te tematy z Olgą Bielikową. Przyznała się, że i ona za czasów gimnazjalnych należała do kółka rewolucyjnego. Nawet obecnie jej sympatie skłaniają się ku rewolucjonistom, lecz jako matka nie może się angażować. Poza tym dostrzega dużą dozę egoizmu i hipokryzji wśród osób zbuntowanych. Tak, coś trzeba zrobić, ale co? Co by się stało z Nataszą i Kolą, gdyby ją aresztowano? I czyby to pomogło innym ludziom? Olga mówiła o tym i o owym. Nic specjalnego nie trzyma jej w Warszawie. Nie czuje się zżyta ani z Żydami, ani z Polakami. Rosjanie, skierowani do Warszawy, stanowią najgorszy gatunek ludzi. Dzieci czują się samotne. Ona nie ma przyjaciółek. Wreszcie jej się wymknęło, że jest za młoda na samotne życie. Prędzej lub później będzie musiała wyjść ponownie za mąż. Postawiła sprawę jasno: Azriel musi się zdecydować. Cóż to dla niej za życie kryć się przed służącą, dziećmi, sąsiadami? Jaki sens miały spotkania w Ogrodzie Saskim czy w teatrze, kiedy pragnęli być blisko siebie? Przechadzał się z nią wieczorem ciemnymi alejkami parku, pełen pożądania. Tych parę razy, kiedy mu się oddała w kuchni albo na łóżku Koli, tylko podnieciło jego pragnienie. Nie znał kobiety równie namiętnej.
Słowa Olgi wzbudziły w Azrielu niepokój. Z taką osobą jak ona można by podróżować, bywać w towarzystwie. Mógł z nią nawet prowadzić dyskusje o swej pracy. Czy jednak potrafiłby odejść od Szajndł i dzieci? Czy Olga porzuciłaby dla niego Kolę i Nataszę? Nie było wyjścia z tej matni.
Wśród tych wszystkich problemów odbyło się obrzezanie. Reb Menachem-Mendel i Tirza-Perł przyjechali dorożką. Przybył Kalman z Jampola. On to miał trzymać wnuka przy obrzezaniu. Rodzicami duchowymi dziecka mieli być reb Menachem-Mendel i Tirza-Perł. Stawił się mohel, chełpiący się tym, że obrzezywał niemowlęta u wszystkich zamożnych Żydów, i zażądał zapłaty w wysokości piętnastu rubli. Tirza-Perł prosiła Azriela o nadanie chłopczykowi imienia po jej ojcu reb Abrahamie-Mosze Hamburgu. Azriel jednak nie chciał obarczać syna takimi staroświeckimi imionami. Zapisano chłopca w księgach oficjalnych jako Michała, Miszę.
Szajndł, leżąc w łóżku i słuchając krzyku synka, szlochała, Azriel stał przy niej, uniósłszy brwi w górę. Uważał za akt niemądry naznaczanie ciała dziecka znakiem judaizmu w okresie antysemityzmu i pogromów. Nie on tu jednak rządził. W saloniku, zgodnie ze zwyczajem, postawiono dodatkowo krzesło dla proroka Eliasza. Na tacce leżały okrągłe ciasteczka. Napełniono pucharki winem. Azriel nałożył jarmułkę i odmówił błogosławieństwo:
— Bądź błogosławiony, Panie nasz i Boże, Królu wszechświata, któryś nas uświęcił Twymi przykazaniami i nakazał wprowadzić naszych synów do przymierza Abrahama, Ojca naszego.
A minjan Żydów odpowiedział:
— I tak, jak wkroczył do przymierza, oby wkroczył do Tory i pod baldachim ślubny i spełniał dobre uczynki.

II

Justyna Malewska, córka Wallenberga, zaprosiła dzieci Olgi Bielikowej, Nataszę i Kolę, na dwa tygodnie do swej willi w Wilanowie. Olga odzyskała nagle wolność. Azriel czuł, że musi jechać do Otwocka odwiedzić Miriam-Libę, która przeszła drugi krwotok. Prosił więc Olgę, aby mu towarzyszyła, niełatwo jednak dała się przekonać. Mogą się natknąć na ludzi, którzy ich znają. Gdzie zanocują? Azriel, który bywał w Otwocku, starał się ją uspokoić. Prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego w karetce pocztowej jest małe. W Otwocku zatrzymają się w hoteliku, podróż zajmie nie więcej jak sześć godzin. Wyjadą o ósmej rano, będą na miejscu o drugiej. W Otwocku jest takie dobre powietrze! Żadne z nich nie miało wakacji tego lata. Dlaczegóż by nie spędzić paru dni na wsi? Olga nadal się wahała. Nie mogła się pozbyć uczucia, że ich związek jest grzeszny. Andriej już się nie zjawiał w jej snach, tak jakby mimo śmierci zdawał sobie sprawę z jej niewłaściwego prowadzenia. Narażała nie tylko własną reputację, ale szargała nazwisko swych dzieci. Najpierw odmówiła, lecz w końcu zmieniła zdanie. Nie była przyzwyczajona spędzać lato w mieście. Tęskniła do drzew, zielonej trawy, rześkich podmuchów wiatru, do zapachu pól i lasu. Pragnęła też być trochę sam na sam z ukochanym. Bohaterki francuskich powieści, które czytała, usuwały wszelkie przeszkody stojące na drodze schadzkom w tanich hotelikach lub w Lasku Bulońskim. Ona przynajmniej nie zdradza męża.
Wszystko poszło gładko. Azriel wziął ze szpitala kilka dni urlopu. Szajndł, rzecz prosta, nie mogła mu towarzyszyć. Rano za kwadrans ósma siedział w karetce pocztowej na ulicy Gnojnej i czekał. Po pięciu minutach wsiadła Olga. Ubrała się w świeżo wyprasowaną suknię i słomkowy kapelusz z zieloną wstążką, w ręku miała torebkę i nieduże pudło na kapelusze. W powozie nie było więcej Żydów. Olga usiadła obok Azriela. Był ciepły, sierpniowy dzień. Po przejechaniu praskiego mostu droga prowadziła przez pola i osiedla. Na placach targowych siedziały wiejskie kobiety obok stągwi mleka, koszów z kurami, kaczkami, grzybami i warzywami. Żydówki w perukach i czepkach targowały się i kłóciły z wieśniaczkami. Na dziedzińcu koszar oficerowie musztrowali żołnierzy. W niektórych osiedlach odbywał się akurat dzień targowy. Na placu kręciła się karuzela. Wiejska kapela grała przed kościołem, w którym odbywał się ślub. Zielone gałązki zdobiły uprząż końską. Chłopi z podwarszawskich okolic nie byli tak ubodzy jak mieszkańcy Turbina. Azriel i Olga przejeżdżali obok domów o dachach krytych gontem, a nawet blachą. Z karczem dochodziły dźwięki harmonii. W wiejskich sklepikach półki zapełnione były wyrobami ze skóry i żelaza, a także galanterią i tekstyliami. Dalej za osiedlami rozciągały się lasy. Mijali domy letniskowe oraz wille zamożnych mieszczan, do których zjeżdżali na lato wyżsi urzędnicy rosyjscy. Sześć godzin szybko minęło w drodze. Karetka pocztowa podjechała w Otwocku przed zajazd, w którym Azriel i Olga mieli się zatrzymać. Właściciel zażądał od Azriela okazania paszportu, z którego wynikało, że jego żoną jest Szajndł z domu Jakobi. Któż mógł wiedzieć, że Olga to nie Szajndł? Wszystko poszło tak gładko, że Olga czuła się ubawiona.
Otrzymali pokój na górce z szerokim balkonowym oknem. Pokój był czysty i chłodny. Po obiedzie Olga poszła na spacer, Azriel zaś wybrał się w odwiedziny do Miriam-Liby. Chora najpierw przebywała w sanatorium, obecnie wynajmowała pokoik w pobliżu szpitala. Dużo kobiet chorych na suchoty mieszkało w domkach prywatnych, opiekując się sobą nawzajem. Zimy bywały ostre i śnieg często zasypywał domy, lecz powietrze w okresie zimy odznaczało się jeszcze większą czystością niż w lecie. W miasteczku zawsze pachniało sosnami. Cała Polska chwaliła cudowny klimat Otwocka. Podobno suchotnicy odzyskiwali tutaj zdrowie…
Za każdym pobytem w Otwocku Azriel błądził. Jak można znaleźć ulicę pośród lasu? Wszędzie ponadto rozciągały się kartofliska i pastwiska. Wreszcie znalazł drogę do domu, w którym mieszkała Miriam-Liba. Kiedy wszedł do jej pokoju, leżała w łóżku. Buteleczki z lekarstwami stały obok na krześle. Kotek siedzący na oknie lizał łapkę. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby stwierdzić, że Miriam-Liba nie pożyje długo. Wymizerowana twarz chorej zmieniła się nie do poznania. Siwizna poprzetykała złote włosy, szyja się wyciągnęła nienaturalnie. Zęby zrobiły się wystające, co nadawało twarzy wyraz uśmiechu bez radości. Skóra pożółkła. Tylko oczy pozostały te same. Azriel stał przez chwilę w milczeniu.
— Miriam-Libo!
— Azrielu!
Potem przez długą chwilę zapanowało milczenie. Wreszcie odezwała się po polsku:
— Dobrze, żeś przyjechał. Zbliżam się do śmierci.
— Nie bądź śmieszna!
— Patrzcie no, przyniósł kwiaty. Wstaw je do wody, Azrielu.
Kiedy zaczęła mówić, ożywiła się i wyglądała niemal jak dawniej. Zaczęła go rozpytywać o poród Szajndł, jak się ma niemowlę, Józiek, Cyna.
— A jak wygląda ojciec? — spytała.
— Dość dobrze, choć całkiem osiwiał.
— Czy sądzisz, że będzie przestrzegał siedmiu dni żałoby po mojej śmierci?
Azriel zadrżał.
— Nie mów takich głupstw.
— Ach, mężczyźni to tacy tchórze. Matka zawsze mówiła: „Nie jestem wołem, nie boję się szlachtuza”.
Miriam-Liba znów zamilkła. Popatrzyła na Azriela, oczy jej rozbłysły. Wkrótce zapadła w drzemkę, zapominając o gościu. Azriel zaczął po cichu rozpakowywać to, co dla niej przywiózł: śmietankę, sardynki, czekoladę, butelkę koniaku. Drzwi otworzyły się powoli, bezszelestnie, i do pokoju wsunęła głowę sąsiadka, kobieta jasnowłosa, o policzkach nadmiernie zaróżowionych, jak to bywa w pierwszym stadium choroby u osób chorych na suchoty. Skinęła na Azriela i szeptem powiedziała, że lekarz był u chorej poprzedniego dnia i nie robił wielkich nadziei. Poinformowała też Azriela, że szwagierka Miriam-Liby, pani Felicja, spędziła z nią zeszłą sobotę i niedzielę. Stara się ona o zwolnienie z więzienia Lucjana, zanim będzie za późno. Miriam-Liba podpisała petycję do prokuratora Sądu Okręgowego, prosząc o wypuszczenie męża z więzienia przed jej śmiercią.
III
To była pierwsza noc, jaką Azriel i Olga spędzili razem. Przez otwarte okno wpadało światło księżyca. Z lasów otwockich dochodziły podmuchy rześkiego powietrza. Azriel obcował już nieraz ze śmiercią, jego odwiedziny u Miriam-Liby nie umniejszyły w nim żądzy życia. Czuli się ze sobą tak szczęśliwi, że nie mogli usnąć. Całowali się całymi godzinami. Zaspokojenie nie zmniejszało w nich pożądania, mimo że już do siebie należeli. Gdybyż ta noc mogła trwać wiecznie! Gdyby mogli wyjechać na jakąś wyspę! Gdyby mogli zapomnieć o wszystkim i o wszystkich, żyć w ciągłym upojeniu! Azriel przeżył wiele namiętnych nocy z Szajndł, ale romans z Olgą pobudził w nim nowe siły. Mówił jak szaleniec, snuł obłąkańcze marzenia. Zasnęli o brzasku. Zbudziły ich ptaki i słońce. Dni powszednie w Warszawie były prozaiczne, tutaj w Otwocku natura celebrowała przedłużone Zielone Świątki, pełne rozsłonecznienia i zieloności. Na ścianach i suficie tańczyły błyski światła, jakby ktoś z drugiej strony ulicy bawił się lusterkiem, łapiąc promienie słońca. Ptak zaćwierkał: „ćwir, ćwir”, drugi zagwizdał przeciągle, trzeci gniewnie zakrakał, jakby grożąc sosnowym gąszczom igieł i szyszek. Kukułka wielekroć powtórzyła swoje „kuku”. Zasłuchani w te odgłosy Azriel i Olga całowali się i rozmawiali. On żartobliwie objaśniał filozoficzne znaczenie zawołania kukułki: świat nie jest ani materią, ani wolą, tylko „kuku”. Na początku było „kuku” i na końcu będzie też „kuku”. Wszystko zostało stworzone przez niebiańską kukułkę, której całym zamysłem jest „kuku na muniu”… W Warszawie człowiek zapominał, że na świecie istnieje coś takiego jak ptaki. Czyż ludzkość mogłaby przetrwać wszystkie wojny, wszystkie plagi, głód i tyle śmierci, gdyby nie miała tej muzyki ptasząt?
Pokojówka zapukała do drzwi, pytając, co ma podać: herbatę, kawę czy kakao. Przyniosła dzban wody wprost ze studni. Zimna, świeża woda zdawała się zawierać podziemne sekrety. Azriel i Olga już się nawzajem nie wstydzili. Myli się, stojąc obok siebie przy umywalni. Potem zasiedli do śniadania. Bułeczki z makiem chrupały w ustach. Mleko pachniało krowimi wymionami. Biały ser był posypany kminkiem. Do kawy, nieco przypalonej, dodano za wiele cykorii, lecz mimo to smakowała. Po śniadaniu wrócili do łóżka. Azriel uścisnął Olgę.
— Teraz poznaliśmy się bliżej — odezwał się.
— Tak, lecz do czego to doprowadzi?
Ubrał się i poszedł odwiedzić Miriam-Libę. Olga miała się z nim spotkać już przy karetce. Tego ranka nawet chora wyglądała lepiej i jakby zdrowiej. Zastał u niej dziewczynę, która usługiwała zarówno Miriam-Libie, jak i jej jasnowłosej sąsiadce. Miriam-Liba była ożywiona i rozmowna. Czy Azriel mógłby namówić jej ojca, żeby przyjechał zobaczyć się z nią? Chciała go zobaczyć przed śmiercią. Może Azriel postarałby się załatwić zwolnienie Lucjana? Już dość wycierpiał
za swą zbrodnię. Dlaczego Azriel nie wybierze się do Marszynowa odwiedzić Cypełe? Czy to prawda, że Jochewed jest już babką? Powiedziała mu, że jej dzieci, Władzio i Marysia, przyjechały raz, aby się z nią zobaczyć. Jakież one są śliczne! Prześliczne, ale jakby trochę obce. Synek jeszcze darzy ją jakimś przywiązaniem, ale córeczka zupełnie zobojętniała… Sąsiadka kręciła się koło nich, widocznie chciała coś powiedzieć Azrielowi. Miriam-Liba uniosła brwi w górę, dając jej do zrozumienia, że pragnie pozostać sam na sam z gościem.
— Tak rzadko przyjeżdżasz. Na pewno więcej się nie zobaczymy.
— Nie bądź niemądra.
Uniósł wyżej poduszkę i pomógł jej usiąść. Zauważył, że włożyła ładną nocną koszulę, zapewne dar Felicji. Włosy miała uczesane i skropiła się wodą kolońską. Nawet na łożu śmierci nie pozbyła się pewnej kokieterii.
— Wciąż ładnie wyglądasz — powiedział.
— Ach, nie myślę już o tych rzeczach… Czy wiedziałeś, Azrielu — odezwała się nagle — że byłam w tobie zakochana, zanim zjawił się Lucjan?
Azriel zbladł.
— Ja też ciebie kochałem. Przez te wszystkie lata.
— Szajndł była zazdrosna. Ile mogłam mieć lat? Może siedemnaście. Potem zjawił się Lucjan i rzucił na mnie czary. No cóż, drogo za to zapłaciłam.
— Czy przynajmniej przeżyłaś z nim jakieś szczęśliwe chwile?
— Od czasu do czasu, przez dzień, dwa.
Pochylił głowę. Miriam-Liba spoglądała ku oknu.
— Azrielu, czy wierzysz w Boga?
— Co rozumiesz przez Boga? Boga działającego jak istota ludzka? Nie wierzę.
— Ja zawsze wierzyłam. Dziś mi się wydaje, że po tamtej stronie nic nie ma. Przyjdzie ksiądz, a potem nastąpią dalsze ceremonie. Co mam robić?
— Nie myśl o tym.
— A o czym mam myśleć? Tak, ja naprawdę wierzę. Kiedy jednak przychodzi ból i nie mogę złapać oddechu, zaczynam powątpiewać… Azrielu!
— Co takiego, kochanie?
— Nie zdradź Szajndł!
Nie widział powiązania między tymi dwiema myślami, lecz dawno już dostrzegł, że prawo asocjacji nie jest tak niezmienne, jak mniemają psycholodzy. Umysł ludzki swobodnie przeskakuje z tematu na temat.
— Dlaczego miałbym ją zdradzić?
— No, mógłbyś. Ale nie opłaca się wyrządzać krzywdy.
— Tak, to prawda.
— Podaj mi rękę.

 
Wesprzyj nas