Wciągająca… wspaniale łączy staroświecką umiejętność snucia zajmujących opowieści ze współczesnym wyczuciem głębi emocjonalnej i wnikliwością.


Doskonałe dziedzictwoHouse of Farrell to słynna na świecie firma kosmetyczna prowadzona przez założycielkę, legendarną Athinę Farrell. W eleganckim sklepie w Berkeley Arcade lojalna Florence Hamilton sprzedaje kosmetyki firmy, zachowując wielką dyskrecję. Wszystkie sekrety są u niej bezpieczne.

Sytuacja się jednak zmienia i wspaniała niegdyś firma podupada. Wkracza Bianca Bailey, przebojowa bizneswoman, matka trojga dzieci. Spiera się z Athiną, rzuca wyzwanie Florence. Mimo to wszystkie trzy kobiety pragną tego samego – aby firma przetrwała i odniosła sukces.

***

Cudownie wciągające… idealne, by zwinąć się z nimi w kłębek.
Barbara Taylor Bradford

Penny Vincenzi to więcej niż skarb narodowy, to narodowa przyjemność! Jej książki to drzwi do świata dramatu, splendoru, nikczemności i miłości.
Santa Montefiore

Wciągająca… wspaniale łączy staroświecką umiejętność snucia zajmujących opowieści ze współczesnym wyczuciem głębi emocjonalnej i wnikliwością.
Elizabeth Buchan

Ach, cóż za rozkosz. Bezwstydnie nie mogłam się oderwać, niczym od najlepszych plotek.
Kate Saunders, „Saga Magazine”

Olśniewające, wzruszające, czasami skłaniające do łez. A do tego niepozbawione odrobiny pikanterii. Hura!
„Heat”

Jak kieliszek szampana: musujące i takie pyszne, że nie chce się skończyć.
„Daily Express”

Droga Penny! Czy nie mogłabyś po prostu zadbać, by następna książka była nieco dłuższa? Wówczas my, twoje wierne czytelniczki, będziemy mogły zagłębiać się w powieść Vincenzi bez wszechogarniającego smutku, gdy dojdziemy do końca.
„Daily Express”

Penny Vincenzi jest autorką kilkunastu bestsellerów, z których najbardziej znane to: „Wystarczy chwila”, „Niebywały skandal”, „Chwila zapomnienia”, „Decyzja”. Zanim zajęła się wyłącznie pisaniem, pracowała jako dziennikarka w czasopismach „Vouge”, „Tatler” i „Cosmoplitan”. Była pierwszą szefową działu mody we wpływowym czasopiśmie dla kobiet „Nova”, nazywanym w Wielkiej Brytanii „biblią stylu”.

Penny Vincenzi
Doskonałe dziedzictwo
Przekład: Małgorzata Szubert
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 14 września 2016

Doskonałe dziedzictwo


Prolog

A więc stało się.
W pewnym sensie to już koniec. House of Farrell, firma, której poświęciła życie, największa miłość jej życia, choć odnowiona, miała przestać istnieć.
Ta wspaniała, barwna, radosna firma, która narodziła się w roku koronacji, stworzona przez nią i Corneliusa, miała wymknąć się spod jej kontroli. Nie ma już jej skarbu, pociechy, czegoś, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Przede wszystkim to ostatnie było ważne. W pierwszych miesiącach po śmierci Corneliusa to tam koiła swój straszny, daremny żal. Ludzie mówili, że jest cudowna, wciąż pracując cały boży dzień, że to zdumiewające, iż nie przestała pracować. Tak naprawdę niezwykłe byłoby jednak to, gdyby rzuciła pracę, gdyby się poddała, ponieważ wówczas żal i poczucie osamotnienia pochłonęłyby ją całkowicie i nic by jej w życiu nie pozostało. Nie miała już Corneliusa, który powściągałby jej ekscesy, pozostała jednak spuścizna po nim, House of Farrell, najwspanialsze świadectwo tego, co razem stworzyli.
To wspaniale, że masz dzieci tak blisko siebie, mówili ludzie, a ona uśmiechała się uprzejmie i odpowiadała, że tak, rzeczywiście – lecz to, co mogły dać jej dzieci, było niczym w porównaniu z pracą. Tego, co do niej czuły, raczej nie można by nazwać miłością – była matką wiecznie zdenerwowaną, zaniedbującą swe obowiązki, przesadnie krytyczną wobec niezbyt bystrej dziewczynki, jaką była Caroline, i nieśmiałego chłopca, Bertiego. Podobnie jak wszystkie dzieci odnoszących sukcesy małżonków Caro i Bertie byli outsiderami, a nawet intruzami, ponieważ ich rodzice byliby równie szczęśliwi bez nich, choć raczej by się do tego nie przyznali. Czymś godnym tak znakomitej pary była firma House of Farrell. Nigdy ich nie zawiodła, była ich dumą i radością.
Ona, Athina, i Cornelius od początku błyszczeli w towarzystwie, uchodzili za zdolnych, odważnych, pomysłowych, mieli pieniądze, styl i wdzięk. Ludzie z ich kręgu, obejmującego zarówno starą, jak i nową twórczą arystokrację przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, byli zabawni, barwni, interesujący. Farrellowie mieli dom w Knightsbridge i mieszkanie na weekendy w szeregowcu w Hove i przemieszczali się z jednego do drugiego, wyprawiali się także do Paryża i Nowego Jorku w poszukiwaniu inspiracji, zostawiając dzieci pod opieką niań, a potem w szkołach z internatem.
Pobrali się bardzo młodo – Cornelius miał dwadzieścia trzy lata, ona dwadzieścia jeden – lecz małżeństwo okazało się bardzo udane, a powstanie House of Farrell było naturalną, niemal nieuchronną tego konsekwencją.
Była to zasługa Corneliusa. Zafascynowany nowymi dziedzinami, czyli marketingiem i reklamą, odziedziczywszy po swym ojcu chrzestnym, bankierze, fortunę i niezbyt absorbującą posadę w jego banku, szukał nowego pomysłu na życie. I los mu go podsunął w postaci rady udzielonej przez matkę, ekscentryczną byłą aktorkę, która przygotowywała dla siebie własną mieszankę kremów do twarzy i spędzała każdego rana godzinę, a każdego wieczoru następną, przemieniając nijaką twarz w oblicze niezwykłej urody. To ona zasugerowała uroczej żonie swego syna, że mogliby zainwestować spadek w firmę kosmetyczną i razem ją prowadzić.
– Możecie ją rozwinąć, moja droga, a ja pomogę wam finansowo, na ile będę mogła.
Żadne z nich nigdy nie wątpiło w sukces firmy – i mieli rację.
Kupili podstawową recepturę kremów od byłejjuż pani Far-rell, która porzuciła swego męża naukowca, i rozpoczęli produkcję w małym laboratorium. Zatrudnili świetnego chemika, który szkolił się u Coty’ego w Paryżu i odtworzył nie tylko Krem (tak właśnie go nazwano) będący – jak głosiła jedna z pierwszych reklam – „jedyną rzeczą, jakiej naprawdę potrzebuje skóra”, ale też szminki i lakiery do paznokci, a po kilku miesiącach puder do twarzy i podkład pod makijaż, nazwany po prostu Podkładem.
Zdając sobie sprawę, że nie zdołają pobić dużych graczy – takich jak Revlon, Coty czy Yardley – na ich własnych boiskach i że muszą prowadzić swój biznes na zupełnie innych zasadach, przerobili zwykły sklepik papierniczy w Berkeley Arcade w jeden z najpiękniejszych salonów w pasażu, urządzili na pierwszym piętrze mały gabinet kosmetyczny i dosłownie otworzyli drzwi swego sklepu na świat. Dopisało im szczęście, przykuli uwagę i pobudzili wyobraźnię prasy; pochwały przeszły najśmielsze wyobrażenia. „Tatler” uznał sklep za „miejsce, gdzie można znaleźć prawdziwe piękno”, „Vogue” za „pierwszy przystanek w drodze do wdzięku i pielęgnacji urody”, a „Harper’s Bazaar” ogłosił „miejscem, gdzie znajdziecie swą nową twarz”. Corne-lius, genialny, jeśli chodziło o promocję, obsypawszy pochlebstwami redaktorkę działu urody tego ostatniego magazynu podczas bardzo drogiego lunchu w Le Caprice, zrobił z tych słów slogan reklamowy firmy. Reklamował także sklep na plakatach oraz, co było bardziej kontrowersyjne, wysłał na West End ludzi z kolorowymi tablicami na piersiach i na plecach, zachwalającymi sklep jako „Piękny klejnot w koronie Londynu”; wokół tych żywych reklam gromadziły się tłumy. Doskonale wpisywało się to w panującą tamtego lata atmosferę optymizmu i ożywienia wywołaną koronacją młodej, pięknej królowej i długo wyczekiwanym końcem gospodarki wojennej. Hasło pierwszej wielkiej kampanii promocyjnej kosmetyków do makijażu, „Przepyszna pomadka”, weszło na kilka przyprawiających o zawrót głowy miesięcy do języka potocznego, a reszta poszła już szybko.
W latach osiemdziesiątych firma straciła mocną pozycję, przytłoczona istnym zalewem kosmetyków kolorowych i środków do pielęgnacji skóry, które pojawiły się dzięki badaniom finansowanym przez wielkie koncerny. Ożywiła się na krótko w latach dziewięćdziesiątych, a w roku śmierci Corneliusa, dwa tysiące szóstym, bliska wypadnięcia z rynku, trwała tylko dzięki jej, Athiny, nieustępliwości.
Teraz, gdy firma pozostawała w ogonie napędzanego pieniędzmi wyścigu, jakim stał się biznes kosmetyczny, nawet ona, Athina, zdawała sobie sprawę, że House of Farrell desperacko potrzebuje pomocy – przede wszystkim finansowej, ale także nowych pomysłów. Ona sama raczej położyłaby się w grobie obok Corneliusa, niż przyznała, że jej koncepcje już się nie sprawdzają. Nie lubiła pseudonauki uprawianej w wielkich laboratoriach gigantów branży kosmetycznej – pewien dziennikarz porównał je do General Motors – ani jej nie rozumiała. Zdawała sobie sprawę, że nieco oszołomiona szybkością zmian nie nadąża za nimi, lecz choć nieprzyjaźnie nastawiona do nowych kolegów (odmawiała uznania ich za mistrzów), czuła też mimowolną ulgę, gdy się pojawili.
Postęp będzie jednak bolesny. Tych ludzi nie obchodziło to, co uczyniło House of Farrell wspaniałą firmą, to, co ta firma sobą reprezentowała. Dla nich liczył się tylko bilans zysków i strat. A ona, Athina, będzie musiała im ustępować – do pewnego stopnia.
Ale jeszcze nie zrezygnuje z walki, pozostanie wierna firmie, nie podda się. Firma zrobiła dla niej wszystko – ona nie zawiedzie jej bardziej, niż musiała zrobić to teraz.

Rozdział 1

To była miłość od pierwszego wejrzenia; coś, co przyprawia o zawrót głowy, zapiera dech w piersiach, zmienia życie. Wcześniej tylko dwa razy miała przemożne wrażenie, że coś jest właśnie dla niej, że tylko to chciałaby robić i tym być. Nie wahała się, nie bawiła się w głupie gry, nie powiedziała, że się zastanowi, lecz oznajmiła, że bardzo jej się to podoba, a potem spojrzała na zegarek i widząc, że już jest spóźniona na spotkanie zarządu, szybko się pożegnała i wyszła z restauracji.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła teraz, w taksówce, był telefon do męża. Zawsze tak było, on musiał wiedzieć, a ona musiała go poinformować. Był przecież częścią tego wszystkiego, jego życie także miało ulec zmianie, a ona wiedziała, że nie będzie się mógł doczekać rozmowy na ten temat przy kolacji. Z tym że ona oczywiście spóźni się na kolację, przypomniała mu o tym, on zaś tylko lekko westchnął i powiedział, że będzie na nią czekał.
On jest naprawdę bardzo zgodnym człowiekiem, pomyślała. Miała wielkie szczęście.
– No cóż, to było bardzo zadowalające. – Hugh Bradford usiadł wygodnie i zamówił brandy. Zwykle nie pił w trakcie lunchu, zadowalał się wodą i małym kieliszkiem szampana dla przypieczętowania umowy. Chętnie by się napił, nieraz przychodziło mu do głowy, że znakomity befsztyk Wellington, który właśnie jadł, naprawdę zasługuje na popicie czymś lepszym niż woda. Odmawiał jednak, a trudno było sobie wyobrazić, by Bianca Bai-ley zdecydowała się choćby na łyk mocniejszego alkoholu -owszem, wypiła odrobinę szampana, ale z wyraźnie wyczuwalną niechęcią – który zmąciłby precyzję i przejrzystość jej myśli.
Przez chwilę zastanawiał się – rzecz zapewne nie do uniknięcia w przypadku tak atrakcyjnej kobiety – czy kiedykolwiek traciła nad sobą kontrolę, czy przynajmniej uprawiając seks, potrafiła się zatracić, ale szybko wrócił do rzeczywistości. Tego rodzaju sprawy nie wchodziły w grę w jego relacjach z Biancą.
– Tak, to wspaniale. Myślałem, że się zgodzi, ale nigdy nic nie wiadomo… Tak, dziękuję… – Mike Russell, kolega od wielu lat, skinął głową z aprobatą w stronę butelki brandy. – Teraz musimy tylko sprzedać Biancę rodzinie.
– Rodzina nie ma żadnego wyboru – rzucił Bradford – ale myślę, że ona im się spodoba. A przynajmniej pomysł z nią. To lepsze wyjście niż jakiś mężczyzna, tak sobie pomyślą. Umówić spotkanie na początek przyszłego tygodnia?
– Może pod koniec tego? Mamy naprawdę bardzo mało czasu.
– Poproszę Annę, żeby się tym zajęła.
– No więc mam się spotkać z rodziną i zarządem House of Farrell w piątek – powiedziała Bianca mężowi tego wieczoru. -W piątek po południu. Nie mogę się doczekać. To fantastyczny pomysł, Patricku, jak z bajki czy może raczej z Hollywood.
– Naprawdę?
– Tak. Jest oczywiście matka rodu. W branży kosmetycznej prawie zawsze jest jakaś matka rodu…
– Naprawdę? – powtórzył pytanie Patrick.
– No cóż, tak. Pomyśl tylko. Elizabeth Arden, Estee Lauder, Helena Rubinstein…
– Nie jestem pewny, czy mam do powiedzenia coś godnego uwagi o przemyśle kosmetycznym. W tej chwili nie wiem o tym biznesie zbyt wiele. Ale podejrzewam, że się dowiem.
– Mógłbyś. To biznes, którym trzeba po prostu żyć i oddychać, żeby go zrozumieć. W każdym razie ona – ta matka rodu, lady Farrell – założyła firmę w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku wraz z mężem, który zmarł pięć lat temu. Smutne, to było chyba małżeństwo z miłości, trwało prawie sześćdziesiąt lat. W zarządzie są córka i syn, oboje trochę kiepscy, a także druga staruszka, Florence Hamilton, która jest w firmie od początku i zasiada w zarządzie, jak przypuszczam, ze względu na dawne czasy.
– Daję słowo, całkowicie rodzinny biznes.
– W każdym razie w tej chwili mają wszystkie udziały, a lady Farrell nie poddaje się bez walki, ale się podda, bo bank zaraz zakręci kurek, tak strasznie są zadłużeni. Poza tym ja… no dobrze, my, Hugh, Mike i ja – uważamy, że jest w tej firmie coś magicznego. Nie mogę się doczekać, żeby tam pracować. Szykuje się bardzo długie zebranie, to pewne. Dasz sobie radę?
– Oczywiście. Zabiorę dzieci na film o Tintinie. Mówiłaś, że nie chcesz iść…
– Nie chcę. Nic gorszego nie mogłoby mnie spotkać.
– A więc wszystko w porządku – rzucił lekko Patrick Bailey.
W świecie biznesu trzydziestoośmioletnia Bianca Bailey była niczym gwiazda rocka. Nie występowała na scenie O2 Arena ani na Wembley, jej domenę stanowiły finanse, gdzie miarą sukcesu były bilanse i wprowadzanie spółek na giełdę. Ta niezwykle atrakcyjna kobieca wersja Midasa, mająca na koncie oszałamiającą liczbę uratowanych firm, była ulubienicą specjalistów od promocji, z którymi pracowała. Wysoka (blisko metr osiemdziesiąt na płaskim obcasie), szczupła, elegancka, o dużych szarych oczach i z burzą ciemnych włosów, była bardzo fotogeniczna i świetnie wypadała przed kamerą. Elokwentna, pełna wdzięku, szczęśliwa żona i matka trojga uroczych dzieci, mieszkała we wspaniałym domu w Hampstead, naturalnie miała też piękny dom wiejski w Oxfordshire, z uporem, choć niesłusznie, nazywany przez nią domkiem. Niejeden z przyjaciół rodziny uważał, że gdyby Baileyowie nie byli tak mili, budziliby ogólną niechęć.
Bianca zastanawiała się nad swym następnym ruchem – właśnie udało jej się doprowadzić do bardzo korzystnej sprzedaży spółki, której była obecnie dyrektorem naczelnym, a która dotychczas zajmowała zupełnie podrzędną pozycję na rynku kosmetyków do higieny osobistej – gdy zadzwonił do niej Mike Russell z Porter Bingham, firmy inwestującej na niepublicznym rynku kapitałowym, z pytaniem, czy miałaby ochotę na kawę i pogawędkę. Pracowali już razem wcześniej, Bianca wiedziała więc, że Mike ma dla niej propozycję uratowania kolejnej podupadającej spółki potrzebującej jej umiejętności i pomysłowości.
Sytuacja spółki wydawała się beznadziejna – a Bianca nie potrafiła się oprzeć chęci zmierzenia się z beznadziejnym przypadkiem.
– Przyszli do nas – przyznał Mike Russell. – To znaczy, przyszedł syn, Bertram, dość miły. Tracą teraz pięć milionów rocznie i zupełnie nie wiedzą, co robić. Ale jest w tym duży potencjał, zwłaszcza z tobą w zarządzie i prawdopodobnie z perspektywą sprzedaży spółki w ciągu pięciu do ośmiu lat. Przyjrzyj się temu i powiedz, co myślisz.
Bianca przyjrzała się, wzdrygnęła na widok liczb i stanu firmy, zrozumiała, o co chodziło z tym potencjałem, a rezultatem był lunch w Le Caprice i porozumienie między nią a Porter Bin-gham w sprawie współpracy związanej z inwestycją w House of Farrell.
– Moim zdaniem w pięć lat możliwa jest zmiana z pięciu milionów straty w dziesięć milionów zysku – oznajmiła. – Ale będziecie musieli zainwestować w sumie około trzynastu milionów, czyli dziesięć na początek i jakieś dwa lub trzy pod koniec, żeby zapewnić rozwój. Tak, uważam, że da się to zrobić.
Uśmiechnęła się do Mike’a i Hugh szerokim uśmiechem w stylu Julii Roberts. Lubiła ich obu, a Hugh był niezwykle przystojny, choć w konwencjonalny, niewyróżniający się oryginalnością sposób. Często myślała, że to dobrze, iż nie jest w jej typie, bo inaczej mogłaby od czasu do czasu podejmować niezbyt profesjonalne decyzje. Nigdy jednak nie kierowała się w życiu zawodowym względami natury osobistej. Było to jednym z wielu powodów jej sukcesów.

 
Wesprzyj nas