Długo oczekiwany powrót śledczego Jonathana Stride’a. Wciągający, świetnie skonstruowany i budzący emocje thriller psychologiczny.


Lodowata pustkaPewnej nocy szesnastoletnia Catalina Mateo zjawia się nieoczekiwanie w domu detektywa Jonathana Stride’a, ociekając wodą po desperackim skoku do lodowatego Jeziora Górnego. W przemoczonym i poplamionym krwią ubraniu Cat relacjonuje swoją ucieczkę przed nieznanym prześladowcą.

Stride postanawia zaufać dziewczynie, choć na tę decyzję może mieć wpływ pamięć o jej matce. Detektyw wciąż obwinia się, że nie zdołał zapobiec morderstwu swojej przyjaciółki.

Czy Cat mówi prawdę? Czy można zaufać dziewczynie, która od śmierci matki włóczy się po ulicach mroźnego Duluth, a teraz śpi z kuchennym nożem pod poduszką? Czy Stride powinien się bać o tę ciężko doświadczoną dziewczynę, czy raczej bać się jej?

***

Wiarygodni bohaterowie, mordercze napięcie i zadziwiające zwroty akcji stawiają Briana Freemana w jednym rzędzie z mistrzem kryminału psychologicznego,
Harlanem Cobenem.
„Daily Mail”

Mistrzowska powieść napisana przez fenomenalnego autora. Ten wciągający, świetnie skonstruowany i budzący emocje thriller psychologiczny z doskonale
zarysowanymi postaciami trzyma czytelnika w napięciu jeszcze długo po lekturze.
Teri Davis, Mysteries Galore.com

Przyhamuj, nordycka literaturo noir.
Samą surowością zimowych krajobrazów oraz mroźnych pustkowi jakże modne ostatnio skandynawskie powieści sensacyjne nie mogą konkurować z atmosferą zamierającej żeglugi i podupadającego górnictwa miasta Duluth w Minnesocie.
Connie Fletcher

Znakomity thriller.
„San Francisco Book Review”

Brian Freeman – amerykański autor bestsellerowych kryminałów psychologicznych przetłumaczonych na 20 języków i sprzedawanych w 46 krajach. Nakładem Świata Książki ukazały się m.in.: “Twarze zła”, “Rozebrana”, “Osaczeni”, “Podglądacz”.

Brian Freeman
Lodowata pustka
Przekład: Andrzej Leszczyński
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 14 września 2016

Lodowata pustka

PROLOG

Pomimo krwawych smug na twarzy, wyglądających równie groźnie jak indiańskie barwy wojenne, mężczyzna na łóżku wciąż oddychał. Nie zabiła go.
Leżał na wznak w skotłowanej pościeli. Rozpięta koszula odsłaniała płaską klatkę piersiową, szarosiną i bezwłosą. Spodnie miał zsunięte do kostek. Czuć było od niego dym z cygar i wodę kolońską. Na podłodze starej kabiny, w kałuży whisky Lagavulin, leżała przewrócona otwarta butelka. W lewej ręce mężczyzna wciąż trzymał kryształową szklankę. Cios spadł na niego z zaskoczenia, zwalając go z nóg.
Cat wciągnęła na gołe ciało kwiecistą wieczorową sukienkę. Chciała stąd zniknąć, zanim on się ocknie. Podniosła z podłogi jeden ze swoich kowbojskich butów. Jego obcas lepił się od krwi po tym, jak grzmotnęła nim mężczyznę w czoło. Wsunęła stopę do środka i naciągnęła miękką skórę cholewki na łydkę. Nogi miała gładkie i sprężyste, jak nogi każdej młodej dziewczyny. Sięgnęła w głąb drugiego buta, wyciągnęła opaskę ojca i włożyła ją na głowę, zbierając razem przetłuszczone brązowe włosy. Sięgnęła do niego po raz drugi i zacisnęła palce na onyksowej rękojeści noża.
Dokądkolwiek się udawała i cokolwiek planowała, zawsze miała przy sobie ten nóż.
Nagle ogarnęła ją dzika żądza – tak przemożna i potężna jak tsunami – żeby wyciągnąć nóż z pochwy i wbić ostrze w pierś mężczyzny na łóżku, pociąć mu skórę, tkanki, narządy wewnętrzne i kości. Od góry do dołu i z powrotem. Raz za razem. Trzydzieści cięć. Czterdzieści. Nie mogła się opanować. Dobrze wiedziała, jak by wyglądał, gdyby to zrobiła: martwy i porżnięty jak zaszlachtowana świnia. Oczyma wyobraźni widziała nawet krwawe plamy na swoim ciele, podobne do graffiti.
Widywała już takie plamy. Wiedziała, czego może dokonać nóż.
Schowała go z powrotem w bucie i odwróciła się od nieprzytomnego mężczyzny. Nie był wart tego, by go zabijać. Od urywkowych obrazów wypływających z jej pamięci niczym migotliwe neony zrobiło jej się niedobrze. Poszła do łazienki, uklękła na zimnej terakocie i zwymiotowała do toalety. Spuściła wodę. Kiedy poczuła, że znów stoi pewnie na nogach, zbiegła po wyłożonych chodnikiem schodach i wypadła na zewnątrz, gdzie natychmiast stanęła twarzą w twarz z realiami.
Była na pokładzie olbrzymiego rudowęglowca, noszącego nazwę „Charles Frederick”, ale nie znajdowali się na morzu. Statek już nigdy miał nie odbić od brzegu. Został przekształcony w jednostkę muzealną i ściągnięty z otwartych wód Jeziora Górnego do wąskiego kanału przecinającego sam środek dzielnicy turystycznej Duluth. Długi i płaski pokład z zardzewiałych stalowych płyt, mający rozmiary dwóch boisk piłkarskich, lekko kołysał się pod jej stopami. Odgłosy wydawane przez statek upodobniały go do żywego stworzenia. Wiatr od jeziora w jednej chwili zmierzwił jej włosy i wśliznął się zimnymi paluchami pod sukienkę. Był już początek kwietnia, ale w Duluth oznaczało to nawroty zimowej aury po zachodzie słońca.
Kłęby mgły wędrującej w nocnym powietrzu szybko pokryły jej skórę kroplami lodowatej wilgoci. Rozdygotana, otuliła się mocno ramionami, żałując, że nie ma płaszcza. Obcasy jej butów głośno zastukały o pokład. Czując się osamotniona i zagubiona, ruszyła wzdłuż prowizorycznego linowego relingu ciągnącego się dwadzieścia metrów nad powierzchnią wody. Gdy spojrzała w dół, poczuła zawrót głowy. Rozglądała się dokoła, wypatrując jakichś mrocznych zakamarków nadających się na kryjówkę. Nigdy nie czuła się całkiem bezpieczna.
Namierzyła właz, pod którym strome, pokryte wilgocią schody prowadziły do przypominającego celę pomieszczenia o ścianach z pomalowanych na szaro żelaznych płyt, nabijanych wielkimi nitami. W pustym wnętrzu panowała ciemność. Głośno odetchnęła z ulgą. W przeciwległej ścianie znajdowały się otwarte drzwi prowadzące do przejścia, w których zbierał się śnieg nawiewany z zewnątrz. Wystarczyło tylko pobiec tam, żeby dostać się po trapie na nabrzeże i uciekać stąd jak najdalej. Zbiegła na dół, ale u wejścia na trap zatrzymała się gwałtownie i zaczęła obserwować ulicę biegnącą wzdłuż nabrzeża. Stała w kałuży wypełniającej wklęsły w tym miejscu pokład. Otarła twarz z mokrego śniegu i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć.
Nagle serce podeszło jej do gardła. Mimo zimna poczuła, jak kropelki potu występują jej na karku niczym żywy dowód przerażenia. Pospiesznie cofnęła się do ciemnego korytarza, chcąc zniknąć w jego mroku, ale było za późno.
Zobaczył ją.
Znowu ją odnalazł.
Przez wiele dni, jak w grze w klasy, utrzymywała się o krok przed nim. Aż do teraz. Bo oto pojawił się znowu, a ona znalazła się w pułapce. Wytężyła słuch. Przez odgłosy nawałnicy doleciało ją stłumione trzaśnięcie zamykanych drzwi samochodu, potem chrzęst ciężkich kroków na pokrytym oblodzonym żwirem nabrzeżu. Pobiegła do włazu prowadzącego do gigantycznych ładowni w trzewiach statku. Przez chwilę mocowała się z nim, bo był ciężki, wreszcie prześliznęła się przez szparę i zamknęła właz za sobą. Spojrzała w dół, ale tam zalegała nieprzenikniona ciemność, nie było nawet widać końca schodów. Lodowate, gigantyczne wnętrze statku nasunęło jej myśl, że została połknięta przez wieloryba. Zaczęła schodzić na oślep. Miała wrażenie, że jej wilgotną skórę omywa coraz zimniejsze powietrze, a porywy wiatru za burtą przypominały jej stłumione histeryczne krzyki.
Kiedy wreszcie znalazła się na dnie ładowni, z wyciągniętymi rękami ruszyła przed siebie przez pozornie rozległą przestrzeń. Szybko jednak natknęła się na jakąś gródź, potem wpadła twarzą w drucianą siatkę. Poczuła pod palcami powierzchnię tłustą od smarów w miejscach, gdzie oblazła farba. Z braku punktów odniesienia szybko zgubiła kierunek. Przed oczyma pojawiały jej się przedmioty, których wcale tam nie było, miraże w ciemnościach. Inne rzeczy zdawały się poruszać, w powietrzu przesuwały się różnobarwne pasma. Od tego wszystkiego kręciło jej się w głowie, jakby stąpała po wąskiej równoważni, a nie po solidnym podłożu.
Coś żywego musnęło jej stopę – szczur. Cat odskoczyła do tyłu i nie zdołała stłumić okrzyku grozy. Uderzyła plecami o stertę puszek z farbą, które rozsypały się na podłodze i potoczyły na boki z głośnym brzękiem. Te odgłosy odbiły się od burt zwielokrotnionym echem, dotarły do pokładu w górze i wróciły jeszcze wzmocnione. Opadła na kolana, chowając głowę w ramionach, po czym wyciągnęła nóż z buta i wysunęła przed siebie.
Otworzył się luk na szczycie schodni. On trafił tu za nią. Snop światła z mocnej latarki zaczął się przesuwać po pokładzie kręgiem denerwującego białego oka. Ale jednocześnie pozwolił jej się zorientować, gdzie jest. Ukrywała się za żółtym wózkiem widłowym oraz istnym labiryntem prowizorycznych grodzi z dykty. Dziesięć metrów dalej w ścianie ładowni znajdował się otwarty luk prowadzący gdzieś w głąb statku. Tylko tamtędy mogła się stąd wydostać.
Czekała w ukryciu. Doleciał ją odgłos kroków na schodni. Po chwili był już na dole. Światło latarki zdawało się penetrować każdy zakamarek ładowni, eliminując kolejne kryjówki. Wsłuchiwała się w odgłos jego kroków, w szmer jego oddechu. Przystanął po drugiej stronie wózka widłowego, nie dalej niż dwa metry od niej, jakby szósty zmysł mu podpowiedział, że ona jest gdzieś blisko. Zacisnęła mocniej palce na śliskiej od potu rękojeści noża. Wymierzyła czubkiem w to miejsce, gdzie powinno znajdować się jego gardło. Snop światła latarki przesunął się po brudnej podłodze przed nią. Mężczyzna zbliżył się o krok, aż jego ciemna sylwetka wyłoniła się zza kół pojazdu.
Odblask światła padł na jego drugą rękę i spostrzegła, że trzyma w niej pistolet. Serce zamarło jej w piersi, odmierzywszy kilka głośniejszych uderzeń. Cat skoczyła na nogi, wysuwając przed siebie nóż, ale zawadziła dłonią o ramę wózka i nóż z brzękiem wylądował na podłodze. Mimo to rzuciła się na oślep i powaliła mężczyznę na ziemię, aż śmieci rozprysnęły się na boki. Pistolet także wysunął się z jego ręki. Cat rozcapierzyła palce i wymierzyła cios w jego oczy. Uderzyła mocno, a kiedy wrzasnął z bólu, odskoczyła w bok, złapała jego latarkę i pobiegła.
Zagłębiła się w wąski korytarz, oświetlając sobie drogę podskakującą plamą światła. Próbował się poderwać i rzucić za nią, ale usłyszała, że stracił równowagę i zwalił się z nóg. Szybko powiększała dystans. Korytarz doprowadził ją do drugiej olbrzymiej ładowni, gdzie również znajdowała się schodnia, którą pomknęła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Usta miała szeroko otwarte i wielkimi haustami łapała powietrze. Wreszcie dotarła na szczyt schodów i wyskoczyła na pokład statku.
Nie miała czasu do stracenia. Pobiegła w tym kierunku, z którego przyszła, wzdłuż linowego relingu oddzielającego ją od znajdującej się w dole powierzchni wody. Ślizgała się na mokrym pokładzie i musiała uważać, żeby nie stracić równowagi. On znowu się zbliżał, słyszała za sobą jego szybkie kroki, ale nie miała odwagi się obejrzeć. Mknęła przed siebie niczym początkująca tancerka, aż dotarła na rufę statku, nie mając gdzie dalej uciekać. Zatrzymała się przy relingu obok masywnego łańcucha kotwicznego spadającego za pokład, uderzył ją w twarz zimny porywisty wiatr od strony bezgwiezdnego nocnego nieba. Poczuła, jak pokład drży pod ciężkimi krokami ścigającego ją mężczyzny. Był tuż za nią. Już prawie ją miał.
Cat uniosła do ust zaciśnięte kurczowo pięści i w desperacji popatrzyła na leżący w dole port. Po czym, nie mając innego wyjścia, wybrała szaleńczy krok.
Skoczyła ze statku między kry pływające po lodowatej wodzie.

CZĘŚĆ PIERWSZA
UCIEKINIERKA

1

Jonathan Stride zorientował się, że nie jest sam.
Zajechał pod swój dom na Park Point o drugiej nad ranem i od razu zauważył, że coś jest nie tak. Zadziałał jego instynkt, gdyż od ulicy nic nie wzbudzało podejrzeń. W sąsiedztwie nie stały żadne samochody, których by nie znał. Szybko powiódł wzrokiem po tonących w ciemności drzewach wokół domu, ale nie spostrzegł niczego podejrzanego. A kiedy wytężył słuch, nie usłyszał niczego niezwykłego poza nieustannym hukiem fal Jeziora Górnego rozbijających się o brzeg za grzbietem wydm. Mimo to, zamknąwszy swojego forda expedition, ruszył w stronę wejścia z werandy, ustawiając się tak, żeby móc niepostrzeżenie zacisnąć palce na kolbie pistoletu.
Kierował nim wyłącznie instynkt.
W pobliżu domu zauważył na śniegu ślady butów. Były nieduże, najwyżej rozmiaru siedem, a ktokolwiek je zostawił, poruszał się w pośpiechu i nie dbał o ich zacieranie. Skręcił po śladach przez trawnik i wzdłuż podjazdu poszedł na tyły domu. Z daleka uważnie obserwował okna, lecz w żadnym nie zauważył światła. Jeśli ktokolwiek był w środku, czaił się na niego w ciemności.
Skręcił z porośniętej trawą ścieżki prowadzącej na plażę ku tylnym drzwiom domu i wszedł na werandę. Zdjął skórzaną kurtkę i powiesił ją na brzegu oparcia stojącej tutaj sofy kupionej na wyprzedaży garażowej. Strząsnął też śnieg z kręconych włosów. Trzymając pistolet w wyciągniętej dłoni, otworzył drzwi prowadzące do kuchni.
W domu było zimniej niż zwykle. Dał się słyszeć świst wiatru wpadającego do środka. Nie zapalając światła, ruszył na palcach przed siebie, lecz deski podłogowe z lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku i tak go zdradziły. Skrzypiały przy każdym kroku, ujawniając jego pozycję. Jednak nie miało to żadnego znaczenia.
– Wiem, że tu jesteś – powiedział głośno. Ale nikt nie odpowiedział.
Z kuchni przeszedł do jadalni, po czym skręcił za róg i wszedł do salonu. Popatrzył na znajdujący się po prawej fotel obity czerwoną skórą, stojący przed wygasłym kominkiem. Środek pokoju zajmowały sofy z zestawem małych wełnianych dywaników, dalej były schody prowadzące na niewykończone poddasze. Ale i na tej otwartej przestrzeni nikogo nie było. W pokoju zalegały ciemności. Tutaj szum wiatru był głośniejszy i bardziej dokuczliwy, w jego podmuchach powiewały zasłony gościnnej sypialni znajdującej się naprzeciwko. Rzadko korzystał z tamtego pokoju, kurz grubą warstwą pokrywał półki z książkami i jego zapiski z dawnych spraw kryminalnych. Przeszedł ciasnym korytarzykiem do sypialni, gdzie stare deski podłogowe znów zdradzały jego pozycję, niczym tunel w wesołym miasteczku. Zauważył wybitą szybę, okruchy szkła zaścielające podłogę i firankę zdającą się falować w nocnym powietrzu niczym duch.
W sypialni nie było nikogo. Wąskim strumieniem światła z latarki kieszonkowej poświecił na lustro i od razu zauważył ślady krwi na jego ramie.
– Wiem, że jesteś ranna! – oznajmił na głos.
Cofnął się do saloniku i uważnie przyjrzał schodom w przeciwległym końcu, prowadzącym do sypialni. Musiała się ukrywać właśnie tam. Już na początku uznał, że to musi być kobieta, świadczyła o tym wielkość śladów na śniegu. W domu było jeszcze sporo pomieszczeń do zbadania, kolejna mała sypialnia za rogiem od strony ulicy, poddasze oraz nieduża łazienka – wcześniej jednak zobaczył mokre ślady butów prowadzące do drzwi jego pokoju. A kilka kroków dalej spostrzegł jasnobrązowe skórzane buty kowbojskie, których odciski pasowały do tych, jakie oglądał w śniegu przed domem.
– Wchodzę, dobra? – zapowiedział głośno.
Znowu odpowiedziała mu cisza.
Rozejrzał się po swojej sypialni. Kołdra na łóżku była odsunięta na bok. W łóżku nikogo nie było, ale drzwi szafy były szczelnie zamknięte na zatrzask. Zazwyczaj same się zamykały z powodu pochyłości podłogi, ale on nigdy nie domykał ich do końca. Obrócił gałkę starego zamka i szarpnięciem je otworzył, aż się zatrzęsły i głośno zaskrzypiały.
Skierował światło latarki w dół, na drobną skuloną postać owiniętą w kapę z łóżka. Zobaczył tylko jej twarz. Nawet nie była to kobieta, ale dziewczyna. Nastolatka. Utkwiła w nim spojrzenie, oczy miała rozszerzone ze strachu. Długie ciemne włosy były całkiem mokre, lepiły jej się do twarzy. Dygotała z zimna, a skórę miała siną z przemarznięcia.
Schował pistolet do kabury. Zapalił światło w szafie, oślepiona dziewczyna gwałtownie zamknęła oczy.
– Nazywam się Stride – powiedział. – Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Jestem porucznikiem policji w Duluth.
Nie otwierając oczu, skinęła głową. Musiała wcześniej wiedzieć, kim on jest. Kapa zsunęła się nieco, odsłaniając nagie kościste ramiona.
Kucnął przed dziewczyną.
– Jak się nazywasz?
Dopiero teraz otworzyła oczy, ciemne, piwne, o idealnym kształcie.
– Cat – odparła.
– Witaj, Cat. Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz?
Nie odpowiedziała od razu, w ciasnej, zakurzonej przestrzeni wyczuł jednak silną falę bijących od niej emocji. Zidentyfikował strach i dotkliwe osamotnienie, nie musiał więc czekać na odpowiedź, żeby się domyślić, że ona nie ma się gdzie podziać. Wreszcie odezwała się szeptem, jakby zdradzała mu tajemnicę:
– Ktoś próbował mnie zabić

 
Wesprzyj nas