Portret legendarnego himalaisty to coś więcej niż rzecz o determinacji i górach. To zapierająca dech opowieść o granicach ryzyka, które bywają granicami człowieczeństwa.


KukuczkaJerzy Kukuczka osiągnął największy sukces w historii polskiego alpinizmu i na zawsze zapisał się w dziejach światowego. Jako drugi człowiek – po Reinholdzie Messnerze – zdobył „koronę Himalajów”, czternaście ośmiotysięczników, co zabrało mu jedynie osiem lat, a Tyrolczykowi dwa razy tyle, choć Polak wybierał w dodatku albo najniebezpieczniejsze, dziewicze drogi, albo szedł w najtrudniejszej pogodzie. Nie jesteś drugi, jesteś wielki – napisał mu w depeszy Messner, z którym prowadził osławiony, podkręcany jeszcze przez media, wyścig.

Jak to się stało, że niewysoki, małomówny chłopak ze Śląska, elektromonter po szkole zawodowej, stał się „wielki”? Autorzy, dysponując ogromnym materiałem – pamiętnikarskimi zapiskami Kukuczki i jego książkami, rozmowami z żoną Celiną, wywiadami z członkami wypraw, w jakich Kukuczka uczestniczył itd. – stworzyli fascynujący portret człowieka uparcie dążącego do celu, pełnego sprzeczności i zdającego sobie sprawę, że wszystkiego i wszystkich nie da się w życiu pogodzić, od młodości naznaczonego czyhającą w pobliżu śmiercią.

Miał dwadzieścia trzy lata, gdy po raz pierwszy stracił w górach swego przyjaciela, rówieśnika. I czterdzieści, odpadając w 1989 roku od południowej ściany Lhotse, stanowiącej bodaj najtrudniejszą próbę dla alpinisty. Tego, ostatniego dnia, zapisał w pamiętniku dwa zagadkowe słowa: Paradise – Raj… Ciała nie odnaleziono, grób jest… pusty! Oficjalna wersja będzie taka: Ciało Kukuczki zostało znalezione i pogrzebane w szczelinie lodowca pod Lhotse. To ważne dla jego żony i dzieci. Między „zginął” a „zaginął” jest wielka różnica. Jeśli nie ma ciała, nie ma renty i odszkodowania. Trzeba czekać pięć lat, aż sąd potwierdzi śmierć. Wszyscy uczestnicy wyprawy zgadzają się, że tak lepiej.

Tatry, bułgarskie Rodopy, włoskie Dolomity, McKinley na Alasce, wreszcie Himalaje. „Podglądamy” Kukuczkę podczas wypraw (w czym pomagają nam fenomenalne, zamieszczone tu fotografie) a każda opisana jak thriller, bo to za każdym razem j e s t thriller, przeżywamy to wszystko niemal tak, jakbyśmy tam byli. Lecz to nie jedyny atut książki.

Tkwi we mnie coś takiego, co sprawia, że nie interesuje mnie gra o małe stawki. Dla mnie liczy się jedynie »naj«. Tylko to mnie bierze naprawdę.

Równie istotnym i zdumiewającym „bohaterem” są tu bowiem warunki, w jakich Kukuczce przyszło podbijać świat. Nie był Austriakiem, Włochem czy Amerykaninem, był ubogim Polakiem z PRLu. Gdy zaczynał się wspinać, nie mógł nawet bez specjalnego pozwolenia iść w Tatry, by nie zostać posądzony o szpiegostwo. Gdy ruszał w Dolomity musiał podpisać oświadczenie, że jak coś mu się stanie, nie zgadza się na sprowadzenie ciała do Polski. Miał być pochowany we Włoszech, żeby państwo nie ponosiło kosztów transportu zwłok! Amatorski sprzęt, jakim dysponował, nie nadawał się do niczego, był jak zabawki wobec tego, czym dysponowali jego koledzy z zachodu…

Monumentalna groza gór i bieda z absurdem PRLu, pazerność „właścicieli” Himalajów i dotykanie Absolutu, nasza kontrabanda (Wanda Rutkiewicz przywoziła np. sto kożuszków!) i ichnia biurokracja, zazdrość o sukcesy i podziw, chwile triumfu i największej samotności w obliczu kolejnej tragedii, wszystko tu, pośród dziesiątek anegdot, miesza się i pulsuje jak w tyglu, raz po raz zatykając nam gardło. Śmierć to śmierć, lecz nie tylko ona wstrząsa. Nigdy nie spędziliśmy razem wakacji – wyznaje Celina Kukuczka, matka jego dwóch synów, z których drugi od śmierci ojca milczy na jego temat.

Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski
Kukuczka
Wydawnictwo Agora
Premiera: 31 sierpnia 2016

Kukuczka


Rozdział 1
PARADISE – RAJ

Połowa września 1989 roku. Jerzy Kukuczka siedzi w obozie u stóp przyklejonej do Everestu góry Lhotse. Jeden z najsłynniejszych himalaistów świata. Drugi po Reinholdzie Messnerze zdobywca Korony Himalajów i Karakorum – wszystkich 14 szczytów ziemi o wysokości ponad ośmiu tysięcy metrów. Na 11 z nich wytyczył nowe drogi, stanął samotnie na jednym
wierzchołku, cztery zdobył zimą, siedem w stylu alpejskim, czyli małym zespołem, szybko, bez zakładania pośrednich obozów.
Ale jest drugi.
Południowa ściana Lhotse – wielkie wyzwanie w Himalajach. Nikomu dotąd nie udało się jej zdobyć. Piekielnie trudna. Można o niej opowiedzieć tak: Lhotse, czwarta góra świata, wznosi się na wysokość 8501 metrów nad poziomem morza. Dwa wierzchołki – właściwy i nieco niższy Lhotse Shar (8386 m). Zrośnięta z Mount Everestem. Dwie ogromne ściany – zachodnia, która wznosi się nad lodowcem Khumbu, i południowa, niezwykle trudna. Skalny
mur o długości 11 kilometrów, na ponad trzy kilometry wysoki.
Południową ścianę Lhotse można też opisać tak:
„Potężna. Nawet jeśli chciałoby się jej zrobić zdjęcie szerokokątnym obiektywem – jest to niemożliwe. Trzeba być jakieś 20 kilometrów przed nią, żeby objąć ją całą” – to himalaista Ryszard Warecki.
„Rozbiliśmy obóz pod południową ścianą, ale nie było jej widać. Zakrywała ją gęsta mgła. Rano poprawiła się pogoda, ktoś wyszedł przed namiot. Spojrzał w górę i krzyknął: O kurwa! Kolejni uczestnicy wyprawy wychodzili przed namioty, ciekawi. Zadzierali głowy do góry i powtarzali to samo. Kurwa! Takie robi wrażenie” – to Krzysztof Wielicki.
„Trzy kilometry terenu postawionego w pionie. Synonim ściany nie do zdobycia. Tylu ludzi na niej zginęło…” – to Artur Hajzer, który w 2013 roku zginie na stoku Gaszerbrumu I w Karakorum.
„Nigdy się tak nie bałem” – to Ryszard Pawłowski, zdobywca dziesięciu ośmiotysięczników.
„Myślałem o tej ścianie wielokrotnie” – to Jerzy Kukuczka.
Ostatnio myśli nieustannie. Wiosną 1989 roku Reinhold Messner organizuje wyprawę. Najlepsi na świecie himalaiści mają w końcu pokonać południową ścianę Lhotse. W składzie nie ma Kukuczki, nie zostaje zaproszony. Udaje, że go to nic nie obchodzi, ale zadra jest, wychodzi w rozmowach z przyjaciółmi.
Gdy Messner się poddaje, Kukuczka już wie. Musi zdobyć południową ścianę. Będzie to przypieczętowanie dominacji, wyczyn nad wyczynami, przejście do historii. Teraz albo nigdy.

Świetny sposób zabijania nudy

Koniec sierpnia 1989 roku. Do Katmandu lecą himalaiści: Jerzy Kukuczka, Ryszard Pawłowski i Ryszard Warecki ze Śląska, Maciej Pawlikowski z Zakopanego, Przemysław Piasecki z Poznania i Tomasz Kopyś z Warszawy. Radiotelegrafista Leszek Czech, lekarz Michał Kulej, Elżbieta Piętak, dziennikarka z katowickiej telewizji regionalnej, operatorzy kamer, filmowcy z Włoch… Czternaście osób.
Namioty obozu-bazy stawiają u podstawy ściany, na wysokości 5200 metrów nad poziomem morza. Na zdjęciach obozowa rutyna. Pranie, gotowanie, sprzątanie, a gdy zbliża się pora posiłku, nepalski pomocnik kucharza woła po polsku: Koryto! Przy obiedzie gadki o swojskich smakach, żurku, golonce.
Raz w tygodniu, o godzinie 21, łączenie z Polską przez Austra- namioty w zapasy gazu, jedzenia, poprowadzić liny poręczowe. lię. Pięć godzin wcześniej łączenie z Katmandu. Raport: co się dzieje w bazie, w ścianie, że radiotelegrafiście lekarz musiał na żywca wyrwać ząb i że mu się udało.
Żarty. Maciek Pawlikowski, dziewiąty raz w Himalajach (w zakopiańskim klubie młodzi nazywają go „Himalajskim dziadkiem”), podczas wspinaczki traci kask, więc zakłada chustkę na głowę. Wygląda jak wiejska baba, w obozie przezywają go „Maciejowo”.
Tomasz Kopyś nie chce być poważny przed kamerą. – To dziwna wyprawa – mówi – bo wszędzie grasują telewizje. Są z boku, z tyłu z przodu, a ja nie wiem, jak się zachować. Na dodatek telewizja uznała, że nasza wyprawa jest za mało dramatyczna, i dziennikarze każą nam skakać na paralotniach. Po ostatnim skoku wciąż dochodzę do siebie, poobijany. Ale cieszę się, bo jutro wychodzę w góry i prawdopodobnie nie pójdzie z nami telewizja. Będzie to wielkie wydarzenie dla nas. Będziemy się mogli trochę w spokoju powspinać i odetchnąć.
Ale nie wszystko widać na filmie. Yves Ballu z Francji przemyca do obozu paralotnie, wtedy nowość, świetny sposób zabijania nudy.
Elżbieta Piętak: – Pole, z którego startowaliśmy do lotów, usiane było ostrymi kamieniami. Jak się biegnie z paralotnią, trzeba patrzeć na skrzydło, a nie pod nogi. Rysiu Pawłowski upadł i uszkodził kolano. Utykał. Siedział potem na beczce, do nogi miał przywiązane dwa duże kamienie, które pełniły funkcję wyciągu ortopedycznego, i czytał książkę. Jurek zrobił mi awanturę, krzyczał, że tu są poważne sprawy, a ja urządzam program rozrywkowy. Zabrał mi paralotnię i schował, żeby nas więcej nie kusiło.
W zespole czuje się napięcie. Himalaje to nie Tatry. Tam wspinaczka jest szybka. Ciągle w górę, na szczyt. W Himalajach z górą trzeba podjąć grę, jak w szachach. Ocenić zagrożenia, na przykład którędy może zejść lawina, czy lodowe uskoki nie zagrodzą drogi. Przewidzieć czas na aklimatyzację. Opracować strategię: wytyczyć drogę, zaplanować logistykę, założyć obozy pośrednie, zaopatrzyć namioty w zapasy gazu, jedzenia, poprowadzić liny poręczowe. Wspinacze kursują do góry, na dół, do góry, na dół. Wyszarpują kolejne metry wysokości, jak podczas oblężenia. Walczą z wiatrem, niską temperaturą, ograniczeniami organizmu. Może to trwać tygodniami. Czy wystarczy im czasu, jedzenia, cierpliwości?

Boże, czuwasz nade mną

Kukuczka niespokojny. Wyprawa się nie układa. Pogoda fatalna, kolejne obozy zakładane są z trudem. On sam nie czuje się dobrze. Już na początku wspinaczki ociera się o śmierć.
Obóz pierwszy na wysokości 5800 metrów. Kukuczka o poranku wychodzi przed namiot. Mży, śnieg jest miękki. Wspina się, nagle lina się zrywa. W pamiętniku zanotuje: „Lecę, próbując złapać równowagę. Macham rękami, wrzask: Booożee!!! Po kilkunastu metrach ręka łapie jakąś starą poręczówkę. Staję. Boże, czuwasz nade mną. Podarowałeś mi drugie życie”. Serce wali jak młot. Mało brakowało…
Wpis z 16 września: „Boli mnie głowa w okolicach czoła i coś siedzi na żołądku”.
19 września, na stoku Lhotse: „Jeszcze o szóstej słychać dudniący o namiot śnieg. Ciężko mi się wstaje, tak jakbym nie miał aklimatyzacji (a może kondycji), ale widzę po Ryśku [Pawłowskim] to samo. Trudno wstać. O ósmej decydujemy się pozostać jeden dzień
do poprawy warunków. Wieczorem pokazują się błękity, nadzieja na ładny dzień. Przygotowujemy wszystko do jutrzejszego wyjścia”.
Ale pogoda się nie poprawia, muszą wracać do bazy. Frustracja narasta. „26 września. Co jest!? O obóz trzeci walczymy już dziesięć dni! A jest to najłatwiejszy odcinek na całej drodze. Zaczynam się niepokoić. Mijają trzy tygodnie, a my jeszcze nawet nie w połowie drogi. Cały czas myślę o Wielkim Zacięciu. No i kogo by tu wybrać za partnera? Na razie nikomu o tym nie mówię”. Obserwuje kompanów: „Nie bardzo podoba mi się Rysiek. Ciągle chowa się za plecami, ciągle na drugiego”. O Przemku Piaseckim i Maćku Pawlikowskim: „Miałem przeczucie, że tu czuć nadgorliwość, ale oczywiście nie mogłem tego powiedzieć”.
Ostatni dzień września przynosi zmianę. „To jest to! Czuję prawdziwą himalajską jesienną pogodę. Inny zapach powietrza, chłodniej, błękit nieba. Idę na lodowiec porobić zdjęcia i się pomodlić. Znajduję zwłoki zupełnie rozdziobane przez kruki. Postanawiam o tym nie mówić do końca wyprawy, a potem je pochować”.
Decyduje o wyborze partnera. Jeśli zdobędzie szczyt, to z Ryszardem Pawłowskim. Pogoda pozwala szybko założyć kolejne obozy: czwarty i piąty na wysokości około ośmiu tysięcy metrów. Z niego poprowadzą atak.
16 października, ostatni wpis w pamiętniku Kukuczki: „Budzimy się o czwartej. Gotowanie, kawa, śniadanie i z powrotem do śpiwora. U góry huk, jakbyśmy byli pod nasypem, którym ciągle przejeżdża ciężki, towarowy pociąg. Pióropusze na grani niesamowite, huk wzrasta, a dla kontrastu, który wkurwia, cały horyzont w błękitach. Co robić? Z godziny na godzinę duch bojowy maleje, maleje… Wieczorem zaczynamy rozważać zejście. Huk na graniach się potęguje. Tak to jest, jak się zaczyna akcję w niedzielę. Całą noc łomoce płachta namiotu. I ten huk! Wygląda na to, że strefa wiatru się obniża. Ciśnienie skacze. Co jest grane!!! Czuję, że pierwszą rundę przegraliśmy: wyścig z czasem przed jesiennymi wichrami. Teraz modlić się tylko o lukę w tych wiatrach. Błyskawiczna decyzja, szybkie zejście do bazy. Elka [Piętak] z Witkiem [Oklekiem, operatorem kamery] czekają na wywiad na marne”.
Wiatr cichnie. Baza jeszcze śpi, gdy Kukuczka z Pawłowskim wychodzą z namiotów.

Natrętna myśl, że Jurek nie żyje

Październik w Istebnej. Piękne słońce, żółte liście pokrywają podwórko przed drewnianym górskim domem Kukuczków w przysiółku Wilcze. Cecylia Kukuczka, żona Jurka, spędza tu weekendy z synami. Maciek ma dziesięć lat i musi wracać do szkoły, ale jest tak pięknie, że czteroletniego Wojtka szkoda zabierać do Katowic. Zostaje w Istebnej z ciotką. 24 października o czwartej nad ranem zrywa się z płaczem. Opowiada cioci sen, który go obudził: – Jeździliśmy z tatą windą w naszym bloku i tata naciskał na guziki, bo chciał zatrzymać windę, ale ona nie chciała stanąć. Krzyczał: alarm, alarm!
Warecki w bazie pod Lhotse około drugiej w nocy. – W półśnie zaczynam myśleć, że po śmierci Jurka będzie sporo załatwiania, trzeba będzie wszystkich powiadomić. I nagle, już w pełni świadomy, pukam się w głowę. „O czym ty myślisz, człowieku! Zwariowałeś? Przecież chłopcy są na górze, nic się nie stało”.
Ale do rana już nie zaśnie. Jak bumerang powraca natrętna myśl, że Jurek nie żyje.
Ignacy Walenty Nendza, przełożony Kukuczki jeszcze z harcerstwa, śni w Katowicach: – Zobaczyłem Jurka w szarym swetrze w czarne geometryczne figury, przed jego domem w Beskidach. Stał za żerdkami, a jego synowie przed płotem. Ja z chłopcami. „Jurek, cześć! Co ty tu robisz? Przecież jesteś na wyprawie” – godom. A on: „Przyjechałem na chwilę i zaraz tam wracam. A ciebie zapraszam za 28 dni”. I koniec. Skoczyłem na łóżku, żona się obudziła. Powiedziałem: „Teraz mnie Jurek odwiedził, zapamiętaj dobrze ta data”.
Elżbieta Piętak w obozie pod Lhotse kładzie się w pustym namiocie Kukuczki. Większość bazy jest już zwinięta. Bez względu na to, czy Kukuczka z Pawłowskim zdobędą szczyt, czy nie, trzeba będzie się zbierać. W górach zaczynają schodzić lawiny. – W środku nocy rozsuwają się poły namiotu, wchodzi Jurek – wspomina Piętak. „Ty tu śpisz?” – pyta. „No to śpij, ja pójdę do chłopaków” – mówi. Ocknęłam się. Głupi czy co? Przecież to jego namiot. Ubrałam się, wyszłam na powietrze. Ciemno, nikogo nie ma, tylko u Wareckiego paliło się światło.
Cecylia Kukuczka: – A ja nic, żadnego przeczucia, przekazu. Tylko niepokój w sercu.

 
Wesprzyj nas