„Sługi boże” to powieść kryminalna, która mistrzowsko prowadzi czytelnika po labiryncie intrygi i do końca pozostawia go w niepewności, gdzie bije źródło zła.


Sługi bożeZ Mostka Czarownic łączącego wieże wrocławskiego kościoła rzuca się młoda Niemka, milionerka. Samobójstwo?

Dla prowadzącego śledztwo komisarza Warskiego to nie jest oczywiste…, tym bardziej, że wkrótce w podobnych okolicznościach ginie kolejna kobieta. W śledztwo włącza się policjantka z Berlina Ana Wittesch. Zanim ta dwójka rozwiąże zagadkę, najpierw musi sobie wzajemnie zaufać i nauczyć się współpracować.

Demoniczna muzyka, niebezpieczny romans, polscy agenci Stasi, duchowni z przeszłością i mroczne kościelne wnętrza – „Sługi boże” to powieść kryminalna, która mistrzowsko prowadzi czytelnika po labiryncie intrygi i do końca pozostawia go w niepewności, gdzie bije źródło zła. To trzymająca w kleszczach lęku opowieść o milczeniu, przez które trudno się przebić oraz o tym, jak głęboko można wniknąć w ludzką osobowość i wykorzystać ją do własnych celów.

Mostek Czarownic albo Pokutnic. Wysokość od poziomu ulicy pięćdziesiąt dwa metry. Aż się prosi, by go wykorzystać. Amerykanki rzucają się z Golden Gate, Francuzki z wieży Eiffla. Nawet jakieś siatki musieli tam zamontować, tylu było chętnych na spektakularny skok. Tu na razie nie było takiej potrzeby. Jak dotąd we Wrocławiu z wieży rzucił się zaledwie jeden facet. W 2009, ale nie stąd, tylko ze Świętej Elżbiety, obok Rynku.

***

To będzie dobry temat dla dziennikarzy, gdy tylko rzecz zwąchają. Mostek Pokutnic pobudza wyobraźnię. Więziono tu rozpustne kobiety. Te, co szukały w życiu uciech zamiast mężów. Odrzucone przez pobożne i pracowite rodziny niemieckich mieszczan, zamiatały po nocach drewniany podest, dając przykład reszcie płci pięknej: lepiej się dobrze prowadzić, niż dać się doprowadzić na mostek. Najbardziej zepsute odlatywały stąd ponoć na włochatych capach i rogatych sukubach wprost na Górę Milczenia, Zobtenberg, obecnie Ślężę.

Adam Forman to:
* Mariusz Gawryś, reżyser i współscenarzysta filmu „Sługi boże”, laureat Festiwalu Filmowego w Gdyni
* Piotr Głuchowski, reporter, laureat Grand Press, współautor bestsellerów „Karbala” i „Imperator”
* Paweł Goźliński, autor kryminałów „Jul” i „Dziady”, redaktor naczelny magazynu „Książki”
* Maciej Strzembosz, producent i współscenarzysta filmu „Sługi boże”

Adam Forman
Sługi boże
Wydawnictwo Agora
Premiera: 25 sierpnia 2016

Sługi boże


Rozdział 4

W drodze na wieżę komisarz Waldemar Warski przygląda się głównie zabezpieczeniom. Mija dwie pionowe kraty – obie otwarte, bez zamków, łańcuchów, kłódek – najwyraźniej nikt ich nie wykorzystywał od lat. Widzi też jedno boczne przejście – tchnące kadzidłem i wyraźnie używane.
Szybko wspina się po krętych schodach. Staje dopiero pod samym mostkiem, na zafajdanej przez ptaki kratownicy jednego z najwyższych podestów. Trąca czubkiem buta jakiś czarny przedmiot. Sunie po metalowej podłodze, zaraz spadnie w przepaść. Warski zatrzymuje go w ostatniej chwili. Podnosi. To nieduży czarny krzyż. Przygląda mu się przez chwilę, waży w dłoni. Jest ciężki jak na tak mały przedmiot. Z twardego tworzywa, z metalową wkładką.
Wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierowych chustek. Wyjmuje jedną, delikatnie zawija klucz i wchodzi na mostek między wieżami. Stawia kołnierz. Wieje jak diabli.
Rzut oka przez prawą balustradę: zaśniedziałe hełmy na kościelnych wieżach, mansardy kamienic, spłoszona para gołębi podrywa się z furkotem i pchana podmuchem odlatuje w stronę niewidocznej Odry. Na krańcu karminowo-zielonego dachu pod pomostem, na kamiennej sterczynie w kształcie kwietnego pąka, coś wisi. Płaszcz. Chyba damski. Trzeba będzie tu ściągnąć ludzi z drabiną.
Gdyby był trochę młodszy i głupszy, spróbowałby sam zejść po murze, wspiąć się po kolorowych dachówkach i sięgnąć. Ale jest starszy i mądrzejszy. Poczeka.
Spogląda przez lewą balustradę: niedawno wyremontowany dach głównej nawy, brunatne przypory nad bocznymi kaplicami, ulica Marii Magdaleny i skośnie zaparkowane samochody.
Wyciąga z kurtki termos, pije.
Mostek Czarownic albo Pokutnic. Wysokość od poziomu ulicy pięćdziesiąt dwa metry. Aż się prosi, by go wykorzystać. Amerykanki rzucają się z Golden Gate, Francuzki z wieży Eiffla. Nawet jakieś siatki musieli tam zamontować, tyle było chętnych na spektakularny skok. Tu na razie nie było takiej potrzeby. Jak dotąd we Wrocławiu z wieży rzucił się zaledwie jeden facet. W 2009, ale nie stąd, tylko ze Świętej Elżbiety, obok Rynku.
To będzie dobry temat dla dziennikarzy, gdy tylko rzecz zwąchają. Mostek Pokutnic pobudza wyobraźnię. Więziono przecież tutaj rozpustne kobiety. Te, co szukały w życiu uciech zamiast mężów. Odrzucone przez pobożne i pracowite rodziny niemieckich mieszczan, zamiatały po nocach ten drewniany podest, dając przykład reszcie płci pięknej: lepiej się dobrze prowadzić, niż dać się doprowadzić na ten most. Te najbardziej zepsute odlatywały stąd ponoć na włochatych capach i rogatych sukubach wprost na Górę Milczenia, Zobtenberg, obecnie Ślężę.
Warski sam nie wie, skąd zna tę historię. Może ze szkoły? Na wycieczki z przewodnikiem nigdy nie chodził. Przecież jest stąd. Mniej więcej.
Jeżeli dziewczyna wspięła się na balustradę i mocno wybiła, miała mniej więcej pięćdziesiąt procent szans, że zawiśnie na dachu, a drugie pięćdziesiąt, że poleci dalej, z wiatrem.
Albo ktoś jej pomógł.
Samsung galaxy w kieszeni wibruje i piszczy. To Aleks. Komisarz schodzi z mostku, by cokolwiek słyszeć. Aspirant znalazł typka, który się natknął na zwłoki jako pierwszy. To tutejszy kantor.
– Kantor? Co znaczy kantor? Jakiś gatunek księdza?
– Ktoś w rodzaju organisty, tylko że nie gra, ale śpiewa. Cywil.
– Mówi się: „świecki”.
– Dziwny jest.
– Co znaczy „dziwny”?
– Pan komisarz sam się przekona.
– OK, to schodzę. Ofiara dokumenty miała?
– Nie.
– Daj ciuchy do analizy. I sprowadź mi na wieżę strażaków, bo jest coś do zdjęcia z dachu. Chyba w locie zgubiła płaszcz.

* * *

Zza grubo lakierowanych drzwi słychać uniesione głosy. Warski przez chwilę stoi, nasłuchując, lecz nie jest w stanie zrozumieć poszczególnych słów. Wpada mu w ucho tylko fragment pytania: „…po co te eksperymenty?!” i fragment odpowiedzi: „To nie jest twoja sprawa, do kiedy…”.
Gdy puka, hałas cichnie. Wchodzi, nie czekając na zaproszenie. Salka jest wysoka, jak wszystkie pomieszczenia w tym kościele, pachnie wilgotnym kamieniem i środkami czyszczącymi. Reprodukcja powieszona na środku ściany przedstawia wypędzenie kupców ze Świątyni Jerozolimskiej.
Dziwny gość, który – według słów Aleksa – tu pomieszkuje, stoi w pozycji zbesztanego ucznia. Oparty o parapet gotyckiego okna ksiądz w okrągłych okularach na perkatym nosie przerwał połajankę i teraz pytająco patrzy na policjanta. Kantor kłania się z przesadną pokorą. Usłużnym gestem wskazuje jedno z dwóch tapicerowanych krzeseł przy małym stole. Na blacie metalowy krucyfiks. Na
ramionach Ukrzyżowanego – różaniec. Policjant nie siada – tym bardziej że w odróżnieniu od kantora ksiądz nie zachęca go, by spoczął.
– Komisarz Waldemar Warski, wydział dochodzeniowo-śledczy komendy wojewódzkiej.
– Witecki Edmund. Proboszcz.
– Rudzki. Jan Rudzki.
Moment ciszy.
– Pan tutaj mieszka, jak mi mówiono.
– Tak jakby… chwilowo.
– Chwilowo?
– Nasz kantor, opiekun chóru męskiego, ma przejściowe problemy ze stałym lokum – proboszcz opada na krzesło. – Jest pracownikiem biblioteki uniwersyteckiej. Pozwoliłem mu tutaj zamieszkać. Do czasu.
– Ktoś jeszcze tu mieszka?
Proboszcz patrzy na kantora – wygląda, jakby błyskawicznie i milcząco uzgadniali wspólną wersję.
– W zasadzie nikt – kapłan mówi wolno, nie spuszczając wzroku z bladej twarzy kantora. – Gosposia dochodzi. Jest jeszcze siostra Klara, ale i ona tu nie śpi. Ja sam mieszkam na plebanii, kamienicę obok, przy Świętej Marii Magdaleny.
Komisarz wyciąga termos, by wydobyć notes, przez chwilę szuka długopisu, w końcu wyjmuje go razem z papierowym zawiniątkiem, które kładzie ostrożnie na stole obok krucyfiksu. Staje bokiem do duchownego a twarzą do łysiejącego bruneta.
– Pan znalazł ciało?
– Nie mogłem w nocy spać. Poszedłem na spacer.
– Gdzie pan spacerował?
– Dookoła Rynku, wokół kościoła i po okolicy. Kiedy wracałem Szewską, zobaczyłem zwłoki.
– O której?
– Jeszcze było szaro.
– Znał pan tę dziewczynę? Kobietę?
– To straszny wypadek i wielkie nieszczęście, prawda? – spojrzenie kantora już nie jest takie pokorne. Jest uważne.
– Znał ją pan?
– Nieco.
Ksiądz proboszcz ciągnie prawą dłonią lewy rękaw sutanny, jakby sprawdzał, czy szew w łokciu trzyma.
– To Edith Kronenberg, nasza chórzystka. Niemka. Przebywała w Polsce na studiach kulturoznawczych. Trudno mi sobie nawet wyobrazić, co mogło popchnąć ją do takiego grzechu.
– Jak rozumiem, ksiądz sądzi, że to samobójstwo.
– A cóżby innego?
– Nie wiem – Warski szybko stawia kilka znaków w notatniku. Kiedy kończy, celuje długopisem w kantora. – Pan dyrygował tym żeńskim chórem?
– Broń Boże! – Rudzki wzdryga się, jakby policjant splunął mu w twarz. – One próbowały śpiewać chorał gregoriański.
– Coś w tym złego?
– To bluźnierstwo! – kantor garbi się pod ciężkim spojrzeniem proboszcza. Jego woskowa twarz marszczy się w jedno wielkie „przepraszam”.
– Chorał gregoriański zasadniczo zastrzeżony jest dla mężczyzn – proboszcz przygląda się swoim zgrubiałym paznokciom. – Ale one tak długo mnie namawiały, że w końcu uległem.
– Kim są „one”?
– Edith i Wanda.
– Wanda?
– Wanda Kamińska. Pracownik naukowy uniwersytetu. No tak. Zajmuje się muzykoterapią.
– I tak tu sobie we dwie podśpiewywały?
– W arkadzie nad prezbiterium… – wtrąca kantor – …mamy wspaniałą akustykę.
– Najczęściej bywało więcej pań – ciągnie proboszcz. – Tylko że one się często zmieniają. Słomiany zapał, rozumie pan. No i obowiązki. Ale Edith i pani Kamińska kochały to. Ostatnio przygotowywały się do występu w Monachium. Bardzo czekały na tę szansę. Nie rozumiem, co pchnęło Edytę do samobójstwa. Ona była przecież…
– Mogę zapytać, co jest w tym termosie? – kantor chyba chce przerwać monolog proboszcza.
– Nie. Ale może pan zapytać, co jest w tej chustce – Warski rozwija zawilgoconą bibułę. – Coś wam to mówi?
– Czy krzyż nam coś mówi? – Jan Rudzki robi ćwierć kroku w stronę stołu. Komisarzowi zdaje się, że chce dodać jeszcze coś równie mądrego, ale proboszcz Witecki jest szybszy.
– To jest elektroniczny klucz. Otwieramy nim drzwi od strony placu. Te, którymi można wejść na wieżę. Między innymi na wieżę, bo jest tam też przejście do świątyni i aż tutaj, do dormitoriów.
– Dziwny kształt – policjant chrząka. – Z całym szacunkiem.
– To nie nasz pomysł – kapłan zaciera dłonie o krótkich palcach.
– Niemieccy sponsorzy i potomkowie byłych parafian zafundowali nam dwa lata temu częściowy remont… dach i nie tylko. Pojawiło się parę nowinek. Mechanizm ukryty w kluczu, jakiś tam czip czy coś… jest podobno niemożliwy do skopiowania, o ile się nie posiada specjalnej karty. No tak… Dostaliśmy też system bezprzewodowego nagłośnienia świątyni i niezawodny alarm.
– …który jednak nie włączył się, gdy do kościoła wchodziła Edith Kronenberg… Albo ją ktoś wnosił.
– Użycie klucza automatycznie wyłącza system – kantor wyciąga dłoń w stronę krzyża na bibule, lecz policjant powstrzymuje go stanowczym gestem.
– Wnosił? – proboszcz patrzy na Warskiego spode łba. – Myśli pan, że to było morderstwo?
– Na tym etapie muszę brać pod uwagę każdą wersję zdarzeń.
– Rozumiem.
– Ja też bym chciał rozumieć. Na przykład skąd Edith wzięła ten klucz. Miała własny?
– Z całego chóru żeńskiego klucz miała jedynie pani Kamińska – ksiądz zdejmuje z nosa okulary o podwójnej ogniskowej i obraca w dłoniach. – Wzięła na wiosnę, kiedy był występ chóru na mostku… Panie nagrywały program dla lokalnej telewizji. I krzyżyk u niej został. U pani Wandy.
Warski na powrót zawija znalezisko w papier.
– Ma pan podobny? – pyta kantora.
– Każdy z nas nosi swój własny krzyż, prawda?
– Doceniam pańskie poczucie humoru. Więc ma pan?
– Mam.
– Proszę pokazać.
– Jest w bibliotece uniwersyteckiej. Część rzeczy trzymam tam, część tutaj.
– Klucze od kościoła trzyma pan w bibliotece, a klucze od biblioteki zapewne w kościele? Tak dla odmiany?
– Ma pan rację – Rudzki podchodzi do szafki w kącie, chwilę w niej grzebie, wreszcie wyciąga pęk z kółkiem. – Klucze od biblioteki. Wejście główne, magazyn ksero, którym się opiekuję, toaleta służbowa…
– Dobra, na razie wszystko… – Warski upycha w tylnej kieszeni dżinsów notes z długopisem. Zabiera termos. – Czy może mnie pan odprowadzić do wyjścia?
Kantor składa blade ręce jak do modlitwy i odpowiada ukłonem chińskiego sługi.
Aleks miał rację. Jest dziwny.

 
Wesprzyj nas