Jeśli za wszelką cenę chcielibyśmy rozsupłać więzy jego rodziny, możemy stwierdzić, że najbliższym krewnym drewnianego księcia jest Pietruszka, którego stary kuglarz stworzył podczas mroźnego rosyjskiego jarmarku karnawałowego.


Bartók i drewniany książę

Béla Bartók to znany na całym świecie kompozytor i pianista.

Jednak kiedyś i on był dzieckiem. Co więcej, chodził nawet do szkoły.

Béla Bartók miał przyjaciela, drewnianego księcia. Chociaż możliwe, że ich przyjaźń drewniany książę tylko sobie wymyślił.

Margit Garajszki
Bartók i drewniany książę
Przekład: Anna Butrym
seria: Węgierskie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 30 maja 2016

Bartók i drewniany książę


Béla Bartók przez lata stał się światowej sławy kompozytorem i pianistą, więc gdzie księciu do tego, żeby pisać o Bartóku, kiedy sam o wiele zręczniej włada mieczem niż jakimkolwiek przyborem do pisania. Jeśli powierzono by mu wzięcie udziału w turnieju rycerskim, żeby pojedynkował się dla Bartóka, natychmiast by to zrobił, tylko niestety do tej pory nikt nie zwrócił się do niego z taką prośbą. Miał poważne obawy, czy spisana jego drewnianą ręką bajka zdobędzie uznanie wybredniejszych dzieci, chociaż wiedział, że to on najbardziej nadaje się do utrwalenia historii dzieciństwa Béli Bartóka, skoro kiedyś tak wiele czasu z nim spędził.
Drewniany książę odsunął od siebie wątpliwości jak talerz po skończonej uczcie; długie, proste drewniane nogi złączył po żołniersku, drewniane stopy żwawo stuknęły. Misja to misja, zadanie trzeba wypełnić, nie może się wycofać zaraz na początku. Lepiej polec w bitwie, niż ze wstydem zejść z pola walki, która w tym wypadku oznaczała kartkę papieru. Z wielkim trudem wysunął szufladę biurka i wyjął temperówkę, żeby zastrugać ołówek, a nuż tedy stawianie liter pójdzie mu łatwiej. Oczywiście ostrzył ostrożnie, powoli, żeby któryś z palców nie padł ofiarą temperówki. Kiedy skończył, pochylił się nad papierem i już prawie napisał wstęp: „Za górami, za lasami…”, kiedy korona zsunęła mu się na czoło. Gwałtownie pociemniało mu przed oczami, ze strachu przeciągnął ołówkiem po papierze. Gruba czarna linia odcinała się od śnieżnobiałej kartki, ale drewnianego księcia nie odstraszył nawet ten niespodziewany wypadek, wyciosali go bowiem z nie byle jakiego, twardego drewna. Wziął głęboki wdech, zdjął koronę z głowy i odłożył obok siebie, wyciągnął czystą kartkę papieru i pięknymi, krągłymi literami zaczął swoją opowieść: „Za górami, za lasami żył sobie kiedyś Béla Bartók”.
Żeby już na początku wzbudzić zainteresowanie czytelników, zdecydował, że ujawni jeden z sekretów Bartóka: Béla Bartók to nie jest jego prawdziwe nazwisko! A dokładniej – nie pełne nazwisko! Prawda jest bowiem taka, że ma nie jedno, ale kilka imion! Imię Béla dostał po tacie. Viktorem nazwano go na cześć ojca chrzestnego, Jánosem zaś po dziadku. Jego pełne nazwisko brzmi zatem: Béla Viktor János Bartók. Drewniany książę z zadowoleniem pstryknął drewnianymi palcami. Cóż za wspaniały początek! Potem kontynuował przenoszenie na papier dalszego wywodu związanego z nadawaniem imion: choć drewniany książę nie ma ani jednego imienia, nie można go jednak z nikim pomylić. Ale trzeba przyznać, że już się to kiedyś zdarzyło, zwłaszcza dzisiejsze dzieci są skłonne nazywać go po prostu Pinokiem. Na dźwięk tego imienia w żyłach drewnianego księcia za każdym razem zastygała krew, a właściwie żywica.
Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że obu wystrugano z drewna, ale jest przecież między nimi znacząca różnica. Pinokio to zupełnie przeciętny chłopczyk, drewnianego księcia zaś wystrugano nie z jakiegoś zwykłego, lecz prawdziwie szlachetnego drewna. I zrobił to nadleśniczy z Bystrzycy pewnego deszczowego popołudnia, na końcowej stacji kolejki przewożącej kłody drewna. W dniu pożegnania podarował drewnianą kukiełkę Bartókowi, kiedy ten po rocznym pobycie w Bystrzycy wyruszył wraz z Mamą i młodszą siostrą Elzą z powrotem do Pożonia, który zwany jest też Bratysławą. Nadleśniczy podarował drewnianą kukiełkę Bartókowi, bo wiedział, że chłopiec jako zupełnie małe dziecko stracił tatę, dlatego może potrzebować dobrego przyjaciela na wypadek kłopotów. Drewniany książę poważnie potraktował misję, którą powierzył mu nadleśniczy. Co więcej, skrycie cieszył się, że trafił do Bartóka, bo choć za żadne skarby świata nikomu by się do tego nie przyznał, to jednak trochę obawiał się nadleśniczego. Warsztat obok leśniczówki pełen był pił, dłut i innych narzędzi do strugania drewna, a pod szopą błyszczało nawet kilka siekier, które niepokoiły drewnianego księcia, albowiem bardzo bał się o swoją skórę, to znaczy korę. Pewne różnice pojawiają się także w drzewach rodowych księcia i Pinokia. Księcia zrobił sam nadleśniczy z Bystrzycy z prawdziwie szlachetnego gatunku drewna, tego Pinokia zaś wystrugał biedny włoski rzeźbiarz, niejaki Dżepetto. Zatem z całą pewnością możemy oznajmić, że drewnianego księcia i Pinokia nie łączą żadne więzy pokrewieństwa. Nie mówiąc już o tym, że drewniany książę nigdy nie przyjaźniłby się ze świerszczami i chrząszczami, nawet jeśli miał świadomość, że Gadający Świerszcz tak naprawdę był Pinokiowi życzliwy. Książę czuł, jakby go oczerniano za każdym razem, kiedy porównywano go do kogoś, kto nieustannie kłamie. On nigdy by tego nie zrobił. I nie zrobił. Nigdy. Ani razu. No dobrze, może raz. Ale i tak bardzo tego pożałował, i w dodatku to było kłamstwo z litości! Od tego, na szczęście, nie rośnie nos drewnianym kukiełkom. Nadleśniczy zresztą wykonał wspaniałą pracę: nos drewnianego księcia jest idealny. Nie jest to nos haczykowaty, zadarty, perkaty, guzikowaty lub klaunowski ani orli, rzymski czy grecki. Jego nos jest jak z bajki.
Jeśli za wszelką cenę chcielibyśmy rozsupłać więzy jego rodziny, możemy stwierdzić, że najbliższym krewnym drewnianego księcia jest Pietruszka, którego stary kuglarz stworzył podczas mroźnego rosyjskiego jarmarku karnawałowego. Pietruszka rosyjskiego kompozytora Strawińskiego jest jednak pospolitą kukiełką jarmarczną, a nie księciem. Można go powołać do życia grając na flecie, drewnianego księcia zaś – grając na fortepianie. Zatem mimo wspólnych cech różnią się w wielu kwestiach. Pietruszka na przykład był dość smutny, bo nie udało mu się oczarować pięknej Baleriny, która również próbowała zarobić na życie w Sankt Petersburgu jako kuglarka na jarmarkach. Natomiast drewniany książę ani trochę nie interesuje się dziewczynami. Zwłaszcza od kiedy miał przyjemność poznać jedną, na pierwszy rzut oka cudowną, lalkę na półce Elzy. Pewnego pięknego wiosennego dnia, po długich i starannych przygotowaniach, drewniany książę zebrał w sobie całą odwagę, poprawił koronę na głowie, strzepnął płaszcz, wypolerował miecz i stanął przed obliczem lalki, ale to, co stało się potem, całkiem odebrało mu ochotę na zaloty. Lalka Elzy nie mówiła o niczym innym, tylko o wirujących spódnicach i innych lalkach, i wcale nie interesowały jej rycerskie czyny drewnianego księcia.
Kiedy książę zapisał już obie strony kartki papieru, przeczytał całość od deski do deski. Poprawił co nieco, ale nie mógł się pozbyć uczucia, że chyba za dużo zajmował się samym sobą, a za mało Bartókiem. Powziął więc zdecydowany zamiar, że teraz już będzie bardziej na to zważał.

[…]

Drewniany książę zanotował znalezione przez siebie informacje. Imię i nazwisko badanego: Béla Viktor János Bartók. Urodzony: 25 marca 1881 roku, w Nagyszentmiklósu. Imię matki: Béláné Bartók, nazywana Mamą. Panieńskie nazwisko matki: Paula Voit. Miejsce urodzenia: Turócszentmárton. Imię ojca: Béla Bartók; zmarł, gdy Bartók miał siedem lat. Rodzeństwo: Erzsébet Bartók, zdrobniale: Elza. Cechy zewnętrzne Béli Bartóka: niski wzrost, wątła budowa ciała, ciemnobrązowe oczy, żywe, poważne, zaciekawione spojrzenie. Opadające na wysokie czoło, niekiedy nieposłusznie sterczące brązowe włosy. Znak szczególny: w wieku trzech miesięcy zaszczepiono go przeciw ospie i z powodu zakażenia do piątego roku życia jego ciało pokrywała wysypka. Potem zniknęła bez śladu. Ubiór: na podstawie zdjęć wydaje się, że przeważnie nosił kurtkę z guzikami, ciemne spodnie i wypolerowane trzewiki.
Kiedy książę przeczytał swoje notatki na głos, ogarnęło go uczucie, że zbyt sucho się wyraża i że trzeba by nieco żywiej przedstawić Bartóka. Te krótkie zdania sprawiają wrażenie, jakby wydano za nim list gończy, jakby popełnił jakieś przestępstwo, co jest niewyobrażalne, bo przecież był bardzo spokojnym, nieśmiałym, wycofanym chłopcem już od wczesnego dzieciństwa. Drewniany książę nie będzie się już skupiał na danych, ale spróbuje pokazać cechy Bartóka i możliwie najbardziej szczegółowo naszkicuje jego charakterystykę.
Szperając wśród przeróżnych papierów, drewniany książę odkrył to, co zresztą wiedział już wcześniej, a mianowicie: ulubionym sposobem spędzania czasu przez Bartóka była gra na fortepianie. Codziennie ćwiczył od półtorej do dwóch godzin i nie trzeba było go popędzać, gdyż chętnie to robił. Bartók miał słuch absolutny, umiał rozpoznać dowolny dźwięk. Drewniany książę ze swoim drewnianym uchem prędko zrezygnował z radości, jakich dostarcza gra na fortepianie, poza tym wolał tańczyć, niż muzykować. Dobrze znał drobne kroki menueta, jednego z najpiękniejszych tańców towarzyskich na dworze, potrafił nawet zatańczyć walca. W lepsze dni próbował także kręcić piruety, co jest niemałym wyczynem, bo to cały obrót, w dodatku na czubkach palców. Kiedy drewniany książę tańczył, trzeszczały w nim wszystkie drzazgi, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Oczywiście, kiedy Bartók grał na fortepianie, książę siedział spokojnie i pełnił kluczową służbę książęcego głównego przewracacza kartek. Bartók uderzał w klawisze mocno i energicznie. Księcia wcale by nie zaskoczyło, gdyby któregoś dnia klawiatura się połamała, ale w jakiś cudowny sposób jednak to nie nastąpiło. Zdarzało się za to często, że książę nie nadążał za tempem Bartóka. W tych wstydliwych momentach, próbując pospiesznie kartkować, czasami przypadkowo strącał nuty z pulpitu i musiał pojedynczo zbierać kartki z podłogi, a potem układać je po kolei. Kiedy Bartók grał nie z nut, ale z pamięci, drewniany książę mógł oddawać się jednemu ze swoich ulubionych sposobów spędzania czasu, czyli podglądać, jak podnoszą się i opadają połączone z klawiszami małe młoteczki. On sam z pewnością nie dałby rady tak długo skakać w górę i w dół, ale młoteczki musiały raźno przebierać nogami, jeśli chciały wydobyć dźwięk z naciągniętych w pudle rezonansowym metalowych strun. Książę obserwował ruchy młoteczków jedynie ze skraju pudła, bo gdyby nieszczęśliwie wpadł między nie, nieźle mogłyby mu obstukać głowę.
Drugą czynnością, którą książę obserwował z wielkim zaciekawieniem, było naciskanie pedałów. Nauczył się, że pedał po prawej wydłuża dźwięki, a po lewej je przycisza. Książę bardzo chciałby wypróbować pedały, bo byłaby to wielka pomoc dla Bartóka, który uważałby już tylko na palce, a nie dodatkowo na nogi. Jeśli książę całym ciężarem swojego drewnianego ciała oparłby się na pedałach, z pewnością potrafiłby je nacisnąć. Jednak Bartók nie popierał tego pomysłu, mówiąc, że księciu bardziej przystoi zajmować się kartkowaniem nut, ponadto może go zobaczyć publiczność i będzie miał udział w pochwałach.
Oprócz fortepianu Bartók miał jeszcze jeden ulubiony instrument. Bęben! W wieku trzech lat dostał taką zabawkę. Kiedy Mama grała na fortepianie, mały Bartók siedział na stołeczku i uderzał w bębenek. Mama czasem wystawiała go na próbę. Zmieniała rytm piosenki, ale mały Bartók był czujny, zatrzymywał się wówczas i zaczynał wybijać nowy rytm.

 
Wesprzyj nas