Intrygująca powieść fantasy, w której magicznej wizji równoległych Londynów dorównuje oryginalna kreacja barwnych bohaterów. Jedna z najlepszych powieści fantastycznych 2015 roku wg Barnes & Noble.


Mroczniejszy odcień magiiWitajcie w Szarym Londynie – brudnym i nudnym, pozbawionym magii, rządzonym przez szalonego króla Jerzego III. Istnieje też Czerwony Londyn, w którym w równej mierze szanuje się życie i magię, oraz Biały, miasto wycieńczone wojnami o magię. A niegdyś, dawno temu, istniał jeszcze Czarny Londyn… Teraz jednak nikt o nim nawet nie wspomina.

Oficjalnie, Kell jest podróżnikiem z Czerwonego Londynu – jednym z ostatnich magów, którzy potrafią przemieszczać się pomiędzy światami – i działa jako posłaniec między Londynami i ambasador Czerwonego królestwa rodziny Mareshów.

Nieoficjalnie, uprawia przemyt – bardzo niebezpieczne hobby, o czym przekonuje się na własnej skórze, kiedy wpada w pułapkę wraz z zakazanym przedmiotem z Czarnego Londynu. Ucieka więc do Szarego, gdzie z kolei naraża się Lili Bard, złodziejce o wielkich aspiracjach.

To właśnie z nią Kell wyrusza w podróż do alternatywnej krainy, której stawką jest uratowanie wszystkich światów…

***
„Napisana z polotem, świetnie skonstruowana powieść fantasy. Błyskotliwe pomysły i wspaniałe pióro – otrzymujemy cudownie żywiołową, porywającą przygodę!”.
„Publishers Weekly”

V.E. Schwab
Mroczniejszy odcień magii
Przekład: Ewa Wojtczak
„Odcienie Magii”, część 1
Wydawnictwo Zysk
Premiera: 11 lipca 2016

Mroczniejszy odcień magii

II

Statek „Król Mórz” nie był ani trochę tak imponujący, jakby mogła sugerować jego nazwa. Opierał się ciężko o nabrzeże, farbę miał zdartą od soli, drewniany kadłub w niektórych miejscach po części przegnił, w innych na wylot przerdzewiał. Ogólnie rzecz biorąc, statek wyglądał, jakby bardzo, bardzo powoli tonął w Tamizie. W pionie trzymał go chyba tylko sam dok, który zresztą nie był wcale w dużo lepszym stanie, i Lila zadała sobie pytanie, czy pewnego dnia burta „Króla Mórz” i deski nabrzeża po prostu nie zgniją lub nie rozkruszą się, znikając razem w mętnych wodach zatoki.
Powell twierdził, że łajba jest równie solidna jak zawsze. „Wciąż się nadaje na pełne morze” — przysięgał. Lila pomyślała, że statek ledwie się nadaje na słabe fale londyńskiego portu. Postawiła but na rampie i deski zaskrzypiały pod nią, a później dźwięk zafalował, obejmując kolejne części statku, aż Lila zaczęła odnosić wrażenie, że cały protestuje przeciwko jej wejściu. Protest ten zignorowała, wchodząc na pokład i poluźniając tasiemkę przy szyi.
Jej ciało tęskniło za snem, niemniej wykonała swój conocny rytuał, przechodząc do dziobu statku i zaciskając palce na kole sterowym. Chłodne drewno w jej dłoniach, łagodne kołysanie pokładu pod stopami — dzięki temu czuła się naprawdę dobrze. Bo Lila Bard wiedziała w głębi duszy, że pragnie zostać piratem. Potrzebowała jedynie sprawnego statku. A kiedy będzie go miała…
Podmuch wiatru szarpnął jej peleryną i przez chwilę widziała siebie daleko od londyńskiego portu, daleko od wszelkiego lądu, sunącą przed siebie przez otwarte morze. Zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić muśnięcia morskiej bryzy chwytającej jej wytarte rękawy. Bębnienie wody oceanu o burty. Poczucie wolności — prawdziwej wolności — i przygody. Zadarła brodę, kiedy wyimaginowana mgiełka słonej wody połaskotała jej skórę. Zrobiła głęboki wdech i uśmiechnęła się na myśl o smaku morskiego powietrza. Gdy koniec końców otworzyła oczy, z zaskoczeniem odkryła, że „Król Mórz” nie płynie. Wciąż stał nieruchomy w doku.
Odepchnęła się od balustrady, podążyła przez pokład i kiedy stukot jej butów odbijał się echem od drewna, po raz pierwszy tej nocy poczuła się w miarę bezpiecznie. Wiedziała, że tak naprawdę nie jest bezpieczna, nigdzie w mieście by nie była, nawet w wyłożonym pluszem powozie w Mayfair i na pewno nie na zbutwiałym po części statku w szemranym krańcu portu, ale tu czuła się nieco lepiej. Swojsko? A może po prostu niewidoczna. Niewidoczna była najbezpieczniejsza. Żadne oczy nie patrzyły, jak przekraczała pokład. Nikt nie widział, jak schodziła po stromych schodkach, które prowadziły do wnętrza statku. Nikt nie szedł za nią przez wilgotny mały korytarz do kajuty na jego końcu.
Tu wreszcie rozwiązała tasiemkę przy szyi, zdjęła z ramion pelerynę i rzuciła ją na koję, która stała przyciśnięta do jednej ze ścian kajuty. Do peleryny dołączył cylinder, z którego na ciemną tkaninę — niczym klejnoty — wysypały się elementy przebrania. W rogu stał mały piecyk węglowy, słabo rozżarzone węgle ledwo ogrzewały pomieszczenie. Lila poruszyła je i za pomocą patyczka zapaliła parę łojowych świec rozstawionych po kajucie. Potem zdjęła rękawiczki i również cisnęła na koję. Na koniec zsunęła skórzany pasek, odpinając pochwę ze sztyletem i kaburę. Była oczywiście lepiej uzbrojona, ale tylko te dwie rzeczy zdejmowała. Sztylet nie był niczym szczególnym, tylko niegodziwie ostrym nożem — rzuciła go na łóżko wraz z resztą przedmiotów — ale zawartość kabury stanowiła prawdziwe cacko: rewolwer skałkowy, który wysunął się z dłoni zamożnego martwego mężczyzny i wpadł w jej ręce rok temu. Caster — każda dobra broń zasługiwała na nazwę — był pięknym egzemplarzem, więc wsunęła go delikatnie, niemal z nabożeństwem, do szuflady biurka.
W trakcie nocnego spaceru do portu jej wcześniejsze uczucia osłabły, podniecenie się wypaliło i teraz opadła ciężko na fotel. Mebel poskarżył się równie mocno jak wszystko inne na statku, skrzypiąc żałośnie, kiedy położyła buty na biurku, którego zniszczona drewniana powierzchnia była zasłana mapami, w większości zrolowanymi, choć jedną Lila kiedyś rozwinęła i przycisnęła w rogach kamieniami i skradzionymi bibelotami. To była jej ulubiona mapa, ponieważ żadne z miejsc na niej nie zostało nazwane. Ktoś z pewnością wiedział, co to była za mapa i co pokazywała, ale Lila nie miała o tym pojęcia. Dla niej była to po prostu jakaś mapa. Na biurku stało, opierając się o ścianę kadłuba, duże lustro o brzegach pokrytych parą i kropelkami srebra. Lila zerknęła na swoje odbicie i lekko się wzdrygnęła. Przeciągnęła palcami po włosach. Były postrzępione, ciemne, długie do linii podbródka. Lila miała dziewiętnaście lat.
Dziewiętnaście, a każdy rok wydawał się głęboko w niej wyżłobiony. Szarpnęła skórę pod oczyma, skubnęła policzki, musnęła palcem po wargach. Minęło sporo czasu, odkąd ktoś nazwał ją ładną. Nie żeby chciała być ładna. Uroda na nic by jej się zdała. I Bóg wie, że nie zazdrościła damom ich obcisłych gorsetów, obfitych spódnic czy piskliwego śmiechu, który absurdalnie wykorzystywały. Ani sposobu, w jaki omdlewały i wspierały się na mężczyznach, udając słabość, by rozkoszować się własną siłą. Lila nie widziała sensu w u d a w a n i u osoby słabej.
Próbowała wyobrazić sobie siebie jako jedną z dam, które okradła tej nocy — tak łatwo się plątały w całej tej tkaninie, tak łatwo się potykały, a wtedy tak łatwo je było chwycić. Uśmiechnęła się. Jak wiele z tych dam z n i ą flirtowało? Ile omdlewało, wspierało się na niej i udawało, że podziwiają j e j siłę? Poczuła w kieszeni ciężar nocnych zdobyczy.
Wystarczy.
Należało im się — za udawanie słabości. Może przestaną tak szybko omdlewać na widok cylindra i chwytać każdą wyciągniętą w ich stronę dłoń.
Przycisnęła tył głowy do oparcia fotela. Słyszała, jak Powell kręci się po swojej kabinie, pijąc jak co noc, przeklinając i mamrocząc opowieści dziobowym ścianom przerdzewiałego statku. Opowieści o krainach, których nigdy nie odwiedził. O dziewczętach, o których względy nigdy nie zabiegał. O skarbach, których nigdy nie zrabował. Był kłamcą, pijakiem i głupcem — wiedziała o tym wszystkim, patrząc na niego każdej nocy w Jałowej Fali. Ale miał wolną kajutę, a ona takiego właśnie pomieszczenia potrzebowała, doszli więc do porozumienia. Za jego gościnność oddawała mu co noc dolę z „utargu”, a on w zamian za to zapominał, że wynajmuje kajutę poszukiwanej listem gończym przestępczyni, w dodatku dziewczynie.
Chodził po swojej kabinie. Trwało to nawet kilka godzin, ale Lila tak bardzo przywykła do tego hałasu, że szybko zlał jej się z jękami i szemraniem starego „Króla Mórz”.
Głowa zaczęła jej właśnie opadać, kiedy ktoś zastukał trzy razy w jej drzwi. A dokładniej zastukał dwa razy, lecz był wyraźnie bardzo pijany i zamiast zastukać po raz trzeci, przeciągnął jedynie ręką w dół po drewnie. Lila ciężko zdjęła z biurka obute nogi.
— Co jest? — zawołała, podnosząc się, kiedy drzwi się otworzyły.
Stał w nich Powell, który chwiał się zarówno z powodu wypitego alkoholu, jak i subtelnego kołysania łajby.
— Liiiila — wyśpiewał jej imię. — Liiiiilaaaaaa.
— Co?
Zamachał butelką, którą trzymał w ręce, i płyn zachlupotał. Wyciągnął drugą rękę, nadstawiając garść.
— Moja dola.
Lila wepchnęła rękę do kieszeni i wyjęła garść monet. Większość z nich była miedziakami, ale w mieszaninie błyszczało też kilka kawałków srebra. Wybrała je i wrzuciła Powellowi w dłoń. Mężczyzna zacisnął pięść i zabrzęczał monetami.
— To nie wystarczy — powiedział, kiedy wrzuciła miedziaki z powrotem do kieszeni. Poczuła w kamizelce dotyk srebrnego zegarka, który ciepło ocierał się o jej żebra, ale go nie wyjęła. Nie była pewna dlaczego. Może go mimo wszystko polubiła? A może bała się, że jeśli zacznie mu dawać takie drogie przedmioty, Powell zacznie ich oczekiwać?
— Kiepska noc — wyjaśniła, zakładając ramiona na piersi. — Wyrównam różnicę jutro.
— Sprawiasz kłopoty — wybełkotał mężczyzna.
— Zgadza się — przyznała, obrzucając go słabym uśmiechem.
Mówiła słodkim tonem, ale równocześnie szczerzyła ostrzegawczo zęby.
— Może sprawiasz ich więcej, niż jesteś warta — wymamrotał. — Na pewno więcej, niż jesteś warta dzisiejszej nocy.
— Dostaniesz resztę jutro — powtórzyła, opuszczając ręce do boków. — Jesteś pijany. Idź do łóżka.
Zaczęła się odwracać, ale Powell chwycił ją za łokieć.
— Wezmę to sobie dzisiaj — mruknął z szyderczym uśmieszkiem.
— Powiedziałam ci, że nie mam…
Butelka wypadła mężczyźnie z ręki, kiedy przyparł Lilę do biurka i naciskał na nią biodrami.
— To nie muszą być pieniądze — wyszeptał, przesuwając wzrokiem po jej biuście. — Gdzieś pod spodem musisz mieć dziewczęce ciałko. — Wyciągnął ku niej dłonie, więc uderzyła go kolanem w brzuch, a wtedy zarzuciło go do tyłu. — Nie powinnaś była tego robić — warknął, czerwieniejąc na twarzy. Palcami gmerał przy sprzączce swojego paska.
Lila nie czekała na ciąg dalszy. Sięgnęła do szuflady po rewolwer, lecz w tym momencie Powell uniósł gwałtownie głowę, po czym rzucił się ku dziewczynie, złapał jej nadgarstek i przyciągnął ją ku sobie. A potem pchnął ją na koję i Lila wylądowała na cylindrze, rękawiczkach, pelerynie oraz na rzuconym tam ostrzu. Niezdarnie sięgała po sztylet, kiedy Powell na nią natarł. Chwycił ją za kolano, lecz w tej samej chwili zacisnęła palce na skórzanej pochewce; gdy wyjmowała ostrze, mężczyzna szarpnął ją ku sobie, kiedy zaś złapał jej drugą rękę, zerwała się na nogi i wbiła mu nóż w brzuch.
I na tym tak po prostu zakończyła się walka w ciasnym pomieszczeniu. Powell zagapił się na sztylet sterczący z jego brzucha, oczy wybałuszył ze zdumienia i chociaż przez moment wyglądało na to, że mimo wszystko zamierza kontynuować atak, były to jedynie pozory, bo Lila umiała używać noża — wiedziała, gdzie ciąć, by skrzywdzić, i jak zabić.
Powell mocniej ścisnął jej rękę. Potem poluźnił uchwyt, zakołysał się, skrzywił, kolana się pod nim ugięły.
— Nie powinieneś był tego robić — odparowała jego słowami i wyszarpnęła sztylet, by mężczyzna nie upadł na ostrze.
Ciało uderzyło o podłogę i znieruchomiało. Wpatrywała się w nie przez chwilę, podziwiając jego bezruch, ciszę przerywaną jedynie odgłosem jej własnego pulsu i szumu wody muskającej kadłub statku. Kopnęła Powella czubkiem buta.
Nie żył.
Umarł i… narobił bałaganu.

 
Wesprzyj nas