Czwarty, ostatni tom dziejów rodziny Sternbergów. „Z dziećmi powróci nadzieja”, mówi Betsy Sternberg, kiedy we wrześniu 1948 roku wraca do starego mieszkania przy alei Rothschildów…


Nowy początek przy alei RothschildówSzkody po bombardowaniach zostają krok po kroku usunięte, drzewo wiśni w ogrodzie wciąż stoi, ptaki ćwierkają. Fritz otwiera nową kancelarię, a Erwin dostaje pracę w Domu Amerykańskim. Odnajduje się nawet ich była gospodyni.

Pewnego dnia w drzwiach staje Alice, najmłodsza córka, a wraz z nią jej rodzina. Ostatnie lata spędzili w Południowej Afryce, gdzie oprócz apartheidu odzywały się co jakiś czas antysemickie resentymenty. Mimo wszystko udało im się zdobyć niewielką fortunę.

Wojna nie minęła jednak bez śladu. Dla tych, którzy przeżyli, życie nie będzie już takie samo. Przyszłość, bezpieczeństwo – to słowa bez pokrycia. Niemniej wierzą w nowy początek.

Stefanie Zweig (1932–2014) – niemiecka pisarka pochodzenia żydowskiego urodzona w Głubczycach. W 1938 roku w obawie przed nazistowskimi represjami wraz z rodzicami opuściła Wrocław i wyjechała do Afryki. Dzieciństwo spędziła na kenijskiej farmie. Część jej rodziny, która pozostała w Niemczech, zginęła w obozach zagłady. Przez trzydzieści lat Zweig była redaktorką w gazecie „Frankfurter Neue Presse”. Jest autorką wielu powieści obyczajowych, z których najsłynniejsza to autobiograficzna Nigdzie w Afryce, która została zekranizowana, a film pod tym samym tytułem otrzymał w 2003 Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

Stefanie Zweig
Nowy początek przy alei Rothschildów
Przekład: Anna Kierejewska
Rodzina Sternberg. Tom 4
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 13 lipca 2016
kup książkę

Nowy początek przy alei Rothschildów


1
Niedziela inna
niż wszystkie

Wrzesień 1948

— Pierwsza niedziela, którą spędzamy w domu — powiedziała Betsy Sternberg. — Czy na tę okazję jest jakaś modlitwa, Fritz?
— Z pewnością — odpowiedział. — A może wydaje ci się, że po czterdziestu latach wędrówki przez pustynię i całym tym zamieszaniu wokół dzieci Izraela i złotego cielca Mojżesz bez słowa rzucił się na dzban miodu?
— Mojżesz przecież nigdy nie dotarł do ziemi obiecanej — przypomniała mu córka. — Pamiętam, że wytrąciło mnie to z równowagi.
— Zgadza się, Mojżeszowi dane było oglądać raj jedynie z daleka. Nas jednak Bóg do niego odprowadził — podsumowała Betsy. Dłonią wygładziła obrus w niebiesko-białą kratę, który Anna, jej ukochana pasierbica, uszyła ze ściereczek kuchennych i poszewek na okoliczność wprowadzenia się do dawnego mieszkania w ich domu. — Gdyby ktoś mi powiedział, że znów będę tu siedziała, rozmawiała z zięciem i Fanny o ziemi obiecanej, piła prawdziwą kawę i spoglądała przez okno na naszą starą wiśnię, nie uwierzyłabym w ani jedno słowo. Powiedziałabym, że Betsy Sternberg nie spogląda już przez żadne okna. Umarła podczas transportu do drugiego życia. Czy Orfeusz był równie zdezorientowany jak ja, gdy powrócił z zaświatów? I co powiedział Odyseusz, gdy po dwudziestu latach znów stanął przed Penelopą?
— Kto jadł z mojego talerzyka? — podsunęła Fanny. — Nie, nonsens, to mówiły przecież krasnoludki Królewny Śnieżki.
— Powiedział: jesteś bardzo grzeczny — podśmiewał się Fritz. — Tatuś przyniósł ci wielką kość cielęcą. Jeśli mąż obarczony nieczystym sumieniem może schylić się do psa, to jest to już połowa sukcesu. Zawsze zazdrościłem Odyseuszowi, że może darzyć swojego psa takim zaufaniem.
— Przecież nigdy nie mieliście własnego — zdziwiła się Betsy.
— Zgadza się. Mimo to wszystko mu opowiadałem, a on merdał ogonem przy najmniejszym krętactwie.
— Chciałabym mieć twoją fantazję.
— Ja również. Zawsze uważałem, że fantazja to najbezpieczniejsze schronienie. A jednak dziś, kiedy zobaczyłem się w lustrze podczas golenia, nie potrzebowałem fantazji. Wystarczyła dobra pamięć sięgająca tego, co wywoływało we mnie poruszenie w pierwszym życiu. Wiesz, wydawałem się sobie niczym Rip van Winkle. To postać z opowiadania Amerykanina Washingtona Irvinga, rolnik o nieskomplikowanym usposobieniu i skłonności do kieliszka. W czasach brytyjskiej kolonizacji ucina sobie drzemkę w rodzinnej wiosce w górach i budzi się dopiero po dwudziestu latach. Jest wówczas obywatelem Stanów Zjednoczonych, ma przydługą siwą brodę i nie rozumie świata. Kłótliwa żona, która zamieniała jego życie w piekło, już nie żyje. Zniknęli też wszyscy ludzie i mnóstwo psów, które znał. Nieszczęsny głupiec wpada w zupełną panikę, a na domiar złego mówi: „Boże, pobłogosław króla”, więc wszyscy mieszkańcy wsi mają go za zdrajcę i zarzucają mu szpiegostwo.
— Przez długi czas miałam takie koszmary — westchnęła Fanny.
— I komu ty to mówisz! Kiedy schroniłem się w Holandii i nikt nie mógł wiedzieć, że jestem z Niemiec i mam żydowskie pochodzenie, wciąż bałem się, że zaaresztują mnie jako szpiega. Ileż to razy wyobrażałem sobie, że leżę z wysoką gorączką w szpitalu i majacząc, mówię po niemiecku, a pielęgniarki wzywają ss. Albo odmawiam hebrajską modlitwę. Jak znam siebie, to nie tę, co trzeba. Matka wciąż się złościła, że myliłem błogosławieństwo chleba z błogosławieństwem wina. Nawet jako osiemnastolatek. I to w najważniejsze święta.
Betsy pogłaskała Fritza po głowie. Był to łagodny, bezwiedny gest.
— Przepraszam — powiedziała, bo nie przywykła do tego, by okazywać zięciowi matczyną troskę i współczucie wyrażane mimowolnymi gestami. — Ja też wciąż mam wrażenie, że trafiłam w złe czasy. Dopiero co przez moment wydawało mi się, że muszę pokroić na kawałki biały chleb dla papugi ciotki Jettchen. Zawsze dostawała go w niedzielę, skrzeczała wtedy do skutku: „chleb i czerwone wino”. Dzieci nie mogły nacieszyć uszu, a Johann Isidor za każdym razem groził: „To stworzenie wyląduje na patelni”. Cioteczkę to straszliwie oburzało. I tylko Vicky mogła ją pocieszyć. Była przecież pupilką Jettchen.
— Szkoda, że mnie przy tym nie było — powiedziała Fanny.
— Cudownie musiało być wówczas z czwórką dzieci.
— Z piątką, gdy pojawiła się Alice. Cóż, nigdy nie siedziała z Ottonem przy jednym stole. Najstarsze i najmłodsze z moich dzieci nigdy się nie zobaczyły. — Betsy otarła rękawem oczy. — Znów się przeziębiłam — oznajmiła. — Wtedy zawsze łzawią mi oczy. Zachowujcie się tak, jakby mnie tu w ogóle nie było. Lepiej uważnie się rozglądajcie. Wiadomo przecież, że to, co dobre, nie trwa wiecznie. Zjadajcie z apetytem, zanim dobry Bóg zwyzywa nas od gamoni, bo znów daliśmy się zwieść marzeniom.
— Kiedy? — zapytała Fanny. — Kiedy daliśmy się zwieść marzeniom?
— Cały czas dawaliśmy się im zwodzić, moje dziecko. Nieustannie. Aż w końcu zrobiło się za późno. „Nikt nas stąd nie wypędzi” — powiedział twój dziadek, gdy wprowadzaliśmy się do tego domu. To było dwudziestego siódmego stycznia tysiąc dziewięćsetnego roku. Akurat w urodziny cesarza. Słońce świeciło promiennie, wszystkie drzewa były obsypane bielą, a niebo stalowobłękitne, i myślałam sobie, że życie nie może być piękniejsze. Otto nie miał jeszcze rodzeństwa, ale byłam już w ciąży z bliźniętami. Skończył cztery lata i z okazji wprowadzenia się do domu po raz pierwszy mógł włożyć swoje marynarskie ubranko. Pękał z dumy. Nawet po mieszkaniu biegał w czapce. Takiej z napisem „Gneisenau”. Mój Boże, dlaczego wspomnień nie mogę upchnąć do worka i zatopić go w Menie? Tylko siąść i płakać. I za chwilę to właśnie zrobię.
— Już nigdy nie damy się niczemu zwieść — uspokoiła babkę Fanny. Stuknęła łyżeczką o filiżankę. — Obiecuję. Już nigdy niczemu.
— To było podwójne zaprzeczenie, moje dziecko. W tym przypadku oznacza, że wciąż jeszcze jesteśmy gotowi, by dać się wszystkiemu zwieść. Na darmo łożono na twoją edukację, panieneczko. Tak kiedyś mawiano. To dlatego, że wtedy za wykształcenie trzeba było jeszcze płacić, i to niemało. Czy wy już niczego się w szkole nie uczycie?
— Owszem, uczymy! Tego, że Bismarck był wybitnym człowiekiem, którego teraz ludzie zupełnie nie doceniają. Ale panią Bernau ledwo słychać, kiedy nam to wyjaśnia. Dziwię się, że nie zasłania wtedy ust dłonią. Wyraźnie mówi, dopiero gdy wyklina dziewczęta, które noszą makijaż. Uważa, że dziewczynki z dobrego domu się nie malują, a już na pewno nie chodzą w jedwabnych pończochach.
— Już to przerabialiśmy. Naziści mówili, że niemieckie kobiety się nie malują. Swoją drogą to mało która się tego trzymała.
— Moja znielubiona wychowawczyni po prostu nie potrafi zapomnieć tych pięknych, zamierzchłych czasów. Waltraud, jedna z czterech dziewcząt o tym imieniu w naszej klasie, opowiadała mi, że pani Bernau nawet wśród nazistów uchodziła za absolutną fanatyczkę. Nigdy nie przyszła do szkoły bez odznaki partyjnej. Nawet przebywając w schronie, nalegała, by witać się pozdrowieniem „Heil Hitler!”. I wystarczyło powiedzieć, że brak zadania domowego wynika z konieczności załatwienia czegoś dla bdm (1), a wówczas ta najwierniejsza miłośniczka Hitlera puszczała to płazem. Dla doktor Ilsetrude Bernau bdm był ważniejszy niż kształcenie. Takie chodzą o niej opinie. Chociaż wydaje mi się, że madame już tego wszystkiego nie pamięta. Całkowicie przestawiła się na tolerancję.

(1) BDM (Bund Deutscher Mädel — Związek Niemieckich Dziewcząt) — żeńska sekcja Hitlerjugend (przypisy nieoznaczone inaczej pochodzą od tłumaczki).

— Jak to się objawia? Twierdzi może, że Żydzi i cykliści to też ludzie?
— Aż tak daleko się nie zapędziła — zachichotała Fanny. — Ale wysoko ceni sobie Chatę wuja Toma, a w młodości chyba ubóstwiała Josephine Baker. Na każdej lekcji niemieckiego wręcz błaga nas, byśmy chodzili do teatru. W Börsensaal grają właśnie Natana mędrca. Jak powiedział Lessing, to, co teraz czujemy, jest nad wyraz aktualne. „Każdego z nas musi to zachęcić do okazywania człowieczeństwa”. Chlip! Chlip! Heil! — Fanny zaczęła naśladować nauczycielkę. — Z czystej przekory nie przyznałam się, że już dwa razy byłam w teatrze. A to przez Ottona Rouvela. Grał Natana w sposób, który mnie poruszył.
— Poza tym zakochałaś się w tym młodym templariuszu. Przyznaj, dziecko.
— Licho wie. Ale kiedy powiedział: „Wprawdzie mięsa dawno nie jadłem, ale cóż to szkodzi? Daktyle za to są dojrzałe” (2), cała sala aż się trzęsła. Naprawdę można pęknąć ze śmiechu. Świetnie pamiętam, jak dostawaliśmy daktyle za kartki na mięso, a Hans i Anna zachowywali się tak, jakby całe życie czekali, by skosztować daktyla.
— Jeszcze bardziej dziwi mnie to, że znasz ten tekst na pamięć. Jak to możliwe? Wydawało mi się, że moja córka ma po dziurki w nosie wszystkiego, co wiąże się ze szkołą.

(2) Gotthold Ephraim Lessing, Natan mędrzec, przeł. Anastazy Kwiryn.

— Albo i wyżej. Ale Natan jest wyjątkiem. Nawet szkoła nie może mi go obrzydzić. Znasz przypowieść o pierścieniu (3)?
— Tak — odparł Fritz. — Słyszę wasze wołanie, lecz już nie mam wiary! (4)

(3) Pochodząca z Natana mędrca przypowieść o pierścieniu traktuje o ojcu, który miał podarować swój pierścień jednemu z trzech synów. Nie mógł się zdecydować, którego z nich kocha najbardziej, podarował więc pierścień każdemu z nich, ale tylko jeden klejnot był tym prawdziwym. Po śmierci ojca synowie rozstrzygali przed sądem, który z pierścieni jest oryginałem. Sędzia, nie mogąc tego orzec, skonkludował zatem, że ojciec kochał ich wszystkich równie mocno.
(4) Johann Wolfgang Goethe, Faust, przeł. Emil Zegadłowicz.

Przeraził się, zauważywszy drżenie rąk. Przez chwilę, która zdawała mu się wiecznością, zaciskał powieki. Życie jednak nie miało litości i ożywiło wspomnienia. Matka Fanny marzyła o zagraniu Rechy. Opowiedziała o tym Fritzowi podczas ich pierwszego rendez-vous. Siedzieli przy oknie w kawiarni Rumpelmayer i wspólnie postanowili, że będą chodzić do teatru Schumana, a latem w niedziele do wiesbadeńskiego domu zdrojowego na babeczki ananasowe. Fritz zamówił ciastko francuskie z serem i różowe wino z Kaiserstuhl, a Victoria zachowywała się tak, jakby znała się na winach i z zamiłowaniem piekła ciasta. Widział jej burgundową sukienkę z głębokim dekoltem, z dużymi guzikami z masy perłowej. W klapie pobłyskiwała broszka w kształcie motyla o skrzydłach ozdobionych rubinami i szmaragdami. Fritz słyszał własne słowa: „Panienko Victorio, będzie panienka najpiękniejszą z córek Natana”.
— Coś ci się stało? — zapytała Betsy.
— A co mi się miało stać?
— Ludziom, którzy odpowiadają pytaniem na pytanie, zazwyczaj coś jest. Szczególnie gdy w jednej chwili robią się tak bladzi jak ty teraz.
— Fanny, wydaje mi się, że twoja babcia za dużo widzi.
— Dużo — odparła Fanny — ale nie za dużo.
Pomysłowy kalendarz, który starannie wykonała, a każdą datę opatrzyła obrazkiem, cytatem z książek, przysłowiem lub mądrością ze Starego Testamentu, wskazywał dwudziesty szósty września. Na poprzedzający dzień wybrała cytat z Lessinga: „Nikogo zmusić nie podobna” (5). Podała ojcu kartkę wyrwaną z kalendarza.

(5) Gotthold Ephraim Lessing, Natan mędrzec, przeł. Anastazy Kwiryn.

— Napisał to specjalnie dla nas — powiedziała. — Zrozumiałam to już wtedy, gdy pierwszy raz to przeczytałam.
— Nebbich — westchnął Fritz. — Mistrz Lessing powinien był porozmawiać ze mną, zanim się zabrał do pisania Natana. Każdego zmusić podobna.
Słońce otuliło ogród zimowy owym jesiennozłotym światłem, które Betsy wspominała w piekle Theresienstadt. Wielkie okna w małym pomieszczeniu bez żadnego uszczerbku przetrwały bomby, które zniszczyły obydwie wyższe kondygnacje. Z pożogi ocalała też wiśnia rosnąca na podwórzu.
— Róża kwitnie także wtedy, gdy nikt nie patrzy — myślała na głos Betsy. — Drzewo nie dba o czasy, w których żyje. A na pewno nie to nasze.
Na murze porośniętym bluszczem, który oddzielał dom przy alei Rothschildów 9 od domów przy Martin-Luther-Strasse, siedziały kosy i sikorki. Gołębie obsiadły kominy, a te co bardziej nieulęknione — suszarki na pranie pod kuchennymi oknami.
Wróble głośno ćwierkały.
— Johann Isidor powiedział, że ptaki śpiewają także dla Żydów. Słowa te padły jednego z ostatnich dni spędzonych w tym mieszkaniu. Mam go przed oczami, jak stoi w kuchni, wpatruje się w wiśnię i kręci głową.
— Co do wiśni… — zaczął Fritz. W jego uśmiechu nie było radości. — Założę się, że niejaki Theo Berghammer opowiada teraz naokoło, że straszna wiśnia z tego Żyda Feuereisena.
— Grunt — uznała Betsy — żeby kiedyś udało nam się przestać o nim myśleć. Nie dał się od nas wypędzić, kiedy było ciasto z wiśniami. Josephę zawsze doprowadzało to do pasji, mówiła mu, że najadać ma się w domu.
Theo Berghammer, który dorastał w domu przy alei Rothschildów 9, był jedynym przyjacielem Ottona Sternberga za czasów wielkiej iluzji, gdy wszystkim wydawało się, że wojnę można wygrać. W wieku osiemnastu lat Otto zginął na froncie, zaraz potem Theo doznał ciężkich obrażeń. Nadzieje, które wiązał z dobrobytem i szacunkiem, od 1933 roku pokładał w nazistach. I gorzko za to odpokutował. W sierpniu 1948 roku sędzia sądu krajowego doktor Friedrich Feuereisen, po twardych pertraktacjach z pewnym sędzią, który prawo interpretował w sposób nieprzynoszący chluby jego zawodowi, ostatecznie odzyskał dla swej teściowej Betsy Sternberg nie tylko mieszkanie na pierwszym piętrze, ale też dom przy alei Rothschildów 9. Pomimo wielu wniosków Thea i próby przekupienia urzędnika prowadzącego sprawę kompletem srebrnych sztućców do ryb na dwanaście osób, które w 1940 roku zdobył podczas licytacji zrabowanego żydowskiego dobytku, rodzina Berghammerów musiała opuścić mieszkanie. Było to właśnie mieszkanie na pierwszym piętrze, które Sternbergowie zajmowali przez trzydzieści osiem lat i z którego musieli się wyprowadzić w ciągu dwudziestu czterech godzin. Dwa dni później przydzielono je zasłużonemu członkowi partii, Theowi Berghammerowi.
Po klęsce Niemiec, którą traktował również jak swoją własną, Thea ostatecznie opuściło szczęście ludzi chciwych, wykorzystujących koniunkturę dla siebie. Mocno wierzył w to, że już nigdy nie spotka nikogo z rodziny Sternbergów. Swoją żonę, wystraszoną po wkroczeniu do kraju Amerykanów, zwykł uspokajać wciąż tą samą nadzieją: ci, którzy się nie pojawili, mogą być jedynie martwi. A Erwin, Clara i jej córka, które zwiały do Palestyny, są zbyt daleko od tych wydarzeń, by zajmować się sprawami domu i naszego mieszkania.
— Za rok w sierpniu zawekuję wiśnie. — Betsy sięgnęła wspomnieniami do lat, gdy zajmowała się domem. — Josepha zawsze powtarzała: trzeba to zrobić w połowie sierpnia albo dorwie się do nich ptactwo. Kiedyś Erwin zrobił dla niej nawet stracha na wróble w tyrolskim kapeluszu i z miotłą w ręce, ale ptaki zupełnie nic sobie z niego nie robiły. Josepha nie umiała wtedy opanować złości. Że też nie mogę sobie przypomnieć, po ile lasek cynamonu wkładała do słoików.

 
Wesprzyj nas