Jak to się dzieje, że skromny młody proboszcz w niewielkim Grantchester zamienia się w detektywa, którego nie powstydziłaby się Agatha Christie? Angielska prowincja, piękny Cambridge i barwny Londyn, jeszcze konserwatywny i pełen uprzedzeń, a już tętniący jazzem.


Sidney Chambers. Cień śmierciJak to się dzieje, że skromny młody proboszcz w niewielkim Grantchester zamienia się w detektywa, którego nie powstydziłaby się Agatha Christie? Oczywiście przez przypadek. Sidney Chambers chciałby bez reszty poświęcać uwagę swoim parafianom, ale skoro parafianie giną w tajemniczych okolicznościach, a wręcz sami popełniają zbrodnie, to nie ma rady.

Morderstwo powszechnie szanowanego arystokraty, zniknięcie niezwykle cennego płótna Holbeina, rzekomo samobójcza śmierć notariusza, zabójstwo młodziutkiej córki właściciela klubu jazzowego czy krępująca kradzież, do której doszło w gronie przyjaciół – przed anglikańskim księdzem stoją trudne wyzwania. Towarzyszy mu jednak krąg barwnych postaci – jego przyjaciel, zapracowany inspektor Keating, błyskotliwa Amanda, z którą Sidney chętnie by się ożenił, pani Maguire, która niestety nigdy nie owija w bawełnę, ekscentryczny wikary Leonard Graham i młodziutki, bardzo entuzjastyczny labrador Kusy.

Na podstawie cyklu powieści o Sidneyu powstał serial “Grantchester” w Polsce emitowany na antenie Ale Kino+.

***

Urocza i bardzo realistyczna opowieść o duchownym detektywie. Świetnie oddana atmosfera parafialnej społeczności niewielkiego miasteczka początku lat pięćdziesiątych. Znakomita lektura w starym stylu.
– The Times

Powojenna Anglia oglądana wrażliwym, nostalgicznym okiem – doskonały dodatek do słonecznego popołudnia spędzonego ze szklaneczką lekkiego trunku.
– Guardian

James Runcie napisał swojską i uroczą powieść kryminalną. Jeśli spojrzeć na nie z osobna, każdy z tych kryminałów stanowi zmyślną zagadkę idealną dla kanapowego detektywa. Jeśli spojrzeć jak na studium Brytyjczyków w chwili, gdy Elżbieta II wstąpiła na tron, te historie stanowią barwny, a niekiedy kąśliwy komentarz do epoki powojennej, w którą wszyscy wchodzili z nadzieją na lepsze życie.
– New York Times Book Review

James Runcie (ur. w 1959 w Cambridge), syn arcybiskupa Canterbury i pianistki lady Rosalind Runcie, brytyjski pisarz, autor filmów dokumentalnych, producent telewizyjny i reżyser teatralny. Stale współpracuje z BBC. Oprócz sześciotomowego cyklu Zagadki Grantchester, na podstawie którego powstał serial o przygodach księdza Sidneya Chambersa, wydał sześć powieści. Mieszka w Edynburgu i Londynie.

James Runcie
Sidney Chambers. Cień śmierci
Z cyklu: Zagadki Grantchester
Przekład: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 6 lipca 2016
kup książkę

Sidney Chambers. Cień śmierci


Cień śmierci

Ksiądz kanonik Sidney Chambers nigdy nie zamierzał zostać detektywem. Doszło do tego dosłownie przypadkiem, zaraz po pewnym pogrzebie – przystojna kobieta w średnim wieku podzieliła się z nim podejrzeniem, że niedawna śmierć notariusza z Cambridge, rzekomo samobójcza, w rzeczywistości była morderstwem.
W powszedni październikowy poranek 1953 roku na miasteczko Grantchester padały blade promienie nisko zawieszonego jesiennego słońca. Żałobnicy, którzy wzięli udział w pogrzebie Stephena Stauntona, zasłaniali przed światłem oczy, zdążając na stypę Pod Czerwonym Lwem. Gdy przyjaciele, znajomi, koledzy i krewni z Irlandii Północnej szli w milczeniu, z wiązów spadały pierwsze migoczące jesienne liście. Ten dzień był za piękny na pogrzeb. Sidney przebrał się już w garnitur i koloratkę i miał właśnie opuścić kościół, by dołączyć do pozostałych osób, gdy w cieniu kruchty zauważył elegancką damę. Dzięki pokaźnym obcasom wydawała się nienaturalnie wysoka, miała na sobie czarną suknię do pół łydki, etolę z lisa i toczek z woalką w kropeczki. Sidney zwrócił na nią uwagę już w czasie nabożeństwa, a to dlatego, że była najbardziej szykowną osobą w kościele.
– My się chyba nie znamy? – zagaił.
Dama podała mu dłoń w rękawiczce.
– Pamela Morton. Stephen Staunton pracował z moim mężem.
– To dla nas wszystkich bardzo smutne chwile – odrzekł Sidney.
Dama najwyraźniej chciała szybko zakończyć formalności.
– Moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
Sidney oglądał niedawno amerykański film Młody człowiek z trąbką i zmysłowy głos pani Morton skojarzył mu się z Lauren Bacall.
– Nie oczekują pani na przyjęciu? – spytał. – Mąż?
– Powiedziałam, że chcę zostać na papierosa.
Sidney się zawahał.
– Ja na pewno muszę tam zajrzeć…
– Nie zajmę księdzu dużo czasu.
– A więc chodźmy na plebanię. Zapewne nikt jeszcze za mną nie tęskni.
Sidney był wysokim, smukłym trzydziestolatkiem. Uwielbiał piwo i jazz, chętnie grał w krykieta i gorliwie czytał książki, słynął też z subtelnej księżej elegancji. Twarzy o wysokim czole, orlim nosie i długawym podbródku przydawały łagodności orzechowe oczy i ciepły uśmiech sugerujący, że Sidney zawsze jest gotów myśleć o bliźnich jak najlepiej. Jak na kapłana przystało, urodził się w Dzień Pański. Święcenia przyjął zaraz po wojnie, a po niedługim wikariacie w Coventry i krótkim okresie służby kapelańskiej u biskupa Ely, w 1952 roku przydzielono mu parafię Świętego Andrzeja i Świętej Marii.
– Pewnie wszyscy księdza pytają… – zaczęła Pamela Morton, szacując wzrokiem nędzne wejście.
– Czy wolałbym mieszkać na starej plebanii z wiersza Ruperta Brooke’a*? Tak, niestety tak. Ale i z tej plebanii jestem całkiem zadowolony. Wręcz uważam, że jak na kawalera, mam tu za dużo miejsca.

* Por. R. Brooke, Stara plebania Grantchester (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

– Nie jest ksiądz żonaty?
– Jak to mówią: poślubiłem pracę.
– Nie do końca rozumiem, kim jest kanonik.
– To tytuł honorowy przyznany mi przez diecezję z Afryki. Przede wszystkim jestem jednak po prostu księdzem. – Sidney wyczyścił buty o wycieraczkę i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, niezamknięte na klucz. – Słowo „kanonik” brzmi po prostu odrobinę lepiej. Proszę do środka.
Zaprowadził gościa do saloniku z sofami pokrytymi chintzem, ze starymi rycinami na ścianach. Pamela Morton omiotła pomieszczenie spojrzeniem ciemnych oczu.
– Przepraszam, że zajmuję księdzu czas.
– Ależ nie ma o czym mówić. Zdążyłem się już zorientować, że po pogrzebie i tak nikt nie wie, o czym rozmawiać z duchownym.
– W obecności księdza nie czują się swobodnie – odparła Pamela Morton. – Sądzą, że powinni się zachowywać, jakby nadal przebywali w kościele.
– Może za bardzo przypominam im o śmierci?
– Nie, nie sądzę, żeby o to chodziło. Raczej przypomina im ksiądz o rozmaitych grzechach i podłościach.
Pamela Morton uśmiechnęła się lekko i przechyliła głowę na bok, tak że pasmo kruczoczarnych włosów przesłoniło jej lewe oko. Sidney zorientował się, że przebywa w obecności niebezpiecznej kobiety czterdziestoparoletniej i że sam ten gest mógłby podziałać na mężczyznę druzgocąco. Wyobrażał sobie, że jego rozmówczyni nie ma wielu przyjaciółek. Pani Morton zdjęła rękawiczki, etolę i kapelusz, po czym odłożyła je na sofę. Gdy Sidney zaproponował jej filiżankę herbaty, wzdrygnęła się leciutko.
– Przepraszam za śmiałość, ale może ma ksiądz coś mocniejszego?
– Mam sherry, chociaż sam za nim nie przepadam.
– Whisky?
To był ulubiony trunek Sidneya. Trunek, który – jak sam siebie przekonywał – trzymał wyłącznie do celów leczniczych.
– Jak ją pani pije?
– Tak jak pił ją Stephen. Odrobina wody, bez lodu. On oczywiście pił irlandzką, ale ksiądz zapewne pije szkocką.
– W rzeczy samej. Mam znaczną słabość do dobrej single malt, ale niestety, zupełnie mnie na nią nie stać.
– No tak, to oczywiste tu, na plebanii.
– Jak rozumiem, dobrze pani znała pana Stauntona?
– Pozwoli ksiądz, że usiądę? – spytała Pamela, podchodząc do fotela przy kominku. – To będzie chyba trochę niezręczne.
Sidney nalał jej johnniego walkera, a i sobie wziął szklaneczkę dla towarzystwa.
– Najwyraźniej to delikatna kwestia.
– Nie jesteśmy w kościele, księże kanoniku, ale czy mogę uznać, że także do tej sytuacji stosuje się tajemnica spowiedzi?
– Może pani polegać na mojej dyskrecji.
Pamela Morton zastanawiała się chwilę, czy mówić dalej.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę o tym rozmawiać z księdzem. Nawet w tej chwili nie jestem pewna, czy chcę to robić.
– Proszę się nie spieszyć.
– Chyba nawet nie mogę.
Sidney podał gościowi szklankę z trunkiem i usiadł. Słońce świeciło mu prosto w oczy, ale skoro już usiadł, uznał, że niegrzecznie byłoby zmienić pozycję.
– Nawykłem do słuchania – rzekł.
– Przyjaźniłam się ze Stephenem od zawsze – zaczęła Pamela Morton. – Wiedziałam, że nie jest już szczęśliwy w małżeństwie. Jego żona jest Niemką. Co prawda to niczego nie tłumaczy…
– Właśnie.
– Aczkolwiek ludzie gadają… Jak na takiego przystojnego mężczyznę to dość osobliwy wybór. Mógł wybrać, kogo chciał. Poślubienie Niemki tak od razu po wojnie było chyba aktem odwagi. – Pamela Morton umilkła na chwilę. – To trudniejsze, niż się spodziewałam…
– Proszę mówić.
– Kilka miesięcy temu przyszłam do kancelarii po męża. Okazało się, że gdzieś go wezwano… Jakiś problem z testamentem. Stephen był sam. Powiedział, że zamierza pracować do późna, ale nagle zaproponował, żebyśmy poszli na drinka. Wydawało się to absolutnie niewinne. Był partnerem mojego męża, znałam go już tyle lat. Zawsze go bardzo lubiłam, a teraz zauważyłam, że coś go trapi. Nie wiedziałam, czy problemy zdrowotne, czy finansowe, czy może małżeńskie. Chyba takie kwestie najczęściej mężczyzn martwią…
– Rzeczywiście.
– Pojechaliśmy do Trumpington. Stephen chyba sądził, że tam nie natkniemy się na kogoś znajomego i nie będziemy musieli nikomu wyjaśniać, dlaczego wyszliśmy razem na miasto. Kiedy więc teraz o tym myślę, wszystko się zaczęło jednak nie bez czyjegoś udziału.
Sidney czuł się już trochę skrępowany. Jako kapłan nawykł do nieformalnych spowiedzi, ale często zawierały one sporą, jego zdaniem nadmierną, liczbę szczegółów. Niekiedy wolałby, żeby ludzie nie mówili mu aż tyle.
Pamela Morton kontynuowała zwierzenia.
– W pubie usiedliśmy na uboczu, z dala od pozostałych gości. Już wcześniej słyszałam, że Stephen nie stroni od alkoholu, ale i tak jego tempo picia mnie zaskoczyło. Był podenerwowany. Na początku prowadziliśmy zwykłą pogawędkę, aż nagle coś się zmieniło. Powiedział, że ma dość swojego życia. Dziwnie to zabrzmiało. Nagle dostrzegłam intensywność jego emocji. Mówił, że nigdy nie czuł się dobrze w Cambridge. Że oboje z żoną są wygnańcami. Że powinien od razu po wojnie pojechać do Irlandii, ale tu miał pracę. Nie chciałby wyjść na niewdzięcznika wobec mojego męża, który mu tę pracę zapewnił, a poza tym gdyby tej pracy nie miał, nie poznałby mnie. Tymi słowami wprawił mnie w zakłopotanie. Zastanawiałam się, co powiem mężowi, a jednocześnie mówił to wszystko jakoś tak, że nie sposób było mu przerwać. Z żarliwością, desperacją i urokiem. Umiał posługiwać się słowem. Zawsze podziwiałam tę umiejętność. Kiedyś trochę grałam jako aktorka, rozumie ksiądz. Na niewielką skalę. Zanim wyszłam za mąż.
– Rozumiem – rzekł Sidney, zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa.
– Pomimo tego całego czarowania rozumiałam, że próbuje mi powiedzieć, że w jego życiu panuje chaos. Każdy, kto by go posłuchał, doszedłby do wniosku, że Stephen jest w samobójczym nastroju, ale myliłby się bardzo…
Pamela Morton znowu urwała.
– Nie musi pani mówić mi wszystkiego – zauważył Sidney.
– Muszę. To ważne. Stephen mówił, jak bardzo by pragnął uciec i zacząć wszystko od nowa gdzie indziej. Nagle, gdy tak siedzieliśmy w tym pubie, popatrzył mi przeciągle w oczy i wtedy… och… mógłby ksiądz dolać mi jeszcze odrobinę? Dla kurażu, rozumie ksiądz.
– Oczywiście.
– Księdzu to wszystko pewnie wydaje się podejrzane. Wie ksiądz, co powiem, prawda?
Sidney dolał whisky do szklanek.
– Nie. Chyba nie – odrzekł cicho. – Proszę kontynuować. – Zdążył się nauczyć, że nigdy nie należy przerywać płynnej opowieści.
– Stephen wyznał mi, że nie może przestać o mnie myśleć. Że beze mnie każda chwila jego życia jest żałosna. I że mnie kocha. Nie wierzyłam własnym uszom. Mówił, że to wielki cud, że mieliśmy okazję zostać sami, by mógł mi to wszystko powiedzieć. Przy życiu trzymały go tylko te chwile, gdy się widywaliśmy, i jeszcze wyznał, że gdybyśmy mogli być razem, jego życie miałoby cel i sens i mniej by pił, i byłby szczęśliwy.
Pamela Morton podniosła wzrok, oczekując, że Sidney spyta, co zrobiła.
– Proszę mówić dalej – rzekł.
– Gdy go słuchałam – podjęła kobieta – czułam w środku takie dziwne ciepło. Nie wiem, skąd pochodziło. Myślałam, że zemdleję. Miałam wrażenie, że życie mi umyka. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale on mówił takie rzeczy, które i mnie przychodziły do głowy. Zrozumiałam, że moje życie nie musi być ślepym zaułkiem w prowincjonalnym miasteczku. Mogłam zacząć od nowa. Mogliśmy uciec, uciec od swojej przeszłości, żyć bez historii, udając, że nie było wojny, że nie straciliśmy żadnych przyjaciół i że nie mamy żadnej rodziny. Mogliśmy być dwójką ludzi z przyszłością. Mogliśmy wyjechać w dowolne miejsce, tak mówił Stephen. Miał odłożoną pewną sumę, a ja musiałam jedynie rozważyć jego propozycję. Nie chciał mnie popędzać. Chciał tylko, bym się zgodziła…
– I zgodziła się pani?
– Pomyślałam, że to szalone i niemożliwe. Byłam przerażona i podniecona jednocześnie. Mówił, żebyśmy wsiedli z powrotem do samochodu i odjechali natychmiast, ruszyli wzdłuż wybrzeża i statkiem przepłynęli La Manche. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mówił, że mam sobie wyobrazić, jak się śmiejemy na myśl o zamęcie, jaki wywołaliśmy. Mogliśmy przejechać całą Francję, mieszkać w romantycznych hotelikach, podczas gdy wszyscy inni dalej by wiedli swoje monotonne życie w Cambridge. Bylibyśmy wolni. Pojechalibyśmy na Riwierę, do Nicei, stroilibyśmy się i tańczyli w ciepłe letnie noce pod gwiazdami. To było szalone i wspaniałe, chociaż wiedzieliśmy, że nie możemy wyjechać tak zaraz. Ale to była tylko kwestia czasu. Wszystko było możliwe. Wszystko mogło się zmienić.
– Kiedy to się działo? – spytał Sidney.
– Niedługo po koronacji. W pubie jeszcze wisiały dekoracje. Cztery miesiące temu.
– Rozumiem.
– Wyobrażam sobie, co ksiądz sobie myśli.
– Nie osądzam pani w żaden sposób – odrzekł Sidney. Wcale nie wiedział, co myśleć. – Słucham.
– Ale na pewno się ksiądz zastanawia… Skoro byliśmy tacy porywczy, dlaczego to trwało tak długo? Moje dzieci już się usamodzielniły, ale i tak się nimi przejmuję. A więc gdy tylko wróciliśmy do domu, przeraziłam się tym wszystkim, co się łączy z taką ucieczką. Zaczęłam tracić głowę. Nie mogłam uwierzyć, co się stało. Może to był sen i Stephen tych wszystkich rzeczy nie powiedział? Zaczęliśmy się spotykać potajemnie i już wiedziałam, że chcę zrobić tylko jedno. Wpadłam w obsesję. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie nie widzą, jak bardzo się zmieniłam. „Na pewno widzą”, mówiłam sobie. Nie miałam śmiałości wierzyć, że ujdzie mi to na sucho. Im dłużej to trwało, tym bardziej nie mogłam się doczekać wyjazdu. Już nie byłam sobą. Wręcz nie wiedziałam, kim jestem, ale powiedziałam Stephenowi, że musimy być pewni, że mamy wszystko ustalone, zanim zrobimy coś tak nierozważnego, i że powinniśmy wyjechać w Nowy Rok.
– I on się zgodził?
– Powiedział, że gdy mnie widzi, wierzy, że wszystko jest możliwe. I byliśmy szczęśliwi.
– I nikt inny nie wiedział o waszych planach?
– Mam w Londynie przyjaciółkę. Ona… to trudno wyjaśnić, proszę księdza. Ona zgodziła się, bym udawała, że nocuję u niej…
– Podczas gdy…?
– Podczas gdy nocowałam w hotelu ze Stephenem. No niestety. Na pewno uważa mnie ksiądz za rozwiązłą.
Sidneya zbiła z tropu jej szczerość.
– Ależ nie mam prawa pani osądzać, pani Morton.
– Pamelo. Proszę mówić mi po imieniu.
Na taką poufałość było za wcześnie. Sidney uznał, że postara się już nie dolewać gościowi.
– Rozumie więc ksiądz, dlaczego przyszłam?
Sidney nie rozumiał absolutnie nic. Dlaczego ta kobieta opowiadała mu to wszystko? Zastanawiał się, czy ma ona ślub kościelny, czy w ogóle traktowała poważnie swoją przysięgę małżeńską i jak jej się układało z dziećmi.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – spytał.
– Nie mogę pójść na policję, żeby im wszystko powiedzieć.
– Nie, oczywiście, że nie.
– Nie mogę im ufać, że zachowają się dyskretnie. Mój mąż się o wszystkim dowie, a ja nie chcę wywoływać skandalu.
– Ale to przecież sprawa osobista? Policja nie ma z nią nic wspólnego.
– Właśnie ma, proszę księdza. Powinna się tą sprawą zająć.
– Ale dlaczego?
– Jeszcze ksiądz nie rozumie? Nie wierzę w samobójstwo Stephena. To zupełnie do niego nie pasuje. Zamierzaliśmy uciec razem.
– Więc co pani sugeruje?
Pamela Morton wyprostowała się na sofie.
– Morderstwo, księże kanoniku. Mówię o morderstwie. – Gorączkowo szukała chusteczki w torebce.
– Ale kto by miał zrobić coś takiego?
– Nie wiem.
Sidneyowi zabrakło tchu. To oczywiście absolutnie zrozumiałe, że ktoś przychodzi wyznać mu swoje grzechy, ale oskarżenie o morderstwo to zupełnie inna para kaloszy.
– Taka sugestia jest niezwykle poważna, pani Morton. Na pewno tak właśnie pani uważa?
– Jestem pewna.
– I nikomu innemu pani o tym nie mówiła?
– Księdzu pierwszemu. Kiedy usłyszałam, jak mówi ksiądz na nabożeństwie o śmierci i utracie, poczułam pewność, że mogę mu zaufać. Ma ksiądz taki pokrzepiający głos. Szkoda, że nie chodzę do kościoła częściej. Mój brat zginął na wojnie i od tego czasu ciężko mi odnaleźć wiarę.
– To trudne, wiem.
– To, co powiedziałam, jest prawdą, proszę księdza – rzekła Pamela Morton tonem sugerującym, że nie ma już nic do dodania.

 
Wesprzyj nas