Błyskotliwa opowieść o dojrzewaniu i sile przyjaźni, która zręcznie przeplata zabawne treści z odrobiną zadumy nad ludzkim losem.


Absolutnie prawdziwy pamiętnik“Absolutnie prawdziwy pamiętnik” Shermana Alexiego to opowieść o Juniorze i jego zmaganiach z niebanalnymi problemami życia codziennego. Pamiętnik w jego wykonaniu staje się uniwersalną kroniką dorastania chłopca. Książka jest niewątpliwie dziełem stawiającym autora na piedestale mistrzów literatury młodzieżowej.

Nastoletni Arnold Spirit wiedzie nudne życie w zabiedzonym rezerwacie Indian Spokane, rysując karykatury, dowcipne historyjki komiksowe i wspólnie ze swoim rówieśnikiem, przyjacielem o imieniu Rowdy, komentuje prześmiewczo codzienne sprawy. Kiedy jeden z nauczycieli namawia Arnolda, aby koniecznie zaczął dążyć do lepszej przyszłości i uciekł od otaczającej go beznadziei, Arnold przenosi się do szkoły w mieście i natychmiast staje się wyrzutkiem we własnej społeczności oraz dziwadłem wśród nowych znajomych.

Arnold przeżywa typowe rozterki nastolatka, czasami odnosi triumfy, kiedy indziej zaś ponosi porażki, a jego pamiętnik staje się uniwersalną kroniką dorastania chłopca, który próbuje przeciwstawić się losowi.

Sherman Alexie
Absolutnie prawdziwy pamiętnik
Przekład: Piotr Kuś
Wydawnictwo Zysk
Premiera: 4 lipca 2016
kup książkę

Absolutnie prawdziwy pamiętnik

Babcia
udziela mi
pewnej rady

Tego wieczoru przyjechałem do domu kompletnie zdezorientowany. I wystraszony.
Gdybym uderzył w twarz Indianina, ten spędziłby następne dni na planowaniu zemsty. Wyobrażałem sobie, że biały człowiek również będzie pragnął odpłaty po tym, jak walnąłem go pięścią w twarz. Wyobraźnia podpowiadała mi więc, że Roger wkrótce przejedzie mnie z ziarnem, albo wypuści na mnie zdziczałą świnię. Żałowałem, że Rowdy nie jest już moim przyjacielem. Mógłbym napuścić go na Rogera. Doszłoby do bijatyki King Konga z Godzillą.
Zdałem sobie sprawę, jak wielka część mojego poczucia wartości i mojego poczucia bezpieczeństwa opierała się na pięściach Rowdy’ego. Ale Rowdy mnie nienawidził. I także Roger mnie nienawidził. Byłem dobry w budzeniu nienawiści u chłopaków, którzy łatwo mogli skopać mi tyłek. Miałem talent, na którym wcale mi nie zależało.
Matki i ojca nie było w domu, zwróciłem się więc z prośbą o radę do babci.
— Babciu — powiedziałem. — Uderzyłem dużego chłopaka w twarz. A on po prostu wstał i odszedł. Teraz się boję, że mnie zabije.
— A dlaczego go uderzyłeś? — zapytała babcia.
— Naśmiewał się ze mnie.
— To ty powinieneś odejść.
— Ale on wołał na mnie „wodzu”. I wyzywał od „mazgajów”.
— No to powinieneś kopnąć go w jaja.
Babcia zrobiła zamach nogą, jakby kopała dużego chłopaka w krocze, i oboje żeśmy się roześmiali.
— Czy on cię uderzył? — zapytała.
— Nie — odparłem.
— Nie oddał ci nawet wtedy, gdy już oberwał od ciebie?

— Nie.
— I to jest duży chłopak?
— Ogromny. Jestem pewien, że dałby radę nawet Rowdy’emu.
— O kurczę — westchnęła babcia.
— Czy to nie jest dziwne? — zapytałem. — Co to właściwie znaczy?
Babcia przez długą chwilę intensywnie się zastanawiała.
— To chyba znaczy, że on cię szanuje.
— Szanuje? Wykluczone.
— A jednak. Widzisz, wy, mężczyźni i chłopcy, jesteście jak zgraja dzikich psów. Ten ogromny chłopak jest szkolnym samcem alfa, a ty jesteś nowym psem, zatem podszedł cię, żeby sprawdzić, jak jesteś mocny.
— Przecież wcale nie jestem mocny — zauważyłem.
— Tak, ale uderzyłeś psa alfa w twarz. Teraz wszyscy będą cię szanować.
— Kocham cię, babciu — powiedziałem. — Ale chyba oszalałaś.
Nie mogłem spać tej nocy, ponieważ rozmyślałem o swoim nieuchronnym przeznaczeniu. Wiedziałem, że rano Roger będzie na mnie czekał w szkole. Wiedziałem, że uderzy mnie w głowę i w barki ze dwieście razy. Wiedziałem, że wkrótce wyląduję w szpitalu i będę popijał zupę przez słomkę.
Skrajnie zmęczony i wystraszony poszedłem jednak do szkoły.
Mój dzień zaczął się tak jak zwykle. Wstałem z łóżka o wpół do świtu i zacząłem szukać w kuchni czegoś do jedzenia. Znalazłem jedynie napój pomarańczowy z domieszką innych owoców i wypiłem cały galon. Wszedłem do sypialni i poprosiłem rodziców, żeby któreś zawiozło mnie do Reardan.
— Mamy za mało benzyny — powiedział tato i odwrócił się na drugi bok.
Wspaniale. Musiałem iść pieszo.
Założyłem więc buty, płaszcz i ruszyłem wzdłuż szosy. Miałem szczęście, ponieważ Eugene, najlepszy przyjaciel mojego taty, przypadkiem jechał akurat do Spokane. Eugene był dobrym człowiekiem, a dla mnie właściwie wujkiem, jednak zawsze był pijany. Nie tak do końca pijany, ale pijany po to, żeby być pijanym. Był zabawnym i miłym pijakiem, zawsze gotowym się śmiać i ściskać z ludźmi, a poza tym śpiewać i tańczyć. Po pijaku nawet najsmutniejszy człowiek potrafi być szczęśliwy.
— Hej, Junior! — zawołał. — Wsiadaj na mojego kucyka, stary.
Wskoczyłem więc na tył jego motocykla i pojechaliśmy przed siebie. Eugene z trudem panował nad maszyną, a ja po prostu zamknąłem oczy i mocno się go trzymałem. Niedługo potem Eugene dowiózł mnie do szkoły. Zatrzymaliśmy się przed budynkiem. Z zainteresowaniem gapiło się na nas mnóstwo kolegów z mojej klasy.
Widzicie, po pierwsze, Eugene miał warkocze długie do pośladków, a po drugie — żaden z nas nie włożył kasku. Przypuszczam, że wyglądaliśmy na bardzo groźnych.
— Człowieku — powiedział do mnie Eugene. — Tutaj jest mnóstwo białych ludzi.
— Tak — przyznałem.
— Dajesz sobie z nimi radę?
— Sam nie wiem. Chyba tak.
— Strasznie fajnie, jeśli sobie dajesz radę.
— Tak myślisz?
— Tak. Ja bym wśród nich nie wytrzymał. Jestem zbyt wielkim palantem.
Cholera, poczułem się dumny z siebie.
— Dzięki, że mnie podwiozłeś — powiedziałem.
— Nie ma za co.
Eugene roześmiał się i odjechał z rykiem silnika. Wszedłem do szkoły i starałem się ignorować spojrzenia kolegów i koleżanek z klasy. W pewnej chwili zobaczyłem Rogera. Cóż, znowu będę musiał się bić. Cholera, całe moje życie było bijatyką.
— Hej — powiedział do mnie Roger.
— Hej — odpowiedziałem.
— Kto to był na tym motocyklu? — zapytał.
— Och, najlepszy przyjaciel mojego ojca.
— Fajny motocykl. Zabytkowy.
— Tak. Właśnie go wyremontował.
— Często z nim jeździsz?
— Tak — skłamałem.
— Fajnie.
— Tak, fajnie.
— W porządku — powiedział Roger. — Do zobaczenia.
I odszedł.
Cholera, wcale mnie nie skopał. Właściwie był zupełnie miły. I okazał mi pewien szacunek. Okazał szacunek Eugene’owi i jego maszynie. Może babcia miała rację? Może faktycznie postawiłem się psu alfa i teraz zbierałem za to nagrody? Kocham moją babcię. Jest najbystrzejszą osobą na tej planecie.
Czując się prawie jak ludzka istota, niemal zderzyłem się na korytarzu z Piękną Penelope.
— Hej, Penelope — powiedziałem z nadzieją, że już wie, iż zostałem zaakceptowany przez zgraję psów.
Nawet mi nie odpowiedziała. Może nie usłyszała?
— Hej, Penelope — powtórzyłem.
Popatrzyła na mnie i pociągnęła nosem.
POCIĄGNĘŁA NOSEM! CZYŻBYM ŚMIERDZIAŁ ALBO CO?
— Czy my się znamy? — zapytała.
W całej szkole uczyła się najwyżej setka dzieciaków, prawda? A więc oczywiście Penelope mnie znała. Była po prostu bezczelna.
— Jestem Junior — powiedziałem. — To znaczy jestem Arnold.
— Ach tak — zareagowała. — To ty jesteś tym chłopakiem, który nie wie, jak ma właściwie na imię.
Jej koleżanki zachichotały.
A mnie zrobiło się wstyd. Cóż, zrobiłem wrażenie na królu, ale królowa wciąż mnie nienawidziła. Moja babcia chyba nie wiedziała wszystkiego.

 
Wesprzyj nas