Opowieści o Lipowie łączą w sobie elementy klasycznego kryminału i powieści obyczajowej z rozbudowanym wątkiem psychologicznym. Porównywane są do książek Agathy Christie i powieści szwedzkiej królowej gatunku, Camilli Läckberg.


ŁaskunSzósty tom sagi kryminalnej o policjantach z Lipowa.

W domu pewnego bezrobotnego sędziego policja odkrywa makabryczną inscenizację. Sprawca stworzył postać składającą się z rozczłonkowanych zwłok prawnika i nieznanej kobiety. Wkrótce okazuje się, że na miejscu zbrodni znajduje się dowód obciążający aspiranta Daniela Podgórskiego. Odkrycie tożsamości drugiej ofiary tylko pogarsza sytuację policjanta.

Czyżby to Daniel był mordercą? A może to ktoś z komendy chce go wrobić w podwójne zabójstwo? Ale skoro Podgórski jest niewinny, to dlaczego ucieka?

Katarzyna Puzyńska (ur. 1985) – z wykształcenia psycholog. Przez kilka lat pracowała jako nauczyciel akademicki na wydziale psychologii. Teraz całkowicie skupiła się na realizowaniu swojej największej pasji, czyli pisaniu. W wolnych chwilach biega, spaceruje ze swoimi psami i jeździ konno. Uwielbia Skandynawię i Hiszpanię. Pochodzi z Warszawy, ale w dzieciństwie wiele czasu spędzała w niewielkiej wsi pod Brodnicą, gdzie toczy się akcja jej powieści.

Prawa do serii o aspirancie Podgórskim i komisarz Kopp sprzedano do dwudziestu krajów świata.

Katarzyna Puzyńska
Łaskun
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 7 czerwca 2016
kup książkę

Łaskun

Prolog

Lipowo. Wrzesień 1987

Czuł jej ręce na swoim ciele. Jak zwykle dotykała go nieśmiało. Nie patrzyli sobie w oczy. Pewnie dlatego, że gdzieś głęboko oboje wiedzieli, że nie powinni tu razem być. Przynajmniej on wiedział. Tylko co z tego, skoro nie potrafił odmówić jej nieśmiałym pieszczotom? Miała w sobie coś takiego, że nie umiał jej się oprzeć. Od tego pierwszego razu, kiedy mieli po kilkanaście lat.
Nie miał złych intencji. Nie! Wręcz przeciwnie. Kochał ją szczerze i z całego serca. Doskonale wiedział, że nigdy żaden inny mężczyzna nie obdarzy jej takim uczuciem. Dlatego przez te wszystkie lata modlił się gorąco, żeby przez jego własną słabość nie doszło do jakiejś katastrofy.
– Mam teraz męża – powiedziała pomiędzy pocałunkami, którymi ją raczył. – Musimy z tym skończyć. Naprawdę musimy…
Położył delikatnie palec na jej ustach, jak ucisza się dziecko. Teraz nie miały sensu ani te słowa, ani jego modlitwy. Równie dobrze mogli pozwolić, żeby przynajmniej ciała znalazły ukojenie, skoro dusze i tak skazane już były na potępienie.
Po wszystkim leżeli przez chwilę na słomie w stodole. Była świeża i pachnąca. Kłuła w plecy i ramiona. Tym razem nie przyniosło to spodziewanej ulgi. Nie od momentu, kiedy o tym się dowiedział. Byle tylko to nie doprowadziło do katastrofy, błagał znowu w duchu. Chociaż doskonale wiedział, że już za późno. Patrzył, jak głaskała się po brzuchu. Tak. Katastrofa, której tak się bał, już nastąpiła.

Część PIERWSZA
Poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 1

Gospodarstwo sędziego Jaworskiego.
Poniedziałek, 8 czerwca 2015.
Aspirant Daniel Podgórski

Aspirant Daniel Podgórski obserwował, jak szef techników kryminalnych podnosi się z kolan i otrzepuje spodnie. Mężczyzna robił to powoli i metodycznie. Zupełnie jak przed chwilą, kiedy uważnie sprawdzał ślady opon na podjeździe.
Daniel przejechał ręką po włosach. Wcale nie miał ochoty tu być. I to nie tylko dlatego, że bolała go głowa, a żołądek buntował się po wczorajszej dawce trunków, którą kolejny raz sobie zaaplikował jako lekarstwo na zapomnienie.
– Oczywiście przyjrzymy się temu uważniej – powiedział szef techników, kiedy zakończył metodyczne czyszczenie spodni. Daniel miał wrażenie, że słyszy uderzanie ostatnich ziarenek piasku o ziemię. – Uprzedzając państwa pytania, to nie opony tego pojazdu zostawiły te ślady.
Wszyscy spojrzeli w stronę starej alfy romeo 146, zaparkowanej z boku obejścia. Całe gospodarstwo było nieprawdopodobnie wręcz zaniedbane. Stodoła chyliła się ku upadkowi, daszek nad studnią zupełnie zmurszał, a dawno nieużywane sprzęty rolnicze były pordzewiałe. Trawa wokół samochodu sięgała niemal do kolan. Nie trzeba było eksperta, żeby stwierdzić, że alfy od dawna nie używano.
Dlatego Podgórski nie zamierzał się przyznawać, że doskonale wie, że alfa jest zepsuta. Co by to dało, skoro widać to gołym okiem? Bardziej dziwił go fakt, że na podjeździe w ogóle były ślady. Znał to miejsce i doskonale wiedział, że nie powinno ich tu być. Sędzia Jaworski nie lubił, kiedy ktoś wjeżdżał na jego teren.
Daniel westchnął i jak w nerwowym tiku znowu przejechał ręką po włosach. Zdawały się teraz jakieś takie rzadkie i tłuste. Bardzo chciało mu się palić, ale to nie był dobry moment. Policjant skrzyżował więc ręce na piersiach, żeby zająć czymś dłonie.
Być może postępował niesłusznie, nie przyznając się do znajomości z sędzią. To nawet bardziej niż pewne, że powinien o tym wspomnieć. Coś w stylu: to nie takie ważne, ale… Nie wchodziło to jednak w grę, bo przecież obietnica to obietnica. Przynajmniej na tym polu nie zamierzał zawieść.
– Mogę? – zapytał prokurator Leon Gawroński, zerkając pytająco na technika.
– Oczywiście.
Gawroński podszedł ostrożnie do śladu opony odciśniętego na podjeździe. Ominął przy tym Daniela szerokim łukiem. Ich stosunki można było nazwać napiętymi. W najlepszym razie. Po tym, co wydarzyło się jesienią, właściwie trudno było się dziwić niechęci prokuratora.
– Czyli jest pan całkowicie pewien, że to nie opony alfy?
– Opony stoczterdziestkiszóstki mają około stu siedemdziesięciu pięciu milimetrów przekroju. Te, które tu widzimy, jakieś sto dziewięćdziesiąt pięć. To prawie dwa centymetry różnicy. Pomyłka jest raczej niemożliwa.
Ostatnie zdanie technik wypowiedział z godnością, jakby poczuł się obrażony, że ktoś może wątpić w jego kompetencje.
– Od wtorku nie padało – wtrącił się komisarz Nikodem Małecki.
Daniel spojrzał w jego stronę. Małecki miał długie wąsy i włosy zebrane w cienki kucyk z tyłu głowy. Upodobał sobie dżinsy i skórzane kowbojki. Podgórski nigdy nie widział go w mundurze.
Komisarz kucnął w trawie i zrobił kilka zdjęć śladom. Miał taki zwyczaj, mimo że wszystko było dokładnie dokumentowane przez policyjnych fotografów. Współpracowali, odkąd Podgórski kilka miesięcy temu przeniósł się do policji kryminalnej w Brodnicy. Daniel zdążył się już przyzwyczaić do tego nieco ponurego mężczyzny, chociaż bardzo brakowało mu Klementyny i szczerze mówiąc, żałował, że jesienią podjął taką, a nie inną decyzję.
– Tak – potwierdził technik, domyślając się chyba, co chciał zasugerować Małecki. – Pamiętają panowie tę burzę?
Nikomu nie trzeba było przypominać pierwszej zapowiedzi lata, która nawiedziła okolicę w nocy z poniedziałku na wtorek tydzień temu. Połamane drzewa, zebrane w wielkie stosy gałęzie i ciągle jeszcze wirujące wokoło liście nie dawały o niej zapomnieć.
– W gruncie rzeczy mamy szczęście – podjął Małecki. – Ten ktoś podjechał tu, kiedy było jeszcze mokro, ale już nie padało. W przeciwnym razie ślady by się rozmyły. Mam rację?
Szef techników pokiwał głową.
– Raczej tak, ale mimo wszystko powstrzymywałbym się przed zbyt pochopnymi wnioskami. Zależy, jak mocno by padało i jakie faktycznie tu jest podłoże.
– Ale można sądzić, że te ślady powstały we wtorek, kiedy ziemia powoli schła – bardziej stwierdził, niż zapytał, Małecki, wstając. – Chodźmy porozmawiać z lokalsami z Lipowa.
Daniel wzdrygnął się na to określenie. Komisariat w Lipowie. Jeszcze nie tak dawno to było jego miejsce i jego ludzie. Przynależał tu całym sobą i nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że to może się zmienić. Objął stanowisko szefa komisariatu po swoim ojcu, który wiele lat temu zginął podczas bohaterskiej akcji. Wszystko zdawało się iść swoim rytmem. Właściwym rytmem. Aż do ostatniej jesieni.
Przygotowywał się do ślubu z Weroniką i chociaż przyszła teściowa nie akceptowała go, był szczęśliwy. Znalazł przecież miłość swojego życia. Coraz lepiej układały się też jego relacje z nastoletnim synem.
Nieufność Łukasza nie była w gruncie rzeczy niczym zaskakującym. Chłopak był owocem krótkiego związku z Emilią Strzałkowską. To było jeszcze w czasach szkoły policyjnej. Nie widzieli się później kilkanaście lat. Emilia przyjechała do Lipowa rok temu i podjęła pracę w komisariacie. Dopiero wtedy oznajmiła Podgórskiemu, że nastolatek jest jego synem.
To wszystko wydawało się skomplikowane. Tym bardziej że Daniel zawsze marzył o tradycyjnej rodzinie. W tej sytuacji musiał jednak pogodzić się z tym, że już nigdy takiej mieć nie będzie. Mieszkał z Weroniką, ale starał się również uczestniczyć w życiu Strzałkowskich.
Wkrótce Emilia zaczęła spotykać się z prokuratorem Gawrońskim. O dziwo, szybko się okazało, że taki układ się sprawdza. Nawet konserwatywni mieszkańcy wsi przełknęli jakoś fakt, że Podgórski i Strzałkowska mają nieślubnego syna i nie zamierzają się pobrać.
Potem zlecono im śledztwo w Utopcach. Miało być dyskretne i nieformalne, dlatego Daniel prowadził je jedynie z Klementyną Kopp z komendy i z Emilią. Sprawie towarzyszyły silne emocje i presja, bo od rozwiązania zagadki zależały losy komisariatu w Lipowie. Może dlatego wszystko skończyło się tak, jak się skończyło. Dla Klementyny. Dla Daniela i Emilii. Dla nich wszystkich.
– Idziecie? – zapytał Małecki.
Podgórski i prokurator Gawroński ruszyli za komisarzem, nadal trzymając się daleko od siebie. Daniel nie miał już siły przepraszać. Zrobił to zbyt wiele razy. Teraz to słowo miało nieprzyjemnie gorzki smak porażki. Dob­rze, że chociaż Klementyna jutro ma wrócić do Brodnicy. O jeden wyrzut sumienia mniej.
Podeszli do przewróconej brzozy na granicy gospodarstwa i lasu okalającego pobliskie jezioro. W jej delikatnych gałęziach wił się zerwany kabel telefoniczny. Pewnie skutki burzy sprzed tygodnia.

 
Wesprzyj nas