Bukowski okazuje się prawdziwym wirtuozem małych form. Potrafi na kilku stronach zarysować fabułę, która innym starczyłaby na opasłą powieść.


Na południe od nigdzie“Na południe od nigdzie” to zbiór dwudziestu siedmiu opowiadań Charlesa Bukowskiego.

Ich podtytuł – Zapiski żywcem pogrzebanego – nie tylko oddaje fascynację autora Dostojewskim; mówi także o mrocznych obszarach ludzkich namiętności, o dojmującej samotności, balansującej niekiedy na granicy obłędu.

Charles Bukowski urodził się w 1920 roku w Andernach, w Niemczech. Kiedy miał trzy lata, jego rodzice wyemigrowali do USA. Dorastał w ubogich, robotniczych dzielnicach Los Angeles, gdzie dobrze poznał smak niedostatku. Doświadczał go także i później. Pierwsze opowiadanie opublikował w roku 1944, nieprędko jednak doceniono jego talent – długo musiał utrzymywać się z pracy fizycznej i różnych dorywczych zajęć, często bywał bez grosza i bez dachu nad głową, zdany na łaskę przypadkowych ludzi. Dopiero w dwu ostatnich dekadach życia pisarstwo zaczęło przynosić mu spore dochody.
Twórczość Bukowskiego stanowi niepowtarzalne zjawisko w świecie zachodniej literatury. Często stawiany na równi z Hemingwayem i Henrym Millerem, zyskał uznanie krytyki i czytelników przede wszystkim za wspaniałe wyczucie formy, doskonale lapidarny styl i autentyzm. Powodem niesłabnącej fascynacji jego prozą jest też bez wątpienia awanturnicze życie, które z upodobaniem trwonił na inne swoje pasje: kobiety, alkohol, hazard. Jedynym światem, w którym czuł się naprawdę swojsko i którego reguły w pełni zaakceptował, był świat pijaków, dziwek, wykolejeńców i nieudaczników, ludzi wyobcowanych ze społeczeństwa i niezdolnych, tak jak on, nagiąć się do życia w kieracie. Otaczająca go atmosfera skandalu i prowokacji, przebijająca z jego prozy postawa buntownika, krytycznie nastawionego do akademickich, komercyjnych nurtów literatury amerykańskiej, obalanie obyczajowych tabu, dosadny, często wulgarny język sprawiły, że stał się kultową postacią literackiego podziemia i idolem pokolenia bitników.
Pozostawił po sobie bogaty dorobek w postaci ponad trzydziestu książek: powieści, opowiadań, zbiorków poezji. Zmarł 9 marca 1994 roku w swoim domu w San Pedro, który jest dziś celem swoistych pielgrzymek wielbicieli jego niezwykłego talentu.

Charles Bukowski
Na południe od nigdzie
Zapiski żywcem pogrzebanego
Przekład: Lesław Ludwig
Pierwsze wydanie w tej edycji
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 11 maja 2016
kup książkę

Na południe od nigdzie

Ty, twoje piwo i to, jaki jesteś wspaniały

Jack wszedł do domu i sięgnął po paczkę papierosów nad kominkiem. Anna leżała na kanapie, czytając „Cosmopolitan”. Jack zapalił i usiadł na krześle. Było dziesięć minut do północy.
— Charley zakazał ci palić — powiedziała Anna, odrywając wzrok od magazynu.
— Zasłużyłem sobie na papierosa. Ciężko się napracowałem.
— Wygrałeś?
— Niejednogłośnie, ale wygrałem. Benson był twardy, walczył ostro i odważnie. Charley twierdzi, że następny jest Parvinelli. Pokonamy go i mamy mistrzostwo w kieszeni.
Wstał, poszedł do kuchni i wrócił z butelką piwa.
— Charley kazał ograniczyć ci piwo — Anna odłożyła magazyn.
— „Charley kazał to, Charley kazał tamto…” Mam tego dosyć. Wygrałem walkę. Wygrałem kolejnych szesnaście walk, mam prawo do piwa i papierosa.
— Musisz zachować formę.
— To bez znaczenia. Mogę rozłożyć ich wszystkich.
— Och, jesteś bezkonkurencyjny. Ciągle słyszę, gdy się urżniesz, jaki to jesteś niezrównany. Rzygać mi się chce.
— Bo jestem bezkonkurencyjny. Szesnaście zwycięstw pod rząd, w tym piętnaście przez nokaut. Kto jest ode mnie lepszy?
Anna nie odpowiedziała. Z butelką piwa w ręce i papierosem w ustach Jack ruszył w stronę łazienki.
— Nawet nie pocałowałeś mnie na powitanie. Pierwsze, co zrobiłeś, to poszedłeś po piwo. Rzeczywiście, nie masz sobie równych. Jesteś niezrównanym piwoszem.
Jack nie odpowiedział. Pięć minut później stanął w drzwiach łazienki, ze spodniami i gatkami plączącymi mu się niezgrabnie wokół kostek.
— Jezu Chryste, Anno, nie potrafisz nawet zadbać o to, żeby była tu rolka papieru?
— Przepraszam.
Podeszła do szafy i podała mu papier. Jack dokończył to, co miał dokończyć, i wyszedł z łazienki. Niespiesznie dopił piwo i wyjął z lodówki kolejne.
— Dane ci jest żyć z najlepszym bokserem wagi lekkociężkiej na świecie, a ty potrafisz jedynie narzekać. Wiele dziewczyn chciałoby mnie mieć, a ty tylko siedzisz i trujesz mi na okrągło.
— Wiem, że jesteś dobry, Jack, może nawet najlepszy, ale nie masz pojęcia, jakie to nudne: siedzieć tu i słuchać, jak powtarzasz w kółko, że nie masz sobie równych.
— Ach, nudzi cię to, tak?
— Tak, do jasnej cholery, tak. Ty, twoje piwo i to, jaki jesteś wspaniały.
— Wymień lepszego boksera wagi lekkociężkiej. Nie przychodzisz nawet na moje walki.
— Są jeszcze inne rzeczy poza boksem, Jack.
— Na przykład co? Leżenie na dupie i czytanie „Cosmopolitan”?
— Lubię rozwijać swój umysł.
— Powinnaś. Wiele jest tu jeszcze do zrobienia.
— Powtarzam ci, że są jeszcze inne rzeczy poza boksem.
— Jakie? Wymień choć kilka.
— Och, sztuka, muzyka, malarstwo, i tak dalej.
— Jesteś dobra w którejś z tych dziedzin?
— Nie, ale potrafię je docenić.
— Kurwa, co do mnie, to wolę być najlepszy w tym, czym się naprawdę zajmuję.
— Dobry, lepszy, najlepszy… Boże, nie potrafisz podziwiać ludzi za to, kim są?
— Za to, kim są? A kimże to tak naprawdę są w przeważającej większości? Matołami, pijawkami, bajerantami, donosicielami, alfonsami, sługusami…
— Na wszystkich patrzysz z góry. Żaden z twoich znajomych nie jest dostatecznie dobry. Jesteś taki cholernie wspaniały!
— Święta prawda, skarbie.
Poszedł do kuchni i wrócił z następnym piwem.
— Ty i to twoje obrzydliwe piwsko!
— To moje dobre prawo. Skoro je sprzedają, to je kupuję.
— Charley powiedział…
— Pierdolę Charleya!
— Jesteś taki cholernie niezrównany!
— Święta prawda. Pattie przynajmniej była tego świadoma. Otwarcie to przyznawała. Była ze mnie dumna. Wiedziała, że porządnie się napracowałem. A ty nic, tylko marudzisz.
— To dlaczego nie wrócisz do Pattie? Co tu robisz ze mną?
— Właśnie się nad tym zastanawiam.
— Przecież nie braliśmy ślubu, mogę odejść w każdej chwili.
— To już jakiś plus. Kurwa, przychodzę tutaj kompletnie zjebany po dziesięciu rundach na ringu, a ty nawet nie jesteś zadowolona, że podjąłem tę walkę. Potrafisz tylko zrzędzić.
— Posłuchaj, Jack, są jeszcze inne rzeczy poza boksem. Kiedy cię poznałam, podziwiałam cię za to, kim jesteś.
— Byłem bokserem. I nie ma innych rzeczy poza boksem. Tym właśnie jestem — bokserem. To moje życie. I jestem w tym dobry. Ale widzę, że ty zawsze wolisz drugorzędnych zawodników… Takich jak Toby Jorgenson.
— Toby jest bardzo zabawny. Ma poczucie humoru, prawdziwe poczucie humoru. Lubię go.
— Dziewięć porażek, pięć remisów i jedna wygrana. Mogę mu dołożyć nawet pijany w sztok.
— Bóg jeden wie, że dostatecznie często jesteś zalany w sztok. Jak myślisz, jak czuję się na przyjęciach, kiedy leżysz nieprzytomny na podłodze albo snujesz się po pokoju, mówiąc każdemu: JESTEM WSPANIAŁY, JESTEM WSPANIAŁY, JESTEM WSPANIAŁY! Nie sądzisz, że czuję się wówczas jak ostatnia kretynka?
— Może jesteś kretynką. Skoro tak bardzo lubisz Toby’ego, czemu do niego nie pójdziesz?
— Och, w końcu powiedziałam tylko, że go lubię. Uważam, że jest zabawny, co nie znaczy, że chcę z nim iść do łóżka.
— Chodzisz do łóżka ze mną i twierdzisz, że jestem nudny. Nie mam pojęcia, czego ty właściwie, do cholery, chcesz.
Anna nie odpowiedziała. Jack wstał, podszedł do kanapy i uniósł jej głowę. Pocałował ją w usta. Wrócił na swoje miejsce. Usiadł.
— Posłuchaj, opowiem ci o tej walce z Bensonem. Nawet ty byłabyś ze mnie dumna. Posyła mnie na deski w pierwszej rundzie, takim krótkim, niesygnalizowanym z prawej. Podnoszę się i do końca rundy trzymam go na dystans. W drugiej znowu ląduję na deskach. Ledwo udaje mi się wstać na „osiem”. Znów opędzam się od niego jak mogę. Podczas następnych rund próbuję odzyskać sprężystość nóg. W szóstej, siódmej i ósmej rundzie mam przewagę, posyłam go na deski w dziewiątej i jeszcze dwa razy w dziesiątej. Według mnie werdykt powinien być jednomyślny, a nie jakąś różnicą głosów… Chociaż w końcu to i tak czterdzieści pięć kawałków, kapujesz, dziecinko? Czterdzieści pięć tysięcy. Jestem wspaniały, nie zaprzeczysz, że jestem wspaniały, prawda?
Anna milczała.
— Dalej, powiedz, że jestem wspaniały.
— W porządku, jesteś wspaniały.
— No, już lepiej.
Jack podszedł do niej i znowu ją pocałował.
— Czuję się świetnie. Boks to prawdziwa sztuka, słowo daję. Trzeba mieć odwagę, by zostać wielkim artystą i to samo dotyczy wielkich bokserów.
— W porządku, Jack.
— „W porządku, Jack”, tylko na to cię stać? Pattie umiała być szczęśliwa, kiedy wygrywałem. Oboje świętowaliśmy przez cały wieczór. Nie potrafisz uczestniczyć w mojej radości, gdy mi się powiedzie? Do diabła, czy kochasz mnie, czy jakichś nieudaczników, półgłówków? Wydaje mi się, że byłabyś bardziej szczęśliwa, gdybym wrócił pokonany.
— Chcę, żebyś wygrywał, Jack. Chodzi tylko o to, że tak bardzo podkreślasz swoje sukcesy…
— Do licha, to moja praca, moje życie. Rozpiera mnie duma, że jestem najlepszy. To tak jak latanie, lot prosto w niebo, pojedynek ze słońcem.
— A co masz zamiar robić, kiedy już nie będziesz mógł boksować?
— Do diabła, będziemy mieli dość forsy, by robić wszystko, co się nam spodoba.
— Tyle tylko, że pewnie nie uda się nam zgodnie żyć.
— Może nauczę się czytać „Cosmopolitan”, rozwijać swój umysł.
— Ooo, jest tu mnóstwo miejsca na rozwój.
— Pierdol się.
— Co?
— Pierdol się.
— Zapomniałam już, jak to się robi.
— Niektórzy faceci lubią pieprzyć zrzędliwe baby, ja nie.
— A co, Pattie nie zrzędziła?
— Wszystkie baby zrzędzą, ale ty jesteś mistrzynią.
— Skoro tak, czemu nie wrócisz do Pattie?
— W tym rzecz. Jest tu miejsce tylko dla jednej dziwki.
— Dziwki?
— Dziwki.
Anna wstała, podeszła do szafy, wyciągnęła walizkę i zaczęła pakować swoje ubrania. Jack poszedł do kuchni i wyjął kolejne piwo. Anna płakała ze złości. Jack usiadł z butelką piwa i zdrowo pociągnął. Marzyła mu się whisky, butelka whisky. I dobre cygaro.
— Mogę przyjść po resztę rzeczy, kiedy ciebie nie będzie.
— Nie zawracaj sobie tym głowy. Odeślę ci je.
Zatrzymała się w drzwiach.
— Cóż, to chyba wszystko — powiedziała.
— Sądzę, że tak — odparł Jack.
Zamknęła za sobą drzwi i już jej nie było. Zawsze wygląda to tak samo. Jack dokończył piwo i podszedł do telefonu. Wykręcił numer Pattie. Podniosła słuchawkę.
— Pattie?
— Och, Jack, jak się masz?
— Wygrałem dziś ważną walkę, choć werdykt nie był jednogłośny. Muszę teraz tylko pokonać Parvinellego, żeby zdobyć mistrzostwo.
— Dowalisz im obu, Jack. Wiem, że stać cię na to.
— Co robisz dziś wieczorem, Pattie?
— Jest pierwsza w nocy, Jack. Piłeś?
— Trochę. Oblewam zwycięstwo.
— A co z Anną?
— Rozstaliśmy się. Wiesz, że mogę robić to jednocześnie tylko z jedną kobietą.
— Jack…
— Co?
— Jestem z facetem.
— Z facetem?
— To Toby Jorgenson. Jest w sypialni…
— Och, przepraszam.
— Mnie też jest przykro, Jack, kochałam cię… Może nawet nadal cię kocham.
— Och, kurwa, wy, laleczki, rzeczywiście nadużywacie tego słowa…
— Przykro mi, Jack.
— Nie ma sprawy.
Odłożył słuchawkę i sięgnął do szafy po płaszcz. Włożył go i zjechał windą do samochodu. Pognał ulicą Normandie z prędkością 65 mil na godzinę i zatrzymał się przy sklepie monopolowym na bulwarze Hollywood. Wysiadł i wszedł do środka. Kupił sześć butelek piwa Michelob i opakowanie Alka-Seltzer. Przy kasie poprosił jeszcze sprzedawcę o butelkę Jacka Danielsa. Gdy ten wystukiwał należność, do Jacka podszedł pijaczyna z dwoma kartonami piwa Coor. Sześć sztuk w każdym kartonie.
— Hej, stary! — powiedział pijaczek. — To ty? Jack Backenweld, ten bokser?
— Zgadza się.
— Rany, oglądałem dzisiejszą walkę, Jack, twardy z ciebie facet. Jesteś naprawdę wspaniały!
— Dzięki, stary — rzucił mu Jack. Wziął torbę z zakupami i wrócił do samochodu. Siedział przez chwilę bez ruchu, później odkręcił flaszkę Danielsa i wypił spory łyk. Następnie zawrócił i popędził bulwarem na zachód. Skręcił w lewo, w Normandie, gdy dostrzegł nieźle zbudowaną nastolatkę halsującą chodnikiem. Zatrzymał samochód, wyciągnął z torby whisky i pokazał dziewczynie.
— Podwieźć cię?
Zaskoczyło go, że wsiadła do wozu bez oporów.
— Pomogę to panu wypić, ale żadnych dodatkowych atrakcji.
— Do licha, zgoda — powiedział Jack.
Ruszył z prędkością trzydziestu pięciu mil na godzinę, jak przystało na szanującego się obywatela i trzeciego boksera wagi lekkociężkiej na świecie. Przez chwilę korciło go, by powiedzieć jej, kim jest, ale rozmyślił się, wyciągnął rękę i ścisnął ją za kolano.
— Ma pan papierosa? — zapytała.
Poczęstował ją i wcisnął samochodową zapalniczkę. Po chwili rozżarzyła się i mógł podać dziewczynie ogień.

 
Wesprzyj nas