Trzymający w napięciu thriller „Gdzie jest Mia?” opowiada historię młodej matki, której najgorszy koszmar nagle się spełnia. „Najpierw przypominam sobie ciemność. Później krew. Mia. Mój Boże, Mia”.


Gdzie jest Mia?
Estelle Paradise budzi się w szpitalu po tym, jak została znaleziona na dnie wąwozu bliska śmierci, z raną postrzałową głowy i amnezją. Wkrótce dociera do niej straszna prawda: jej siedmiomiesięczna córeczka Mia zaginęła.

Kilka dni wcześniej Estelle odkryła, że łóżeczko jej córki jest puste. W mieszkaniu nie było śladów włamania, za to zniknęły z niego wszelkie ślady istnienia Mii: jej pieluszki, ubranka, butelki.

Zrozpaczona matka nie potrafi tego wyjaśnić, ale za wszelką cenę usiłuje znaleźć córkę.

Chaotyczne zachowanie Estelle i tajemnicze okoliczności zaginięcia dziecka sprawiają, że to ona staje się główną podejrzaną w oczach policji i opinii publicznej. Czy słusznie? Gdyby tylko sama to wiedziała…

***

Książka tak wciągająca, że nie będziecie w stanie jej odłożyć.
Oprah

Serce będzie wam biło szybciej z każdą przeczytaną stroną.
„Huffington Post”

Pełna zwrotów akcji, trzymająca w napięciu, pięknie napisana i wciągająca bez reszty.
Meg Gardiner, laureatka Edgar Award

Alexandra Burt urodziła się w Niemczech. Tuż po studiach wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie zajęła się tłumaczeniami. Ukończyła trzyletni kurs kreatywnego pisania, a jej opowiadania ukazywały się w Internecie i w magazynach literackich. Obecnie mieszka w środkowym Teksasie z mężem, córką i dwoma labradorami. Jest weganką, chętnie angażuje się w pomoc zwierzętom. Należy do Sisters In Crime, międzynarodowej organizacji zrzeszającej autorki powieści kryminalnych. „Gdzie jest Mia?” to jej pierwsza książka.

Alexandra Burt
Gdzie jest Mia?
Przekład: Grażyna Woźniak
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 2 czerwca 2016
kup książkę

Gdzie jest Mia?


Rozdział 1

– Pani Paradise?
Głos dobiega nie wiadomo skąd. Mój umysł jest ociężały, czuję się tak, jakbym próbowała biec pod wodą, ale wciąż tkwiła w miejscu.
– Stan niestabilny. Ciśnienie osiemdziesiąt na sześćdziesiąt i spada.
O Boże, jednak nie umarłam.
Poruszam nogami, przesuwam je z trudem. Światło wdziera mi się pod powieki. Słyszę jazgotliwe ujadanie psów, sapanie, brzęczenie metalowych znaczków przy obrożach.
– Miała pani wypadek.
Twarz mnie pali, myśli w głowie są rozrzucone jak zakurzone pudła na ciemnym strychu. Uświadamiam sobie, że coś tu nie gra.
– O Boże, jej głowa!
Słyszę przerywany dźwięk syreny, który zaraz staje się dla mnie udręką.
Muszę im powiedzieć… Otwieram usta, wargi zaczynają formułować słowa, lecz ból w głowie staje się nie do zniesienia, klatka piersiowa płonie, a dzwonienie w lewym uchu paraliżuje mi lewą stronę twarzy. Chcę ich poprosić, żeby pozwolili mi umrzeć, ale słyszę tylko dźwięk niecierpliwego rozdzierania materiału.
– Odsuńcie się.
Moje ciało eksploduje, wygina się w łuk.
Nie taki był plan.

To, co widzę, jest mętne i zamazane. Rozróżniam zarys sylwetki kobiety w błękitnym kitlu przekładającej plastikową rurkę nad moją głową i w tej samej sekundzie moje nozdrza napełniają się zimnym powietrzem. Kobieta naciska dźwignię pod łóżkiem i podjeżdżam do góry, naciśnięcie kolejnej podnosi wezgłowie łóżka, a wraz z nim górną część mojego ciała do pozycji pionowej.
Świat staje się wyraźniejszy. Pielęgniarka ma włosy związane w koński ogon, kieszenie jej swetra są rozciągnięte. Obserwuję, jak wyrzuca plastikowe rurki i papierowe opakowania do kosza. Odgłos zamykania metalowej pokrywy brzmi definitywnie, wywołuje we mnie uczucie, którego nie potrafię nazwać, niejasne poczucie straty, jakbym patrzyła na kieszonkowca uciekającego z moją torebką i znikającego w zakamarkach szwankującej pamięci.
Słyszę przesadnie łagodny męski głos.
– Muszę pani założyć wkłucie centralne.
Głos należy do lekarza w białym fartuchu, który mówi do mnie jak do dziecka, które trzeba pocieszyć.
– Proszę się rozluźnić, nic pani nie poczuje.
A to dobre. Podnoszę ręce i czuję przeszywający ból w ramieniu, który promieniuje aż do szyi. Postanawiam więcej tego nie robić.
Alkohol pozostawia na ręce lodowaty ślad i jeszcze bardziej wyciąga mnie ze stanu otępienia. Patrzę, jak lekarz wprowadza długą igłę pod skórę mojej dłoni. Zapomniany wacik leży w załamaniu koca z bawełny waflowej, na którym dostrzegam jaskrawoczerwony ślad krwi podobny do szkarłatnej litery. Doznaję olśnienia, które jednak szybko gaśnie, niczym zawilgotniała zapałka. Nie poddaję się, koncentruję uwagę na szkarłacie, podążając za wspomnieniem, które jest jak skrzypnięcie schodów tuż przed zjawieniem się potwora.
Najpierw przypominam sobie ciemność.
Później krew.
Mia. Mój Boże, Mia!
Wspomnienie krwi nie chce zniknąć, błyski szkarłatu eksplodują niczym błyskawice na niebie, rozświetlają wszystko dookoła, po czym gasną, pogrążając mój świat w mroku. Krwawe wizje bledną i znikają, pozostawiając po sobie czarną drżącą linię na monitorze.
Otacza mnie pisk gumowych podeszew na linoleum. Ktoś klepie mnie w ramię.
To się nie dzieje naprawdę. To tylko przypadkowa wizja, nic więcej. To nic nie znaczy.
Pielęgniarka delikatnie ściska mi ramię i otwieram oczy.
– Pani Paradise. – Jej głos brzmi łagodnie, niemal przepraszająco. – Przykro mi, ale mam obowiązek budzić panią co kilka godzin.
– Krew – mówię i zaciskam powieki, jakbym próbowała przywołać tamten obraz. Czy to ja się odezwałam? Niemożliwe, mój głos brzmi inaczej. – Nie rozumiem, skąd się wzięła ta krew.
– Krew? Jaka krew? – Pielęgniarka spogląda na nienagannie podłączone wkłucie. – Czy pani krwawi?
Odwracam głowę w stronę okna. Na dworze jest ciemno. Wnętrze pokoju odbija się w oknie, tworząc niedoskonałą kopię rzeczywistości.
– O Boże! – Mój podniesiony głos brzmi tak, jakbym mówiła do zepsutego mikrofonu. – Gdzie jest moja córka?!
Pielęgniarka przekrzywia głowę i nerwowo poprawia koc.
– Zawołam lekarza – mówi i wychodzi z pokoju.

Rozdział 2

Głosy wpływają do mojego pokoju niczym leniwe obłoki, mieszając się z zapachem naleśników, syropu, tostów i kawy, od którego przewraca mi się w żołądku.
Czuję dotyk czyjejś dłoni na ramieniu.
– Pani Paradise? Jestem doktor Baker.
Zauważam tylko wiek lekarza (jest młody), jakby umysł nie pozwalał mi zarejestrować niczego więcej. Czyżbym go już spotkała? Nie mam pojęcia. Moje ciało i zmysły szwankują. Odkąd to jestem taka zapominalska i rozkojarzona? Mężczyzna ma na sobie biały lekarski kitel z wyszytym na kieszeni nazwiskiem: „dr Jeremy Baker”. Wyjmuje z niej długopis i świeci mi latarką prosto w oczy. Ból jest tak dotkliwy, że zaciskam powieki. Odwracam głowę, wyciągam rękę i macam lewą stronę twarzy. Teraz już rozumiem, dlaczego dźwięki, które do mnie docierają, są przytłumione. Obandażowali mi całą głowę.
– Jesteśmy w szpitalu County Medical. Karetka przywiozła tu panią… – Zawiesza głos i spogląda na zegarek. Zastanawiam się, dlaczego czas ma znaczenie. Czyżby lekarz liczył godziny, chciał być aż tak dokładny? – Trzy dni temu, piątego.
Trzy dni. A ja nie pamiętam ani jednej minuty. Zapytaj go, no dalej, zadaj mu pytanie.
– Gdzie jest moja córka?
– Miała pani wypadek samochodowy. Doznała pani urazu głowy i musieliśmy panią wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej.
Nie odpowiedział na moje pytanie. Zwraca się do mnie, jakbym była dzieckiem, które nie jest w stanie zrozumieć bardziej złożonych zdań.
Wypadek? Nie pamiętam żadnego wypadku.
– Znaleziono panią w samochodzie, na dnie wąwozu. Miała pani wstrząśnienie mózgu, uszkodzone żebra oraz rozliczne siniaki na kończynach dolnych. Przyjechała pani do nas z poważnym urazem głowy. Mózg był opuchnięty, dlatego musieliśmy wywołać u pani stan śpiączki farmakologicznej.
Nie pamiętam żadnego wypadku. Co się dzieje z Jackiem? Tak, Mia jest pod jego opieką. Musi być. Spróbuję jeszcze raz.
– Czy córka była razem ze mną w samochodzie?
– Była pani sama – odpowiada lekarz.
– A więc jest z Jackiem? Mia jest z moim mężem?
– Wszystko się ułoży.
Krew była tylko wytworem mojej wyobraźni, niczym więcej. Mia jest z Jackiem, jest bezpieczna. Dzięki Bogu. Powiedział, że wszystko się ułoży.
– Na tym etapie nie mamy pewności, czy nie doszło do uszkodzenia mózgu, ale teraz, kiedy odzyskała pani przytomność, będziemy mogli przeprowadzić wszelkie konieczne badania, żeby sprawdzić, co się dzieje. – Daje znak stojącej obok pielęgniarce. – Straciła pani dużo krwi i musieliśmy podać płyny, żeby ustabilizować pani stan. Opuchlizna zejdzie w ciągu kilku dni, tymczasem musimy dopilnować, żeby w pani płucach nie było płynu.
Sięga po jakieś ustrojstwo i pokazuje mi je.
– To jest spirometr. Pielęgniarka wszystko dokładnie pani wytłumaczy. W zasadzie chodzi o to, żeby piłeczka jak najdłużej nie opadła. Proszę powtarzać ćwiczenie co dwie godziny. – Ostatnie polecenie skierowane jest do pielęgniarki.
Bulgotanie w klatce piersiowej doprowadza mnie do szału. Powstrzymuję się od kaszlu. Przyczyną bólu w lewym boku są pewnie uszkodzone żebra. Zastanawiam się, czy zdołam nie zasnąć przez dwie godziny, budzić się co dwie godziny, używać tego ustrojstwa przez dwie godziny, czy o co mu tam chodziło.
– Zanim zapomnę… – Doktor Baker spogląda na mnie z góry. Przez chwilę milczy i już zaczynam podejrzewać, że przegapiłam jego pytanie, on jednak odzywa się ściszonym głosem: – Byli tu dwaj policjanci i chcieli z panią rozmawiać. Nie zamierzam im na to pozwolić, dopóki nie przeprowadzimy jeszcze kilku badań. – Kiwa głową w stronę pielęgniarki, rusza w kierunku drzwi, lecz odwraca się i dzieli ze mną jeszcze jedną informacją. – Niedługo zjawi się pani mąż. Czy możemy jeszcze do kogoś zadzwonić? Może do któregoś z krewnych lub przyjaciół?
Kręcę głową i natychmiast tego żałuję. Uderzenia młota rozsadzają mi czaszkę. Moja głowa przypomina wielką opuchniętą banię, a pulsowanie w uchu odwraca uwagę od bolących żeber. Nie mam najmniejszej kontroli nad powiekami. Odpływam w sen, chociaż nurtuje mnie tak wiele pytań. Biorę głęboki wdech, jakbym szykowała się do skoku z trampoliny. Zbieram wszystkie siły, żeby wydobyć z siebie głos.
– Gdzie wydarzył się ten wypadek?
Dlaczego lekarz jest taki zaskoczony? Czyżbym nie pamiętała więcej rzeczy, niż mi się wydaje?
– Przykro mi, ale niewiele mogę pani powiedzieć na temat wypadku – odpowiada. Sprawia wrażenie przygaszonego, jakby zmuszał się do zachowania spokoju, żebym i ja się nie denerwowała. – Wiemy tylko, że pani samochód został odnaleziony w północnej części stanu, w wąwozie. – Milczy przez chwilę. – Doznała pani wielu obrażeń. Niektóre z nich są wynikiem wypadku. Czy pamięta pani, co się stało?
Zastanawiam się nad tym, co powiedział. Analizuję każde słowo. Wypadek. Wąwóz. Nic mi nie świta w głowie. Moją pamięć zastąpiła czarna dziura.
– Nic nie pamiętam – przyznaję.
Lekarz marszczy czoło.
– Ma pani na myśli… wypadek?
Wypadek. Wymawia to słowo w taki sposób, jakbym wszystko pamiętała. Chcę mu powiedzieć, że jeśli zrobi mi rentgen głowy, zobaczy na nim cień w miejscu, gdzie kiedyś była pamięć. Zaczynam chwytać, o co chodzi. Zanim cokolwiek powiem, koncentruję się, konstruuję pytanie, powtarzam je w myślach, biorę głęboki wdech i dopiero wtedy się odzywam.
– Nie rozumie pan. Nie pamiętam wypadku ani tego, co się wydarzyło wcześniej.
– Czy pamięta pani, żeby chciała sobie zrobić krzywdę?
– Zrobić sobie krzywdę? O czymś takim chyba bym pamiętała, prawda? Co się dzieje z moją pamięcią?
– Jeśli nie, to znaczy, że została pani postrzelona.
Ktoś do mnie strzelał, czy zrobiłam to sama? O co on mnie właściwie pyta?
Odwracam głowę w lewo, najbardziej jak tylko mogę, i dostrzegam wyciągniętą nogę siedzącego na krześle w korytarzu policjanta. Ciekawe, o co w tym wszystkim chodzi. Doktor Baker spogląda przez ramię i ponownie kieruje wzrok na mnie. Podchodzi do łóżka i zniża głos.
– Nie pamięta pani.
Tym razem nie pyta, lecz stwierdza fakt, jakby wreszcie to do niego dotarło.
– Nie mam pojęcia, czego nie pamiętam – mówię. To dosyć zabawne, jeśli się nad tym zastanowić. Chichoczę, a lekarz znowu marszczy czoło. Zaczyna mnie to irytować. Kręcimy się w kółko. Staram się nie zasnąć, ale to trudne.
Później lekarz zaczyna mówić o moim głosie, że jest „monotonny”, że mam „ograniczony zasób i intensywność odczuwania emocji”, a moje reakcje są „słabe i stłumione”. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Czy powinnam się więcej uśmiechać, być bardziej radosna? Chcę go o to zapytać, lecz wtedy słyszę słowo, przy którym cała reszta przestaje się liczyć.
– Amnezja – mówi lekarz. – Nie jesteśmy na razie pewni przyczyny. Może to być amnezja wsteczna albo pourazowa, może nawet związana z przeżytą traumą.
Kiedy słyszysz słowo „amnezja” z ust człowieka w białym kitlu, sprawa jest poważna. I ostateczna. „Nie pamiętam” brzmi niezobowiązująco. „Och, jestem taka zapominalska”. Mam amnezję, czyli to coś więcej niż zapominalstwo. Co dalej? Lekarz zapyta mnie, który mamy rok? Jak nazywa się obecny prezydent? Czy pamiętam swoją datę urodzenia?
– Amnezja wsteczna oznacza, że nie pamięta pani tego, co wydarzyło się bezpośrednio przed utratą pamięci. Amnezja pourazowa jest skutkiem uszkodzenia mózgu i może obejmować wydarzenia wielu godzin, dni czy nawet dłuższego okresu. W końcu przypomni sobie pani wydarzenia z odległej przeszłości, ale może pani nigdy nie odzyskać wspomnień tego, co zdarzyło się tuż przed wypadkiem. Amnezji nie da się zdiagnozować badaniem rentgenowskim, jak na przykład złamanej kości. Przeprowadziliśmy już rezonans magnetyczny i tomografię mózgu. Wyniki obydwu tych badań okazały się niejednoznaczne. Na tym etapie nie istnieje pewny dowód na to, że pani mózg został uszkodzony, jednak brak dowodu to nie dowód braku. Możliwe, że doszło do mikroskopijnych uszkodzeń, których rezonans i tomografia nie są w stanie wykazać. Uszkodzenie włókien nerwowych jest nie do wykrycia przez żadne z tych badań.
Milczę. Nie jestem pewna, czy powinnam o coś jeszcze zapytać ani nawet czy dobrze go zrozumiałam. Wiem tylko, że nie może mi powiedzieć nic pewnego, więc po co pytać.
– Możliwe, że cierpi pani na amnezję dysocjacyjną. Uraz mógł spowodować wyparcie z pamięci określonych informacji związanych ze zdarzeniem. Tego rodzaju amnezji również nie da się wykryć żadnym badaniem. Musiałaby się pani spotkać z psychiatrą lub psychologiem. Nie wybiegajmy jednak za daleko w przyszłość. Neurolog zleci jeszcze kilka badań. Jak już mówiłem, czas pokaże.
Biorę głęboki wdech. Lekarz dzieli się ze mną faktami natury medycznej, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że coś przede mną ukrywa.
– Proszę powtórzyć, gdzie mnie znaleźli.
– W wąwozie w Dover, na północy stanu. Przywieziono tu panią z tamtejszego szpitala.
Dover? Dover. Nic. Pustka w głowie.
– Nigdy nie byłam w Dover.
– Właśnie tam panią znaleziono, po prostu pani nie pamięta. – Lekarz wsuwa długopis do kieszeni kitla. – Miała pani szczęście – dodaje. Rozstawia palec wskazujący i kciuk, pokazując rozmiary tego szczęścia. – Tyle brakowało, żeby kula spowodowała poważne uszkodzenia. Naprawdę wiele szczęścia. Proszę o tym pamiętać.
Kula. Zostałam postrzelona albo sama to sobie zrobiłam. Szczęście. Zależy, jak na to spojrzeć. „Proszę o tym pamiętać”. Zabawne. Odruchowo sięgam ręką do ucha.
– Powiedział pan, że mam uszkodzone ucho. Co się z nim stało?
Lekarz zwleka z odpowiedzią.
– Nie ma go. Rana była zainfekowana i musieliśmy podjąć decyzję o amputacji. – Świdruje mnie wzrokiem. – Mogło być gorzej. Jak już mówiłem, miała pani szczęście.
– Rzeczywiście szczęście – mówię, chociaż kiedy myślę o tym uchu, właściwie wcale się nim nie przejmuję.
– Można je będzie zrekonstruować.
– A co tam teraz jest? Dziura?
– Niewielki otwór odprowadzający płyny, ale poza tym rana przykryta jest fałdem skóry.
Otwór odprowadzający płyny. Jestem dziwnie nieporuszona faktem, że fałd skóry przykrywa dziurę w mojej głowie, gdzie do niedawna znajdowało się ucho. Mam amnezję. Zapomniałam zamknąć samochód. Zgubiłam parasol. Nie mam ucha. To wszystko bez znaczenia.
– I pan to nazywa szczęściem?
– Żyje pani i tylko to się liczy.
Ponownie słyszę ten buczący dźwięk, a później głos lekarza staje się przytłumiony, jakby ktoś przekręcił gałkę głośności.
– Co z moim uchem?
Patrzy na mnie zdumiony.
– Pamiętam, co pan powiedział. Chodzi mi o to, czy będę słyszeć. Wszystkie dźwięki wydają się przytłumione.
– Kiedy była pani nieprzytomna, przeprowadziliśmy elektrofizjologiczne badanie słuchu. – Sięga po leżącą na nocnej szafce teczkę, otwiera ją i przegląda papiery. – Słuch uległ co prawda pogorszeniu, ale w nieznacznym stopniu. Zlecimy więcej badań, w zależności od wyników kolejnej tomografii mózgu. Musimy zaczekać.
Patrzę na nogę siedzącego za drzwiami policjanta i zastanawiam się, czy jego zadaniem jest chronić mnie, czy chronić kogoś przede mną.
– Coś sobie przypomniałam – mówię bez zastanowienia. – Muszę się dowiedzieć, czy to, co widzę… Ja… Wydaje mi się, że coś pamiętam, ale to nie są właściwie wspomnienia, tylko skrawki wspomnień.
Jakbym przeglądała album ze zdjęciami, nie wiedząc, czy oglądam swoje czy cudze życie. Krew. Mnóstwo krwi.
– Być może nie będzie pani pamiętać wszystkiego minuta po minucie, ale w którymś momencie zdoła pani połączyć ze sobą kropki. Chociaż może nie wszystkie elementy uda się poskładać, tak jak w wierszyku o Humptym Dumptym.
– Jestem bardzo zmęczona – mówię i spływa na mnie ulga.
„I wszystkie konie na zamku, i wszyscy dworzanie złożyć go w całość nie byli w stanie”. Dzikie konie. Dochodzę do wniosku, że krew była tylko wymysłem. Ułudą.
– Proszę dać znać pielęgniarce, gdyby chciała pani kogoś powiadomić. I niech pani nie zapomina o spirometrze, co dwie godziny…
Wskazuje na coś, co znajduje się za mną.
– Z tyłu jest pompa infuzyjna. Gdyby ból okazał się zbyt silny – wręcza mi pudełeczko z czerwonym przyciskiem – proszę nacisnąć czerwony guzik, a dostanie pani dodatkową dawkę morfiny. Istnieje zabezpieczenie chroniące przed podaniem zbyt dużej ilości leku w określonym czasie. Czy ma pani jakieś pytania?
Wcześniej dostałam nauczkę, więc teraz kręcę głową bardzo nieznacznie.
Patrzę za wychodzącym lekarzem i w pokoju natychmiast zjawia się pielęgniarka. Koncentruję się na jej wyjaśnieniu, jak działa żółte ustrojstwo. Mam wdmuchiwać powietrze do rurki, aż podniesie się piłeczka, i nie dopuścić do tego, żeby opadła, najdłużej jak tylko się da.
Cierpię na amnezję. Nie mam ucha. Czuję się… Mam wrażenie, jakbym zachowywała się nie tak jak należy. Powinnam wrzeszczeć jak opętana, ale wyjaśnienie mojego braku emocji przez doktora Bakera – nazwał to „spłaszczeniem afektu” – wydaje się logiczne. Umiem sobie poradzić z logiką, gorzej z uczuciami.

 
Wesprzyj nas