To należąca do gatunku fantasy powieść Orsona Scotta Carda, będąca pierwszą z cyklu Opowieści o Alvinie Stwórcy. Zdobyła w 1988 Nagrodę Locusa za najlepszą powieść fantasy, była nominowana do nagród Hugo i World Fantasy Award.


Siódmy synW rozsądnym świecie na pewno nic by się nie stało. Ale Bajarz wiedział już, że ten świat wcale nie jest rozsądny. Alvin Junior miał potężnego, niewidzialnego wroga, który nie przegapił okazji.

Bajarz skoczył do przodu. Poczuł, jak drgnęła ziemia pod stopami, jak zapadł się ubity grunt. Niewiele, parę centymetrów, ale wewnętrzna krawędź kamienia obniżyła się właśnie o taki kawałek. W rezultacie szczyt wielkiego kręgu przesunął się ponad pół metra, tak szybko, że nic już nie mogło go zahamować.

Za chwilę młyński kamień runie na swoje miejsce na fundamencie, a Alvin Junior zostanie pod spodem, zmielony jak ziarno…

***

Orson Scott Card – inteligencja i talent, rzadka umiejętność napisania książki, którą czyta się z przyjemnością, a która po przeczytaniu daje człowiekowi powód, by przez chwilę pomyśleć. Jeśli wiec ktoś lubi czytać i lubi myśleć, na „Siódmym synu” nie zawiedzie się.
Andrzej Sapkowski

Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Zadebiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”; zostało ono później rozbudowane do rozmiarów powieści, która zapoczątkowała jeden z najpopularniejszych cykli powieściowych autora – Sagę o Enderze. Równie popularną i powiązaną z nią fabularnie serią jest Saga Cienia. „Siódmy syn” to pierwszy tom cyklu opowieści o Alvinie Stwórcy, wznowienia kolejnych części w nowej szacie graficznej ukażą się wkrótce nakładem Prószyński i S-ka.

Orson Scott Card
Siódmy syn
Przekład: Piotr W. Cholewa
wydanie II
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 9 czerwca 2016
kup książkę

Siódmy syn


Uwagi tłumacza

Do wieku XVIII (a nawet później) istniał w krajach anglojęzycznych zwyczaj nadawania imion, które coś znaczyły, niezależnie od swej funkcji określania konkretnej osoby. W Polsce i krajach słowiańskich działo się podobnie (np. Bogumił, czyli Bogu miły), choć z czasem znaczenie imienia zostało zapomniane. Jednak w dobrych, prezbiteriańskich czy purytańskich rodzinach, zasada ta obowiązywała jeszcze w czasie zasiedlania Ameryki, choć nie była regułą obowiązującą bez wyjątków (zdarzały się „zwykłe” imiona, jak choćby David, Alvin czy Eleanor). Tłumaczenie imion wydało mi się niezbyt rozsądne, ponieważ o ile w języku angielskim konwencja ta jest dość naturalna, to po polsku brzmiałoby to dziwacznie (choćby Armor-of-God Weaver stałby się kimś w rodzaju Tkacza-Boskiej-Zbroi, Wastenot Miller byłby Oszczędnym Młynarzem, albo – odwrotnie – Bogumił Kowalski Kowalem Bożej Miłości). Jednak, dla informacji czytelnika, podaję znaczenie imion głównych bohaterów powieści. Część nazwisk pochodziła od zawodów wykonywanych przez osoby te nazwiska noszące, co jest chyba regułą na całym świecie (jak np. wspomniany wyżej Kowalski). Podałem również tłumaczenie tych nazwisk, choć są w zasadzie oczywiste.
Armor-of-God – tarcza boża czy pancerz boży
Calm – spokój
Faith – wiara
Guester – ktoś, kto przyjmuje gości; oberżysta
Makepeace – czyniący pokój
Measure – umiar
Miller – młynarz
Smith – kowal
Vigor – wigor
Wastenot i Wantnot – imiona bliźniaków tworzą razem przysłowie (Waste not, want not), odpowiadające w przybliżeniu polskiemu „oszczędnością i pracą ludzie się bogacą” (dosłownie: „kto nie marnuje, ten nie potrzebuje”).
Weaver – tkacz (zapewne przodkowie Armora-of-God Weavera zajmowali się tkactwem).

Piotr W. Cholewa

Rozdział 1
Krwawa Mary

Mała Peggy bardzo uważała na jajka. Szukała w sianie, dopóki nie natrafiła dłonią na coś obłego i twardego. Nie przejmowała się tym, że kury napaskudziły na skorupki. Przecież kiedy w zajeździe byli goście z małymi dziećmi, mama nie krzywiła się nawet przy najbrudniejszych pieluszkach. Choćby odchody były wilgotne, kleiste i zlepiały palce, mała Peggy nie zwracała na to uwagi. Rozsuwała tylko słomę, chwytała jajko i wyciągała je z gniazda. Stojąc przy tym cały czas na palcach, na chybotliwym stołku. Mama twierdziła, że jest jeszcze za mała, by zbierać jajka, ale Peggy udowodniła jej, że to nieprawda. Co rano sprawdzała każde gniazdo i przynosiła wszystkie jajka, wszyściuteńkie, co do jednego.
Wszystkie, powtarzała sobie w myślach raz za razem. Muszę zajrzeć do każdego gniazda.
Ale wtedy mała Peggy obejrzała się w stronę północno-wschodniego, najciemniejszego kąta szopy, gdzie miała swoje gniazdo Krwawa Mary. Wyglądała jak stwór z nocnego koszmaru samego diabła. Nienawiść płonęła w jej paskudnych oczkach, mówiących: Podejdź tu, malutka, i daj mi dziobnąć. Lubię dziobać palce i dziobać ręce, a jeśli podejdziesz za blisko, dziobnę cię w oko.
U zwierząt płomień serca nie powinien być taki silny, ale u Krwawej Mary był, a w dodatku wydzielał trujący dym. Nikt inny tego nie widział oprócz Peggy. Krwawa Mary marzyła o śmierci wszystkich ludzi, a szczególnie pewnej małej, pięcioletniej dziewczynki. Drobne ranki na palcach Peggy były tego najlepszym dowodem. A przynajmniej jedna ranka. I nawet jeśli tato jej nie zauważał, mała Peggy dokładnie pamiętała, jak to się stało. Naprawdę nie można mieć do niej pretensji, jeśli czasem zapomni sięgnąć pod skrzydła Krwawej Mary, która czeka jak w zasadzce, by zamordować każdego, kto się zbliży. Przecież nie będą się złościć, jeśli po prostu zapomni tam zajrzeć.
Zapomniałam. Zaglądam do wszystkich gniazd i jeśli opuszczę jedno, to znaczy, że zapomniałam, zapomniałam, zapomniałam. Każdy zresztą wiedział, że Krwawa Mary to kura tak wredna i złośliwa, iż z pewnością znosi popsute jaja.
Zapomniałam.
Wróciła z koszem jaj, zanim jeszcze mama rozpaliła ogień. Mama była taka zadowolona, że pozwoliła małej Peggy wkładać te jajka, jedno po drugim, do zimnej wody. Potem powiesiła kociołek na haku, tuż nad paleniskiem. Przy gotowaniu jajek nie trzeba czekać, aż płomień przygaśnie. Można to robić z dymem i całą resztą.
– Peg – zawołał tato.
To było imię mamy, ale tato nie powiedział tego maminym głosem. Mówił tonem: Peggy-wpadłaś-na-całego i mała Peggy od razu wiedziała, że ją przyłapał. Odwróciła się więc i wykrzyczała to, co planowała od samego początku.
– Zapomniałam, tatusiu!
Mama spojrzała ze zdziwieniem. Tato jednak wcale nie był zdziwiony. Chował rękę za plecami i mała Peggy wiedziała, że trzyma tam jajo, paskudne jajo Krwawej Mary.
– A o czym zapomniałaś, mała Peggy? – spytał łagodnie.
Peggy zrozumiała, że jest najgłupszą dziewczynką, jaka kiedykolwiek żyła na tym świecie. Zaczęła się usprawiedliwiać, zanim ktokolwiek zdążył ją oskarżyć.
Ale nie miała zamiaru się poddawać, przynajmniej nie bez walki. Nie znosiła, kiedy się na nią gniewali. Chciałaby, żeby pozwolili jej wyjechać i zamieszkać w Anglii.
– Nie wiem, tatku – powiedziała z niewinną miną.
Uznała, że Anglia jest najlepszym miejscem, bo ma Lorda Protektora. Sądząc po spojrzeniu taty, Lord Protektor bardzo by się teraz przydał małej Peggy.
– O czym zapomniałaś? – zapytał tato po raz drugi.
– Powiedz, o co ci chodzi, Horacy, i skończ tę zabawę – wtrąciła mama. – Jeśli postąpiła źle, to trudno.
– Tylko raz zapomniałam, tatusiu – powiedziała mała Peggy. – Ona jest okropna i mnie nienawidzi.
– Tylko raz – powtórzył tato, wolno i spokojnie.
A potem wyjął rękę zza pleców. Tyle że trzymał w niej nie jedno jajko, ale cały kosz. I ten kosz był pełen słomy – pewnie słomy z gniazda Krwawej Mary – zlepionej mocno w jedną bryłę razem z zaschniętymi, rozbitymi jajami, skorupkami i trzema czy czterema zmiętoszonymi ciałkami kurcząt.
– Musiałeś to przynosić przed śniadaniem, Horacy? – spytała mama.
– Sam nie wiem, co mnie bardziej złości – odparł ojciec. – To, co zrobiła, czy jak sobie zaplanowała kłamstwo.
– Nie zaplanowałam i nie kłamałam – krzyknęła mała Peggy. A w każdym razie chciała krzyknąć. Dźwięk, jaki z siebie wydała, podejrzanie przypominał płacz, choć nie dalej jak wczoraj postanowiła, że do końca życia nie będzie płakać.
– Widzisz? – powiedziała mama. – Już jej przykro.
– Przykro, bo ją przyłapałem – oznajmił ojciec. – Jesteś dla niej zbyt łagodna, Peg. Mała jest kłamliwa z natury. Nie chcę, by wyrosła na niegodziwą dziewczynę. Wolałbym raczej, żeby umarła jak jej siostrzyczki, niż wyrosła na kogoś niegodziwego.
Peggy widziała, jak pod wpływem wspomnienia rozpala się płomień serca mamy. Oczyma duszy zobaczyła niemowlę ułożone ślicznie w drewnianej skrzynce… A potem następne, tylko już nie tak ślicznie, gdyż była to druga mała Missy. Umarła na ospę i nikt nie mógł jej dotknąć oprócz mamy, samej tak słabej po ospie, że niewiele potrafiła zrobić. Mała Peggy zobaczyła tę scenę i wiedziała, że tato popełnił błąd, mówiąc to, co powiedział; twarz mamy stała się zimna, choć płomień jej serca gorzał jasno.
– To najbardziej niegodziwa rzecz, jaką w życiu słyszałam – oświadczyła mama. Potem wzięła ze stołu kosz nieposłuszeństwa i wyniosła go na dwór.
– Krwawa Mary dziobie mnie w ręce. To boli – poskarżyła się mała Peggy.
– Zaraz zobaczysz, co naprawdę boli – zagroził tato. – Za to, że zostawiłaś jajka, dostaniesz jeden raz, bo rzeczywiście ta zwariowana kwoka może przestraszyć dziecko wielkości żaby. Ale za kłamstwo dostaniesz dziesięć razów.
Słysząc to, mała Peggy zapłakała głośno. Tato był uczciwy i dokładny we wszystkim, a już szczególnie w dawaniu lania. Teraz zdjął z górnej półki leszczynową witkę. Trzymał ją tam, odkąd mała Peggy wrzuciła starą do ognia i spaliła na popiół.
– Wolę słyszeć od ciebie tysiąc trudnych i gorzkich prawd, córko, niż jedno gładkie i łatwe kłamstwo – oznajmił, pochylił się i wymierzył pierwsze uderzenie. Ciach, ciach, ciach, liczyła każde z nich… sięgały aż do serca, każde, tak były ciężkie od gniewu. A co najgorsze, wiedziała, że to nieuczciwe, bo płomień jego serca huczał z całkiem innej przyczyny. Jak zawsze. Gniew taty na niegodziwość brał się z jego sekretnego wspomnienia. Mała Peggy nie rozumiała go dobrze, takie było niewyraźne i poplątane, i tato sam dokładnie nie pamiętał. Wiedziała tylko tyle, że chodziło o jakąś panią i że to nie była mama. Tato myślał o tej pani za każdym razem, gdy coś się nie udawało. Kiedy mała Missy umarła bez żadnego powodu, i kiedy drugie dziecko, też nazwane Missy, umarło na ospę, i kiedy spaliła się stodoła, i zdechła krowa… cokolwiek poszło źle, przypominało mu tę panią. Zaczynał opowiadać, jak bardzo nienawidzi niegodziwości. Leszczynowa witka uderzała wtedy często i mocno.
Wolę słyszeć od ciebie tysiąc gorzkich i trudnych prawd, tak powiedział. Ale mała Peggy wiedziała, że jednej prawdy na pewno nie chciałby usłyszeć, więc trzymała ją dla siebie. Nigdy by jej nie wykrzyczała, choćby nawet miał potem na zawsze połamać leszczynową witkę. Ile razy myślała, żeby powiedzieć o tej pani, wyobrażała sobie tatę martwego. A czegoś takiego miała nadzieję nigdy nie oglądać naprawdę. Poza tym ta pani, co rozpalała płomień jego serca, nie miała na sobie żadnego ubrania. Mała Peggy była absolutnie pewna, że dostanie solidne lanie, jeśli zacznie opowiadać o ludziach na golasa.
Znosiła więc razy i płakała, aż ciekło jej z nosa. Tato wyszedł zaraz, a mama wróciła, by przygotować śniadanie dla kowala, gości i parobków. Nikt nie pocieszał Peggy, jakby wcale jej nie zauważali. Płakała coraz głośniej i bardziej rozpaczliwie, ale to nie pomagało. W końcu chwyciła Bugy’ego z kosza na nici i pomaszerowała sztywno, by obudzić dziadziusia.
Wysłuchał jej opowieści, jak zawsze.
– Znam Krwawą Mary – oznajmił. – Nie raz i nie pięćdziesiąt mówiłem twojemu tacie: ukręć głowę tej kurze i będzie spokój. To obłąkany ptak. Co tydzień dostaje szału i rozbija swoje jajka, nawet te, z których właśnie mają się wykluć kurczaki. Zabija własne dzieci. To szaleństwo mordować swoich.
– Tato chciał mnie zabić – oświadczyła mała Peggy.
– Jeśli możesz chodzić, to chyba nie było tak źle.
– Nie bardzo mogę.
– To prawda – przyznał dziadziuś. – Niewiele brakowało, żebyś została kaleką na całe życie. Ale wiesz co? Widzę przecież, że twoja mama i tato wściekają się głównie na siebie. Dlaczego po prostu nie znikniesz na parę godzin?
– Chciałabym zmienić się w ptaka i odfrunąć.
– Prawie tak samo dobrze jest mieć jakieś tajne miejsce, gdzie nikt nie będzie cię szukał. Masz takie miejsce? Nie, nie mów mi. Wszystko na nic, jeśli powiesz o nim choć jednej osobie. Po prostu idź tam. Jeśli tylko jest bezpieczne, nie gdzieś daleko w lesie, gdzie jakiś Czerwony mógłby zabrać twoje śliczne włosy, i nie za wysoko, bo mogłabyś spaść, i nie za ciasno, bo mogłabyś utknąć.
– Jest duże, nisko i nie w lesie – zapewniła mała Peggy.
– Więc idź tam, Maggie.
Mała Peggy skrzywiła się, jak zwykle, gdy dziadziuś tak na nią mówił. Podniosła Bugy’ego i zawołała jego piskliwym głosikiem:
– Ona ma na imię Peggy.
– Idź tam, Piggy, jeśli tak wolisz…
Mała Peggy uderzyła Bugym w kolano dziadziusia.
– Kiedyś Bugy zrobi to o jeden raz za dużo, przerwie się i umrze – oświadczył dziadziuś.
Ale Bugy skakał mu tuż przed twarzą i krzyczał:
– Nie Piggy, ale Peggy!
– Dokładnie tak, Puggy. Schowaj się w tym tajnym miejscu, a jeśli ktoś powie: musimy znaleźć tę dziewczynkę, odpowiem: wiem, gdzie ona jest; wróci, kiedy będzie gotowa.
Mała Peggy ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się jeszcze i obejrzała.
– Dziadziusiu, jesteś najmilszym dorosłym na świecie.
– Twój tatuś ma całkiem odmienne zdanie, a to z powodu całkiem innej leszczynowej witki, którą za często brałem w ręce. Uciekaj już.
Zatrzymała się znowu, tuż przed zamkniętymi drzwiami.
– Jesteś jedynym miłym dorosłym!
Krzyknęła to naprawdę głośno, w nadziei że wszyscy w domu usłyszą. A potem pobiegła, przez ogród, przez pastwisko, w górę do lasu i ścieżką do źródlanej szopy.

 
Wesprzyj nas