Opowieść o poecie, dramatopisarzu, publicyście, niespełnionym kompozytorze.


Szczery artystaKsiążki Marii Rostworowskiej układają się w swoistą sagę krakowskich rodów Moszyńskich, Pusłowskich, Rostworowskich.

Są w tych historiach romanse i osobiste dramaty, są ogromne zasługi wobec tradycji i kultury. Tym razem Maria Rostworowska oddaje w ręce czytelników opartą na obszernych kwerendach i licznych nieznanych dotąd dokumentach opowieść o swym dziadku Karolu Hubercie – poecie, dramatopisarzu, publicyście, niespełnionym kompozytorze, jednej z najbardziej wpływowych, ale i budzących sprzeciwy postaci ze świata polskiej literatury pierwszych dekad XX wieku.

Jego utwory należały do najczęściej wystawianych, a wsławione wielkimi rolami Ludwika Solskiego dramaty – “Judasza z Kariothu” i “Niespodziankę” – znali wszyscy. Autorka ukazuje tajemnice życia i twórczości niegdyś budzącego emocje, dziś niemal zapomnianego Rostworowskiego w sposób, który nie pozwala oderwać się od lektury.

Poznajemy pisarza z perspektywy dotąd nieznanej – poprzez biograficzną opowieść umieszczoną w kontekście epoki.
Diana Poskuta-Włodek

Maria Rostworowska
Szczery artysta. O Karolu Hubercie Rostworowskim
Wydawnictwo Znak
Premiera: 16 maja 2016

Szczery artysta


Miłość i muzyka

Nazwisko Pauli Doenges po raz pierwszy pojawia się w październiku roku 1904 w liście do Xawerego: „Doengesica nudna, nic nie śpiewa privaten, bo co dzień ma próby jaki[ch]ś niemoralnie nudnych włoskich oper. I tylko na samo przyjęcie Lipsk podał mi Tristana. Byłbym wzruszony, gdyby nie to, że orkiestrą dyrygował nie Nikisch, ale jakiś łyk, wskutek czego miejscami dochodziło do jaki[ch]ś wybuchów”1.
W tamtym czasie dwudziestosiedmioletnia Paula Doenges była już sławna. Cztery lata starsza od Karola, zadebiutowała jako Agata w Wolnym strzelcu w lipskim Opernhausie w roku 1891, kiedy on uczył się jeszcze w Rybnej z domowymi nauczycielami i gdy tylko mógł, pędził do fortepianu, doprowadzając tym do furii swojego ojca.
Sądząc z poufałego tonu listu, bliska zażyłość Karola z Paulą musiała trwać od jakiegoś czasu. Czy początkujący kompozytor i wagnerowska solistka lipskiej opery w swoim środowisku już oficjalnie uchodzili za parę? W jaki sposób i gdzie się poznali? W tej kwestii można jedynie snuć domysły, gdyż po ich pierwszym spotkaniu nie zachował się żaden pisany ślad. Może trzy zdania z listu wysłanego do Sawy poprzedniego lata z Łodzi, gdzie Karol przebywał w domu Barcińskich, oddają jego ówczesny nastrój: „Gdybym w ogóle w kwestii osobistego szczęścia mógł zabierać głos, to pewno radziłbym gnać za nim, choćby się miało dziesięć razy opalić sobie skrzydła. Życie bez wyczekiwania, albo bez obolałego serca, diabła warte. Cenię szczęście choćby dlatego, że jest przygrywką do prawdziwego cierpienia”2.
Już w Czernichowie wielbił Wagnera. Później, jako student, wyprawiał się do lipskiego Opernhausu z Franciszkiem (nota bene również przez jakiś czas zaręczonym z niemiecką śpiewaczką), obecnie zaś mógł już bez ograniczeń korzystać z bliskości tego przybytku sztuki, którego stał się częstym bywalcem. I oto pewnego wieczoru, po spektaklu może Tristana, a może Pierścienia Nibelunga, zachwycony i rozemocjonowany, popędził z bukietem kwiatów do garderoby Izoldy czy Brunhildy, i tak się poznali. Kto wie, może wcześniej, już w czasach Halle, miał okazję jej słuchać? Albo inaczej – młody student kompozycji przyniósł znanej śpiewaczce swoje pieśni, prosząc ją o opinię na temat swojej twórczości… Trudno dociec. W każdym razie znajomość „zaskoczyła” i wkrótce wieczory w operze weszły w zakres stałych obowiązków Karola, a przyjaźń pary muzyków rozkwitała w najlepsze.
Paula była wysoką, tęgą blondynką o regularnych rysach i falujących włosach, z powodu swojej tuszy nie bardzo atrakcyjną, jednak to nie walory fizyczne stanowiły o jej uroku. Sądząc z rodzinnego przekazu, przypominała opisaną przez Tomasza Manna w Doktorze Faustusie dramatyczną sopranistkę Tanię Orlandę, którą Adrian Leverkühn spotykał w monachijskim salonie Schlaginfauhenów. Może była jej pierwowzorem?
 „Przyznaję jednak, że trudno mi się oprzeć wstrząsowi, jaki wywołuje heroiczny głos kobiecy, jakim wówczas dysponowała Orlanda. Ogrom jej postaci, siła organu, wystudiowane akcenty dramatyczne dawały nam złudzenie królewskiej duszy kobiecej w stanie silnego afektu i po wykonaniu na przykład arii Izoldy: »Czyżbyś miłości nie znał?«, aż po ekstatyczne: »Z uśmiechem wygaszę jasny znicz, choćbym zerwać miała życia nić«, (…) niewiele brakowało, abym ze łzami w oczach padł na kolana przed zasypaną oklaskami i triumfalnie uśmiechniętą bohaterką wieczoru”3.
Mniej więcej w tym samym czasie Karol poznał Ludwika Hieronima Morstina, i ta znajomość natychmiast przemieniła się w serdeczną zażyłość:
 „Morsztynek jest boski – pisał do Xawerego – 1/ wyjątkowy, bez żadnych zastrzeżeń talent, co to ponosi przez powiedzmy 253 stronice; 2/ mądra szelma; 3/ sympatyczna; 4/ pozbyta tych pewnych pazurków, co tylko po pewnych płaszczyznach chodzić mogą, zatem są skarbem dla ludzi światowych, a trumienką dla artystów. Ponieważ ja i on tych drugich szukamy, zlicowaliśmy się doskonale i mamy szczery zamiar wzajemnie się popychać. (…). Ciekawa rzecz, jak spotkanie się ot takie, raz na ulicy, pozwala na rozgadanie się i rzeczywiste podanie bliźniemu tego, co podać warto”4.
Jednak „Morsztynek” nie we wszystkim podzielał gusta przyjaciela i na przykład ani talent Pauli, ani inne jej zalety nie budziły w nim entuzjazmu. Nawet po latach, mówiąc o niej, nie potrafił powściągnąć złośliwości:
 „Nie bardzo mogłem pojąć, co ten młody człowiek o wyglądzie arystokratycznym, na którego z pożądliwością patrzyły najładniejsze kobiety, mógł widzieć w tej Niemce nieładnej, o bardzo obfitych kształtach, jak wszystkie wagnerowskie śpiewaczki, nieszczególnie inteligentnej, nierasowej, zajętej swoją karierą i plotkami teatralnymi. Może byłem uprzedzony, ale muszę przyznać, że szczerze tej baby nie lubiłem, choć rzadko byłem dopuszczany do jej towarzystwa, bo poza tymi wszystkimi zaletami, które wymieniłem, jeszcze i tę miała, że bardzo nie lubiła Polaków”5.
Tymczasem Karol, który nawet nie podejrzewał, jakie myśli lęgną się pod czaszką nowego przyjaciela, był, jak się to mówi „w uderzeniu”. Niemal bez śladu zniknął nie tak odległy, wszechogarniający pesymizm. Miał teraz w Lipsku grono bliskich przyjaciół – Marcelego Barcińskiego, Jana Górskiego, Jana Muszkowskiego i świeżo poznanego „małego Morsztynka”; zawierał nowe znajomości, adorował wybitną artystkę, jednym słowem, tak zwane życie osobiste układało mu się nie najgorzej. Podobnie działo się na studiach. Profesor Teichmüller był z niego zadowolony i twierdził, że zapowiada się na interesującego kompozytora. (…)
Do muzycznej edukacji Karola z pewnością przyczyniła się Paula, która wierzyła w jego talent, zachęcała do dalszej pracy i wprowadziła go w artystyczne środowisko Lipska. By ją podziwiać, wciąż biegał do opery. Pisał też dla niej karkołomne pieśni w stylu moderny na głos z fortepianem, które ona z wielką maestrią wykonywała. Jeden istniał szkopuł – Paula była mężatką. Co prawda, jej małżeństwo już wcześniej się rozpadło, nie była jednak panienką, toteż ich związek budził oburzenie w środowisku Karola i stał się doskonałym tematem do słynnych krakowskich plotek, gdyż, podobnie jak dziś, klimat tego szacownego miasta i wówczas sprzyjał obmowie (…).
Jego syn Jan przypomniał po latach młodzieńcze szaleństwa ojca, w których uczestniczył też „mały Morsztynek”:
 „Grobowe wieści o piciu Karola to była spuścizna jego studenckich lat spędzonych w Niemczech, gdzie studiował muzykę i z L.H. Morstinem oddawał się czasami tzw. »rzymskim nocom«, polegającym na tym, że Ludwiś i rzymskim profilem obdarzony Karol kładli dziewice artystyczne na łożach wyścielonych płatkami róż i adorowali antyk. Wzorem też Rzymian spełniali przy tym liczne puchary. Do dzisiaj między rodzinami Morstinów i Rostworowskich snują się kwaśne opary niechęci. Morstinowie twierdzą, że Karol zdeprawował Ludwisia. Rostworowscy natomiast są twardo przekonani, że było odwrotnie (…). Dziś nikt już nie dojdzie prawdy o antycznych nocach, które – przekonany jestem – bardziej były »antyczne« niż »nocne«”6.
Ludwik Hieronim inaczej wspomina tamte czasy:
 „(…) o Karolu Hubercie Rostworowskim chodziła fama, że jest typowym dekadentem. Jak ta legenda urosła, nie wiem. Myślę, że puściła ją w świat własna jego rodzina. Rostworowscy, bardzo stara szlachta i bardzo młoda arystokracja, mieli pojęcie o życiu i sztuce dość, jak się wtedy mówiło, mieszczańsko-filisterskie. (…) Chcąc Rostworowskich gorszyć, opowiadał niestworzone historie o sobie i o swoim życiu w Lipsku, a oni je skwapliwie w świat puszczali. Przyjeżdżali więc młodzi ludzie z kraju na studia muzyczne lub filozoficzne do Lipska i mówili, że chcieliby poznać tego człowieka, który podobno cały dzień chodzi w tęczowych piżamach i pije likiery, układając z nich symfonie smaku i koloru, które mu w srebrnych czarkach podają cudownej piękności kobiety. A Rostworowski tymczasem pił piwo, które mu podawała stara »Frau Wirtin«, studiował św. Tomasza, Kanta i ojców Kościoła”7.
Mimo że plotki bywają przesadzone – „nie ma dymu bez ognia”, jak stwierdził wiele lat potem Karol w artykule W obronie mojej czci (właściwy tytuł W obronie mojej celi został przekręcony w drukarni), odpowiadając Boyowi na zarzut, iż nie zna „prawdziwego życia”:
 „Chodzą do dziś dnia po Polsce ludzie (…), którym rodzice i starsi wiekiem doradcy zabraniali mieszkać w jednym mieście ze mną, a w każdym razie w jednej i tej samej dzielnicy. (…) Krążyły o mnie po Krakowie wieści, że w Lipsku »otulony w turec­kie, złotem przetykane szaty«, spuszczałem za pośrednictwem grubego sznura »baletnice na ulicę«, gdy ktoś z moich najbliższych »niespodzianie przybywał z kraju«, ażeby mię »przyłapać na gorącym uczynku«. Krążyły o mnie po Krakowie wieści, »że wśród piekielnych orgii« hipnotyzowałem młodocianych twórców, ażeby »wyciągać z nich nieśmiertelne poematy« i drukować je jako swoje. Może tak bardzo źle nie było, lecz w każdym razie – prawda? – nie ma dymu bez ognia”8.
Słowem, dla tych czy innych powodów Karol Hubert Rostworowski funkcjonował wówczas w Krakowie jako dekadent z kręgu Przybyszewskiego i jemu podobnych rozwiązłych indywiduów. Nie było to do końca wyssane z palca: podziwiał Przybyszewskiego, naśladując jego styl (vide jedyna powieść Rostworowskiego: „Pan Sitowiecki – Wśród nocnej ciszy”), przepędzał noce w knajpach na filozoficznych dysputach, ubierał się na czarno i ze swoją szczupłą sylwetką i ascetyczną twarzą jako dekadent prezentował się bardzo interesująco. Młodość musiała się wyszumieć. Po latach, recenzując Taniec śmierci Strindberga, z nostalgią wspominał czasy Halle i Lipska:
 „Z natury głęboko łagodni, z natury nieznoszący przelewu krwi, chwyciliśmy za bomby… piwa, za materiały wybuchowe słusznie nazywane spirytualiami, nastroszyliśmy włosy, wąsy i brody, i otuleni w peleryny, straszni, budziliśmy popłoch wśród »filistrów«, albo »mydlarzy«, albo zwyczajnie »durniów«. Kto nie był z nami, ten był przeciwko nam: był durniem. »Sztuka dla sztuki, nie dla was, pasożyty żłopiące naszą najserdeczniejszą krew« – krzyczeliśmy po wschodnio-, środkowo- i zachodnioeuropejskich knajpach. Czasem chwytaliśmy nawet za rewolwery i odbieraliśmy życie… tylko sobie… i każdy z nas szedł za trumną przynajmniej jednego kolegi, co to zwątpiwszy w swój talent, zwątpił zarazem i w swoje człowieczeństwo, ponieważ »być człowiekiem« znaczyło w naszym obozie tyle, co tworzyć”9.
Tego rodzaju image odpowiadał aspiracjom Karola (wyjąwszy palnięcie sobie w łeb, gdyż kochał życie i chciał żyć). Nie ma natomiast ugruntowanych podstaw, by sądzić, że był pijakiem i hulaką. Zapewne studiowanie ojców Kościoła nie pozostawało jedyną rozrywką młodego kompozytora, lecz harmonogram miał tak napięty, że chyba niewiele było w nim czasu na libacje. A Paula trzymała go krótko, dbając, by się nie „rozpraszał”. Jak wspomina Morstin: „Pani D. utwierdzała Rostworowskiego w przekonaniu, że jego przyszłość leży w rozwoju talentu muzycznego”10.

 
Wesprzyj nas