Krystyna Janda w rozmowie z Katarzyną Montgomery opowiada o swoich najważniejszych rolach – tych życiowych i tych zawodowych, o miłości, przyjaźni, śmierci i życiu…


Pani zyskuje przy bliższym poznaniuAktorka. Żona. Matka. Krystyna Janda.

Nie ma w Polsce osoby, która nie znałaby Jej głosu, śmiechu i energii. W każdej ze swoich ról teatralnych czy filmowych zjawiskowa i profesjonalna. Jako Agnieszka w “Człowieku z marmuru” wniosła do kina nieznaną świeżość i nową jakość. W “Przesłuchaniu” poruszyła wszystkich i trwale zapisała się w historii kinematografii. W “Tataraku” dotknęła najczulszych strun, w “Boskiej” rozbawiła.

Wychowała kolejne pokolenia , które najpierw do Teatru Powszechnego, a teraz do Teatru Polonia i Och Teatru chodzą “na Jandę”. Każdy spektakl z Jej udziałem kończy się owacją na stojąco. Zawsze wierna sobie i widzom. Szczera, bezpośrednia, wymagająca, choć bezdyskusyjnie zyskująca przy bliższym poznaniu.

Katarzynie Montgomery opowiada o swoich najważniejszych rolach – tych życiowych i tych zawodowych, o powstawaniu filmów i przedstawień, o kulisach teatru, za które widzowie nie mają wstępu, o miłości, przyjaźni, śmierci i życiu…

W tej opowieści nie sposób postawić kropkę.
Katarzyna Montgomery

Pisanie. Kontaktowanie się i porozumiewanie za pośrednictwem pisania. To bardzo istotna część mojego życia zawodowego i nie tylko. Mam nadzieję, że tytuł tej książki – “Pani zyskuje przy bliższym poznaniu” – odnosi się w dużej mierze do tego, co zapisałam, wyznałam, zamieściłam. I mam nadzieję, że jest choć w części prawdziwy.
Krystyna Janda

Krystyna Janda – aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, pisarka i piosenkarka. Ma na koncie ponad sześćdziesiąt ról teatralnych i ponad pięćdziesiąt filmowych. Wielokrotnie nagradzana w kraju i na świecie. Uznana za aktorkę stulecia polskiego kina i Człowieka Wolności w kategorii „Kultura” z okazji 25-lecia przemian ustrojowych. W 2004 roku stworzyła fundację a w jej ramach dwa teatry: Teatr Polonia i Och Teatr, które prowadzi do dziś.

Katarzyna Montgomery – dziennikarka. Od 2011 roku redaktor naczelna miesięcznika „Zwierciadło”. Wcześniej pracowała m.in. w dwutygodniku „VIVA”, „Gazecie Wyborczej”. W latach 2007-2014 prowadziła popularny program „Mała czarna” w TV4.

Krystyna Janda, Katarzyna Montgomery
Pani zyskuje przy bliższym poznaniu
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 17 maja 2016
kup książkę

Pani zyskuje przy bliższym poznaniu


WSTĘP DO POZNANIA

Droga Krystyno!

W moim życiu byłaś obecna od zawsze. Uświadamiałam to sobie z każdą napisaną stroną naszej rozmowy. Począwszy od kasety magnetofonowej z piosenkami z Przeglądu Piosenki Aktorskiej z Twoimi wykonaniami Na zakręcie czy Ogrzej mnie, których słuchałam jako nastolatka i których słucham do dziś.
Do dziś też siedzi we mnie zadziwienie Twoją Białą bluzką, tą jeszcze z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dla mnie, wchodzącej w dorosłe życie młodej dziewczyny, to były niezapomniane emocje. Pierwszy raz zobaczyłam coś takiego na teatralnej scenie.
Kiedy patrzę na jedno z moich ulubionych zdjęć z Allenem Ginsbergiem, którego poznałam zaraz na początku mojej pracy w bydgoskim dodatku do „Gazety Wyborczej”, widzę dziś, że bezwiednie naśladowałam styl Agnieszki z Człowieka z marmuru. Zielona à la wojskowa kurtka, którą wyprosiłam u starszego brata, koszula zamiast bluzki, duża torba na ramieniu, włosy obowiązkowo spięte. Nie wspomnę o papierosie. Narzuciłaś nam styl. Ale przecież nie o ciuchy chodziło. Teraz widzę, jak ważna była dla mnie Twoja bezkompromisowa bohaterka, kiedy w latach dziewięćdziesiątych zaczynałam przygodę z dziennikarstwem. Chciałam być taka jak ona.
Kilka lat później pojawiłaś się w moim życiu nie za sprawą sztuki, lecz efektownych butów na szpilce. Razem z moim ówczesnym partnerem pojechaliście dużą grupą przedstawicieli polskiej kultury do Brazylii w ramach promocji naszego kraju. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, kiedy zobaczyłam, jak fantastyczny prezent mi przywiózł. „Krysia Janda mi kazała”, powiedział. Przekonałaś go, że musi kupić te niesamowite klapki na wysokim obcasie, bo nigdzie na świecie nie ma lepszych szpilek, skoro brazylijskie kobiety chodzą w nich od rana do wieczora.
Dzięki Tobie zostałam też aktorką. W szkolnych przedstawieniach głównie milczałam, grałam na przykład niemego partyzanta, ale podobno robiłam to tak sugestywnie, że wiele osób doradzało mi aktorstwo. Chciałam nawet zdawać do łódzkiej filmówki, ale uświadomiłam sobie, że przecież najbardziej w życiu nie znoszę uczenia się tekstów na pamięć. Ale kiedyś, wiele lat później, w ramach planów na przyszłość, zapisałam w kalendarzu jako jeden z celów: „zagrać w filmie”. I zagrałam. W reżyserowanym przez Ciebie charytatywnym spektaklu telewizyjnym Kopciuszek, w którym wystąpili dziennikarze na rzecz chorych dzieci. Miałam nic nie mówić, ale jedno zdanie wyrwałam z roli Piotrkowi Najsztubowi, bo wygłaszał dużo kwestii jako Ochmistrz. Kiedy Dwórka, czyli Monika Richardson (dziś Zamachowska), pytała: „A pantofelek?”, Kasztelanka Helena, czyli ja, odpowiadała: „Zgubiła”. I widnieję teraz w międzynarodowej bazie aktorów jako „an actress, known for Kopciuszek (2005)”. Dzięki Tobie.
Spędziłam też pewnego sylwestra w Twoim towarzystwie, w czasie którego bez fajerwerków zakończyliśmy z moim partnerem, tym od szpilek, chylący się od dawna ku upadkowi związek. Miesiąc później spotkałam Cię przed premierą w Teatrze na Woli, a Ty tak po prostu zapytałaś: „Wszystko w porządku?”. W tym jednym pytaniu poczułam wtedy ogromne kobiece wsparcie i akceptację.
Wielokrotnie mogłam z Tobą przeprowadzać wywiady do pism, w których pracowałam, do mojego programu telewizyjnego i zawsze były to fantastyczne spotkania. Dzięki Twojej szczerości, oczywiście w granicach, które wyznaczyłaś.
Byłaś jedną z osób, które postawiły mnie na nogi, kiedy przydarzył mi się paraliż, z powodu którego pół roku spędziłam w szpitalach i który mógł odebrać mi wiarę w siebie i ochotę na dalsze smakowanie życia. Leżąc w bydgoskim szpitalu, otoczona wspaniałą opieką lekarzy, rodziny i przyjaciół, mogłam też liczyć na Was, artystów, których przecież poznałam w większości zawodowo, a którzy nie pozostali obojętni. Nie znałyśmy się dobrze, ale kiedy dowiedziałaś się, byłaś wtedy na nartach gdzieś we Włoszech, co się stało, przysyłałaś mi esemesy ze wsparciem i zadzwoniłaś, żebym koniecznie przeczytała autobiograficzną książkę Josepha Hellera Nie ma się z czego śmiać. Przypomniałaś mi, że autor mojego ukochanego Paragrafu 22 przechodził przez to samo, bo początkowo u mnie, tak jak u niego, zdiagnozowano zespół Guillaina-Barrégo. Wiedziałam, że nie mogę w tej sytuacji stracić poczucia humoru. Bez względu na okoliczności.
Dwa lata później, w 2008 roku, wydałaś książkę Moje rozmowy z dziećmi i na scenie Teatru Polonia mogłam poprowadzić rozmowę z Tobą. Nie byłam wtedy pewna, czy powinnam. Przełamałam się dla Ciebie, a Ty pokazałaś mi, że moje niepełnosprawne poruszanie się nie jest żadną przeszkodą w prowadzeniu spotkań z publicznością na żywo. Zresztą o wszystkim zapomniałam, kiedy zobaczyłam Twoją perspektywę publiczności, czyli czarną ścianę i czubki butów w pierwszym rzędzie.
Dzięki Tobie mój syn przeżył pewnie swoją największą teatralną przygodę. Robiliśmy sesję zdjęciową do wywiadu z Tobą do „Zwierciadła”. Była sobota, zabrałam go więc do pracy. Wręczył Ci bukiet słoneczników. Ponieważ nie przepadasz za zdjęciami, żeby o nich nie myśleć, powtarzałaś tekst do Danuty W., którego właśnie się uczyłaś. Endi usiadł na krzesełku przed Tobą w roli jednoosobowej widowni, a my w tym czasie robiliśmy zdjęcia, poprawialiśmy włosy itp.
Kiedy rozmawiałyśmy o napisaniu tej książki, nie mogłam w to uwierzyć. Zawsze zarzekałam się, że nie zrobię tak popularnego wywiadu rzeki. Odmawiałam. No, ale nie Tobie! Nie ja! Jak mówisz: „Na »nie« to ja mam Sophię Loren i Roberta De Niro”.
Znowu postawiłaś przede mną zadanie. Niezwykle trudne, bo przecież jesteś już autorką własnej biografii i chyba żaden artysta w Polsce nie ma takiego kontaktu z publicznością jak Ty. I nikt lepiej od Ciebie nie potrafi napisać o Twoim życiu, dlatego też w tej książce tak obficie cytujemy Twoje felietony, wywiady. W tej opowieści o przenikaniu się Twoich ról z życiem nie sposób postawić kropki. Nie sposób napisać o wszystkim. Wciąż przychodzą mi do głowy kolejne rozdziały…
Wielokrotnie pisałam Ci w mejlach, kiedy wymieniałyśmy się materiałami do tej książki, ale powtórzę raz jeszcze: Ogromnie Ci dziękuję za tę książkę, nad którą praca stała się przygodą mojego życia. Za spotkanie. Za wieczorne rozmowy. Za poranne mejle. Za Twój optymizm i siłę. Za żarcik z muchą, który mi przysłałaś w „zły dzień”. Za to, jak przez te wszystkie lata nieco z oddali obserwowałam, jak lubić ludzi z ich słabościami, ale być przy tym prawdziwą, bez podlizywania.
Za to, że jesteś.

Kasia Montgomery

Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku!

Zamknąć Krystynę Jandę w jednej książce to jak zamknąć pięknego ptaka w klatce, dobrego dżina w lampie…
Gdyby opisać Jej życie z biograficzną dokładnością, nie starczyłoby miejsca na emocje i wspomnienia. Na rozłożenie akcentów z perspektywy lat i tego, co się w Polsce wydarzyło i wydarza. Nie byłoby miejsca na wspaniałe zdjęcia, które czasem mówią więcej niż słowa. Na archiwalia, które pozwalają poczuć smak tamtych dni i czasów.
Ta książka powstawała tak naprawdę od wielu lat mimochodem. W dziennikarskim odruchu nagrywałam nasze rozmowy, przy okazji różnych wydarzeń. Krystyna wiedziała o tym. Nawet gdy spotykałyśmy się gdzieś nad Zalewem Zegrzyńskim, żeby wziąć udział w jakimś okolicznościowym spotkaniu, kładłam na stoliku mój stary kasetowy dyktafon i włączałam go. Wiele z tych opowieści wykorzystałam tutaj. Wiele umknęło wraz z nowymi technologiami. Choć mam w sobie pamięć o nich.
Miałyśmy komfortowe warunki. Wyjątkowe jak na dzisiejsze pospieszne czasy. Wieczorne wielogodzinne spotkania. W Polonii, w mieszkaniu nieopodal. Raz Krysia paliła, nigdy nachalnie, nawet u siebie, potem już nie, a potem znowu. Ja przynosiłam szampana i kwiaty, Krysia desery. Jeden z nich zapisał się na dyktafonie:

K.M.: Tego łyżeczką chyba się nie da jeść.
K.J.: Da się, bo to jest miękkie. I dobre.
K.M.: O Jezu…
K.J.: Zjedz sobie najpierw tę górę.
K.M.: Mhm, mhm…
K.J.: Mhm. Pycha. I żyj tu bez tego.
K.M.: Tylko oni takie torty potrafią zrobić.
K.J.: My mamy ich obok, codziennie koło nich przechodzę.

Nasza książka, jak mówi tytuł, to pretekst do bliższego poznania. Wstęp.

KM: Kluczem do twojej popularności jest szczerość i prawda?
KJ: Popularności? Może. Na tym zbudowane jest moje życie zawodowe, prywatne zresztą też. No, tylko że do bycia szczerym i prawdziwym potrzebna jest w tym kraju odwaga. Polska to kraj okrutny dla artystów. Sukces jest tu zawsze podważany, a artysta musi go odpokutować w środowisku zawodowym i prywatnym. Czterdzieści lat mam poczucie, że wszyscy czekają, aż noga mi się powinie – dziennikarze, krytycy, środowisko – a mimo to udało mi się pozostać osobą otwartą, szczerą i prawdziwą. „Pani bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu”, powiedział kiedyś Marek Piwowski, kiedy byliśmy oboje świadkami na ślubie Magdy Umer i Andrzeja Przeradzkiego i spotkaliśmy się tam po raz pierwszy. Zastanowiło mnie wtedy, jaką musiał mieć opinię i wyobrażenie na mój temat przedtem i co (albo kto) je ukształtowało. Wygłosił to zdanie po długim weselnym obiedzie. Ktoś, kto mnie nie zna i widzi z daleka tę moją rzucającą się w oczy ekspansywną energię, entuzjazm albo niechęć, myśli pewnie: „co za babsko!”. Ludzie zazwyczaj źle reagują na tak intensywne osoby, no i na tak wyrazistych solistów. Szczególnie ci, którzy nie znają moich ról i nie chodzą do teatru. Magda Umer kiedyś mi wyznała: „Jak ja cię nienawidziłam, jak ja się ciebie bałam, jak cię nie znałam. Ale przyszłam do ciebie i zaproponowałam ci rolę Heloizy w Abelardzie i Heloizie. Po trzech spotkaniach okazało się, że rozumiemy się w pół słowa. Ale wcześniej na twój widok z niechęci dostawałam dreszczy”.
Powiem ci więcej: ja sama siebie też nie znoszę. Jestem zmęczona sobą. Na myśl o spotkaniu z kimś podobnym do siebie czuję się okropnie. Obserwuję siebie z boku i natychmiast zaczyna boleć mnie głowa. Przypominam muzykę Wojciecha Kilara z Ziemi obiecanej. Żyję w tym rytmie. Jestem tą przędzalnią, w środku ją słyszę, przez całe życie. I nie mogę się z tego wyzwolić. Weszłam na próbę w moim teatrze, żeby zobaczyć, co się dzieje. Przez trzy minuty byłam spokojna. Zapytałam: „Jak wam idzie?”, i nagle coś we mnie wlazło, wskoczyłam na scenę: „Co wy tu gracie?!”. I poszło! Cztery godziny pracowałam z nimi intensywnie. Po czym powiedziałam: „Muszę iść”. I wyszłam. Wsiadłam do samochodu i pomyślałam: „Boże, co oni musieli przeżyć na tej próbie”. Całą drogę czułam ten motor, który mnie napędza. Czym jest to coś? Temperamentem? Wyobraźnią? Oceniam siebie brutalniej niż wszyscy. I na szczęście.

KM: Co chyba nie znaczy, że siebie nie lubisz.
KJ: No, nie lubię. Bo jestem zbyt spontaniczna, zbyt intensywna, zbyt bezkompromisowa. Na szczęście już mi tak na starość nie zależy na opinii. Wiele zrozumiałam, stałam się bardziej wyrozumiała, wybaczam i toleruję słabości, lubię ludzi, i dzięki temu jestem łagodniejsza. Ale jeśli mi na czymś zależy… nikt mnie nie zatrzyma. Nikt. Nie potrafię tego opanować. Napędza mnie dążenie do jakiejś wyobrażonej doskonałości. I wcale nie dla pieniędzy, sławy, kariery, satysfakcji, ale dla… świata… Choć pewnie śmiesznie to zabrzmiało. Nigdy nie obrażam przy tym ludzi. Nie upokarzam, nie ranię. Jeśli, to przypadkiem, z prędkości. Zawsze potem przepraszam, tysiąc razy. Wybieram zawsze najprostszą drogę, wprost do celu, bez kluczenia, marnowania czasu, mówię, o co chodzi, w pierwszym zdaniu. A ludzie tego nie lubią.
Kiedy widzę w telewizji Beatę Tyszkiewicz, myślę sobie: „O!”. Miło się ją ogląda. Bo ona jest jak program „Przy kawie”, a ja – jak reportaż „Psy w klatkach”. Nie da się przy mnie odpocząć. Ale nie zamęczam innych sobą, jestem z nimi, tylko kiedy chcą.
Ciągle słyszę pytania: Po co pani tyle pracuje? Dlaczego pani tak zależy? Po co pani była ta fundacja, to użeranie się? Przecież mogła pani od dawna odcinać kupony. Po co ta walka na śmierć i życie? Bo to, co pani przedsięwzięła, to gigantyczne zadanie. Po co? Dla satysfakcji? Historii? Encyklopedii? Po co? Co panią tak goni? Co panią zmusza?
Nie wiem. Charakter. Potrzeba. Ideały. No i wolność osobista.

KM: Chciałaś to zmienić?
KJ: Wiele razy. Jadę na przykład do telewizji i nakazuję sobie: „Nie mów za szybko. Kiedy dziennikarz zapyta, nie odpowiadaj w połowie pytania, poczekaj, aż skończy zdanie. Przysięgnij!”.
Kiedyś w Teatrze Ateneum przygotowywano Cyda, a ja strasznie chciałam zagrać Chimenę, bo uważałam, że to płomień, rola dla mnie. Ale zaproponowano mi rolę Infantki. Pojechałam wtedy do Andrzeja Wajdy i płacząc, powiedziałam: „Aaandrzej… Ja nie mooogę…”. Przeraził się, że miałam wypadek samochodowy. „Co ci się stało?”, zapytał. „Ja chcę grać Chimenę, a oni mi dają księżniczkę. Nie będę tego grała”. A byłam na etacie, więc nie mogłam odmówić. Andrzej poczekał, aż się uspokoję, i poradził: „Wypisz sobie w punktach, dlaczego nie chcesz grać Infantki. I dlaczego Chimena albo nic. Umów się u sekretarki na spotkanie z dyrektorem. I wykuj na pamięć argumenty, żeby ci nie puściły nerwy, bo dyrektor nie potraktuje cię poważnie”. Poszłam do sekretariatu dyrektora Warmińskiego, a sekretarka zdziwiona mówi: „Chcesz czekać?! Wchodź od razu”. Ale chciałam wszystko zrobić należycie. Dyrektor Warmiński wychodził od siebie trzy razy i za każdym razem widział mnie czekającą w poczekalni. „A ty co tu robisz?”, zdziwił się. „Mam o dwunastej u pana spotkanie”, wyjaśniłam. Na pamięć nauczyłam się listy z kartki, jak mi poradził Andrzej. Weszłam w końcu do gabinetu. Dyrektor na mój widok wstał. „Krysiu, co się stało?”, zapytał. „Panie dyrektorze… Nie będę grała tej księżniczki!!! Strata czasu!!! Nienawidzę!!! Co to za rola!! Z obrazka!!!”, „Dobrze, nie graj. Rozumiem”, zgodził się. „Tak? To dziękuję”, powiedziałam. Dwa dni się szykowałam i wybuchłam już w progu. U mnie ze wszystkim tak jest. Z wywiadami, z kłótniami z mężami. Ze wszystkim. Prawda w pierwszym zdaniu. Bez znieczulenia. A wiesz, skąd wziął się ten tytuł filmu? Podczas zdjęć Daniel Olbrychski poskarżył się Andrzejowi Wajdzie: „Bez znieczulenia, bez znieczulenia. Rzuciła mnie bez znieczulenia”. Andrzej zawołał wtedy: „Mamy tytuł!”.
Mam sześćdziesiąt trzy lata. Jestem sobą zmęczona. Przyjeżdżam do domu, kładę się i mam straszny szum w głowie, od siebie. Huczy mi wszystko to, co powiedziałam, zrobiłam, przemyślałam w ciągu dnia, czym się namartwiłam, z czego się śmiałam, co mnie zastanowiło, ucieszyło, no, a przede wszystkim to, co zagrałam wieczorem, po całym dniu, na scenie. Trudno to wytrzymać. Jak tu się uspokoić? Moje życie to hardcore. Czy da się to zmienić? Za późno.

KM: Dlatego nie śpisz.
KJ: Nie śpię, bo ciągle różne pomysły wpadają mi do głowy. Strasznie ich dużo. I łatwo się czymś zachwycam. Coś mnie zajmie i nie mogę już przestać o tym myśleć. Męczące. Jak w tym dowcipie, kiedy pytają bacy: „A dlaczego pan zabił żonę?”. „A bo była ogólnie męcąca”. Ale nie mówmy już o mnie, bo mnie to denerwuje.

KM: Ale to jest książka o tobie.
KJ: Niestety, zapomniałam. To też jest męczące. I po co? Myślisz, że ludziom to do czegoś potrzebne?

KM: Upieram się, że tak.

 
Wesprzyj nas