Przejmująca epicka opowieść rozgrywająca się na tle zmieniającej się Europy XX wieku. Nino Haratischwili napisała wielką książkę, w której przegląda się całe stulecie i połowa globu, a jednocześnie taką, w której jak w oczach dziecka wszystko jest tylko miłością lub strachem.


Ósme życie dla Brilki
Początek XX wieku. Mroźna zima. Na świat przychodzi Stazja, córka najsłynniejszego w carskiej Rosji gruzińskiego wytwórcy czekolady. Wraz ze Stazją i kolejnym pokoleniami rodziny Jaszich zanurzamy się się w gąszcz historii najkrwawszego ze stuleci.

Od pierwszej wojny światowej przez rewolucję październikową i drugą wojnę światową do początku XXI wieku. Od gruzińskich wybrzeży Morza Czarnego po Berlin, Paryż i Londyn.

“Ósme życie” to jeden z najpiękniejszych, a jednocześnie dręczonych przeszłością głosów młodego pokolenia przypominający o wciąż nieodrobionej lekcji historii Europy. Nino Haratischwili stworzyła powieść, na jaką czeka się latami: epicki rozmach, pełnokrwiści bohaterowie, wielkie namiętności i cudowny, plastyczny styl.

Opowiadanie niczym oddychanie jest częścią naszej egzystencji. Chodzi o przekazywanie dalej, opierają się na tym społeczeństwa, jak również każde pojedyncze życie.

Powieść Nino Haratischwili uświadomiła mi, że my, Europejczycy, jesteśmy ze sobą ściśle połączeni; że region rozciągający się pomiędzy Tbilisi, Lwowem, Sankt Petersburgiem i Berlinem tworzy właściwie jedną przestrzeń pamięci; że nasze uczucia i mentalność kształtowały się na przestrzeni pokoleń; i wreszcie, że manewrowanie tymi połączeniami wymaga wielkiej delikatności.
Frank-Walter Steinmeier, minister spraw zagranicznych Niemiec

Głos Nino Haratischwili jest bez wątpienia jednym z najważniejszych we współczesnej niemieckiej literaturze.
Die Zeit”

Nino Haratischwili napisała wielką książkę, w której przegląda się całe stulecie i połowa globu, a jednocześnie taką, w której jak w oczach dziecka wszystko jest tylko miłością lub strachem. Ten wyczyn nie byłby możliwy, gdyby stanowił jedynie dziedzictwo Niemców i języka niemieckiego. On jednak narodził się ze sprzeczności i wielkości Wschodu.
„Suddeutsche Zeitung”

Książka Nino Haratischwili poraża swą objętością, ale każde jej zdanie ma znaczenie. Pod względem rozmiarów i ambicji we współczesnej literaturze niemieckiej można ją porównać jedynie do Der Turm Uwe Tellkampa.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung”

Wszyscy potrzebujemy nowej, żywej narracji dotyczącej europejskich ideałów i przeszłości Europy. W swojej powieści Ósme życie Nino Haratischwili stworzyła ten typ narracji.
„Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”

W zachodniej interpretacji historii fatalnym jest zakładanie, iż przełom nastąpił w 1989 roku. To nieprawda, współczesność jest kontynuacją historii od czasów Rewolucji Październikowej.

Nino Haratischwili – urodzona w 1983 roku w Tbilisi, miała dwanaście lat, kiedy przybyła do Niemiec ze swoją matką. Później wróciła raz jeszcze na studia do Gruzji, dziś żyje w Hamburgu. Jest odnoszącą sukcesy reżyserką teatralną i dramatopisarką, do tej pory ukazało się 18 sztuk jej autorstwa, wiele z ich prapremier samodzielnie wyreżyserowała. Studiowała reżyserię filmową w Tbilisi oraz w Hamburgu. W 2010 roku otrzymała przyznawaną przez Fundację im. Roberta Boscha nagrodę im. Adalberta von Chamisso. Jej debiutancka powieść “Juja” ukazała się w 2010 roku, zaś rok później “Mój łagodny bliźniak” (Muza, 2013). Jej najnowsza powieść “Ósme życie” ukazała się w Niemczech w 2014 roku.

Nino Haratischwili
Ósme życie (dla Brilki) tom 1
Przekład: Urszula Poprawska
Wydawnictwo Otwarte
Premiera: 18 maja 2016
kup książkę


PROLOG
ALBO
PARTYTURA ZAPOMNIANEGO

2006

Historia ta ma właściwie kilka początków. Trudno mi zdecydować się na jeden, ponieważ wszystkie składają się na ten początek.
Można ją rozpocząć – zupełnie nieefektownie – od dwóch nagich ciał w pewnym berlińskim mieszkaniu. Od dwudziestodziewięcioletniego mężczyzny, nieubłaganie utalentowanego muzyka, który topi swój talent w alkoholu, zmiennych nastrojach i niezaspokajalnej tęsknocie za bliskością.
Można ją też zacząć od dwunastoletniej dziewczynki, która postanawia rzucić światu w twarz „nie” i szukać dla siebie i swojej historii innego początku.
Można cofnąć się bardzo daleko, do korzeni, i zacząć tam. Albo można zacząć tę historię od tych trzech początków jednocześnie.
W chwili gdy Aman Baron, znany jako „ten Baron” albo tylko „Baron”, wyznał mi, że kocha mnie wstrząsająco niedobrze, nieznośnie lekko, uparcie milcząco i głośno, tak że można skonać ze śmiechu, chorowitą, słabującą, pozbawioną iluzji i wytężenie twardą miłością, moja dwunastoletnia siostrzenica Brilka wyszła z hotelu w Amsterdamie i ruszyła w kierunku dworca. Miała tylko małą sportową torebkę, trochę pieniędzy w portfelu, a w ręce kanapkę z tuńczykiem. Chciała jechać do Wiednia i kupiła tani weekendowy bilet na pociąg regionalny. W recepcji zostawiła karteczkę. Napisała, że nie ma zamiaru wracać ze swoją grupą taneczną do ojczyzny i żeby jej nie szukać. W tej właśnie chwili zapaliłam papierosa i dostałam ataku kaszlu – częściowo z wrażenia, jakie zrobiło na mnie wyznanie Amana, a częściowo od dymu, którym się zakrztusiłam. Aman, którego nigdy nie nazywałam „tym Baronem”, od razu do mnie podszedł, klepnął mnie w plecy tak, że na moment straciłam oddech, i spojrzał zaskoczony. Choć był ode mnie młodszy tylko o cztery lata, czułam się starsza o kilka dekad, a poza tym byłam na najlepszej drodze, żeby stać się figurą tragiczną. Niełatwo jednak było to zauważyć, bo byłam mistrzynią mamienia.
Na jego twarzy malowało się rozczarowanie – nie takiej reakcji spodziewał się na swoje wyznanie. Zwłaszcza że zaproponował mi, żebym pojechała z nim na tournée, które rozpoczynał za dwa tygodnie. Za oknem zaczął kropić deszcz, był czerwiec, ciepły zmierzch z lekkimi jak mgła chmurami, które ozdabiały niebo niczym małe kłębki waty. Kiedy kaszel minął, a Brilka wsiadła do pociągu, rozpoczynając swoją odyseję, gwałtownie otwarłam drzwi balkonowe i opadłam na sofę. Wydawało mi się, że się duszę.
Żyłam w obcym kraju, zerwałam kontakt z większością ludzi, których niegdyś kochałam i którzy wcześniej coś dla mnie znaczyli, i przyjęłam propozycję wykładów na uniwersytecie, co wprawdzie zapewniało mi byt, ale nie miało ze mną nic wspólnego.
Tego wieczoru, kiedy Aman powiedział, że chce przy mnie znormalnieć, Brilka, córka mojej nieżyjącej siostry i moja jedyna siostrzenica, jechała do Wiednia, miejsca, które w jej wyobraźni stało się ojczyzną z wyboru, osobistą utopią, a wszystko to z przywiązania do pewnej nieżyjącej kobiety. Owa nieżyjąca kobieta, siostra mojego dziadka, a tym samym siostra jej pradziadka, w jej wyobraźni była bohaterką. Brilka zamierzała zdobyć w Wiedniu prawa autorskie do jej piosenek. Podświadomie miała nadzieję, że idąc jej śladami, znajdzie rozwiązanie, ostateczną odpowiedź, i zapełni ziejącą w sobie pustkę. Ale tego wszystkiego jeszcze wówczas nie wiedziała.
Usiadłam na sofie, oparłam twarz na rękach i pocierałam oczy, unikając wzroku Amana. Znowu zbierało mi się na płacz, ale wiedziałam, że nie mogę się rozpłakać. Nie teraz, kiedy Brilka z okna pociągu widzi migającą starą-nową Europę i po raz pierwszy się uśmiecha na myśl o swym przybyciu na ten kontynent obojętności. Nie wiem, jaki widok skłonił ją do uśmiechu, gdy opuszczała miasto z miniaturowymi mostami, ale to nieważne. Najważniejsze, że się uśmiechnęła.
Chce mi się płakać, pomyślałam dokładnie w tym momencie. I żeby tego nie zrobić, wstałam z sofy, poszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Na Amana nie musiałam długo czekać. Taki smutek jak jego bardzo szybko można uleczyć, jeśli się zaproponuje leczenie ciałem – zwłaszcza gdy chory ma dwadzieścia dziewięć lat.
Własnym pocałunkiem obudziłam się z letargu. A kiedy Aman położył głowę na moim brzuchu, moja dwunastoletnia siostrzenica opuszczała Holandię. Przejeżdżała niemiecką granicę w przedziale wypełnionym zapachem piwa z puszki oraz samotnością, podczas gdy wiele setek kilometrów dalej jej nic nieprzeczuwająca ciotka udawała miłość do dwudziestodziewięcioletniego cienia. Tymczasem siostrzenica przemierzała Niemcy w nadziei, że posuwa się naprzód.
Kiedy Aman zasnął, wstałam, poszłam do łazienki, usiadłam na brzegu wanny i zaczęłam płakać. Gorzkimi łzami opłakiwałam udawaną miłość, tęsknotę za wiarą w słowa, które kiedyś tak silnie wpływały na moje życie. Poszłam do kuchni, zapaliłam papierosa i wyjrzałam przez okno. Przestało padać. Nagle z jakiegoś powodu zrozumiałam, że coś się wydarzyło, coś się rozpoczęło, coś poza tym mieszkaniem o wysokich sufitach, z osieroconymi książkami, gorliwie gromadzonymi przeze mnie licznymi lampami − moją namiastką nieba, iluzją prawdziwego światła. Światełkiem w moim własnym tunelu. Ale tunel był zawsze, a światła lamp pocieszały mnie na krótko, tylko na chwilę.
Trzeba może jeszcze dodać, że Brilka była bardzo wysoka, prawie o dwie głowy wyższa ode mnie, co przy mojej posturze nie jest zresztą trudne. Miała krótką, chłopięcą fryzurę, okulary lenonki, stare dżinsy i koszulę w kratkę. Do tego pięknie wykrojone oczy w kształcie ziaren kakao, ciągle szukające gwiazd, i nieskończenie wysokie czoło, za którym kryło się wiele strapień. Uciekła właśnie z grupy tanecznej przebywającej na gościnnych występach w Amsterdamie, w której tańczyła męskie partie, ponieważ była zbyt duża, zbyt mroczna do ludowych, delikatnych, kobiecych tańców z mojej ojczyzny. Po długich prośbach pozwolono jej w końcu występować w męskim stroju i tańczyć dzikie figury – ofiarą tej decyzji padł w minionym roku jej długi warkocz. Mogła wykonywać podskoki, piruety i figury ze sztyletami, zawsze wychodzące jej lepiej niż falujące, marzycielskie ruchy kobiet. Lubiła tańczyć nad życie, ale kiedy zaproponowano jej partię solową przed holenderską publicznością, ponieważ była o wiele lepsza od młodych tancerzy, którzy z początku się z niej podśmiewali, opuściła zespół w poszukiwaniu odpowiedzi, której taniec nie mógł jej dać.

*

Następnego dnia zadzwoniła moja matka. Za każdym razem groziła, że umrze, jeśli zaraz nie wrócę do ojczyzny, z której uciekłam przed wielu laty. Drżącym głosem przekazała mi wiadomość, że „to dziecko” uciekło. Dłuższą chwilę trwało, zanim pojęłam, o jakim dziecku mowa i w jaki sposób to wszystko wiąże się ze mną.
– Jeszcze raz: gdzie ona dokładnie była?
– W Amsterdamie. Co z tobą, do diabła! Nie słyszysz, co mówię? Uciekła wczoraj i zostawiła wiadomość. Zadzwonił do mnie kierownik zespołu. Postawiono wszystkich na nogi…
– Czekaj, czekaj. Jak jedenastoletnia dziewczynka może zniknąć z hotelu, zwłaszcza że…
– Dwunastoletnia. W listopadzie skończyła dwanaście lat. Oczywiście nie pamiętasz. Jakżeby inaczej.
Głęboko zaciągnęłam się papierosem, przygotowując się na nadciągającą katastrofę. Ton matki nie wskazywał na to, że uda mi się szybko odciąć od tej afery i zniknąć, co w ostatnich latach było moją specjalnością. Szykowałam się na obowiązkowe wyrzuty, które zawsze zmierzały do tego, by mi uzmysłowić, jak jestem złą córką i jak niewydarzonym człowiekiem. I bez pomocy matki dobrze o tym wiedziałam.
– Okej, skończyła dwanaście lat, rzeczywiście o tym zapomniałam, ale to nie ma nic do rzeczy. Zawiadomiono policję?
– A jak myślisz? Szukają jej.
– No to ją znajdą. To tylko mała, rozpieszczona dziewczynka, która, jak przypuszczam, ma wizę turystyczną i…
– Czy ty masz jeszcze jakieś ludzkie uczucia?
– Przepraszam. Próbuję tylko głośno myśleć.
– Tym gorzej, jeśli tak myślisz.
– Mamo!
– Będą do mnie dzwonić. Powiedzieli, że najpóźniej za godzinę. Modlę się tylko, żeby ją znaleźli, żeby ją szybko znaleźli. I chcę jeszcze, żebyś po nią pojechała i przywiozła ją. Daleko nie odjedzie.
– Ja…
– Ona jest córką twojej siostry. I ty ją przywieziesz. Obiecaj mi!
– Ale…
– Zrobisz to!
– O Boże, no dobrze.
– I nie wzywaj imienia Boga.
– Nie wolno mi teraz powiedzieć „o Boże”, czy co?
– Weźmiesz ją do siebie. A potem wsadzisz w samolot.
Tej samej nocy znaleziono ją w małym austriackim miasteczku niedaleko Wiednia, gdzie czekała na połączenie. Została zatrzymana przez austriacką policję i zabrana na posterunek. Matka zbudziła mnie i powiedziała, że mam jechać do Mödling.
– Dokąd?
– To miasto nazywa się Mödling. Zapisz sobie.
– Zapamiętam.
– Ty nigdy nawet nie wiesz, jaki jest dzień tygodnia.
– Zapisuję! Gdzie to jest, do diabła?
– Pod Wiedniem.
– A czego ona tam szukała?
– Pewnie chciała jechać do Wiednia.
– Do Wiednia?
– Tak, Wiednia. Powinno ci to coś mówić.
– Mówi.
– I zabierz z sobą dowód osobisty. Oni wiedzą, że odbierze ją ciotka. Zanotowali twoje nazwisko.
– Nie mogą jej po prostu wsadzić do samolotu?
– Nica!
– Okej, już się ubieram. Dobra.
– I zadzwoń, jak tylko ją odbierzesz.
Matka z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
Tak zaczyna się ta historia.
Dlaczego Wiedeń? Dlaczego to wszystko działo się po nocy, gdy próbowałam tłumić płacz? Wszystko miało swój powód. Gdyby nie on, musiałabym zacząć w zupełnie innym miejscu.

*

Nazywam się Nica. To imię zawiera słowo ca, które w moim ojczystym języku znaczy „niebo”. Może moje dotychczasowe życie było szukaniem tego nieba, które jeszcze przed moim urodzeniem dano mi na drogę jako obietnicę. Moja siostra nazywała się Daria. Jej imię zawiera słowo aria, „chaos” – rozwalanie i przewracanie wszystkiego do góry nogami, bałaganienie i nieodstawianie na miejsce. Jestem jej zobowiązana: jej chaos zobowiązuje mnie, bym szukała w nim swojego nieba. Może po prostu chodzi jednak o Brilkę. O Brilkę, której imię w języku mojego dzieciństwa nie znaczy nic. Której imienia jeszcze nie opisano i które nie stygmatyzuje. O Brilkę, która sama nadała sobie to imię i tak długo się upierała, żeby ją tak nazywać, aż wszyscy zapomnieli, jak nazywa się naprawdę. I nawet jeśli nigdy ci tego nie powiedziałam, to z wielką chęcią − z nieprawdopodobną chęcią − pomogę ci, Brilko, inaczej i na nowo napisać swoją historię. Tutaj spisuję ją dlatego, żeby nie tylko ją opowiedzieć, ale też udowodnić.
Tylko dlatego.
Zawdzięczam te wersy stuleciu, które wszystkich okłamało i zdradziło. Zawdzięczam te wersy trwającej wiele lat zdradzie, która ciąży mojej rodzinie jak przekleństwo. Zawdzięczam te wersy mojej siostrze, której nigdy nie mogłam wybaczyć, że tamtej nocy wyskoczyła, choć nie miała skrzydeł, mojemu dziadkowi, któremu wyrwała serce, mojej prababce, która tańczyła ze mną pas de deux, kiedy miała osiemdziesiąt trzy lata, mojej matce, która szukała Boga… Zawdzięczam te wersy Mirowi, który zainfekował mnie miłością jak trucizną. Zawdzięczam te wersy mojemu ojcu, którego nigdy naprawdę nie poznałam. Zawdzięczam te wersy pewnemu fabrykantowi czekolady i biało-czerwonemu porucznikowi, pewnej więziennej celi, lecz również stołowi operacyjnemu ustawionemu na środku klasy. Zawdzięczam te wersy nieskończenie wielu wylanym łzom, sobie samej, bo opuściłam ojczyznę, żeby się odnaleźć, a coraz bardziej się gubiłam. Ale przede wszystkim zawdzięczam te wersy tobie, Brilko.
Tobie je zawdzięczam, bo zasłużyłaś na ósme życie. Ponieważ mówi się, że liczba osiem oznacza wieczność, rzekę, która ciągle powraca. Ofiaruję ci moje osiem. Dzieli nas jedno stulecie. Czerwone stulecie. Na zawsze i na osiem. Teraz ty jesteś najważniejsza, Brilko. Adoptowałam twoje serce. Swoje cisnęłam daleko. Przyjmij to moje osiem. Jesteś czarodziejskim dzieckiem. Przedrzyj się przez niebo i chaos, przedrzyj się przez nas wszystkich, przedrzyj przez te wersy, przedrzyj przez świat duchów i świat realny, przedrzyj przez powrót miłości i wiary, skróć odległość, która zawsze oddziela nas od szczęścia, przedrzyj się przez los, który nie był losem. Przedrzyj się przeze mnie i przez siebie. Przetrwaj wszystkie wojny. Przekrocz wszelkie granice. Poświęcam ci wszystkich bogów i wszystkie wieńce róż, wszystkie pożary, wszystkie nadzieje, którym ścięto głowę, wszystkie historie. Przedrzyj się przez nie. Bo potrafisz. Masz ósemkę, pamiętaj o tym. W tej cyfrze na zawsze będziemy z sobą splecione i przez wieki możemy się nasłuchiwać. Sprostasz temu.
Bądź wszystkim, czym byliśmy i czym nie byliśmy. Bądź podporucznikiem, tancerką na linie, marynarzem, aktorką, producentem filmowym, pianistką, ukochaną, matką, pielęgniarką, pisarką, bądź czerwona i biała albo niebieska, bądź chaosem i niebem, bądź nią i mną, a jednocześnie nie bądź, a przede wszystkim nie przestawaj tańczyć pas de deux.
Przedrzyj się przez tę historię i pozostaw ją za sobą.

*

Urodziłam się 8 listopada 1973 roku w wiejskim szpitaliku, niewartym wspomnienia, w pobliżu Tbilisi. Gruzja to mały kraj. I piękny, nie mogę zaprzeczyć, nawet ty się ze mną zgodzisz, Brilko. Te góry i kamieniste wybrzeże nad Morzem Czarnym. Wybrzeże w ostatnim stuleciu wprawdzie trochę się skurczyło za sprawą licznych wojen domowych, głupich decyzji politycznych, konfliktów podsycanych nienawiścią, ale całkiem ładna jego część jeszcze się ostała. Nawet jeśli dobrze znasz tę historię, Brilko, opowiem ją tu krótko, żeby ci uzmysłowić, dokąd zmierzam. Oto legenda o powstaniu naszego kraju. Pewnego pięknego, słonecznego dnia Bóg podzielił stworzoną przez siebie kulę ziemską na kraje (musiało to być na długo przed budową wieży Babel). Zorganizował jarmark, na którym ludzie głośno się licytowali, zabiegając o dobra, jakie mogli od niego otrzymać, w nadziei że w ten sposób dostaną im się najlepsze spłachcie ziemi (najskuteczniejsi w sztuce wywierania wrażenia byli zapewne Włosi, a najsłabsi Czukcze). Pod koniec długiego dnia świat został podzielony na wiele krajów i Bóg był zmęczony. Ale w swej mądrości na miejsce odpoczynku wybrał dla siebie najpiękniejszy zakątek ziemi, bogaty w rzeki, wodospady, w soczyste owoce i – musiał to wiedzieć – w najlepsze wino na świecie. I kiedy podekscytowani ludzie ruszali w drogę do swoich nowych ojczyzn, dobry Bóg skierował się pod cieniste drzewo, by odpocząć. Zobaczył tam chrapiącego mężczyznę (z brodą i słusznym brzuchem, tak w każdym razie zawsze go sobie wyobrażałam). Bóg się zdziwił, bo nie widział go przy podziale świata. Zbudził go więc i spytał, co tu robi i dlaczego nie zainteresował się posiadaniem własnej ojczyzny. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie (może przed chwilą pozwolił sobie na jedną czy dwie szklaneczki czerwonego wina) i rzekł (tu istnieją różne wersje, ale przyjmijmy właśnie taką), że jest mu dobrze – świeci słońce, jest wspaniały dzień, a on zadowoli się tym, co Bogu tam jeszcze zostało. A kochany, dobrotliwy Bóg, ujęty wewnętrzną wolnością i brakiem ambicji owego człowieka, ofiarował mu swój prywatny raj – Gruzję, z której pochodzimy, Brilko, ty, ja oraz większość osób pojawiających się w naszej historii.

*

Co chcę przez to powiedzieć? Zauważ, że ta wolność (to jest lenistwo) i brak ambicji (to jest brak argumentów) uchodzą w naszym kraju za cechy szlachetne. Zauważ, że głęboka wiara w dobrego Boga (oczywiście Boga prawosławnego i żadnego innego) nie powstrzymuje ludzi z tego kraju przed tym, by wierzyć we wszystko, co choćby tylko trochę jest baśniowe, tajemnicze albo osnute legendą, i wcale nie musi pochodzić z Biblii. Mogą to być olbrzymy w górach, duchy we własnym domu, złe spojrzenia, które człowieka skazują na nieszczęście, czarne koty niosące z sobą przekleństwo, moc fusów z kawy albo prawda, którą odkrywa się tylko dzięki kartom (w dzisiejszych czasach, jak mi mówiłaś, kropi się auto wodą święconą, żeby uchronić się od wypadku).
Ten kraj, niegdysiejsza złota Kolchida, dał Grekom tajemnicę miłości w formie złotego runa, ponieważ tak rozkazała krnąbrna i nieprzytomnie zakochana królewska córa Medea. Ten kraj sprzyja cechom tak miłym, jak wysławiana pod niebo gościnność, i cechom mniej miłym – lenistwu, oportunizmowi i konformizmowi (większość Gruzinów w żadnym razie tak tego nie postrzega, również pod tym względem jesteśmy zgodne). Ten kraj w ostatnim stuleciu, po stu trzydziestu pięciu latach carskiego i rosyjskiego patronatu, zdołał dokładnie w cztery lata zbudować demokrację – została ona obalona przez rosyjskich, ale również gruzińskich bolszewików, którzy proklamowali Socjalistyczną Republikę Gruzji, jako jedną z republik Związku Radzieckiego.
W owym Związku kraj ten pozostał przez kolejne siedemdziesiąt lat. Potem nastąpiło kilka przełomów, krwawo tłumionych demonstracji, kilka wojen domowych, a w końcu przyszła wytęskniona demokracja, chociaż jej definicja pozostaje kwestią perspektywy i interpretacji. Uważam, że nasz kraj może być całkiem komiczny (chcę przez to powiedzieć, że nie tylko tragiczny). Że w naszym kraju łatwo się zapomina, co idzie w parze z wypieraniem doznanego. Wypieraniem własnych ran, własnych błędów, ale też bezprawnie zadawanego bólu, ucisku, strat. Mimo to wznosi się tu toasty i często słychać śmiech. Robi to na mnie wielkie wrażenie, naprawdę, mimo że ostatni wiek przyniósł tak wiele smutnych spraw, których skutki do dziś są dla wielu powodem cierpienia (już słyszę, jak w tym miejscu oponujesz!).
Jest to kraj, który, oprócz wielkich katów dwudziestego wieku, wydał też wielu cudownych ludzi – tych kochałam i kocham. Niektórzy z nich uciekli, inni zagubili się w swoich poszukiwaniach, niektórzy nie żyją, inni wrócili, niektórzy mają już za sobą najlepsze dni albo jeszcze mają na nie nadzieję, lecz świat o nich nie wie. Jest to kraj, który do dziś opłakuje swą złotą erę między dziesiątym a trzynastym stuleciem, kraj, który wierzy, że pewnego dnia znowu odzyska dawny blask (tak, w naszym kraju progres zawsze oznacza regres).

 
Wesprzyj nas