Słabości, grzechy główne, związki międzyludzkie, relacje rodzinne, zależności i uwikłania, opowiedziane przez pryzmat dzieciństwa, dojrzewania i dorosłości czterdziestolatki.


Jutro właśnie nadeszłoNatalia, która nie wierzy w niebo, ale bywa w piekle, właśnie skremowała matkę. Pozostali jej: babka zagorzała katoliczka, nastoletnia zbuntowana córka, żonaty kochanek, dwie przyjaciółki oraz były mąż ze swoją nową żoną i dziećmi.

Natalia próbuje – nieskutecznie – rozliczyć się z własnym życiem.

Wyrachowana i dwulicowa, niewierząca w nic i nikogo, nawet w samą siebie, mówi to, co sami często myślimy o ludziach i otaczającej nas rzeczywistości, ale nie mamy odwagi powiedzieć tego głośno, nazywa uczucia po imieniu i łamie wszelkie tabu, bezwzględnie obnażając naturę ludzką.

***

Ta powieść z niebywałą szczerością, a zarazem autoironią, opisuje relacje, w jakie się wikłamy; mniej lub bardziej toksyczne (o ile w ogóle istnieją jakieś inne). Opowiedziana językiem pełnym emocji, rozpiętym między tragizmem a groteską, a przy tym bardzo współczesnym.
Michał Rusinek

Marta Kijańska – poetka i felietonistka; mówi o sobie „literatka”. Urodziła się w Warszawie w 1978 roku, studiowała w Warszawie i Krakowie. Mieszka w stolicy, chociaż wolałaby gdzieś w górach. Jest współautorką książek “Ziele szalonych”, “Opowieści znad stołu i z kniei” i autorką opracowań o przyrodzie do książki “Dzikie serca”. W 2013 roku ukazała się jej debiutancka powieść “(nie)winna”. Ma na swoim koncie cztery tomiki poezji: “Ziarnko Goryczy”, “Okruchy tęsknoty”, “Okno życia”, “Nigdy zawsze”. Zrealizowała kilka filmów o ochronie środowiska i ekologii, była felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz” i portalu NaTemat.pl. Oprócz pisania jej największą pasją jest: bieganie, czytanie i gotowanie.

Marta Kijańska
Jutro właśnie nadeszło
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 27 kwietnia 2016
kup książkę

Jutro właśnie nadeszło


1

Chciała, żeby umarli.
Najlepiej, żeby to był wypadek samochodowy. Koniecznie duża prędkość. Albo samolot. Żeby spadł, bo wtedy wszystko szybko i człowiek nie ma czasu zastanowić się, że owszem, właśnie umiera. Ani że go coś może boli, bo akurat zgniata mu narządy wewnętrzne.
Po co mieliby cierpieć? W końcu to jednak rodzice. Czcij ojca swego i swoją matkę, jak ci nakazał Pan, Bóg twój, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi*.

* Nieoznaczone cytaty pochodzą z Biblii. Jeśli nie podano inaczej, są to tłum. z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, wyd. 5, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań 2013 (wszystkie przyp. od red.).

Natalia chciała, aby jej się dobrze powodziło. To, że wyobrażała sobie ich śmierć, nie znaczyło, że pragnęła ich zabić. Chociaż taki Bóg, na przykład. Taki Bóg to musi mieć przyjemność z zabijania, przecież nieustannie to robi. A czyż ludzie nie są stworzeni na jego obraz i podobieństwo?
Ale nie chciała ich cierpienia. Raz widziała, jak ojciec cierpi, i to wystarczy jej do końca życia. Nigdy więcej czegoś takiego. A cierpiał wtedy naprawdę. To nie były te jego zwykłe egzaltacje i otwarte złamania, które okazywały się drobnymi urazami. Jak dla każdego mężczyzny, i dla niego katar był śmiertelną chorobą, a z bólem gardła najchętniej od razu kładł się do trumny, bo to już czas i początek stężenia pośmiertnego.
To było wtedy, kiedy rozbił się na motocyklu i złamał kręgosłup. No ale co za idiota wkłada skórzaną kurtkę, wsiada na motocykl i udaje, że jest nastolatkiem, będąc w okolicach sześćdziesiątki?
– Tato, na cholerę ci ten motor?
– To nie motor, Natalio. To motocykl. Kiedy się wreszcie nauczycie?
Natalii, podpiętej pod „wy”, chociaż nie wiadomo właściwie, kogo ojciec ma na myśli, staje przed oczami rewelacyjna scena z Pulp Fiction Quentina Tarantino. 1995 rok. Przeżywała wtedy okres buntu, nie chodziła na żadne wykłady i codziennie zaliczała samotnie inny film w kinie. Pamięta, że kiedy wracała do domu z Pulp Fiction, miała ogromną ochotę rozwalić wszystkich w tramwaju. Brak karabinu nieco komplikował sprawę. Poszła jej tylko krew z nosa.
Tak, ten film trzeba obejrzeć. Natalia słyszy nawet akcenty, z jakimi wypowiadane są poszczególne zdania.

Fabienne: Whose motorcycle is this?
Butch: Its a chopper, baby.
Fabienne: Whose chopper is this?
Butch: Its Zed s.
Fabienne: Who s Zed?
Butch: Zed’s dead, baby. Zeds dead.

Bruce Willis jest naprawdę przystojny. Chociaż łysy. To pierwszy łysy mężczyzna, który spodobał się Natalii.
Ten wypadek to właściwie nie był wcale aż tak dawno. Sześć, może siedem lat temu. Czas zaciera kontury i pochłania dokładne daty. Żyjemy zawieszeni, trochę w przeszłości, trochę w przyszłości. Trochę tu, trochę tam – w ciągłym rozkroku. Wydaje nam się, że potrafimy zrobić szpagat, a przecież na jogę chodzi tylko Maryśka i tylko ona umie powitać słońce sekwencją surya namaskar i wykonać psa z głową do dołu, cokolwiek to znaczy.
Wszyscy jedynie udajemy, że pamiętamy czasy, których nie możemy pamiętać, i projektujemy te, w których już nas nie będzie. Chociaż wydaje się, że gdybyśmy mogli tak naprawdę zobaczyć, co nas czeka, nie chcielibyśmy wcale wychylać się poza tu i teraz. Może dlatego tak uporczywie trzymamy się pamięci. Zakotwiczamy się w niej tak samo, jak skowronki zakotwiczają się wysoko w powietrzu.
Gdyby Natalia potrafiła chociaż uwierzyć w Boga. Miałoby to wszystko jakikolwiek sens. A tak – jest jedynie maj i okropny upał.
Siedzi na ostatnim stopniu na ganku w domu rodziców. Na ganku? W mieście też mówi się „na ganku”? Czy tylko na wsi są ganki i jedynie wsiowi mówią „ganek”? Przecież nie jest na wsi, chociaż prawie. A już na pewno nie jest wsiurą.
Tak czy siak, gankowi nie da się zaprzeczyć. Ganek jest. Trzy schodki pokryte terakotą koloru absolutnie nijakiego. Natalia pamięta, jak rodzice pieczołowicie wybierali kolor fugi. Zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Po latach i tak jest w kolorze jeszcze bardziej nijakim.
Do tego dwa słupy, które ojciec zastał drewniane, a zostawił murowane, bo tak ładniej i bardziej w stylu dworkowym. O te słupy była awantura – matka chciała mieć drewniane, ale ojciec postawił na swoim, oczywiście. Słupy podtrzymują trójkątny daszek pokryty blachą falistą, która nieudolnie udaje dachówkę.
– Nie stać nas na prawdziwą dachówkę, Hanka, oszalałaś?!
Schodki, słupy, daszek, ganek. Jest ganek. Oddziela dom od ulicy, osłania przed deszczem i śniegiem.
– Jakby zabudować go bocznymi ścianami… – marzyła matka – mógłby pełnić funkcję sieni.
– Nie, no naprawdę oszalałaś, sień to już w ogóle jak na wsi! – wrzeszczał ojciec.
– Jesteśmy na wsi! – odwrzaskiwała matka, która w tamtym czasie nauczyła się wrzeszczeć.
Wrzeszczała, chociaż była szczęśliwa, że od tej chwili będzie ją budził świergot ptaków, a nie sapanie i pierdzenie autobusu. A jednak na wsi, myśli Natalia, a jednak.
Tak jak nie da się zaprzeczyć gankowi, tak nie można zignorować tego, że dom jest w stylu dworkowym. Tej tragedii nie dało się uniknąć. W ten sposób budowało się w Pipidówie w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku i taki wybudowali dworek z gankiem. Ale o to nie kłócili się wcale, rodzice.

Skwar.
Każdy wie, że nie powinno być aż tak gorąco o tej porze roku. Megaupał, jak by powiedziała jej córka, która w ogóle używa dziwnych słów i zwrotów. Mega, siara, zaczepiście, lol, beka i to ostatnie – najbardziej kretyńskie – pewka.
– Założyłaś rajstopy?
– Mamo, no pewka!
A Natalii wydawało się, że wychowuje ją na intelektualistkę.
Wiele rzeczy jej się wydawało, ale klimat rzeczywiście się ociepla, i w dodatku ludzie ludziom zgotowali ten los. To jej się nie wydaje. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, skoro od człowieka, który przecież poza tym, że miał być płodny i rozmnażać się, miał również zaludnić ziemię i uczynić ją sobie poddaną.
Tak więc, wedle nakazu z dnia szóstego, panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi i nad każdą rzeczą, która – jak sądzi -jego jest. I czyni sobie tę ziemię poddaną.
To było piękne samobójstwo ziemi, myśli Natalia, zgoda na pojawienie się na niej człowieka. Ale już nic się na to nie poradzi, a w ciągu ostatnich stu lat odnotowano wzrost globalnej temperatury powietrza o 0,74 stopnia. To dużo.
W wyniku podnoszenia się temperatury topnieją lodowce i zwiększa się objętość wód oceanicznych. Pod wpływem ciepła jest więcej wody. Pod wpływem ciepła puchnie ciało. Obrączki nie dają się zdjąć z palców, zły czas dla potajemnych kochanków.
Ocieplenie spowoduje podniesienie się wód we wszechoceanie z poziomu 0,2 do 2,2 metra, i to jeszcze przed rokiem 2050. Bo lodowce roztapiają się niczym lody Bambino, które Natalia pamięta z dzieciństwa. A może wcale nie pamięta, tylko jej opowiadali. Ale raczej nie, raczej były takie lody, w srebrnym papierku, które wyglądały jak kostka masła koziego. Czy może to były lody Calypso, a Bambino były na patyku? Znaczy jednak nie pamięta.
Ale te wody to dopiero około 2050 roku. Wtedy Natalii już nie będzie, więc właściwie co z tego? Niech się martwią ci, którzy będą. Natalia jest zupełnie nieekologiczna. Nawet wody nie zakręca podczas mycia zębów. Zmiany klimatyczne – kogo to obchodzi? Ma to w dupie. Ludzie mają to w dupie; po nas choćby potop.
Zmiany będą jednak zachodzić, ma tego świadomość. Sama przygotowała opracowanie o ich wpływie na ziemię i gospodarowanie wodami. Czterdzieści siedem stron, sześć rozdziałów, wydrukowano na papierze ekologicznym, ISBN 968-83-756-223-9. Coraz więcej będzie takich skutków klimatycznych jak ekstremalne gradobicia, huragany, powodzie, zatopienia terenów przybrzeżnych – różnych anomalii pogodowych. Niewątpliwą anomalią jest dwadzieścia siedem stopni Celsjusza w cieniu na początku maja w Polsce, pod Warszawą.
Będzie się tak nadal działo, aż w końcu.
Nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a cały księżyc stał się jak krew. I gwiazdy spadły z nieba na ziemię, podobnie jak figowiec wstrząsany silnym wiatrem zrzuca na ziemię niedojrzałe owoce. Niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija, a wszelka góra i wyspa z miejsc swych poruszone… Potem ujrzałem czterech aniołów stojących na czterech narożnikach ziemi, jak powstrzymywali cztery wiatry ziemi, aby wiatr nie wiał na ziemi ani po morzu, ani na żadne drzewo. I to będzie piękny koniec świata. I przyjdzie wtedy ten, który przeniknie nasze nerki oraz serca i każdemu da wedle zasług.
A póki co zimy będą zimniejsze, lata gorętsze – albo odwrotnie. Wszystko da się wytłumaczyć zmianami klimatycznymi i na tym polega urok pracy eksperta od spraw klimatu.
Pot spływa po plecach eksperta, przyklejając czarną sukienkę do skóry. To bardzo nieprzyjemne. Niehigieniczne. Do tego gałąź bzu denerwująco łaskocze ją w tył głowy.
– To nie jest bez, Natalio. To lilak.
– Srilak.
– Sprawdź sama. To są dwie zupełnie inne rośliny.
Sprawdziła. Ojciec miał irytujący zwyczaj bycia najmądrzejszym. Tym razem jednak się nie mylił. Zapisała w swoim notesie: bez, Sambucus L., rząd szczeciowce, rodzina piżmaczkowate, rodzaj bez. Najczęstszy w Polsce jest bez czarny, Sambucus nigra L. Śmierdzi, ma baldachowate, białawe kwiaty i czarnofioletowe owoce. Z pewnością nie sprzedają go na bazarze pod Halą Mirowską. Sprzedają tam lilaka pospolitego, Syringa vulgaris L. , rząd jasnotowce, rodzina oliwkowate, rodzaj lilak. Mylnie nazywany bzem, ale bez tej nazwy nie byłoby przecież Tuwima. Nie rwaliby, nie szarpali, nie darli i nie targali; nie nieśli świeżego, mokrego, białego i tego bzowego. Z lilakiem poezja nie idzie, chociaż pachnie dusząco.
Lilak, który łaskocze w tył głowy Natalię siedzącą na schodach domu rodziców, pachnie bardzo intensywnie tego dnia na początku maja. To jest kolejny dzień z wielu dni boleści, które przyszły razem z majowym upałem, duszącym zapachem i muchami końskimi. Apokalipsa według nieświętej Natalii. A oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani. Napisz więc to, co widziałeś i co jest, i co potem musi się stać. Już coś zaciska się wokół jej szyi. Zatyka ją, jakby płuca gwałtownie zmniejszały swoją objętość albo jakby ktoś pięścią uciskał jej serce – takie uczucie. Może to ten zapach, może upał.
Istnieje jakaś niewidoczna otchłań. Pozaprzestrzeń. Właściwie niewyobrażalna, ale Natalia ją wyczuwa. Tak wygląda piekło, myśli i wstaje, żeby otworzyć bramę.
– Naspacerowaliście się? – rzuca w stronę niewielkiej procesji zmierzającej wolnym krokiem w jej kierunku.
Pochód otwiera córka Natalii, Anastazja. Nastka. Bo Natalia jest Natka. Miało być szałowo i zabawnie, a wymyślił to Piotr, który również idzie w jej kierunku, rozgniatając ślimaki na drodze.
– Wiesz, jak to będzie szałowo? Będę miał Natkę i Nastkę, ale czad!
Dość krótko jednak było tak szałowo, że miał Nastkę i Natkę i był taki czad.
– Postanowiłem objąć katedrę w Gdańsku – powiedział po prostu któregoś dnia przy obiedzie i odszedł.
Ale Natalia nie chce o tym teraz myśleć. Ani o tym, że po raz kolejny uporczywie dzwoni jej komórka, a na ekranie wyświetla się biblijne imię męskie pochodzące od jednego z archaniołów, które po hebrajsku znaczy „któż [jest taki] jak Bóg”.
Nikt nie jest, on jednak trochę tak, szczególnie kiedy przesuwa językiem od koniuszka ucha Natalii w dół. Bardzo w dół, och, jeszcze bardziej w dół. A potem już tylko ciemność i jęk. Coraz głośniejszy.
Natalia kolejny raz ignoruje brzęczący telefon, bo nie teraz, nie teraz. Teraz jest otchłań i ciemność, ale zupełnie inna.
Trzecią osobą w procesji jest jej babcia. Ma siedemdziesiąt dziewięć lat i mniej siwych włosów niż Natalia. Jak to możliwe? Może to Bóg jest dla babci taki łaskawy w zamian za gorliwe modlitwy. Babcina prostracja codzienna: Panie, nie dawaj mi siwych włosów, abym była wciąż młoda, a przynajmniej tak wyglądała. Po co babcia je dodatkowo farbuje? I to na kruczoczar-no? Przecież to sztucznie wygląda. Wyostrzają jej się przez to rysy twarzy i wcale nie jest łagodną staruszką, chociaż z charakteru właśnie bardziej taką.
– Tak tu spokojnie – mówi babcia, wręczając Natalii kilka gałązek oblepionych zielonymi listkami.
Ale po co te gałązki, babciu? – myśli Natalia. Po co mi te świeże, żywozielone listki, skoro wszystko powinno umierać?
– I tak ładnie, zielono – dodaje babcia. – Nie wiem, Natalko, czemu nie chcecie tu jednak zamieszkać. Tak sobie pochodziliśmy troszkę po okolicy i od razu lepiej.
Co lepiej? – myśli Natalia. Lepiej się czujesz po zjaraniu córki, jak sobie pospacerowałaś?
– Och, rozmawialiśmy już o tym. – Natalia macha gałązkami ze zniecierpliwieniem. – Chcecie herbaty?
Bo co można im zaproponować z takiej okazji. Przecież nie alkohol, chociaż teraz Natalia największą ochotę miałaby się napić.
– Ja chętnie – mówi Piotr. – Wypiję herbatę i odwiozę babcię.
To już nie jest twoja babcia, myśli Natalia i uprzejmie się do niego uśmiecha. Nie musisz być taki milutki, ty fircyku sopocki! Dziesięć lat temu postanowiłeś mieć inną babcię, składając papiery rozwodowe.
– To świetnie – odpowiada głośno i bierze Anastazję za rękę. – Chodź, pomożesz mi zrobić.
Jakże przy tej herbacie jest uroczo. I wszystko z delikatnymi uśmiechami. Rozmowa o upale, o filiżankach, o herbacie: zielona czy czarna, a w ogóle to najlepiej ziółka o zapachu starej ściery.
– A kiedy zakończenie roku, Nastusiu?
– Dwudziestego czerwca, babciu. Robimy przedstawienie.
– No to pięknie, pięknie.
– Słuchajcie, a czy mówiło się dawniej „prababciu”? Bo przecież ty jesteś moją prababcią, a nie babcią. Babcia to właśnie…
Nie, nie, nie, zakaz wjazdu!
– No to… no to mówiło się? Bo to w sumie dziwnie brzmi w mówieniu, to całe prababciu, nie uważacie?
– Uważamy.
– A mówiło się, mówiło. Wszystko było bardziej elegancko i uroczyście. I mówiło się nawet „pani babciu”. I „pani matko”…
Wróć, zła droga, nie jedźmy w tę uliczkę. Matka – to słowo dziś jest zakazane.
– No więc jakie to będzie przedstawienie, Anastazjo? – wtrąca się Natalia.
– Ferdydurke Gombrowicza.
– O, ambitnie, Nastusiu, ambitnie.
Wszystko, byle nie poruszyć tematu.
– Dobra ta herbata, Natalko, rzeczywiście, bardzo dobra. Gdzie kupiłaś? – pyta babcia.
– Nie wiem, to herbata mamy.
Zawracaj, Natalio, znowu pod prąd, znowu nie ten kierunek. Mama, mama, mama, nie ma już tego słowa. Może trzeba będzie je powtarzać nieskończenie wiele razy, to podobno zawsze działa. Może Natalia zacznie się zastanawiać, czy takie słowo w ogóle istnieje.
– Aha, no tak, no tak. To może ja już bym pojechała do siebie, troszkę się pomodlić.
– Pomodlić – powtarza bardzo wolno za babcią Natalia.
Zupełnie jakby było jeszcze o co się modlić.

Cały ten pyszałkowaty babciny Bóg. I co babcia ma z tego, że biega do kościoła, odmawia różaniec i klęczy przed łóżkiem codziennie wieczorem? A kto wie, może i rano też klęczy? Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, dziękuję ci, że w swej szczodrobliwości i łasce dałeś mi w dzieciństwie wojnę, podczas której zginęła prawie cała moja rodzina, w tym moja matka, którą przebiła sztacheta z płotu w trakcie bombardowania. Na szczęście tego nie widziałam, bo byłam za mała i leżałam w piwnicy przysypana gnijącymi kartoflami i gruzem, żeby mnie nie znaleźli. Dziękuję ci za to, że nie znałam wcale swojego ojca, bo to chyba było tak, że matkę zgwałcili podczas pierwszej wojny. Ale nie wiadomo, tajemnica rodzinna i na wieki wieków, amen. Dziękuję ci za to, że kilka lat temu zabrałeś mi w mękach ukochanego męża, dwa lata temu zięcia, chociaż lubiłam go bardzo, żeby nie powiedzieć kochałam jak synka, którego mi nigdy nie dałeś, ale to też nie szkodzi, dziękuję, bo mogłam dzięki temu dać więcej swojej córce. Tyle że tydzień temu zmasakrowałeś mi ją, Panie, na murze jej sąsiada. Ale jak dobrze, że przynajmniej się nie męczyła. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe.
I co ona sobie wyobraża? Że pójdzie dzięki temu do Nieba? Przecież ani dziadka tam nie ma, ani matki, myśli Natalia, a już na pewno nie ma tam ojca. Więc do kogo babcia chciałaby pójść? Dziadek nie może być w Niebie, bo kochał Stalina. Matka nie może być w Niebie, bo kochała martini. Ojciec nie może być w Niebie, bo wszystko. I my też tam na pewno nie pójdziemy. Przecież w ogóle nie ma Nieba i dlaczego myślę o tym miejscu z dużej litery?

 
Wesprzyj nas