Will Traynor wie, że wypadek motocyklowy odebrał mu chęć do życia. Wszystko wydaje mu się teraz błahe i pozbawione kolorów. Wie też, w jaki sposób to przerwać.


Co robisz, jeśli chcesz uszczęśliwić osobę, którą kochasz, ale wiesz, że to złamie twoje serce?

Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni Bułka z Masłem i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka.

Lou nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego zdarzenia sprzed dwóch lat.

Will Traynor wie, że wypadek motocyklowy odebrał mu chęć do życia. Wszystko wydaje mu się teraz błahe i pozbawione kolorów. Wie też, w jaki sposób to przerwać. Nie ma jednak pojęcia, że znajomość z Lou wywróci jego świat do góry nogami i odmieni ich oboje na zawsze.

***

Zabawna, zaskakująca i rozdzierająca serce. Powieść, która pokazuje cudowną złożoność miłości.
„People”

Ta powieść daje niezwykłą słodycz – będziesz się uśmiechać przez łzy.
„O, The Oprah Magazine”

Mistrzowska… łamacz serc w jego najlepszym znaczeniu.
„New York Daily News”

Zabawna, poruszająca powieść, która ani przez chwilę nie przestaje zaskakiwać.
„USA Today”

Jojo Moyes jest brytyjską autorką bestsellerów i dziennikarką. Zanim zajęła się wyłącznie pisaniem, przez dziesięć lat pracowała w „The Independent”. Mieszka w Essex z mężem i trójką dzieci. Dwukrotnie otrzymała nagrodę dla najlepszej powieści romantycznej roku Romantic Novelists Association. Książka „Zanim się pojawiłeś” sprzedała się w sześciu milionach egzemplarzy i została przetłumaczona na czterdzieści języków.

Ekranizacja powieści z Emilią Clarke („Gra o tron”) i Samem Claflinem („Love, Rosie”, „Igrzyska śmierci”) już w kinach.

Jojo Moyes
Zanim się pojawiłeś
Przekład: Dominika Cieśla-Szymańska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 13 kwietnia 2016 (edycja filmowa)
kup książkę


Prolog
2007

Kiedy on wychodzi z łazienki, ona już nie śpi, siedzi oparta o poduszki, przeglądając katalogi biur podróży leżące obok łóżka. Ma na sobie jeden z jego T-shirtów, a jej potargane długie włosy nasuwają myśli o zeszłej nocy. On przystaje na chwilę i wycierając głowę ręcznikiem, cieszy się tym krótkim wspomnieniem.
Ona spogląda na niego znad katalogów i wydyma usta. Z pewnością jest już na to za duża, ale są ze sobą na tyle krótko, że to wciąż jeszcze jest urocze.
– Czy koniecznie musimy jechać gdzieś, gdzie trzeba wspinać się po górach albo zwisać nad przepaścią? To właściwie nasz pierwszy wspólny wyjazd, a tutaj nie ma ani jednej wycieczki, która nie wymagałaby skakania skądś albo – udaje, że się wzdryga – noszenia polaru.
Rzuca katalogi na łóżko, wyciąga nad głową ramiona o karmelowej skórze. Jej nieco schrypnięty głos świadczy o tym, że niewiele spała tej nocy.
– A może luksusowe spa na Bali ? Moglibyśmy wylegiwać się na piasku… dawać się rozpieszczać… i te długie relaksujące wieczory…
– Zwariowałbym na takich wakacjach. Ja muszę coś robić.
– Na przykład skakać z samolotu.
– Nie krytykuj czegoś, zanim nie spróbujesz.
Ona robi niby-obrażoną minę.
– Jeśli i tak ci nie zależy, raczej nie przestanę krytykować.
On czuje, że jego koszula jest lekko wilgotna. Czesze włosy grzebieniem i włącza komórkę, krzywiąc się na widok listy wiadomości, która natychmiast rozbłyskuje na ekraniku.
– Dobra – mówi. – Muszę lecieć. Weź sobie śniadanie.
Pochyla się nad łóżkiem, żeby ją pocałować. Jest ciepła, pachnąca, zmysłowa. Wdycha zapach jej włosów i na chwilę gubi wątek myśli, gdy ona obejmuje go za szyję i pociąga na łóżko.
– Czy nadal zamierzamy wyjechać w ten weekend?
Niechętnie wyswobadza się z jej objęć.
– To zależy, co będzie z tą transakcją. Na razie wszystko wisi w powietrzu. Wciąż jest możliwe, że będę musiał być w Nowym Jorku. Ale niezależnie od tego, może jakaś kolacyjka w okolicach czwartku? Ty wybierz lokal.
Sięga po strój motocyklowy wiszący na drzwiach.
Ona mruży oczy.
– Kolacyjka. Z panem BlackBerry czy bez niego ?
– Słucham?
– Przez pana BlackBerry mam wrażenie, jakbyśmy nigdy nie byli sami, jakby zawsze jeszcze ktoś zajmował twoją uwagę.
– Wyciszę go.
– Drogi panie Traynor! – mówi ona z przyganą. – Przecież musi pan czasem go wyłączać.
– Przecież wyłączyłem wczoraj wieczorem.
– Tylko pod przymusem.
On uśmiecha się szeroko.
– A więc teraz to się tak nazywa?
Wkłada skórzane spodnie motocyklowe. I wreszcie uwalnia się od czaru Lissy. Zarzuca kurtkę na ramię i wychodząc, posyła jej całusa.
Na jego blackberry są dwadzieścia dwie wiadomości, pierwsza przyszła z Nowego Jorku o trzeciej czterdzieści dwie nad ranem. Jakiś problem prawny. Zjeżdża windą na podziemny parking, starając się zorientować, co wydarzyło się w firmie w ciągu nocy.
– Dzień dobry panu.
Ochroniarz wychodzi z budki. Ma na sobie kurtkę nieprzemakalną, chociaż tu na dole nie trzeba się chronić przed deszczem. Will zastanawia się czasem, co ten facet tu robi w środku nocy, wpatrując się w monitor kamer bezpieczeństwa i lśniące zderzaki drogich samochodów, które nigdy się nie brudzą.
Wkłada kurtkę.
– Jak jest na dworze, Mick?
– Fatalnie. Leje jak z cebra.
Will zatrzymuje się.
– Naprawdę? Marna pogoda na motocykl?
Mick potrząsa głową.
– Marna, proszę pana. Chyba że ktoś ma ze sobą dmuchaną szalupę. Albo chce się zabić.
Will spogląda na motocykl, po czym zdejmuje spodnie i kurtkę. Nieważne, co myśli sobie Lissa, on uważa niepotrzebne ryzyko za bezsensowne. Otwiera bagażnik motocykla i wkłada tam strój, po czym zamyka go i rzuca kluczyki Mickowi, który chwyta je zręcznie jedną ręką.
– Wsuń je przez szparę na listy, dobrze ?
– Nie ma problemu. Zawołać panu taksówkę ?
– Nie. Po co mamy obaj zmoknąć.
Mick wciska guzik, by otworzyć automatyczną bramę, a Will wychodzi, unosząc rękę w geście podziękowania. Wczesny ranek jest ciemny i burzowy, ulice centralnego Londynu powoli się zatykają, chociaż jest dopiero wpół do ósmej. Stawia kołnierz i długimi krokami idzie w stronę skrzyżowania, gdzie najłatwiej złapać taksówkę. Asfalt jest śliski od wody, mokre chodniki odbijają szare światło.
Przeklina w duchu, widząc innych ludzi w garniturach stojących na skraju chodnika. Od kiedy to cały Londyn wstaje tak wcześnie? Chyba wszyscy wpadli na pomysł z taksówką.
Zastanawia się, gdzie najlepiej stanąć, kiedy dzwoni jego telefon. To Rupert.
– Jestem w drodze. Właśnie próbuję złapać taksówkę.
Dostrzega wolną taksówkę nadjeżdżającą po drugiej stronie ulicy i rusza szybko w jej kierunku, mając nadzieję, że nikt inny jej nie zauważył. Z rykiem przejeżdża autobus, a za nim ciężarówka, której hamulce piszczą, zagłuszając słowa Ruperta.
– Rupe, nie słyszę, co mówisz! – próbuje przekrzyczeć samochody. – Powtórz!
Staje na chwilę na wysepce pośród rzeki samochodów, dostrzega pomarańczowe światełko wolnej taksówki i wyciąga rękę, mając nadzieję, że kierowca dostrzeże go mimo ulewnego deszczu.
– Zadzwoń do Jeffa w Nowym Jorku. Jeszcze się nie położył, czeka na ciebie. Próbowaliśmy cię złapać wczoraj wieczorem.
– A jaki jest problem?
– Prawny. Dwie klauzule, które próbują wcisnąć w paragrafie… podpis… dokumenty… – Głos Ruperta zagłusza przejeżdżający samochód, opony syczą na mokrym asfalcie.
– Nie usłyszałem, co mówisz.
Taksówkarz go zauważył. Zwalnia i wzbijając fontannę wody, przystaje po drugiej stronie ulicy. Will widzi nieco dalej truchtającego żwawo mężczyznę, który jednak zwalnia rozczarowany, bo Will jest szybszy. Ogarnia go uczucie triumfu.
– Niech Cally przygotuje te papiery i położy mi na biurku! -wrzeszczy. – Będę za dziesięć minut.
Rozgląda się, po czym z pochyloną głową przebiega ostatnie kilka metrów do taksówki, już prawie mówiąc: „Na Blackfriars” Deszcz spływa mu za kołnierz. Zmoknie, zanim dotrze do biura, choć ma do przejścia niewielki kawałek. Będzie musiał wysłać sekretarkę po koszulę na zmianę.
– I musimy załatwić tę sprawę należytej staranności, zanim zobaczy to Martin…
Podnosi głowę, słysząc piskliwy dźwięk, gwałtowny ryk klaksonu. Widzi przed sobą lśniący bok czarnej taksówki, której kierowca już opuszcza okno, a na skraju pola widzenia coś, co niezupełnie potrafi rozpoznać, zbliżające się do niego z niebywałą prędkością.
Odwraca się w tamtą stronę i w ułamku sekundy dociera do niego, że stoi na drodze tego czegoś, że w żaden sposób nie ucieknie. Zaskoczony otwiera dłoń, upuszczając blackberry na ziemię. Słyszy krzyk, być może swój własny. Ostatnia rzecz, jaką widzi, to skórzana rękawica, twarz za przyłbicą hełmu, grozę w oczach tamtego człowieka, niczym lustrzane odbicie własnej grozy. Następuje wybuch i wszystko rozpada się na kawałki.
A potem nie ma już nic.

 
Wesprzyj nas