Po powrocie do Nowego Jorku z Adare – pięknej, choć mrocznej posiadłości senatora Flynna, Molly ma dość pracy detektywa. Pragnie stabilizacji i spokoju…


Rozważa nawet podjęcie pracy w Nebrasce, w roli nauczycielki. Chce również zapomnieć o kapitanie policji, przystojnym Danielu Sullivanie, ale gdy ten trafia do więzienia podejrzewany o przyjęcie łapówki, Molly zgadza się mu pomóc.

Prowadząc dochodzenie w związku z korupcją w szeregach policji, nieustraszona pani detektyw angażuje się również w dwa inne śledztwa. Jedno z nich dotyczy Rozpruwacza z East Side – bezwzględnego mordercy prostytutek. Molly podejrzewa, że ta sprawa ma związek z aresztowaniem Daniela, ale nie może znaleźć dowodów. Pojawia się coraz więcej pytań, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedzi.

Co więcej, Molly staje przed trudnym życiowym dylematem. Od tego jak postąpi, będzie zależała jej przyszłość…. Dobrze, że wciąż ma wokół siebie serdecznych i życzliwych ludzi – sąsiadki Sid i Gus, ekscentryka Ryana i nową, fascynującą przyjaciółkę-policjantkę Sabellę Goodwin.

Rhys Bowen to pseudonim pisarki Janet Quin-Harkin, która urodziła się w 1941 roku w Bath w Anglii, a obecnie mieszka w San Francisco. Zanim w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęła przygodę pisarską, pracowała dla BBC i Australian TV. Dała się poznać serią powieści o przygodach konstabla Evana Evansa, ale dopiero cykl o śledztwach Molly Murphy ugruntował jej pozycję jako mistrzyni kryminału w stylu retro. Sympatię czytelników wzbudziła główna bohaterka, która oczekuje od życia znacznie więcej, niż może otrzymać z racji swego urodzenia. . Za znane już polskim czytelnikom Prawo panny Murphy otrzymała w 2001 roku nagrodę Agatha Award, a Śmierć detektywa znalazła się rok później w finale tego samego konkursu. Dużą zaletą pisarstwa Bowen jest umiejętność splatania losów fikcyjnych postaci z faktami historycznymi.

Rhys Bowen
O mój ukochany!
Przekład: Joanna Orłoś-Supeł
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 28 kwietnia 2016
kup książkę

O mój ukochany!

2

Godzinę później podjęłam decyzję. Nie zamierzałam dłużej użalać się nad sobą. Sid ma rację — pomyślałam. Nie jestem tchórzem. Całe życie walczę. Powinnam wreszcie rozmówić się z Danielem, rozprawić z wczorajszym snem i pójść swoją drogą.
Uznałam, że takie postanowienie należy uczcić.
Sid i Gus okazują mi mnóstwo serca, biorę od nich wiele, a nic nie daję w zamian. Dziś wieczorem to ja zaproszę je na wspaniałą kolację — postanowiłam. Stwierdziłam również, że dobrze mi to zrobi — czynności, na których będę musiała się skupić, skierują moje myśli na inne tory. Nie zamierzałam konkurować z egzotyczną kuchnią swoich przyjaciółek. Uznałam, że kurczak na zimno z sałatą będzie odpowiednim daniem na letni wieczór. Choć, prawdę mówiąc, kurczak to luksus i fanaberia, bo fundusze miałam w tej chwili ograniczone. Od mojego powrotu z posiadłości nad rzeką Hudson minął już prawie miesiąc, a ja wciąż nie dostałam nowego zlecenia. Co gorsza, dotąd nie pobrałam wynagrodzenia za tę ostatnią sprawę. Ale ponieważ to Daniel Sullivan był moim dłużnikiem, prędzej bym umarła, niż upomniała się o pieniądze. Pewnie można ocenić moje zachowanie jako dziecinne, na upór jednak nie ma lekarstwa.
Napisałam do panien Goldfarb i Walco bilecik z zaproszeniem na kolację przy Patchin Place 10 o ósmej, a potem osobiście wręczyłam go sąsiadkom. Przyjęły zaproszenie, więc pobiegłam szybko do koszernego rzeźnika na Bowery. Wiedziałam, że będą tam mieli prawdziwe świeże kurczaki, a nie takie, co od czterech dni wiszą na hakach oblepione muchami. Zatrzymałam się również na poczcie na Broadwayu, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przyszła żadna przesyłka zaadresowana do Paddy’ego Rileya. Po jego śmierci odziedziczyłam agencję detektywistyczną P. Riley i Partnerzy. Od czasu do czasu przychodziły jakieś zlecenia, a ja w tej chwili naprawdę potrzebowałam pracy. Wynajem domu i karmienie dwóch głodnych dzieciaków to w rzeczy samej droga zabawa.
W porannych promieniach słońca wysoka wieża hali targowej przy Jefferson Market rzucała chłodny cień. Nawet tak wcześnie rano z chodników unosiła się para. Czułam narastający zapach gnij ących owoców i warzyw. Koła wózków dostawczych ze świeżym towarem co rusz miażdżyły porozrzucane wszędzie owoce. Z posterunku policji, który znajdował się tuż obok, wyszło kilku policjantów. Odwróciłam się szybko i zaczęłam iść w stronę Washington Square. Jednym z nich mógł być przecież Daniel, a nie chciałam go spotkać. Poza tym ten budynek źle mi się kojarzył. Kiedyś spędziłam tam całą noc, bo przez pomyłkę wzięto mnie za panienkę lekkich obyczajów.
Na rogu stał mały gazeciarz. Gdy przechodziłam obok niego, mignął mi nagłówek: Uwaga! Rozpruwacz z East Side znów atakuje!
Rano byłam najwyraźniej tak zajęta ogłoszeniami, że nie zauważyłam tej ważnej informacji! Teraz do strzegłam, że wszystkie gazety piszą tylko o jednym: Kolejna prostytutka nie żyje! Rozpruwacz znowu zaatakował!
— Same się o to proszą, prawda? — usłyszałam, jak jedna kobieta mówi do drugiej, biorąc egzemplarz gazety. — Jeśli decydujesz się na taką pracę, skarbie, to musisz wiedzieć, czym to grozi.
— Takie coś w ogóle powinno być zakazane w przyzwoitym mieście — przytaknęła jej koleżanka. — Krzyżyk na drogę. Im więcej ich zlikwiduje, tym lepiej.
Przeszył mnie dreszcz i przyspieszyłam kroku. Kolejna ofiara! Już czwarta tego lata. Wystarczy, żeby prasa nazwała tego zwyrodnialca Rozpruwaczem, nawiązując oczywiście do Kuby Rozpruwacza, słynnego mordercy z Londynu, a już wszyscy się nim interesują. Ofiary natomiast były prostytutkami, którymi opinia publiczna nie bardzo się przejmowała. Wiele osób wyrażało opinie podobne do tych, które słyszałam przed chwilą — niemoralne zachowania prowokują agresję. Po co w ogóle przejmować się taką zbrodnią? To przecież dzieje się w innym świecie i dzięki Bogu mnie nie dotyczy — myślało wielu. Ale ja spędziłam kiedyś noc w jednej celi z przedstawicielkami najstarszego zawodu świata. Były dla mnie bardzo miłe; współczułam im, nic więcej. Ja też mogłam być przecież jedną z nich — bidulką ukrywającą buzię za grubą warstwą makijażu. Tak jak one przyjechałam do Nowego Jorku bez grosza.
Weszłam na Broadway i dołączyłam do tłumu przechodniów, których o dowolnej porze dnia było tu zawsze mrowie. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie, że ktoś za mną idzie. Rozejrzałam się wokół, ale nikogo znajomego nie zauważyłam. Przyspieszyłam kroku, jednak dziwne uczucie mnie nie opuszczało. Chyba można powiedzieć, że urodziłam się z szóstym zmysłem, co w Irlandii nie jest rzadkością. Już kilka razy zmysł ten pozwolił mi wyjść cało z opresji, więc postanowiłam, że i tym razem nie będę go ignorować. Przypomniały mi się nagłówki z gazet na temat Rozpruwacza z East Side.
Idiotyczne — pomyślałam. Wszystkie te morderstwa popełniono w nocy, a ciała zostawiono w zaułkach, które odznaczały się złą reputacją. Przecież nikt by mnie nie wziął za taką kobietę. Poza tym jest środek dnia, w dodatku na Broadwayu. Nic złego nie może mi się stać. Ale kiedy nadarzyła się okazja, by chowając się za tramwajem i wózkiem z beczkami pełnymi piwa, przedostać się niepostrzeżenie na drugą stronę ulicy, natychmiast z niej skorzystałam. Dziwne uczucie stawało się coraz silniejsze. Przystanęłam pod zadaszeniem sklepu spożywczego i zaczęłam bacznie się przyglądać wszystkim przechodniom. Nikogo nie mogłam rozpoznać, ani też nikt nie wyglądał na Rozpruwacza z East Side. Widziałam jedynie gospodynie domowe, które starając się zdążyć przed nadejściem upału, robiły poranne zakupy, panów w drodze na służbowe spotkania, dzieci biegnące do zabawy. W tłumie zauważyłam też młodego policjanta i jego czapka bardzo mnie uspokoiła.
Zawsze mogę poprosić go o pomoc — stwierdziłam i poszłam dalej. Kiedy dotarłam do sklepu Wannamakera, dużego domu handlowego, zatrzymałam się, udając, że oglądam wystawę, ale tak naprawdę uważnie obserwowałam tłum, który przechodził za mną.
Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się gwałtownie, wypatrując posterunkowego, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że to na niego patrzę i że to jego ręka znajduje się na moim ramieniu.
— Matko Przenajświętsza! — wykrzyknęłam. — Ależ mnie pan wystraszył, panie władzo. O co chodzi? Czy wyglądam na kieszonkowca?
Ze wstydu oblał się rumieńcem, przez co jego kanciasta twarz stała się jeszcze bardziej chłopięca.
— Najmocniej panią przepraszam. Wiem, kim pani jest. Panna Murphy, prawda? Kapitan Sullivan mnie przysyła.
— Kapitan Sullivan! — krzyknęłam tak głośno, że ludzie dookoła popatrzyli zdziwieni. — Na litość boską! Nie ma czelności spojrzeć mi prosto w oczy, więc wysyła teraz do mnie swoich podwładnych, tak?
— Najmocniej panią przepraszam — powtórzył policjant. — To bardzo ważne. Kapitan Sullivan naprawdę musi z panią porozmawiać, a pani nie odpowiada na jego listy.
— Owszem, nie odpowiadam na jego listy i rozmawiać też nie zamierzam. To chyba oczywiste. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
— Nie pójdzie pani ze mną teraz do niego?
Potrząsnęłam głową.
— Nie ma mowy. Może pan przekazać kapitanowi Sullivanowi, że nie życzę sobie z nim znajomości i nie zamierzam go widywać. A jeśli wciąż będzie mnie nagabywał, poinformuję o tym jego przełożonych. Czy jasno się wyraziłam?
Młody posterunkowy zmieszał się jeszcze bardziej.
— W takim razie nie mam wyjścia, proszę pani. Wykonuję tylko polecenia, najmocniej przepraszam, ale muszę panią aresztować.
Mówiąc to, założył mi kajdanki, zanim w ogóle się zorientowałam, co się dzieje.
Popatrzyłam na swoje ręce z przerażeniem i oburzeniem.
— Jezusie, Mario i Józefie święty! Jak pan śmie? W tej chwili proszę mnie puścić albo narobię zamieszania na całą ulicę!
— Najmocniej przepraszam, panno Murphy, ale obiecałem kapitanowi, że panią przyprowadzę. Muszę się z tego wywiązać, nawet jeśli będę musiał zanieść panią na ramieniu jak worek kartofli.
— Niech pan tylko spróbuje! — pogroziłam. — Proszę mnie natychmiast puścić.
Wokół nas powoli zaczął się zbierać tłum.
— Czy potrzebuje pan pomocy, panie władzo? — odezwał się dostojnie wyglądający pan. — Czy pójść po wsparcie?
— Nie, poradzę sobie — odparł policjant. — Ale zapewniam pana, to niezłe ziółko. Lista zarzutów dłuższa niż stąd do…
— Proszę go nie słuchać! — krzyknęłam. — To porwanie. Jestem porządną kobietą, nic złego nie zrobiłam.
— Czy mógłby pan zatrzymać dla mnie powóz? — poprosił posterunkowy starszego przechodnia. — Będę zobowiązany — dodał, ocierając pot z czoła, kiedy starałam się wyswobodzić.
Woźnica cierpliwie czekał, aż funkcjonariusz z pomagierami wsadzą mnie w końcu do środka.
— Katakumby. Jak najszybciej — rozkazał policjant, kiedy koń wreszcie ruszył z kopyta.
— Katakumby? Chyba postradał pan zmysły — odezwałam się, nielicho wystraszona. — Chce mnie pan wsadzić do więzienia? Co takiego zrobiłam? Czyżby kapitan Sullivan miał aż tak dziwne poczucie humoru?
Posterunkowy pokręcił głową.
— To nie są żarty, panno Murphy. Gdyby sprawa nie była poważna, nie dostałbym takiego polecenia. Ale on nie ma wyjścia. Jest w poważnych tarapatach. Kapitan Sullivan siedzi w areszcie i czeka na rozprawę.

 
Wesprzyj nas