Nora Roberts po raz kolejny sięga po sprawdzone tematy – przyjaźń, lojalność i przede wszystkim – miłość.


Gwiazdy fortunySasha Riggs maluje niesamowite obrazy, pełne dziwacznych postaci i koszmarów, które dręczą ją w snach. Pod wpływem swoich wizji udaje się na grecką wyspę Korfu. Spotyka tu pięcioro młodych ludzi obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Muszą połączyć siły, by uratować świat przed zagrażającym mu niebezpieczeństwem.

Sasha próbuje walczyć ze swoim przeznaczeniem. Jej towarzysz, obdarzony czarnoksięską mocą Bran, pomaga dziewczynie uwierzyć w siebie i razem z pozostałą czwórką rozpoczynają poszukiwania gwiazdy ognia, ukrytej w podmorskiej jaskini.

Tuż obok nich czai się jednak ktoś, kto uczyni wszystko, byle tylko im przeszkodzić. Rozpoczyna się wielka próba…

***

Jeżeli chodzi o prawdziwy romans, to nikt nie pisze ich lepiej, niż Nora Roberts.
„Booklist”

Nora Roberts to zdecydowanie najpopularniejsza amerykańska autorka romansów.
„The New Yorker”

Nora Roberts po raz kolejny sięga po sprawdzone tematy – przyjaźń, lojalność i przede wszystkim – miłość. Fani będą zachwyceni.
„USA Today”

Roberts po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych w dziedzinie opowiadania historii.
„Publishers Weekly”

Nora Roberts jest autorką ponad 200 romantycznych powieści. Pod pseudonimem J.D. Robb pisze również bestsellerowe kryminały futurystyczne. Wydrukowano ponad 400 milionów egzemplarzy jej książek. „Gwiazdy fortuny” to pierwszy tom nowej trylogii romansów.

wyjątkowe połączenie mitu, magii i romansu…

Nora Roberts
Gwiazdy fortuny
Przekład: Bogumiła Nawrot
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 7 kwietnia 2016
kup książkę

Gwiazdy fortuny

Prolog

Kiedyś, dawno temu, w innym świecie zebrały się trzy boginie, żeby świętować nastanie nowej królowej. Wielu podróżowało przez lądy i nieba, w czasie i przestrzeni, by przynieść jej dary: złoto, klejnoty, jedwabie i cenne kryształy.
Ale trzy boginie pragnęły podarować jej coś wyjątkowego.
Może skrzydlatego konia? Okazało się jednak, że jeden z gości przybył na skrzydlatym koniu i zostawił go nowej władczyni.
Może obdarzyć ją niezrównaną urodą, mądrością i niespotykanym wdziękiem?
Nie chciały uczynić jej nieśmiertelną, wiedziały bowiem od tych, którzy otrzymali ową cechę, że to zarazem błogosławieństwo, jak i przekleństwo.
Lecz mogły dać jej coś, co jest nieśmiertelne.
– Nasz dar będzie dla niej świecił wiecznie. – Celene stała ze swoimi siostrami-przyjaciółkami na białym piasku migoczącym jak brylanty, na skraju atramentowoniebieskiego morza. Zwróciła twarz ku nocnemu niebu i płynącemu po nim księżycowi.
– Księżyc jest nasz – przypomniała jej Luna. – Nie możemy nikomu podarować tego, co przysięgłyśmy czcić.
– Gwiazdy! – Arianrhod uniosła dłoń wewnętrzną stroną do góry. Zamknęła oczy, zacisnęła palce i z uśmiechem je rozprostowała. Na jej dłoni błyszczał klejnot z lodu. – Gwiazda dla promiennej Aegle.
– Gwiazdy. – Teraz Celene wyciągnęła rękę i otworzyła dłoń. Trzymała w niej klejnot z ognia. – Oto gwiazda dla Aegle, będzie lśniła jak jej imię.
Dołączyła do nich Luna, ukazując klejnot z wody.
– Gwiazda dla jaśniejącej królowej Aegle.
– Powinnyśmy podarować jej jeszcze coś. – Celene obróciła w dłoni ognistą gwiazdę.
– Życzenie. – Luna podeszła do morza, pozwalając, by woda złożyła chłodne pocałunki na jej stopach. – Zaklęte w gwieździe życzenie od każdej z nas dla młodej królowej. Ode mnie silne i pełne nadziei serce.
– Uparty i poszukujący umysł. – Celene uniosła wysoko płonącą gwiazdę.
– Nieustępliwy i zuchwały duch. – Arianrhod uniosła obie ręce, w jednej trzymała gwiazdę, drugą wskazała księżyc. – Te gwiazdy będą świeciły, dopóki światy będą się kręciły.
– Na cześć królowej będą światło rzucały, żeby wszystkie istoty je podziwiały. – Ognista gwiazda zaczęła unosić się ku niebu, a za nią podążyły gwiazda lodu i gwiazda wody.
Ulatywały, wirując, rzucając blask na ziemię i morze, podążały w stronę księżyca i jego chłodnej, białej siły.
Jakiś cień przemknął pod nimi niczym zwinny wąż.
Nerezza sunęła przez plażę ku wodzie; mrok przesłonił światło.
– Spotkałyście się beze mnie, siostry.
– Nie jesteś jedną z nas – zwróciła się do niej Arianrhod, stojąca między Luną i Celene. – My jesteśmy światłem, a ty ciemnością.
– Nie ma światła bez ciemności. – Nerezza wykrzywiła usta, ale w jej oczach błyskała furia i widać było pierwsze zwiastuny szaleństwa, które wkrótce miało ją opanować. – Kiedy księżyca ubywa, pochłania go ciemność. Kawałek po kawałku.
– Ale jednak światło zwycięża. – Luna wskazała ­gwiazdy na niebie, ciągnące za sobą barwne ogony. – A teraz jest ich więcej.
– Przynosicie dary królowej jak pokorne sługi. A ona jest tylko słabą, mizdrzącą się ludzką istotą. To my mogłybyśmy rządzić. Powinnyśmy rządzić.
– Jesteśmy strażniczkami – przypomniała jej Celene. – Tylko obserwujemy, nie wtrącamy się.
– Jesteśmy boginiami! Ten świat i wszystkie inne należą do nas. Pomyślcie tylko, ile mogłybyśmy osiągnąć, zjednoczywszy siły. Wszyscy będą nam się kłaniali, a my pozostaniemy wiecznie młode i piękne.
– Nie pragniemy rządzić śmiertelnikami ani nieśmiertelnymi, czy też na poły nieśmiertelnymi. Bo to oznacza rozlew krwi, wojny i śmierć. – Arianrhod odrzuciła pomysł Nerezzy. – Wieczne pragnienie czegoś oznacza rezygnację z piękna i cudu cykliczności. – Znów zwróciła twarz ku niebu, a gwiazdy, które dopiero co zostały stworzone, zajaśniały mocnym blaskiem.
– Nie ma ucieczki przed śmiercią. Będziemy obserwowały, jak nowa królowa żyje i umiera, jak to zawsze robimy.
– Będzie żyła sto lat razy siedem. Widziałam to. I póki będzie żyła – ciągnęła Celeste – póty będzie panował pokój.
– Pokój – wysyczała Nerezza, uśmiechając się szyderczo. – Pokój to zaledwie nudny antrakt między okresami ciemności.
– Wracaj do swoich cieni, Nerezzo. – Luna odprawiła ją lekceważącym ruchem ręki. – Dzisiejsza noc jest poświęcona radości, światłu, zabawie, nie twoim chorym ambicjom i pragnieniom.
– Noc należy do mnie.
Wyciągnęła rękę i błyskawica, czarna jak jej oczy, przecięła biały piasek i ciemne morze, wystrzeliła ku mknącym w niebo gwiazdom. Przecięła tor trzech snopów światła na chwilę przed tym, nim gwiazdy dotarły na swoje miejsce poniżej tarczy księżyca.
Przez ułamek sekundy gwiazdy zadrżały i zadrżały światy w dole.
– Coś ty zrobiła? – Celene odwróciła się gwałtownie w stronę Nerezzy.
– Dołożyłam się jedynie do waszych darów, siostrzyczki. Pewnego dnia spadną. Gwiazdy ognia, lodu i wody spadną z nieba razem ze swoją mocą, zaklętymi w nich życzeniami, połączonymi światłem i mrokiem. – Nerezza ze śmiechem wyciągnęła ręce wysoko w górę, jakby chciała zerwać gwiazdy z nieba. – A kiedy wpadną w moje ręce, księżyc umrze na zawsze i zwyciężą ciemności.
– Nie są przeznaczone dla ciebie. – Arianrhod postąpiła ku niej, lecz Nerezza przecięła piasek czarną błyskawicą, tworząc między nimi bezdenną przepaść. Uniósł się z niej dym, zatruwający powietrze.
– Kiedy je zdobędę, ten świat umrze razem z księżycem. I wy też. A gdy już zniszczę wasze moce, uwolnię inne, od dawna uśpione. Pokój, który tak czcicie, zastąpi okrutna udręka, we wszystkich światach będzie tylko cierpienie, strach i śmierć.
Cała spowita dymem uniosła ręce, zafascynowana własnym pragnieniem.
– Stworzone przez was gwiazdy przypieczętowały wasz los i dały szansę mnie.
– Wypędzamy cię. – Arianrhod przypuściła atak: gorąca, niebieska błyskawica niczym bicz owinęła się wokół nogi Nerezzy.
Powietrze przeciął krzyk, który opadł na ziemię. Zanim Arianrhod zdołała zepchnąć ciemności w przepaść stworzoną przez samą Nerezzę, ta rozpostarła cienkie czarne skrzydła i uwolniła się od świetlnego bicza, a potem wzleciała ku niebu. Krew z rany na jej nodze płonęła i dymiła na białym piasku.
– Sama wykułam swój los! – wykrzyknęła mroczna bogini. – Powrócę, by zabrać gwiazdy i światy, których zapragnę. A wy poznacie śmierć i ból, będziecie świadkami końca wszystkiego, co kochacie.
Poruszyła skrzydłami i odleciała.
– Nic nie może nam zrobić – oświadczyła stanowczo Luna.
– Nie podawaj w wątpliwość jej mocy ani pragnień. – Celene wpatrywała się w ciemną otchłań, nie kryjąc przygnębienia. – Zapanuje tu teraz śmierć, cierpienie i smutek. Pozostawiła je za sobą niczym piętno.
– Nie możemy dopuścić, żeby gwiazdy dostały się w jej ręce. Zdejmiemy je z nieba – powiedziała Arianrhod – i zniszczymy.
– To zbyt ryzykowne, jej moc wciąż unosi się w powietrzu – odparła Celeste.
– A zatem mamy jedynie biernie czekać i się przyglądać? Czy wolno nam wystawić światy na takie ryzyko? – Arianrhod nie ustępowała. – Czy pozwolimy, żeby przemieniła nasz jasny dar w mroczną grozę?
– Nie możemy do tego dopuścić. I nie dopuścimy. Czy spadną? – zwróciła się Luna do Celene.
– Widzę, że spadną, ale nie widzę, kiedy.
– W takim razie same zadecydujemy, kiedy i gdzie spadną. To możemy zrobić. – Luna ujęła siostry za ręce.
– W innym miejscu, w innym czasie, ale nie razem. – Arianrhod spojrzała ku gwiazdom, świecącym jasno nad ziemią, którą kochała i której strzegła od zarania dziejów.
– Jeśli choćby jedna wpadnie w jej ręce lub ręce jej podobnych… – Celene zamknęła oczy, by się otworzyć. – Wielu będzie szukało gwiazd, potęgi, szczęścia, bo to jedno i to samo. I przeznaczenia. To wszystko jedno i to samo. A my, odbite światło, musimy wysłać naszych zwolenników na poszukiwania.
– Naszych? – powtórzyła za nią Luna. – Nie odzyskamy ich same?
– Nie, to zadanie nie dla nas. Wiem, że musimy tu zostać i stanie się tak, jak się stanie.
– Wybierzemy miejsce i czas. Nic nie mówiąc – dodała Arianrhod. – Nawet w myślach. Nerezza nie może się dowiedzieć, kiedy i gdzie spadną.
Wzięły się za ręce i połączyły myśli, po czym każda wyruszyła w drogę, podążając za swoją gwiazdą tam, gdzie postanowi spaść z nieba. Każda z nich ukryła swój dar, każda otoczyła go ochroną.
I gdy tak zjednoczyły umysły, nie wypowiadając ani słowa, każda z nich wiedziała, co teraz spoczęło w rękach i sercach innych.
– Teraz została nam jedynie wiara. – Luna mocniej zacisnęła rękę na dłoni milczącej Arianrhod. – Jeśli my nie uwierzymy, jak mają uwierzyć ci, którzy z nas powstaną?
– Ufam, że zrobiłyśmy to, co musiałyśmy zrobić. Wystarczy teraz w to wierzyć.
Celene westchnęła.
– Nawet bogowie muszą się ugiąć przed losem.
– Albo walczyć z tym, co próbuje ich zniszczyć.
– Ty będziesz walczyć – powiedziała Celene, uśmiechając się. – Luna będzie ufać. Ja postaram się widzieć. A teraz zaczekamy.
Razem spojrzały na księżyc żyjący na niebie i w ich duszach, i na trzy jasne gwiazdy, świecące poniżej.

Rozdział 1

Koszmary prześladowały ją na jawie i we śnie. Potrafiła zrozumieć sny, wizje, przeczucia. Towarzyszyły jej przez całe życie i na ogół udawało jej się nie dopuszczać ich do siebie, umiała je odsuwać.
Tylko że one powracały z uporem, bez względu na to, jak bardzo się starała ich pozbyć. Sny o krwi i bitwie; o dziwnych lądach skąpanych w blasku księżyca. Widziała twarze i słyszała głosy ludzi, którzy byli obcy, a zarazem dobrze jej znani. Kobieta o groźnych, bystrych oczach wilka, mężczyzna ze srebrnym mieczem. Pojawiali się w jej snach wraz z roześmianą dziewczyną wynurzającą się z morza, i młodzieńcem ze złotą busolą.
Najbardziej jednak intrygował ją ciemnowłosy mężczyzna, dzierżący w dłoni piorun.
Kim byli? Skąd ich znała, czy też kiedy ich pozna? Dlaczego czuła taką silną potrzebę odnalezienia tej piątki? Spotkania z nimi?
Wiedziała, że towarzyszy im śmierć i cierpienie – lecz zarazem mieli w sobie obietnicę prawdziwej radości i spełnienia. Prawdziwej miłości.
Wierzyła w prawdziwą miłość, chociaż nigdy nie szukała jej dla siebie, bo miłość jest zbyt wymagająca, wprowadziłaby zbyt wielkie zamieszanie do jej życia. Przyniosłaby zbyt wiele napięcia.
A ona od zawsze pragnęła spokoju oraz stabilizacji i wierzyła, że znalazła je w swoim skromnym domku w górach Karoliny Północnej.
Tam mogła się cieszyć samotnością, której szukała. Tam mogła spędzać całe dnie, malując albo siedząc w ogrodzie. Nikt jej nie przeszkadzał ani nie przerywał. Miała skromne potrzeby; jej praca dawała dość pieniędzy na ich zaspokojenie.
Teraz jej sny nawiedzało pięć osób, które zwracały się do niej po imieniu. Dlaczego nie mogła sobie przypomnieć ich imion?
Rysowała swoje sny – twarze, morza, wzgórza, ruiny. Jaskinie i ogrody, burze i zachody słońca. Podczas długiej zimy sporządziła tyle szkiców, że zabrakło jej miejsca na stole kreślarskim, więc zaczęła je przyczepiać do ścian.
Namalowała mężczyznę z piorunem w dłoniach i teraz całe dnie upływały jej na dopracowywaniu każdego szczegółu: odcieniu i kształtu jego oczu – głęboko osadzonych, ciemnych, z opadającymi powiekami – oraz cienkiej, białej szramy nad lewą brwią, przypominającej błyskawicę.
Stał na wysokim brzegu, a w dole kłębiło się morze. Wiatr rozwiewał ciemne włosy nieznajomego. Niemal to czuła – niczym gorący oddech. Był nieustraszony, chociaż wokoło szalała burza, a śmierć zmierzała w jego stronę.
Miała wrażenie, że stoi razem z nim, równie nieustraszona.
Nie mogła zasnąć, dopóki nie skończyła malować; rozpłakała się, kiedy dzieło było gotowe. Bała się, że straciła zmysły i zostały jej tylko te wizje. Zostawiła obraz na sztalugach przez wiele dni, a mężczyzna z portretu obserwował, jak pracowała, sprzątała lub myślała.
Albo śniła.
Powiedziała sobie, że zapakuje obraz i wyśle swojej agentce, żeby go sprzedała. Umoczyła pędzel w farbie i podpisała swoje dzieło.
„Sasha Riggs” – jej imię i nazwisko znalazło się na tle rozszalałego morza.
Ale ostatecznie zostawiła sobie ten portret. Zamiast niego zapakowała inne płótno, owoc jej pracy w ciągu całej długiej zimy, i przygotowała do wysyłki.
Wtedy poddała się wyczerpana; zwinęła się w kłębek na kanapie stojącej na poddaszu, gdzie urządziła sobie pracownię, i pozwoliła, by zawładnęły nią sny.
Szalał sztorm. Wiatr smagał morze, fale rozbijały się o brzeg, poszarpane włócznie błyskawic spadały z nieba niczym płonące strzały wypuszczane z łuku. Deszcz, przypominający grubą zasłonę, przesuwał się znad morza w stronę wysokiego brzegu.
A on stał, przyglądając się żywiołom. Wyciągnął do niej rękę.
– Czekałem na ciebie.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Ależ rozumiesz. I to więcej niż inni. – Kiedy podniósł jej dłoń do ust, poczuła, że zalewa ją fala miłości. – Kto ukrywa się przed samą sobą jak ty, Sasho?
– Pragnę jedynie spokoju. I ciszy. Nie chcę burz ani bitew. Nie chcę ciebie.
– Kłamiesz. – Wykrzywił wargi i znów podniósł do ust jej dłoń. – Wiesz, że oszukujesz i mnie, i siebie. Jak długo jeszcze będziesz się sprzeciwiała temu, co jest ci przeznaczone? Miłości, do której zostałaś stworzona?
Ujął jej twarz w dłonie i Sasha poczuła, że ziemia pod nią zadrżała.
– Boję się.
– Staw temu czoło.
– Wolę nic nie wiedzieć.
– Zrozum, że nie możemy zacząć bez ciebie. A nie skończymy, póki nie zaczniemy. Odszukaj mnie, Sasho. Odszukaj mnie.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował prosto w usta. Kiedy ją całował, burza rozszalała się nad nimi z wściek­łą furią.
Tym razem Sasha nie zdołała przed nią uciec.
Obudziła się zmęczona. Usiadła na kanapie i przy­cisnęła palce do powiek.
– Odszukać go – mruknęła. – Ale jak? Nie wiem, od czego zacząć poszukiwania, nawet gdybym chciała to zrobić. – Dotknęła palcami ust i gotowa była przysiąc, że wciąż czuje na nich jego wargi.
– Dość. Dość tego.
Wstała i zaczęła zrywać szkice ze ścian, z tablicy, rzucała je na podłogę. Zbierze swoje rysunki i zniszczy. Spali. Pozbędzie się ich z domu i ze swojego umysłu.
Wyjedzie stąd, ucieknie gdzieś, pojedzie dokądkolwiek. Minęły lata od jej ostatniego urlopu. Wybierze się tam, gdzie jest teraz ciepło, powiedziała sobie, gorączkowo starając się nie myśleć o tych wszystkich snach. Na jakąś plażę.
Słyszała swój ciężki oddech, widziała swoje drżące palce. Bliska załamania usiadła na podłodze pośród własnych szkiców, była wychudzona i słaba, bo te wizje pozbawiły ją sił. Długie, jasne włosy jak zwykle upięła niestarannie w kok. W jej krystalicznie niebieskich oczach czaił się jakiś cień.
Spojrzała na swoje ręce. Miała talent. Zawsze była i będzie za to wdzięczna losowi. Ale została obdarzona również innymi zdolnościami, za które już nie czuła takiej wdzięczności.
We śnie poprosił, żeby go zobaczyła. Niemal przez całe życie robiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie mieć takiego przenikliwego wzroku, z jakim się urodziła.
Owszem, ukrywała się sama przed sobą, jak jej powiedział.
Jeśli się otworzy, tym samym pogodzi się ze swoim darem, a wtedy czeka ją ból i cierpienie. I świadomość tego, co mogłoby być.
Zacisnęła powieki.
Zrobi porządki – nie będzie się spieszyła. Pozbiera wszystkie szkice i schowa. Nie spali ich. To oczywiste, że nie może ich spalić. Tylko tak mówiła, bo ogarnął ją strach.
Odłoży je i gdzieś wyjedzie. Wyrwie się z domu na tydzień lub dwa, pomyśli spokojnie i podejmie decyzję.
Opadła na kolana, zaczęła zbierać rysunki i je układać. Wizerunek kobiety o groźnych oczach, mężczyzny z mieczem. Zebrała razem portrety ludzi ze swoich snów.
A także widok mariny i pejzaże, błyszczący pałac na wzgórzu, kamienny krąg.

 
Wesprzyj nas