Pracujesz i brakuje ci dzieci? Zostajesz w domu i zastanawiasz się, czy czegoś nie tracisz? Mieć wszystko to dowcipna, prowokacyjna, empatyczna powieść, która opisuje dylematy kobiet sukcesu.


Mieć wszystkoLiz Ward wierzyła, że można mieć wszystko. Spektakularną karierę, udane małżeństwo i szczęśliwą rodzinę. Ale na własnej skórze przekonała się, że praca na wysokim stanowisku w stacji telewizyjnej okaże się jej największym błędem życiowym. Nie spodziewała się, że trafi się jej szef z piekła rodem, rywalka w pracy zrobi wszystko, aby się jej pozbyć, a najlepsza przyjaciółka okaże się podstępną żmiją. Dodatkowo nie może liczyć na wsparcie ze strony bliskich, gdyż jej rozterki burzą obraz idealnego wzoru do naśladowania wielofunkcyjnej matki, żony i kochanki.

Ale Liz już nie może dłużej udawać – za sukces trzeba słono zapłacić. Ma wszystko, a jednak nie ma nic. Brakuje jej rodzinnych kolacji, szkolnych przedstawień, bajek na dobranoc i wspólnego czasu z mężem. Czasu, by pomyśleć.

Tak jak wszystkie pracujące matki szarpie się między obowiązkami służbowymi, a logistyką domową. Pogoń za ambicjami zawodowymi nie pozwalają jej cieszyć się z tego, co osiąga po drodze, a każdy dzień w wyścigu po karierę pozostawia w niej jeszcze większą pustkę.

Czy to znaczy, że kobiety nie są w stanie znaleźć równowagi między życiem osobistym i zawodowym? A może wszystkie udają, że to potrafią, a w rzeczywistości żyją z niekończącymi się wyrzutami sumienia? W świecie propagandy sukcesu nie można mówić na głos, że nie ma ludzi doskonałych.

Dlatego Liz postanawia, że jednak będzie miała wszystko, ale tylko to, czego sama pragnie i tym razem na własnych warunkach.

***

„Powieść, która dotyka najczulszych strun serca. Każda kobieta kiedyś była bohaterką tej historii”.
– Penny Vincenzi

„Ta książka sprawi, że będziesz na przemian śmiać się i płakać. I na nowo przemyślisz swoje życie”.
– Jill Cooper

Maeve Haran ukończyła prawo na Oksfordzie, pracowała jako producent telewizyjny i jest matką trójki dorosłych dzieci. Jej kariera pisarska rozpoczęła się od międzynarodowego bestsellera Mieć wszystko. Jej książki zostały przetłumaczone na 26 języków i były nominowane do ważnych nagród literackich. Mieszka w północnym Londynie.

Maeve Haran
Mieć wszystko
Przekład: Agnieszka Sobolewska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 30 marca 2016
kup książkę

Mieć wszystko


Wstęp

Dwadzieścia lat temu napisałam Mieć wszystko, historię Liz Ward, która próbuje pogodzić zawrotną karierę w telewizji z wychowywaniem dwojga dzieci i po drodze napotyka przeszkody. Powieść wywołała ogromne poruszenie nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale na całym świecie. Mnóstwo ludzi było gotowych kłócić się zażarcie w studiach telewizyjnych, radiu i niezliczonych artykułach w prasie o to, czy można, czy też nie można mieć wszystkiego.
Wznowienie tej książki będzie fascynującą okazją, aby sprawdzić, czy dla nowego pokolenia czytelniczek sytuacja się zmieniła, czy też nadal pokutuje przekonanie, że to kobiety – mimo pracy zawodowej – są odpowiedzialne za każdą wizytę dziecka u dentysty, przygotowanie kostiumu na występ w jasełkach czy zwolnienie z powodu ospy wietrznej.
Starałam się, żeby Mieć wszystko było książką zabawną, realistyczną i wzruszającą. Mam szczerą nadzieję, że obecne pokolenie przeczyta ją z równym zainteresowaniem i będzie się o nią spierać z równym zapałem co poprzednie.
Maeve Haran
Londyn, 2014

Rozdział 1

Liz Ward, ambitną menedżerkę Metro Television, wulkan energii i kreatywności, obudził niespodziewany dotyk dłoni, która wsunęła się pod bluzę jej jedwabnej piżamy i zaczęła pieścić jej lewą pierś. Przez dziesięć sekund Liz nie otwierała oczu, poddając się przyjemnemu uczuciu podniecenia. Kiedy druga dłoń wkradła się do spodni od piżamy, Liz w odpowiedzi wygięła plecy w łuk, odwróciła głowę na bok i naraz w jej polu widzenia znalazło się radio z budzikiem.
– Rany boskie! Dziesięć po ósmej! – krzyknęła, bezceremonialnie odpychając dłonie Davida, i wyskoczyła z łóżka. – Mam zebranie z Conradem o dziewiątej piętnaście!
Cisnęła piżamę na podłogę i rzuciła się do łazienki. Na podeście zatrzymała się i nasłuchiwała. Cisza. To zawsze zły znak. Co, do diabła, kombinują Jamie i Daisy? Lekko spanikowana otworzyła drzwi do pokoju córki. Jamie siedział obok Daisy na jej łóżeczku w swoim nowym stroju Batmana, założonym tył na przód, i usiłował obwiązać peleryną od tegoż kostiumu protestującą młodszą siostrę. Na podłodze leżała porozrzucana cała zawartość szuflady Daisy z rajstopami.
Jamie spojrzał na nią z miną winowajcy.
– Były nam potrzebne. Musi mieć rajtuzy, jeśli ma być Robinem. No nie, Daisy?
– Ja Robin – przyświadczyła zapytana.
Liz zdusiła w sobie chęć wrzaśnięcia na syna, że jest już piętnaście po ósmej i spóźni się do szkoły. W końcu pretensje mogła mieć wyłącznie do siebie, skoro świntuszyła z Davidem. Pocałowała więc chłopca, pełna poczucia winy, i pobiegła z powrotem do sypialni. Wyciągnęła z szafy swój kostium, modląc się, żeby nie był upstrzony okruszkami wafelków zbożowych Weetabix, pozostawionymi przez lepkie paluszki Daisy. Kobiety pracujące w Metro TV, od wampa szefującego działowi rozrywki aż po panią sprzątającą wychodki, wyglądały, jakby zeszły prosto z okładki „Vogue’a”, a Liz czuła się przy nich jak kopciuch.
David, razem ze swoją zranioną dumą, schował się pod kołdrą. Zerwała ją z niego bezlitośnie i wręczyła mu przedszkolny dres syna.
– No chodź, tatuśku, ubierzesz Jamiego. Ja przewinę Daisy w łazience.
Znów zerknęła na zegarek. Ósma dwadzieścia pięć. O, mój Boże. Radości pracującej matki.

Kiedy zeszła na dół z Daisy pod jedną pachą i raportem, który miała przeczytać wczoraj wieczorem w łóżku, pod drugą, David był już pogrążony w lekturze prasy. Jak zwykle siedział przy stole, nie zwracając uwagi na kłębiący się wokół niego chaos i jedząc tosta, którego sobie zrobił, chociaż o tosty dla pozostałych domowników – jak zawsze – się nie zatroszczył.
Jak John Donne mógł powiedzieć, że żaden człowiek nie jest wyspą? Przy śniadaniu każdy mężczyzna staje się wyspą, odrębną i nieświadomą, na morzu kobiecej krzątaniny. Wciąż nadąsany po tym, jak go odtrąciła, był tego ranka jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj, z nosem wetkniętym w „Financial Timesa”. Nagle oderwał się od lektury i przesunął gazetę w jej stronę, a raczej przeprowadził ją przez tor przeszkód, manewrując między purée z bananów, płatkami Coco Pops i przewróconymi kubkami niekapkami.
– Spójrz na to. Artykuł o Metro TV. Conrad mówi, że wreszcie mianuje dyrektora programowego. – Podnosząc głos, żeby przekrzyczeć kakofonię wrzasków Daisy, uporczywych żądań Jamiego, by na niego popatrzeć, kiedy wspina się chybotliwie po swoim krześle, oraz dudnienia radia niani nastawionego na New Kids on the Block, David zawołał do niej przez stół: – Może zgłosisz swoją kandydaturę?
– Ja? – Liz wolałaby, żeby jej odpowiedź mniej przypominała okrzyk paniki. Zaczęła pracę w Metro Television jako kierowniczka działu reportażu dopiero kilka tygodni temu, kiedy stacji przyznano koncesję dla telewizji komercyjnej w Londynie, i zamierzała poświęcić te trzy miesiące dzielące ich od rozpoczęcia nadawania na spokojne zaaklimatyzowanie się i przygotowanie pomysłów na wejście na antenę.
– Tak. Ty. Elizabeth Ward. Utalentowana producentka. Autorka zupełnie nowego stylu tworzenia programów. Matka dwójki dzieci. – David się rozkręcał. – Kobieta na tym stanowisku to byłby dla Metra genialny PR. Żadna inna telewizja nie ma dyrektorki programowej. Teraz jest dekada kobiet, na litość boską! A ty jesteś klasyczną współczesną kobietą. Błyskotliwa kariera i dzieci! Byłabyś idealna!
„Nic dziwnego, że jest takim dobrym naczelnym gazety” – pomyślała Liz z czułością. Umiejętność nakłaniania ludzi do robienia rzeczy, których robić nie chcieli, była jego ogromnym atutem. Ale nie znał Conrada Marksa, twardego amerykańskiego dyrektora zarządzającego Metra. Conrad uważał, że kobiety nadają się tylko do jednej rzeczy. Doprowadził swój męski szowinizm do perfekcji jeszcze w ojczystym kraju, gdzie mężczyźni byli mężczyznami, a kobiety chodziły na zakupy. Nigdy nie przekazałby władzy babie.
– Nie znasz Conrada tak dobrze jak ja.
Skrzywiła się, przypominając sobie przedwczorajsze uroczyste otwarcie nowej, stylowej siedziby telewizji Metro. W jakiś sposób Conradowi udało się przekonać księżną Yorku, aby czyniła honory. Fergie pojawiła się w jednej ze swoich katastrofalnych kreacji: wydekoltowanej sukience chłopki, która powinna na zawsze pozostać w okolicach Mont Blanc, gdzie jej miejsce. Conrad przez większość ceremonii gapił się jej na piersi, a ledwie nieco się oddaliła, powiedział scenicznym szeptem do swojego zastępcy: – Widziałeś cycki księżnej? Królewskie bachory mają szczęście!
Conrad nigdy nie mianowałby kobiety dyrektorem programowym Metra.
– Ale ja jestem taką osobą od dobrych pomysłów, a nie typem twardego menedżera. – Liz usiłowała przełknąć kawę i jednocześnie nie pozwolić Jamiemu wycierać nosa w szkolny mundurek. – Nie mam instynktu zabójcy.
– Nie naciskasz dość mocno, i tyle. – Liz wyraźnie słyszała irytację w jego głosie. Tak bardzo się od niej różnił. Był taki pewny siebie. Miał trzydzieści pięć lat, a już został naczelnym „Daily News”; błękitnooki chłopiec Logana Greene’a, namaszczony na spadkobiercę całego jego imperium. Czasem ludzie, oceniając Davida po jego chłopięcej urodzie, lekceważyli go. I nieodmiennie tego żałowali.
No, ale David zawsze wiedział, czego chce. Daleko zajść. Wyjechać z Yorkshire, z komunalnego domu swoich rodziców. Odnieść sukces. I to mu się udało. W stopniu przechodzącym jego najśmielsze oczekiwania. Nie potrafił zrozumieć jej niechęci do zrobienia tego samego.
Patrząc na zegarek, wstał od stołu.
– Pamiętaj, jakie mamy czasy, pełne troski, ciepła i chęci dzielenia się. Instynkt zabójcy jest nie na czasie. Wszyscy mamy teraz wsłuchiwać się w kobiecą stronę. Liczy się intuicja. Wrażliwość.
– Gadanie. Spróbuj to powiedzieć Conradowi.
Pochylił się i pocałował ją przekornie.
– Nie. Ty mu to powiedz.
Liz wytarła płatki śniadaniowe z włosów Daisy i, odpychając lepkie rączki, które wyciągały się do jej żakietu, pocałowała jej miękką skórę na karku. Z ociąganiem podała córkę Susie, niani, i spróbowała przekonać Jamiego, żeby puścił jej nogę, bo chciała sprawdzić swoją teczkę. Jamie, jak zwykle, wył, uczepiony jej niczym rzep.
Wychodząc, zerknęła na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Nieźle się trzymała jak na trzydzieści sześć lat. Mogłaby trochę schudnąć, ale teraz przynajmniej nie miała zmarszczek. Dzięki Bogu, w zeszłym tygodniu się ostrzygła i nowa fryzura, jeśli nawet nie wrzuciła jej w nową dekadę, to przynajmniej wyciągnęła ją z lat siedemdziesiątych. Przydymiony szmaragdowy cień do powiek, na który namówiła ją fryzjerka, nadał jej oczom zmysłowy, orientalny charakter, co całkiem jej się podobało. Mówi się, że brunetki dłużej zachowują urodę. A w każdym razie brunetki tak mówią.
Spoglądając na zegarek, Liz poczuła krótkie, ale znajome ukłucie paniki: była spóźniona na zebranie z Conradem, trzeba oddać odkurzacz do naprawy i właśnie sobie przypomniała, że Susie chciała wziąć dzisiaj samochód. Jak ją nazwał David? Klasyczną kobietą współczesną kobietą. Bardzo zabawne…

Na cotygodniowym zebraniu programowym były, jak zwykle, tylko dwie kobiety: Liz i Claudia Jones, kierowniczka działu rozrywki Metro TV. Po gonitwie przez Londyn i pokonaniu biegiem trzech pięter – okazało się, że winda jest pełna – Liz dotarła do sali posiedzeń zasapana i spięta. Na szczęście Andrew Stone, szef działu wiadomości, też się spóźnił, więc udało jej się wślizgnąć do środka i usiąść, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi.
W efekcie musiała obejść się bez kawy, za którą zdolna byłaby zabić, ale przynajmniej Claudia nie mogła spojrzeć wymownie na zegar, jak to miała w zwyczaju. Claudia, szykowna, bezdzietna singielka, stawianie pracy na pierwszym miejscu zmieniła w religię.
Zerkając ponad ogromnym stołem w sali posiedzeń na Claudię, Liz nie mogła się zdecydować, co w szefowej rozrywki budzi jej największą antypatię: to, że zawsze wygląda, jakby zeszła z wystawy Harvey Nichols, bezczelne wykorzystywanie swojej kobiecości do uzyskania tego, czego chciała, czy kompletny brak talentu.
Claudia była typem człowieka, który podkrada innym pomysły, a zasługi za nie przypisuje sobie. Uwielbiała być kobietą w męskim świecie i nie życzyła sobie na tym polu dużej konkurencji. Dążyła do ograniczenia liczby potencjalnych rywalek, a Liz miała poważne podejrzenia, że dotyczy to także jej. Po Metro TV krążyła pogłoska, że kiedy Claudia mówi, Conrad Marks nadstawia uszu. A od czasu do czasu, jak plotkowano, w grę wchodzą także inne części ciała.
– Ładny kostium – pochwaliła Claudia. Liz spojrzała na nią zaskoczona. Życzliwość nie była w stylu Claudii. – To Armani, prawda?
Wszystkie oczy w sali przyglądały się Liz z zainteresowaniem. Claudia niespodziewanie się uśmiechnęła.
– Szkoda, że tak ci się pobrudził z tyłu.
Liz z przerażeniem spojrzała przez ramię w dół. Na plecach żakietu, na wysokości łopatki, rozbryznęła się połowa zawartości śniadania Daisy. Przypominała teraz jakąś krzykliwą postpunkową biżuterię.
W damskiej ubikacji nie było czym tego wytrzeć. Papier toaletowy rozpadłby się i na czarnym kostiumie zostałyby jego drobinki, a ręcznik na rolce był za krótki i nie dosięgał. W nagłym przebłysku natchnienia sięgnęła do portfela i wydobyła kartę American Express. Nadała się w sam raz.
Kiedy Liz wróciła do sali posiedzeń, zdążył już przyjść Conrad. Wsunęła się na swoje miejsce w nadziei, że szef nie zauważy. Nadzieja okazała się płonna.
– Właśnie mówiłem, Liz – nie zadał sobie nawet trudu, by spojrzeć w jej kierunku – że z pewnością wszyscy się zastanawiacie, kto znalazł się na mojej liście najpoważniejszych kandydatów na stanowisko dyrektora programowego. Są to dwie osoby, obie z wewnątrz firmy. Zakładam, że chcielibyście wiedzieć, kto to taki? – Rozejrzał się po sali, delektując się niepokojem na twarzach zebranych. – Pierwszym kandydatem jest Andrew Stone. – Na dźwięk nazwiska lubianego, chociaż niezorganizowanego szefa działu wiadomości rozległ się stłumiony pomruk aprobaty. – A druga osoba to… – Conrad uśmiechnął się wilczo, bawiąc się z nimi, z lubością dawkując napięcie – kierownik działu rozrywki Metro TV, Claudia Jones.
Liz czuła się tak, jakby ktoś oblał ją kubłem lodowatej wody, ale dzięki temu umysł miała chłodny i ostry jak brzytwa.
Gdyby Claudia dostała tę posadę, byłby to koniec Liz. Nie mogła do tego dopuścić. Musiała stanąć w szranki. Jak jednak mogłaby to zrobić? Stanowisko dyrektora programowego wymagało pełnego zaangażowania, duszą i ciałem. A ona miała dwoje małych dzieci, które już i tak rzadko widywała. Gdyby kierowała Metro TV, nie widywałaby ich wcale.
Może nie wybiorą Claudii, może Conrad zdecyduje się na Andrew. Zerknęła na szefa wiadomości, roztargnionego i bezpośredniego, który szczerzył się idiotycznie, zbierając swoje papiery. Kiedy się pochylił, zauważyła, że koszulę miał wyprasowaną tylko z przodu, tam, gdzie było widać. Przypomniała sobie, że żona rzuciła go dla jednego z jego byłych kolegów, i Andrew musiał uczyć się domowych obowiązków, nomen omen, „w praniu”.
Spostrzegła, że Claudia patrzy wprost na nią z uśmiechem na ustach. No jasne, musiała wiedzieć, że Liz zostanie pominięta. Dlatego postarała się upokorzyć ją przed wszystkimi zebranymi.
Przyglądając się temu pewnemu siebie, kociemu uśmiechowi, uświadomiła sobie z absolutną, oślepiającą pewnością, że Conrad nie wybierze Andrew. Dyrektorem zostanie Claudia.
Miesiąc temu Liz rzuciła obiecującą karierę w BBC i dołączyła do zespołu Metra po to, by współtworzyć najciekawszą stację telewizyjną w Wielkiej Brytanii. Ambitną. Nową. Ekscytującą. Inną. A jaka byłaby pod kierownictwem Claudii? Tania. Wtórna. Pospolita. Przewidywalna.
Liz siedziała bez ruchu, ogarnięta paniką. Spektakl się skończył, wszyscy zaczęli zbierać swoje papiery i szykować się do wyjścia, wstając od stołu i gratulując Claudii oraz Andrew. Za chwilę miało już być za późno.
Nagle Liz usłyszała swój własny głos, zadziwiająco spokojny i opanowany, który przebił się przez podekscytowane pomruki.
– Ponieważ wyraźnie uważasz, Conradzie, że dobrze byłoby mieć na stanowisku dyrektora programowego kobietę, też chciałabym zgłosić swoją kandydaturę.

Rozdział 2

– Mogę prosić o wyniki sprzedaży z ostatnich dwóch tygodni, Julie?
David starał się to powiedzieć obojętnym tonem. Na razie nikt oprócz niego nie zauważył niewielkiej strużki odpływu czytelników z „Daily News” do konkurencyjnego „Daily World”. Ale jego uwagi to nie uszło i wcale mu się nie podobało. Takie strużki miały w prasie paskudny zwyczaj zmieniania się w potop, jeśli się ich w porę nie wyłapało, więc chciał sprawdzić, kiedy i jak to się zaczęło, zanim na jego biurku przysiądzie Logan i rykiem zacznie się dopytywać, co się, do cholery, dzieje.
Na szczęście, w czasach dzisiejszych „wojen nakładowych” studiowanie danych o sprzedaży graniczyło z obsesją, więc jego prośba prawdopodobnie nie wzbudzi żadnych podejrzeń Julie.
David wziął do ręki egzemplarz „Daily World” i wzniósł oczy do nieba. Nie przeszkadzałoby mu tak bardzo, gdyby tracili czytelników na rzecz „The Sun” – nie, to nieprawda, przeszkadzałoby, oczywiście, że by przeszkadzało, ale przynajmniej „The Sun” był pieprzoną gazetą. Ale nie „Daily World”! „Daily World” to szmata, na wpół pornografia, na wpół fantazja, a wszelkie pozory dziennikarstwa wyrzucono tam przez okno.
Spójrzmy tylko na ten nagłówek na pół pierwszej strony, na litość boską: PORWAŁO MNIE UFO. Typowy przykład papki produkowanej masowo przez „Daily World”. Niedorzeczne historie, których nigdy nie sprawdzali, bo wiedzieli, że to bzdury. „Prawdziwe wyznania”. Zrobione teleobiektywem zdjęcia opalającej się Joan Collins albo księżnej Di. I całe strony plotek. Chociaż akurat dziennikarka prowadząca rubrykę plotkarską, Steffi Wilson, były chyba jedyną zaletą tego szmatławca. Wredna z niej małpa, oczywiście, ale przynajmniej dobra w tym, co robi.
David wstał i wrzucił „Daily World” do kosza na śmieci z taką siłą, że ten się przewrócił. Była pora na pierwsze zebranie redakcyjne tego dnia i mieli na nim omawiać materiały z prawdziwego zdarzenia, Bogu dzięki. Ale jak długo to potrwa?
Wiedział, co się stanie, jeśli nie uda mu się powstrzymać spadku sprzedaży. Logan będzie chciał, żeby „Daily News” stawiło opór. Używając tej samej broni co „Daily World”.

 
Wesprzyj nas