Powieść o miłości i ocaleniu, urzekająca historia miłości między kobietą a dzieckiem, rozgrywająca się w trakcie i już po zakończeniu nazistowskiej okupacji Rzymu.


Rzym, rok 1943, szary świt. Dwie zupełnie obce sobie młode kobiety przez chwilę wymieniają na ulicy spojrzenia. Chiara Ravello ucieka właśnie z okupowanego miasta. Druga wraz z mężem i małymi dziećmi zostaje zapędzona na ciężarówkę, która ma wywieźć Żydów do obozu zagłady.

W ułamku sekundy Chiara podejmuje decyzję odmieniającą całe jej życie – prosi żołnierzy, by uwolnili małego chłopca z transportu. Ku jej ogromnemu zdziwieniu spełniają prośbę. Ciężarówka odjeżdża, a do Chiary dociera, czego właśnie dokonała.

Trzydzieści lat później Chiara, niezależna i opanowana kobieta, mieszka sama w Rzymie. Pozorne szczęście Pani Ravello od czasu do czasu zakłócają wspomnienia o uratowanym w czasie wojny chłopcu. Aż przychodzi dzień, w którym odbiera telefon od pewnej nastolatki…

Virginia Baily jest autorką dwóch książek: Rzymskiego poranka i Africa Junction. Za swoją pierwszą powieść zdobyła w 2012 r. nagrodę McKittericka. Studiowała język francuski i włoski. Doktoryzowała się z anglistyki na University of Exeter. Jest założycielką i redaktorką magazynu literackiego „Riptide”, w którym publikowane są opowiadania współczesnych autorów. Jest również redaktorką serii politycznej „Africa Research Bulletin”. Mieszka w Exeter w hrabstwie Devon. Jest miłośniczką wszystkiego co włoskie.

*

Urzekająca historia miłości między kobietą a dzieckiem, rozgrywająca się w trakcie i już po zakończeniu nazistowskiej okupacji Rzymu, po mistrzowsku zgłębia tematykę tożsamości, przynależności i straty.
The Guardian

Virginia Baily
Rzymski poranek
Przekład: Magdalena Nowak
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 17 lutego 2016
kup książkę

Rzymski poranek

JEDEN

RZYM, PAŹDZIERNIK 1943

Młoda kobieta żwawym krokiem przemierza rzymską ulicę. Jej płaszcz jest ciasno związany paskiem, głowę ma opatuloną chustką, a płócienna torba zwisa, przerzucona przez ramię. W ręce niesie mniejszą torebkę, w której znajduje się portmonetka, a w niej kilka lirów i dokumenty – dowód osobisty i kartki na żywność. „Chiara Ravello, panna” – widnieje w dowodzie – zamieszkała przy Via dei Cappellari 147, mieszkanie numer 5. Nie ma parasolki, żeby schronić się przed nieustępliwymi strugami deszczu, które będą spływać z nieba jeszcze wiele godzin, jak gdyby sprzysięgły się z resztą wydarzeń tego dnia.
Chiarze udało się wyjść z domu zaledwie w piętnaście minut od wezwania telefonicznego: „Mamma jest chora” – powiedział Gennaro. To, że udało się jej przyzwoicie ubrać, zakrawa na mały cud, biorąc pod uwagę pośpiech i fakt, że jej siostra, Cecilia, chodziła za nią po mieszkaniu krok w krok, zadając głupie pytania.
– Kto dzwonił? – zapytała z progu łazienki, kiedy Chiara przemywała twarz wodą. – Dlaczego się już ubierasz? Jest dopiero za kwadrans szósta – dociekała, kiedy Chiara ściągnęła pończochy suszące się na uchwycie pieca i próbowała naciągnąć ich mokry, oporny materiał na przemarznięte nogi.
Deszczowa aura przeniknęła do wnętrza mieszkania: wydaje się, że w kuchni unosi się rzadka mgiełka.
– Nie możesz wyjść bez halki – zauważyła Cecilia, kiedy Chiara włożyła przez głowę czerwoną wełnianą sukienkę i ściągnęła ją paskiem. Następnie, trochę przytomniej, zapytała: – Może zrobię ci kawę?
Dopiero gdy Cecilia zabrała się do mycia dzbanka, Chiara miała chwilę, aby pomyśleć, czego będzie mogła potrzebować: płaszcza i szalika oraz dodatkowej torby – może uda się coś ocalić. Rozważała możliwość pojechania rowerem, ale szybko ją odrzuciła: za dużo czasu zajmie znoszenie go klatką schodową, poza tym szybciej będzie na piechotę. Bar
Gennaro przy Via del Portico d’Ottavia był niecały kilometr od jej mieszkania.
Przechodząc koło kuchni, odwróciła się, żeby powiedzieć, że wychodzi, i zobaczyła Cecilię stojącą nieruchomo z pustym dzbankiem na kawę w ręce i szeroko otwartymi ustami.
Chiara wiedziała, że Cecilia przypomniała sobie właśnie, że w domu nie ma kawy, że nie ma jej już od przeszło dwóch miesięcy. Wiedziała również, że ta myśl przywołała wszystko, co się z nią wiązało: bombardowania, śmierć, okupację nazistowską, wszystko, co Chiara ujmowała zbiorczym określeniem „gruzy”. Innego dnia zaczęłaby pocieszać siostrę, ale nie tym razem.
– Wrócę szybko.
– Nie wychodź – poprosiła Cecilia tonem małej dziewczynki.
– Och, na miłość boską! – zawołała Chiara i już była po drugiej stronie drzwi, jej buty stukały na kamiennych schodach, niezbyt głośno, ale wystarczająco, aby zagłuszyć płacz
siostry.
Na parterze Chiara zmieniła jednak zdanie, wbiegła z powrotem dwa piętra do góry.
– Ubierz się. Spakuj ciepłe rzeczy.
Na pięknej twarzy Cecilii i w jej sarnich oczach pojawił się niespokojny, omdlewający wyraz, który sprawił, że Chiara miała ochotę wymierzyć jej otrzeźwiający policzek.
– Jedziemy na wakacje? – zapytała.
– Tak. Wyjeżdżamy – odparła Chiara. – Spakuj i mnie. Wrócę do domu za kilka godzin, może nawet szybciej. – Pokazała jej na zegarze. – Przyniosę ci coś wyjątkowego.
– Czy mam zabrać przybory do szycia?
– Te, które się zmieszczą. Nie bierz maszyny.
– Spakuję nam po kocu.
– Przepraszam, że na ciebie krzyknęłam.
– Nikomu nie powiem.
Nie wiadomo tylko, komu Cecilia mogłaby się poskarżyć.
Na ulicy jest ciemno. Obowiązuje zaciemnienie, więc latarnie uliczne są zgaszone. Chiara ma mokre stopy, jej buty są dziurawe i ślizgają się na mokrym bruku. Zatrzymuje się
na rogu Campo dei Fiori. Pierwsze przebłyski szarego świtu, które nie dotarły jeszcze do wąskich uliczek, takich jak Via dei Cappellari, rozświetlają pusty plac. Jest sobota, szósta
rano – powinien zaczynać się już targ. Ale jedyną ludzką postacią jest posąg Giordana Bruna. Chiara spogląda na jego poważną, zakapturzoną, złowieszczą postać, jakby szukała pocieszenia. Przeszywa ją dreszcz.
Przechodzi przez plac, trzymając się blisko kamienic. Wraz z przejęciem władzy przez nazistów ulice opustoszały. Jak w czasie klęsk żywiołowych – trzęsienia ziemi, śnieżyc lub osunięć ziemi – mieszkańcy Rzymu siedzą w domach, nie wychylając nosa za drzwi, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Każdej nocy słychać przynajmniej kilka wystrzałów. Krążą pogłoski o ludziach zatrzymywanych bez powodu na ulicy, ustawianych pod ścianą i zabieranych do specjalnie przystosowanych budynków, z których dobiegają przerażające krzyki. Rodziny tych nieszczęśników były później wzywane, aby odebrać zmasakrowane ciała swoich bliskich. Nie było to co prawda nic nowego, tak działo się przez wszystkie lata faszyzmu, ale teraz, kiedy Rzym ogłoszono miastem otwartym, zjawisko to nabrało jeszcze bardziej przerażającego wymiaru. Nie wystarczy już się nie wychylać, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie wiadomo, po której stać stronie i wobec kogo być lojalnym.
W połowie Via dei Giubbonari Chiara skręca w prawo w jeszcze węższą uliczkę, która prowadzi ją dalej i dalej od głównej drogi i dużego skrzyżowania. Nie wie, ku czemu zmierza, wie tylko, że jej pomoc jest potrzebna i że ma przyjść do starej żydowskiej dzielnicy. Gdyby nie okup w złocie, którego zażądał hitlerowski komendant od żydowskiej ludności Rzymu, Chiara mogłaby nie zdawać sobie sprawy, że położenie baru Gennaro przy głównej arterii getta jest tak bardzo znaczące.
Pięćdziesiąt kilogramów w złocie. Pomagała zbierać datki – pierścionki i medaliki, stare monety i spinki do mankietów. Zamierzała nawet oddać sygnet swojego ojca, ale nie
znalazła go w szkatułce, gdzie zwykle go trzymała. Później, kiedy władze zważyły okup i ogłosiły, że waga jest wystarczająca, znalazła sygnet w szparze między deskami blatu swojej
toaletki. Była zadowolona, że nie musiała oddawać pamiątki po ukochanym ojcu, który zmarł pięć lat wcześniej.
Babbo, myśli Chiara, jej najdroższy ojciec. Chce poczuć się bezpieczna, zatapiając się we wspomnieniach o nim, ale zamiast niego pojawia się obraz Carla, jej narzeczonego, który
umarł zaledwie miesiąc później. Żal, który w niej wzbiera, jest tak silny, że z ust Chiary wydobywa się jęk. Samotność przeszywa ją niczym chłód, przenika ją na wskroś.
Panowało przekonanie, że dzięki zbiórce złota uda się uniknąć dalszych kłopotów i rzymscy Żydzi zyskają trochę spokoju. Kiedy spływający po niej deszcz spowalnia jej kroki,
Chiara zaczyna mieć jednak wątpliwości. A jeśli okazało się, że podczas ważenia popełniono błąd? Jeśli w łupie nazistów brakuje choćby dziesięciu gramów – odpowiednika wagi jednego
pierścionka? Potrząsa głową, materiał chustki zawiązanej wokół szyi jest zupełnie przemoczony.
Przyspiesza kroku. Może okaże się, że to nic poważnego. Być może niepotrzebnie się zadręcza. U Gennaro przynajmniej dostanie filiżankę porządnej kawy.
Dochodzi do niewielkiego skrzyżowania, gdzie na małym trawniku rośnie samotny platan. Zamierzała zatrzymać się pod tym drzewem, aby rozważyć sytuację. Nie ma jednak nic do rozważenia. A przynajmniej nie zna sposobu, by przewidzieć, co na nią tam czeka. Głowna ulica, Via Arenula, jest pusta i cicha. Chiara zwleka chwilę pod drzewem, nie chcąc
opuścić miejsca dającego schronienie. Nadal znajduje się po „swojej” stronie. Przestępując krawężnik i przechodząc na drugą stronę ulicy, wejdzie do innego świata. Wydaje się, że mury, które niegdyś oddzielały getto i poł wieku wcześniej zostały zburzone, nagle powstały na nowo. Nie są widoczne, niemniej istnieją.
Nadal może zawrócić.
Myśli o Cecilii. Wyobraża sobie, że jej siostra podczas pakowania słucha pogodnej muzyki w radiu i wyłącza je, jak tylko zaczyna się oficjalny komunikat rządowy. W myślach
Chiary Cecilia nastawia płytę gramofonową i kontynuuje pakowanie w rytm piosenek swojego nowego idola Gino Bechiego. W marcu aż trzy razy widziały w kinie jego nowy film. Droga przez las to melodia, która wtóruje mieszkańcom Rzymu, kiedy pakują się, zamykają swoje mieszkania i uciekają z miasta. Dlaczego ona i Cecilia miałyby zachować się
inaczej? Mają więcej szczęścia niż inni. Ich babcia – ich nonna – mieszka na wzgórzach.
Dudnienie słyszane z oddali staje się coraz głośniejsze. Chiara przyciska się do drzewa, obawiając się, że zbliża się pojazd wojskowy. Po chwili dostrzega autobus z zaparowanymi szybami. Wygląda na to, że w środku oprócz kierowcy nie ma nikogo. Ulicą biegnie pies, zatrzymuje się, aby obwąchać śmieci gnijące w rynsztoku. Miejski zakład oczyszczania przestał funkcjonować i nikt nie sprząta ulic od tygodni. Pies wbiega na chodnik i podnosi łapę przy drzewie.
Chiara szuka w tym wszystkim znaku: w braku przechodniów, w fakcie, że transport miejski działa, w migotaniu jaśniejszych plam na cętkowanej korze platana w promieniach
porannego słońca, w sposobie, w jaki deszcz spływa z żółtawych liści, jak i w tym, że pies zdecydował się obsikać właśnie to drzewo. Najpierw interpretuje zdarzenia w jeden sposób, a następnie w przeciwny. Waha się między skrajnościami: albo był to fałszywy alarm, wiadomość nieprawdziwa lub źle przekazana i dzień będzie zwyczajny – na ile jest to możliwe w tych czasach w Rzymie – albo dzieje się coś okropnego na apokaliptyczną skalę.
Na gałęzi nad jej głową skrzeczy ptak, zimne krople deszczu spływają na nos Chiary. Jest już zupełnie przemoczona, woda wdarła się do jej butów i spływa po włosach, których
chustka w żaden sposób nie chroni, na łopatki i na to delikatne, zziębnięte miejsce między nimi. Deszczówka trafia do kanału, a Chiara stoi nieruchomo niczym sam Giordano, jakby zamieniła się w głaz. Chciałaby wrócić do domu. Wyobraża sobie niebieskiego ptaszka z chińskiej porcelany, z główką odrzuconą do tyłu i szeroko otwartym dziobkiem, który stoi na parapecie. Widok z okna na wieże San Lorenzo, na sosny i znajdujący się poniżej cmentarz. Dom ich dzieciństwa.
Gruzy, myśli Chiara.
Po drugiej stronie ulicy dostrzega ruch. Z cienia jednej z uliczek wiodących do getta wyłonił się mężczyzna w mundurze. Ten widok, niczym przypomnienie o grożącym
niebezpieczeństwie, sprawia, że Chiarę opuszczają wątpliwości. Porzuca swoją kryjówkę pod drzewem i schodzi z chodnika.
Mamma jest chora, myśli. Tyle Gennaro powiedział przez telefon. To jest ich szyfr na wypadek podsłuchu, nie uzgodnili jednak, jak powinna wyglądać dalsza część tej historii.
Przechodząc przez ulicę, Chiara zastanawia się, co powie, jeśli zostanie zatrzymana. Nie skłamie, że idzie odwiedzić swoją matkę, ponieważ zginęła ona trzy miesiące temu
podczas bombardowań San Lorenzo, a nawet gdyby żyła, to i tak nie mieszkałaby w getcie. Chiarze przychodzi na myśl pewna stara kobieta, która tam mieszka. Nie zna jej prawdziwego
imienia, ale wszyscy nazywają ją Nonna Torta, co może oznaczać zarówno Słodką Babcię, jak i Złą Babcię – oba określenia pasują jak ulał. Kiedyś piekła chleby i ciasta dla piekarni na Piazza Guidia. Przaśniki z grubo mielonej mąki na święto Paschy, żytnie bochenki z kminkiem, plecione chałki, zawijane chlebki z makiem, orzechowe ciastka pełne suszonych owoców, fig i konfitury śliwkowej. Było powszechnie wiadomo, że księża i zakonnice ustawiają się w kolejce po jej słynną wiśniową tartę, krążyły nawet pogłoski, że skosztował jej sam papież.
Jeśli Chiara zostanie zatrzymana, powie, że słyszała, że Nonna Torta, stara znajoma jej babci, niedomaga i chciała zobaczyć, czy nie mogłaby jej pomoc. Prawdopodobnie pomyślała
o Nonnie Torcie, ponieważ zna jej adres. Staruszka jest stałą bywalczynią baru Gennaro i mieszka zaraz na jego tyłach, przy Via di Sant’Ambrogio. A może dlatego, że Nonna Torta faktycznie ma się źle – jej ciału nic nie dolega, ale umysł szwankuje.
Żołnierz, który zajął pozycję z boku budynku, nie zwraca uwagi na Chiarę. Jego zadanie nie polega na powstrzymywaniu ludzi przed wejściem do dzielnicy żydowskiej, ale na niewypuszczaniu z niej nikogo. Na jego czapce widnieje orzeł z rozpostartymi skrzydłami.
Kiedy Chiara wkracza do getta, dobiegają ją przerażające dźwięki. Wrzaski i zawodzenia, zgrzyt metalu o kamień. Wchodząc głębiej, Chiara stara się sobie przypomnieć
wszystko, co wie o Nonnie Torcie. Dzięki temu powstrzymuje się, żeby nie uciec z krzykiem lub nie zareagować na widok żołnierzy ustawionych na rogach domów i wyłamujących
drzwi, czemu z okien przyglądają się przerażone twarze. Z górnych pięter dobiega rozdzierający szloch.
Nonna Torta codziennie, oprócz szabatu, chodzi w fartuchu. Ma krzywe nogi i włosy białe jak gołąb. Znana z niej gawędziarka, choć lubi się powtarzać. Chiara często nie może jej zrozumieć, ponieważ miesza słowa i frazy z żydowsko-włoskiego dialektu. Mieszka w getcie całe swoje życie, a urodziła się jeszcze przed zjednoczeniem Włoch. Jako mała dziewczynka była świadkiem zburzenia murów getta, otwarcia tego miejsca na świat. Ludzie zaczęli się wtedy przeprowadzać na Zatybrze, co wcześniej było nie do pomyślenia. Przedtem wszyscy Żydzi musieli mieszkać w jednym miejscu – stłoczeni i odizolowani od reszty mieszkańców. Nie ma takich zmian, które nie powodowałyby jednak pewnych strat.
Myśl o Nonnie Torcie wzbudza w Chiarze płomyk nadziei, przywołuje skojarzenia z długowiecznością, z życiem, któremu dany jest jego naturalny, niezakłócony bieg.
Kiedy jednak skręca w Via del Portico d’Ottavia, wzdryga się. Wzdłuż chodników stoją żołnierze w szarych mundurach, oficerowie ustawieni są w strategicznych odstępach.
Jeden z nich wydaje właśnie rozkazy. Bar Gennaro jest zamknięty na siedem spustów, rolety za oknami są zaciągnięte. Nieopodal, w cieniu Teatru Marcellusa, który zdaje się tak wielki i stary, że aż niezniszczalny, stoją zaparkowane trzy ciężarówki pokryte ciemną plandeką. Nagle zgromadzeni żołnierze zaczynają krzyczeć. Okropny dudniący wrzask sprawia, że wszystkie włosy na ciele Chiary stają dęba, a wilgotna skora między łopatkami zaczyna pulsować. Równie nagle zapada cisza. Żołnierze rozchodzą się w grupach po dwóch, trzech,
znikając w rożnych ulicach getta. Kilku pozostałych zajmuje pozycje przy ciężarówkach i przy wylotowych ulicach z getta.
Chiara puka do drzwi baru.
– To ja – szepcze przez dziurkę od klucza.

 
Wesprzyj nas