Thriller Nory Roberts, znanej i cenionej, bestsellerowej amerykańskiej autorki książek stanowiących połączenie romansu, powieści przygodowej, sensacyjnej i obyczajowej.


Grace McCabe, znana autorka kryminałów, jest wstrząśnięta śmiercią siostry, zgwałconej i zamordowanej. I odkryciem, że Kathleen, rozwiedziona nauczycielka, prowadziła podwójne życie. Żeby zdobyć pieniądze na adwokata i odzyskać prawo do opieki nad synem, pracowała w sekstelefonie.

Grace nie zamierza czekać bezczynnie na wynik śledztwa, wbrew ostrzeżeniom przystojnego detektywa z wydziału zabójstw. Postanawia zwabić mordercę w pułapkę, w której ona sama będzie przynętą.

Nora Roberts – znana i ceniona autorka bestsellerów “New York Timesa”. Jej książki zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków i sprzedały się w nakładzie ponad czterystu milionów egzemplarzy. W Polsce ukazały się m.in. Czarne Wzgórza, W samo południe, Poszukiwania, Trzy boginie, Błękitny dym, Lasy w płomieniach, Świadek, Ukryte skarby, Gorący lód, Życie na sprzedaż.

Nora Roberts
Bezwstydna cnota
Przekład: Małgorzata Szymanek
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 17 lutego 2016
kup książkę

Bezwstydna cnota


Prolog

– A więc na co ma pan dziś ochotę? – spytała kobieta, która nazywała siebie Desiree.
Miała głos aksamitny jak płatki róży. Delikatny i słodki. Była świetna, naprawdę świetna w tym, co robiła, i klienci prosili o rozmowę z nią raz po raz. Właśnie w tej chwili rozmawiała z jednym ze swoich stałych klientów. Doskonale znała jego upodobania.
– Z prawdziwą rozkoszą – szepnęła. – Niech pan tylko zamknie oczy. Zamknie oczy i odpręży się. Chcę, żeby pan zapomniał o swoim biurze, swojej żonie i wspólniku. Będziemy tylko my dwoje. Pan i ja.
Kiedy do niej mówił, odpowiadała cichym śmiechem.
– Ależ tak, przecież pan wie, że tak. Czy nie robię tego zawsze? Proszę tylko zamknąć oczy i posłuchać… Pokój jest cichy i oświetlony świecami. Tuzinami białych, pachnących świec. Czy czuje pan ich zapach? – Znowu usłyszał jej dźwięczny, zachęcający śmiech. – Tak, białych. Łóżko też jest białe, wielkie, okrągłe i białe. Leży pan na nim nagi i gotowy. Czy jest pan gotowy, panie Drake?
Przewróciła oczami. Krępowało ją, że facet życzył sobie, by zwracać się do niego per pan. Musiała się jednak do tego dostosować.
– Właśnie wyszłam spod prysznica. Włosy mi ociekają, a na całym ciele mam kropelki wody. Jedna z nich przylgnęła mi do sutka. Klękam na łóżku, a ona spływa prosto na pana. Czuje pan? Tak, o tak, jest chłodna, pan jest taki gorący.
Z trudem powstrzymała ziewnięcie. Pan Drake dyszał już jak parowóz. Dzięki Bogu, że tak łatwo było go zadowolić.
– Och, pragnę cię. Chcę być blisko ciebie. Chcę cię dotykać, poczuć twój smak. Tak, o tak. To mnie doprowadza do szaleństwa. Och, panie Drake, jest pan najlepszy. Najlepszy ze wszystkich.
Przez kilka następnych minut słuchała jego zachwytów. Słuchanie było najważniejszą częścią jej pracy. Był już na krawędzi, a ona zerkała z wdzięcznością na zegarek. Jego czas prawie się kończył, a poza tym był to jej ostatni klient tego wieczoru. Zniżając głos do szeptu, pomogła mu osiągnąć szczyt.
– Tak, panie Drake, to było cudowne. Pan jest cudowny. Nie, nie pracuję jutro. Piątek? Tak, będę czekać z niecierpliwością. Dobranoc, panie Drake.
Usłyszała sygnał i odwiesiła słuchawkę. Desiree zmieniała się w Kathleen. Dziesiąta pięćdziesiąt pięć, pomyślała i westchnęła. Musiała jeszcze sprawdzić prace i przygotować na następny dzień kartkówkę dla swoich uczniów. Podniosła się i zerknęła na telefon. Zarobiła dziś wieczorem dwieście dolarów, dzięki AT&T i Fantasy Inc. Ze śmiechem uniosła filiżankę kawy. To było lepsze niż sprzedawanie gazet.

Kilka kilometrów od niej ktoś inny kurczowo trzymał słuchawkę. Jego ręka była wilgotna. Pokój pachniał seksem, ale mężczyzna był sam. W jego wyobraźni Desiree była tuż obok. Desiree ze swoim białym, mokrym ciałem i spokojnym, kojącym głosem.
Desiree.
Z mocno bijącym sercem wyciągnął się na łóżku.
Desiree.
Musiał się z nią spotkać. I to szybko.

Rozdział 1

Samolot zaczął podchodzić do lądowania, gdy przelatywali nad pomnikiem Lincolna. Grace trzymała na kolanach otwartą teczkę. Zostało jeszcze z tuzin rzeczy, które należało dopakować, ale ona wyglądała przez okno, nie mogąc się nacieszyć widokiem pędzącej w jej kierunku ziemi. Zawsze twierdziła, że nie ma nic, co można by porównać z lataniem.
Samolot miał spóźnienie. Wiedziała o tym, ponieważ człowiek siedzący po drugiej stronie na miejscu 3B nie przestawał narzekać. Już miała ochotę wyciągnąć rękę, żeby go pogłaskać i zapewnić, że w tej sytuacji dziesięć minut naprawdę nie ma większego znaczenia. Jednak mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie docenić taki gest.
Kathleen też by narzekała, pomyślała Grace. Ale nie na głos, nic z tych rzeczy, dumała z uśmiechem, sadowiąc się wygodnie przed lądowaniem. Kathleen byłaby równie zirytowana jak facet na 3B, ale nie byłaby tak niegrzeczna, by głośno wyrażać swoje niezadowolenie.
Grace dobrze znała swoją siostrę. Wiedziała, że Kathleen z pewnością wyszła z domu ponad godzinę wcześniej, biorąc poprawkę na ewentualne niespodzianki waszyngtońskiego ruchu drogowego. Gdy rozmawiały przez telefon, Grace wyczuła w głosie siostry nutę niezadowolenia, że samolot miał przylecieć o osiemnastej piętnaście, czyli w godzinie największego szczytu. Mając dwadzieścia minut wolnego czasu, Kathleen z pewnością zostawiła samochód na płatnym parkingu, pozamykała wszystkie okna i drzwi i poszła do wejścia, nie zwracając nawet uwagi na sklepy. Kathleen nigdy by się nie zgubiła ani nie pomyliła numerów.
Kathleen zawsze była przed czasem. Grace zawsze się spóźniała. Nie było w tym nic nowego.
Mimo to Grace miała nadzieję, głęboką nadzieję, że może teraz uda się im znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia. Były wprawdzie siostrami, ale rzadko kiedy się rozumiały.
Samolot dotknął ziemi i Grace zaczęła wrzucać do swojej teczki wszystko, co miała pod ręką. Szminka obok zapałek, długopisy i pęseta. To była jeszcze jedna rzecz, której kobieta tak zorganizowana jak Kathleen nigdy nie mogła zrozumieć. U niej wszystko miało swoje miejsce. W zasadzie Grace przyznawała siostrze rację, ale i tak zawartość jej teczki za każdym razem się różniła.
Grace nieraz zastanawiała się, jak to możliwe, że były siostrami. Grace była niedbała, roztrzepana, ale odnosiła sukcesy. Kathleen – zorganizowana, praktyczna, stale borykała się z jakimiś trudnościami. A jednak miały tych samych rodziców, wychowały się w tym samym murowanym domku na przedmieściach Waszyngtonu, chodziły do tych samych szkół.
Siostrom ze szkoły Świętego Michała nigdy nie udało się nauczyć Grace, jak należy prowadzić notatki, ale już w szóstej klasie nie mogły się nadziwić jej zdolnościom wymyślania różnych opowieści.
Kiedy samolot zatrzymał się przy wyjściu dla pasażerów, Grace czekała spokojnie, podczas gdy ci, którzy chcieli wysiąść pierwsi, całkowicie zablokowali przejście. Wiedziała, że Kathleen będzie chodzić tam i z powrotem pewna, że jej roztrzepana siostrzyczka znowu spóźniła się na samolot, ale chciała jeszcze chwilę porozmyślać. Chciała przypomnieć sobie spędzone z nią dobre chwile, nie myśleć o kłótniach.
Tak jak Grace przewidywała, Kathleen czekała przy wyjściu.
Patrząc z boku na przechodzących pasażerów, Kathleen poczuła przypływ zniecierpliwienia. Grace zawsze podróżowała pierwszą klasą, ale nie było jej wśród pierwszej grupy pasażerów, którzy opuścili samolot. Nie było jej nawet w pierwszej pięćdziesiątce. Pewnie rozmawia jeszcze z załogą, pomyślała Kathleen, próbując zignorować lekkie ukłucie zawiści.
Grace nigdy nie miała problemów z zawieraniem znajomości. Ludzie do niej po prostu lgnęli. Już dwa lata po dyplomie Grace, która w szkole prześlizgiwała się z klasy do klasy dzięki swemu urokowi, robiła karierę i stawała się sławna. A Kathleen, wzorowa studentka, znowu po tylu latach przebywała w tej samej szkole, którą obie kończyły, z tą różnicą, że teraz siedziała po drugiej stronie katedry, ale poza tym niewiele się zmieniło.
Nie ustawały monotonne zapowiedzi o przylatujących i odlatujących samolotach. Podawano zmiany stanowisk i czas opóźnienia, a Grace nadal nie było. Kathleen już miała sprawdzić przylot Grace w informacji, gdy właśnie w tej chwili zobaczyła swoją siostrę przy wyjściu dla pasażerów. Zazdrość i irytacja zniknęły. Było niemożliwością złościć się na Grace, kiedy już miało się ją przed oczami.
Dlaczego ona zawsze wyglądała, jakby przed chwilą zeszła z karuzeli? Jej włosy, w tym samym ciemnym, prawie czarnym kolorze co włosy Kathleen, były przycięte na wysokości szyi i bez przerwy rozwiewały się wokół jej twarzy. Była szczupła i wiotka, podobnie jak Kathleen. Kathleen jednak zawsze czuła się silna, Grace natomiast gotowa była ugiąć się jak trzcina pod najlżejszym podmuchem wiatru. Teraz była rozczochrana, ubrana w sięgający do bioder sweter i legginsy, na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a w rękach niosła pełno torebek i teczek. Na nogi włożyła żółtokanarkowe, pod kolor sweterka, sportowe buty za kostkę. Kathleen była ubrana w tę samą spódnicę i żakiet, których nie zmieniła po zajęciach z historii.
– Kath! – Grace zauważyła siostrę i rzuciła wszystkie pakunki na ziemię, nie zwracając uwagi, że blokuje przejście wszystkim idącym za nią. Z entuzjazmem padła siostrze w objęcia, wszystko robiła entuzjastycznie.
– Tak się cieszę, że cię widzę! Wyglądasz wspaniale. O, nowe perfumy. – Mocno wciągnęła powietrze. – Bardzo ładne.
– Przechodzi pani czy nie?
Nie wypuszczając Kathleen z objęć, Grace uśmiechnęła się do zaniepokojonego biznesmena stojącego za nią.
– Niech pan zrobi duży krok i przejdzie nad moim bagażem.
Mężczyzna przeszedł, mrucząc z niezadowoleniem.
– Miłego lotu. – Zapomniała o nim równie szybko, jak o innych wszystkich przeszkodach. – No i jak wyglądam? – dopytywała się. – Podoba ci się moja fryzura? Mam nadzieję, że tak, wydałam fortunę na zdjęcia reklamowe.
– Uczesałaś się przedtem?
– Raczej tak. – Grace podniosła rękę do włosów.
– Pasuje ci – zdecydowała Kathleen. – Chodź już, zaraz będzie tu niezły harmider, jeśli nie zabierzemy tego z przejścia. Co to jest? – Podniosła jedną teczkę.
– Maxwell. – Grace zaczęła zbierać torby. – Przenośny komputer. Świetnie nam się razem pracuje.
– Myślałam, że przyjechałaś na wakacje.
Kathleen starała się nie być złośliwa. Komputer był kolejnym namacalnym dowodem sukcesu Grace. I jej własnej porażki.
– Tak jest. Ale przecież będę musiała coś ze sobą robić w czasie, gdy ty będziesz w szkole. Gdyby samolot spóźnił się jeszcze dziesięć minut, skończyłabym rozdział. – Zerknęła na zegarek stwierdzając, że znowu stanął, ale natychmiast o tym zapomniała. – Naprawdę, Kath, to jest najwspanialsze morderstwo…
– Masz bagaże? – przerwała Kathleen, wiedząc, że Grace zaangażuje się w opowiadanie bez żadnego zachęcania.
– Mój kufer powinni dostarczyć do twojego domu najpóźniej do jutra.
Kufer był kolejną rzeczą, którą Kathleen uważała za nadmierną ekstrawagancję.
– Grace, kiedy zaczniesz używać walizek jak normalni ludzie?
Mijały właśnie miejsce odbioru bagażu, gdzie tłoczyli się rozgorączkowani pasażerowie gotowi się stratować nawzajem na widok znajomej walizki.
Wtedy, gdy piekło pokryje się lodem, pomyślała Grace w odpowiedzi, ale uśmiechnęła się tylko.
– Wyglądasz naprawdę świetnie. Ajak się czujesz?
– Nieźle. – I ponieważ była to jej siostra, Kathleen się rozluźniła. – Naprawdę lepiej.
– Lepiej ci się powodzi bez tego sukinsyna – powiedziała Grace, gdy przechodziły przez automatyczne drzwi. – Przykro mi to mówić, ponieważ wiem, że go kochałaś, ale to prawda.
Wiał silny północny wiatr, więc łatwo można było zapomnieć, że jest wiosna. Nad nimi nie ustawał ryk przylatujących i odlatujących samolotów. Grace zeszła z krawężnika, nie oglądając się na lewo ani prawo, i ruszyła w stronę parkingu.
– Jedyna radość, jaką wniósł do twojego życia, to Kevin. A właśnie, gdzie jest mój siostrzeniec? Miałam nadzieję, że przywieziesz go ze sobą.
Gdzieś w środku pojawił się bolesny cierń, ale tylko na chwilę. Serce Kathleen zawsze było w zgodzie z rozumem.
– Kevin jest z ojcem. Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli w ciągu roku szkolnego zostanie z Jonathanem.
– Co takiego? – Grace zatrzymała się na środku ulicy. Rozległ się klakson, ale ona nie zwróciła na niego uwagi. -Kathleen, chyba nie mówisz tego poważnie. Kevin ma dopiero sześć lat. Jemu potrzebna jest matka. Z Jonathanem ogląda na pewno programy publicystyczne zamiast Ulicy Sezamkowej.
– Decyzja została podjęta. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Grace znała to wyrażenie. Oznaczało ono, że Kathleen zamknęła się w sobie i nie powie już na ten temat ani słowa, dopóki się całkowicie nie uspokoi.
– W porządku.
Po drugiej stronie ulicy Grace zrównała się z siostrą i automatycznie dostosowała do jej kroku. Kathleen zawsze się śpieszyła. Grace lubiła chodzić spacerkiem.
– Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać.
– Wiem. – Kathleen zatrzymała się przy używanej toyocie. Rok temu jeździła mercedesem. Ale samochód był najmniej ważną rzeczą, jaką straciła. – Nie chciałam być dla ciebie niemiła, Grace. Po prostu muszę to odłożyć na jakiś czas. Już prawie doprowadziłam swoje życie do porządku.
Grace bez słowa położyła swoje pakunki na tylnym siedzeniu. Zdawała sobie sprawę, że ten używany samochód w żaden sposób nie odpowiada standardom, do których Kathleen przywykła przez lata małżeństwa, lecz znacznie bardziej niż zmiana sytuacji finansowej martwiło ją rozdrażnienie w głosie siostry. Pragnęła ją jakoś podnieść na duchu, ale wiedziała, że dla Kathleen współczucie będzie niemal równorzędne z litością.
– Rozmawiałaś z rodzicami?
– W zeszłym tygodniu. Mają się dobrze. – Kathleen wsiadła do samochodu i zapięła pasy. – Można by pomyśleć, że Phoenix jest prawdziwym rajem.
– Jeśli tylko są tam szczęśliwi.
Grace wyprostowała się w fotelu i po raz pierwszy od chwili przyjazdu rozejrzała się dookoła. National Airport. Stąd leciała w swoją pierwszą podróż samolotem. Osiem, nie, dobry Boże, prawie dziesięć lat temu. Była wtedy przerażona aż po koniuszki palców. To było takie świeże, niewinne uczucie. Prawie zapragnęła, by doświadczyć tego jeszcze raz.
Jestem coraz bardziej zniszczona życiem, pomyślała Grace. Zbyt dużo lotów. Zbyt wiele miast. Zbyt wielu ludzi. Teraz wróciła, była tylko kilka kilometrów od domu, w którym wy-
rosła, i siedziała obok swojej siostry. A jednak nie miała uczucia, jakby wracała do domu.
– Dlaczego wróciłaś do Waszyngtonu, Kath?
– Chciałam wydostać się z Kalifornii. A to było znajome miejsce.
– A nie chciałaś zostać bliżej syna? Mogłaś wyjechać? – Nie czas było o tym rozmawiać, Grace z trudem powstrzymywała się od zadawania pytań. – Praca w szkole Matki Boskiej Dobrej Nadziei. Też znajome miejsce, ale to musi być dziwne.
– Lubię tę pracę. Myślę, że atmosfera dyscypliny na zajęciach dobrze mi robi.
Wyjechała z parkingu z wyuczoną precyzją. W przegródce osłony przeciwsłonecznej tkwiło kilka odcinków na postoje krótkoterminowe i trzy jednorazówki. Grace zdała sobie sprawę, że Kathleen liczy się z każdym groszem.
– A twój dom, podoba ci się?
– Czynsz jest sensowny i to tylko piętnaście minut jazdy od szkoły.
Grace stłumiła westchnienie. Kathleen zawsze myślała takimi kategoriami.
– Spotykasz się z kimś?
– Nie. – Kathleen uśmiechnęła się lekko i włączyła się do ruchu. – Seks mnie nie interesuje.
Grace uniosła brwi.
– Seks interesuje każdego. Dlaczego twoim zdaniem to, co pisze Jackie Collins, zawsze się podoba? W każdym razie ja pisałam raczej o przyjaźni.
– Nie ma nikogo, z kim chciałabym być w tej chwili – odpowiedziała i położyła dłoń na ręce Grace. Było to szczytem czułości, jaką potrafiła okazać komukolwiek, oprócz swego męża i syna. – Z wyjątkiem ciebie. Naprawdę się cieszę, że jesteś.

 
Wesprzyj nas