Trzymający w napięciu thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się we współczesnym Wrocławiu.


LoveMłoda dziennikarka i autorka widmo, Ina Fischer wraca do swego mieszkania we Wrocławiu z krótkich londyńskich wakacji. Po bolesnym zderzeniu z rzeczywistością topi smutki w alkoholu.

Następnego dnia budzi się z dziwnym przeczuciem, które w wyniku splotu zdarzeń kieruje ją na stronę policyjnej bazy osób zaginionych.

Tak właśnie Ina dowiaduje się, że kilka dni wcześniej bez śladu zniknęła jej dawna szkolna koleżanka. Choć nigdy się szczególnie nie lubiły, Ina postanawia zająć się sprawą zaginionej kobiety, licząc, że w końcu uda się jej napisać duży artykuł pod swoim nazwiskiem i uwolni od ciężaru pracy na cudze konto.

Nie podejrzewa jednak, że to, czego się dowie, zarówno o byłych kolegach z liceum, jak i o samej sobie, poprowadzi ją o wiele dalej, niż z początku zakładała, a śledztwo, którego się podejmie, okaże się początkiem drogi wiodącej w mrok.

„LOVE” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się we współczesnym Wrocławiu. Wątki kryminalne i erotyczne równoważą się tu z warstwą obyczajową, a spoza intrygującej fabuły przeziera głębsze przesłanie.

Nadia Szagdaj
Love
… a bez niej tylko mrok
Wydawnictwo Bukowy Las
Premiera: 17 lutego 2016
kup książkę

Love


I

Ina otworzyła oczy. Rozmazany obraz pokoju leniwie wirował.
Znów je zamknęła, dodatkowo dociskając powieki dłońmi. Wzięła głęboki wdech i w tym samym momencie zalała ją kulminacyjna fala mdłości. Szybko usiadła. Bolesne ukłucie u podstawy czaszki sprawiło, że odruchowo syknęła. Poczuła pulsowanie w skroniach. Gdy po raz kolejny zdecydowała się zamrugać, w polu widzenia miała jedynie białe plamy. Postanowiła jeszcze chwilę poleżeć, żeby złapać kontakt z rzeczywistością. Powoli przypominała sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Kiedy wieczorem wysiadła z taksówki, która dowiozła ją pod dom z lotniska, ogarnął ją nieopisany żal. Jak zawsze, gdy opuszczała mieszkającą w Londynie siostrę.
A może raczej Londyn, w którym od wielu lat mieszkała Dominika? Czyżby tęskniła i za nią, i za tym uzależniającym miastem? Wiedziała, że przez kilka najbliższych miesięcy będzie jej brakowało snującego się po jego zakątkach smrodu, wszechogarniającego hałasu i siąpiącego z nieba deszczu, który tylko czasem, na krótką chwilę, ustępował blademu słońcu. Jednym słowem – niepowtarzalnej atmosfery starego Londynu wyzierającego spod cienia szklanych wież. Stolicy tradycji i humoru. Najbardziej miało jej brakować europejskości, możliwości, jakie dawał Zachód. Bo tu, w jej ukochanym Wrocławiu, nieśmiertelny zaścianek łypał zewsząd kaprawym okiem, tkwił w umysłach nawet tych szczęściarzy, którym udało się wdrapać na okazalszy stołek. Coś o tym wiedziała. Obracała się bowiem w świecie ludzi, którzy robili karierę na braku talentu.
Kiedy w końcu dotarła z bagażami na górę i po dłuższej nieobecności weszła do swego skromnego mieszkania w bloku z wielkiej płyty sąsiadującym z hałaśliwym akademikiem, jak zawsze po powrocie z Londynu odczuła gwałtowną potrzebę poużalania się nad swoją niedolą. W takich sytuacjach najlepiej sprawdzał się alkohol. W domu znalazła tylko wódkę, której raczej nie pijała. Przypomniała sobie, że to pozostałość po urodzinach sprzed niemal pół roku. W towarzystwie swego odbicia w kuchennym oknie wypiła kilka drinków z sokiem pomidorowym. Kiedy się skończył, wlała w siebie resztkę czystej, nawet się przy tym nie krzywiąc. Przytrzymując się ścian, dotarła z kuchni do przechodniego salonu. Tam padła na kanapę niczym skonany maratończyk i niemal od razu zasnęła. Teraz, w świetle poranka, siedziała na tej samej kanapie we wczorajszym ubraniu, walcząc z nieopisanym bólem głowy. Dobrze, że w przypływie smutku nie postanowiła dorzucić do wieczornego menu papierosów, z którymi raz się rozstawała, raz znów schodziła, bo pewnie w tej chwili zamiast głębokich oddechów ćwiczyłaby zupełnie coś innego… dużo mniej odprężającego i – jakby to ująć – o wiele bardziej… wstrząsającego.
Poczekała, aż jej błędnik przywyknie do pionu. Wstała i pierwsze chwiejne kroki skierowała do kuchni. Usunęła wzmagające kaca pozostałości po jednoosobowej libacji i sięgnęła po tabletki, które miały ją szybko postawić na nogi. Przynajmniej taką miała nadzieję. Połknęła je w dwóch partiach. Z trudem przeszły przez jej wyschnięte gardło. Z bólu zmarszczyła brwi. Musiała jak najszybciej pozbyć się trucizny z organizmu. Gdy jeszcze miała etat w gazecie, zanim objęła ją redukcja, napisała artykuł o zatruciu alkoholowym. Wiele o tym wiedziała, przynajmniej w teorii. Dzisiaj pewnie nie sprzedałaby nawet takich porad. To kolejny dobry powód, by się upić. Zawód dziennikarza miał być jak najlepszy kochanek – pasjonujący i pełen niespodzianek, ale i stateczny, kiedy trzeba, dający szczęście i przynoszący pieniądze. Tymczasem okazał się zdradziecki i niepewny, w dodatku nudnawy, szczególnie w tej branży, do której trafiła zupełnym przypadkiem. Jej marzeniem było dziennikarstwo śledcze. Sprawy dziejące się w niebezpiecznych zakątkach miasta, w świecie podziemi i kryminału, którym rządzą kontrowersyjni biznesmani, politycy i gangsterzy, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem. Ale żaden z tematów, które trafiały w jej ręce, nie wzniósł się ponad drobne przekręty, porachunki nic nieznaczących cwaniaczków w lokalnych władzach gminnych czy machlojki na poziomie… akademika, przy którym mieszkała.
Ostatecznie dla pieniędzy dzięki znajomościom wylądowała w kolorowym szmatławcu, walcząc o wywiady z gwiazdami show-biznesu lub radząc nieporadnym życiowo czytelniczkom, jak zlikwidować skutki kaca. Mimo że po jakimś czasie musiała odejść z redakcji, wciąż nieźle zarabiała. Zawdzięczała to wrodzonej łatwości nawiązywania kontaktów. Dzięki niej wyrobiła sobie mocną pozycję w światku gasnących celebrytów, chcących od czasu do czasu wywołać wokół siebie mały skandal (lub ów skandal załagodzić). Takie tematy nieźle się sprzedawały, na czym jej bardzo zależało, zwłaszcza odkąd została freelancerką. Ale marzenie o prawdziwym dziennikarstwie w pewnym momencie przeobraziło się w palącą ranę, niemożliwą do zaleczenia.
Ina wciąż poszukiwała tematu, którym mogłaby się zająć, ale prozaiczna potrzeba zarabiania na życie utrudniała jej dążenie do celu. W końcu dostała propozycję, która mogła na jakiś czas uwolnić ją od wiecznej pogoni za pieniędzmi. Dwa tygodnie przed podróżą do Londynu ukazała się jej debiutancka książka. Problem polegał na tym, że opublikowano ją pod nazwiskiem Anki Pasiecznik, gwiazdki mającej swoje pięć minut, dla której ją napisała. Nigdy nie przypuszczała, że rola autora widmo niesie za sobą tak ogromny ciężar emocjonalny, depresję i niemal fizyczny ból. Miała więc kolejny ważny powód do zapicia smutków. Od tygodnia celebrytka święciła triumfy pośród dziesięciu najpopularniejszych pisarzy w Polsce… Pisarzy! A nie umiała porządnie sklecić nawet jednego zdania! Nagrywając z nią rozmowy, Ina wielokrotnie zastanawiała się, czy dobrze ją rozumie. Ciekawe, czy wschodząca gwiazda literatury chociaż przeczytała tę swoją kłamliwą autobiografię? W końcu niemal codziennie udzielała wywiadów na temat książki. A gdyby tak na okładce zamieszczono informację: „Autorstwa Inezy Fisher”? Czy wtedy ktoś w ogóle by ją kupił? Nie! Bo przecież chodziło o to, że napisała ją ta Pasiecznik. To właśnie była prawdziwa sensacja! Oprócz tego wszystkiego, co kazała o sobie napisać, oczywiście. Oprócz zbieraniny naciąganych faktów i wierutnych kłamstw…
Ina wróciła do salonu. Za zamkniętymi przesuwnymi drzwiami w niewielkiej nyży stało jej łóżko. Niemal słyszała, jak do niej tęsknie szepcze. Musiała się jednak pozbierać. Uważała, że dzień jest po to, by działać, a nie po to, by go przesypiać. Piła kolejną szklankę wody. Zaczęła wypłukiwanie trucizny. Musiała wrócić do punktu wyjścia. Do momentu, w którym siedziała przed komputerem i przeszukiwała Internet w celu znalezienia tematu życia. Takiego, który uczyni z niej prawdziwą dziennikarkę. Do tego potrzebowała jasnego umysłu. Mimowolnie przywołała wspomnienie o Londynie. Lecz nie wieżowców, Tower czy London Bridge, tylko małego wiktoriańskiego domku w bliźniaczej zabudowie na cichej uliczce w Bromley, gdzie mieszkała jej siostra z narzeczonym. W słoneczne dni Ina lubiła przesiadywać na schodku przed drzwiami z kubkiem wystygłej kawy, chłonąc spokój Liddon Road. Dzięki tym chwilom udało jej się zapomnieć o zmartwieniach.
Jednak stres dopadł ją, gdy tylko wysiadła z samolotu. Jakby stęskniony czekał na nią na lotnisku z tabliczką, na której wypisano jej imię i nazwisko…
Sięgnęła po pilota do telewizora. Chwilę potem zawahała się i odłożyła go na stół. Czasem zwyczajnie nie miała siły patrzeć na kolegów po fachu. Głośno przyznawała (choć tylko sama przed sobą, ale zawsze), że zazdrości im stałych posad, choć i te przecież nie do końca były pewne. Nachyliła się, by przesunąć pilota na środek blatu, w bezpiecznej odległości od kanapy. Tak, by już jej nie kusił. Gdy schyliła głowę, poczuła przeszywający ból w skroni. I wtedy właśnie przypomniała sobie swój sen. Kac wypchnął go z jej wspomnień, ale w miarę jak ustępował, pamięć powracała. Moment odzyskania pełnej świadomości poprzedziło nagłe i niejasne uczucie niepokoju, które już po chwili zmaterializowało się w obrazach składających się pomału w niepokojącą całość. Śniła o siostrze. To normalne, skoro nie tak dawno się z nią rozstała. Co to było? Zły sen…
A tak się pięknie zapowiadał. Dominika jechała na białym koniu w promieniach ciepłego słońca. Wiatr spod kopyt unosił w górę tumany czerwonych liści. Wyraźnie pamiętała boczne światło, które przydawało całej scenie baśniowości. Nagle Ina straciła Dominikę z oczu. Nie wiedziała, co się z nią stało. Siostra zniknęła. Ina pamiętała swoje przerażenie i rozpacz. Może nawet płakała przez sen? Najgorszy w koszmarze był wyraz twarzy Jima, narzeczonego Dominiki.
Na jego wspomnienie serce Iny zabiło mocniej. Rzadko w ogóle coś śniła. Nic dziwnego, że zapamiętała tę sugestywną wizję. Chwyciła za telefon i wybrała numer siostry.
– Ina? – W słuchawce usłyszała zachrypnięty głos. – Jeszcze śpimy… – jęknęła Dominika.
– Słuchaj, śniło mi się coś okropnego – zaczęła z przejęciem Ina, szczęśliwa, że słyszy siostrę.
– Błagam cię, jest ósma, a ty mi tu mówisz o jakimś… śnie…
– Dziewiąta.
– U mnie ósma – zaznaczyła siostra. – Zresztą bez względu na różnicę czasu i u mnie, i u ciebie jest sobota rano. – Słychać było, że Dominika dopiero się obudziła.
– Muszę ci opowiedzieć – nalegała Ina. Słowa z trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło. Ostatni raz tak realistyczny sen miała chyba jeszcze jako nastolatka.
– Mówiłam ci już, znajdź sobie psychoterapeutę.
– Dzięki – odparła urażona Ina. Przez cały swój pobyt w Londynie, próbując się zwierzyć siostrze z problemów, słyszała, że ma sobie znaleźć psychologa. – Ja się o ciebie martwię, a ty mnie wysyłasz do lekarza od czubków?
– Psychoterapeuta to nie psychiatra, tylko osoba, której się wygadasz.
– Przecież ty jesteś psychoterapeutką. Nie mogę wygadać się tobie? – zapytała Ina.
– Już ci tłumaczyłam. Nie mogę prowadzić twojej terapii. – Dominika mówiła spokojnie, choć Ina wyczuwała narastające w jej głosie zniecierpliwienie.
– Chcę tylko opowiedzieć ci swój sen! – uniosła się. – Był taki straszny. I o tobie…
– Piłaś coś wczoraj? Mogłabym przysiąc, że czuję twój oddech po tej stronie słuchawki.
– Jakie to ma znaczenie? – odparła zaczepnie Ina. Nie czuła się winna. W końcu człowiek może się od czasu do czasu upodlić.
– No wiesz, ja nie mam snów po pijaku. Może to atak paniki? W końcu boisz się latać… – Dominika chyba jednak zaczęła ją analizować.
– Wczoraj nawet mi się podobało – odpowiedziała przekornie Ina.
– W takim razie chodzi o nasz ślub – stwierdziła siostra.
– A co tu ma do rzeczy wasz ślub?
– Boisz się o mnie. To normalne…
– Przecież ślub będzie dopiero za rok! – Ina złapała się za głowę. Analiza okazała się nie tyle mało trafna, ile zupełnie nieprawdopodobna.
– Tak bywa. Podświadomość płata nam figle.
– Nie wpadłabym na to… – Ina skwitowała wypowiedź siostry z nieukrywanym przekąsem.
– W takim razie idź do wróżki, jeśli się z tym nie zgadzasz. Może masz dar jasnowidzenia? – Dominika wyraźnie się obruszyła.
– Nie to miałam na myśli…
– A co?
– Nie myślałam… że to takie proste! – tłumaczyła się Ina. Uznała, że nie będzie dążyć do kłótni. I tak swego czasu zbyt często popadała w konflikty z siostrą.
– Tak, właśnie tak. Człowiek to prosty twór z nieskomplikowanymi odruchami. To dotyczy także ciebie, nie łudź się. Jak twoja książka?
– Moja, ale nie moja? – Ina niemal o niej zapomniała, lecz siostra przywróciła natrętną myśl do życia.
– Swoje na niej zarobiłaś i choćby z tego faktu powinnaś się cieszyć. – Dominika w roli terapeutki stawała się irytująca, w każdym razie dla Iny. Właśnie przez taki subiektywizm i osobiste podejście nie mogła prowadzić terapii dla swojej rodziny i bliskich. Jeszcze chwila rozmowy, a Ina cisnęłaby telefonem o podłogę. Co to za terapia? Wstrząsowa?
– Nie mam z czego – odpowiedziała cicho.
– Spróbuj sobie wyobrazić, że szklanka jest jednak w połowie pełna. A problemy wsadź do najbliższego pociągu i…
– Pozwól im odjechać – dokończyła za siostrę Ina. – Wiem, już mi to mówiłaś.
– Głowa do góry.
– Dzięki – odparła i wyłączyła telefon. Wstała z kanapy i człapiąc, ruszyła do kuchni. Przeczesała krótkie włosy i potarła spierzchnięte usta. Alkohol wciąż walczył o miejsce w jej ciele. Zamiast wyciągnąć z lodówki coś do zjedzenia Ina stanęła przy oknie. Stąd miała widok na jeden z bardziej ruchliwych placów miasta. Zapatrzyła się na przejeżdżające w dole samochody. Czy naprawdę powinna się czuć wyróżniona z tego powodu, że ktoś wyrabia sobie nazwisko na jej książce?
Wstawiła wodę na kawę. Nie pierwszy raz miała złudne wrażenie, że filiżanka espresso pogoni kaca precz. Sporządziła mocny napar i usiadła przy stole. Sięgnęła po telefon. Zwykle mówiła, że trzyma w nim całe swoje życie, od wypełnionego po brzegi kalendarza po znajomych: tych, których chciała znać, i tych, których po prostu powinna. Otworzyła stronę z wiadomościami. Musiała się przecież dowiedzieć, co słychać w kraju, skoro już nie miała ochoty na telewizję. Przeczytała kilka najważniejszych newsów. Od dawna twierdziła, że serwisy informacyjne karmią masy tragedią, bo ta smakuje najlepiej. Zaginięcie samolotu, epidemia eboli, morderstwa, machloje, zatrucia gazem… Wszystko prezentowało się niezwykle atrakcyjnie. Szczególnie w czasach, gdy publiczne egzekucje przeszły do historii. Człowiek od zawsze garnął się do cudzego nieszczęścia jak pszczoła do miodu. I pomyśleć, że to ona mogła być autorką jednego z tych artykułów. Zapewne wtedy tak bardzo by jej to nie bulwersowało. Cóż, obłuda zawsze przemawia z ręką na sercu…
Upiła łyk kawy. Gorący napój poparzył jej gardło. Przytknęła palce do ust. Łzy napłynęły jej do oczu. Poderwała się z kuchennego taboretu i odkręciła wodę w kranie. Uformowała z dłoni koszyczek i napełniła go zimnym płynem. Wypiła go, po czym przepłukała twarz. Wyprostowała się. Kilka kropel kapnęło jej za dekolt. Stała tak przez chwilę, patrząc tępo przed siebie.
– Świetnie… fantastycznie… – podsumowała pod nosem swój poranek. Usiadła z powrotem przy stole. Znów powrócił do niej sen. Przypomniała sobie strach, który czuła. Rzekomy wytwór podświadomości. – Jasne… – ponownie mruknęła do siebie, komentując słowa siostry. Wróciła do wiadomości, z których na pierwszy plan wysuwała się informacja o tragicznym bilansie pierwszego tygodnia września na polskich drogach. Pod zdjęciem rzecznika prasowego policji przeczytała:

Policja apeluje, by kierowcy zgłaszali nieodpowiedzialne
i niebezpieczne zachowania użytkowników dróg.

– Och, tak. Chętnie zgłoszę. Wystarczy, że wyjrzę przez okno – odparła na ten apel, myśląc o placu, na który jeszcze przed chwilą patrzyła. Weszła na stronę komendy policji przekonana, że nie znajdzie tam ani kontaktu, ani nawet wskazówki dla osób chcących zameldować zagrożenie na drodze. Już widziała siebie debiutującą w poważnym dziennikarstwie artykułem o zaniedbaniach ze strony organów ścigania. W końcu każdy temat mógł być tym wielkim. Zaczęła więc systematycznie przeszukiwać witrynę. Ale poza ogólnymi danymi kontaktowymi nie znalazła żadnej specjalnej skrzynki na zgłoszenia tego typu. Czyli wszystko pakują do jednego worka, a potem twierdzą, że znajdą i przeczytają każdy uprzejmy donos, zupełnie jak Święty Mikołaj listy od grzecznych dzieci? Spróbowała jeszcze od innej strony. Zaczęła wpisywać wybrane hasła w wyszukiwarkę.
„Zgłoszenie”, „niebezpieczeństwo na drodze”, „utrudnienia”, „wypadek”, „serwis”, „kontakt”, „policja”… I nic. Wciąż na pierwszym miejscu wyświetlał się tylko artykuł ze zdjęciem rzecznika prasowego. Siła czwartej władzy – jest artykuł, jest temat. Ina spróbowała po raz ostatni. Tym razem jednak rezultat sprawił, że zamarła. Odpowiednio wpisana kombinacja słów spowodowała, że na ekranie jej komputera ukazało się niewielkie ogłoszenie sprzed tygodnia.

Policja poszukuje zaginionej trzydziestoletniej psycholog Agnieszki Rutkowskiej. Zniknięcie kobiety zgłosili jej współpracownicy po tym, jak nie zjawiła się rano w pracy. Ostatnio widziano ją w okolicach domu handlowego przy ulicy Podwale. W imieniu rodziny zaginionej policja apeluje do wszystkich, którzy mogli mieć z nią kontakt, o zgłaszanie się do Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Każda wskazówka może być cenna.

Ina wpatrywała się w zdjęcie.
„Czy to możliwe?” – pomyślała. Z fotografii spoglądała na nią jej dawna koleżanka z klasy. Nigdy za sobą nie przepadały, a przynajmniej Ina unikała Agnieszki, oczywiście nie bez powodu. Pamiętała ją jako dziewczynę pretensjonalną, oziębłą i wyrachowaną, która lubiła się wywyższać. Błyskawicznie osądzała innych, lecz sama nigdy nie widziała swoich wad. Szydziła z Iny za specyficzny sposób ubierania się czy górnolotne wypowiedzi. Uwielbiała również rządzić, a Ina od zawsze miała awersję do szefów. Pewnie między innymi dlatego skończyła jako freelancerka. Agnieszka na zdjęciu w Internecie miała wyprostowane, starannie ułożone włosy i lekko się uśmiechała. Ubrana była w beżowy golf, a na jej palcu tkwił tandetny różowy pierścionek z jakimś napisem. Aby potwierdzić wyczytaną informację, Ina odwiedziła jeszcze policyjną stronę z bazą osób zaginionych.
Niemal od razu znalazła wpis: „Agnieszka Rutkowska, data zaginięcia: 30.08.2014”.

 
Wesprzyj nas