Debiutancka powieść Rosamund Lupton – wnikliwa analiza rozpaczy i poczucia winy połączona z precyzyjnie skonstruowaną intrygą.


SiostraBeatrice musi zmierzyć się z potworną prawdą: po wielu godzinach poszukiwań odnaleziono ciało jej ukochanej młodszej siostry Tess. Policja, przyjaciele, a nawet matka są przekonani, że Tess popełniła samobójstwo.

Beatrice wie, że to niemożliwe. Postanawia sama rozwikłać mroczną zagadkę, lecz prawda, którą stopniowo odkrywa, okazuje się bardziej bulwersująca od najgorszych podejrzeń…

***

W swojej debiutanckiej powieści Lupton dochowała wierności wymogom gatunku, unikając jednocześnie pułapek banału i kiczu.
Independent

Zdumiewająca od pierwszej do ostatniej strony. To najbardziej ekscytujący debiutancki thriller, jaki czytałem od lat. Obfituje w napięcie oraz liczne i szybkie zwroty akcji, a ponadto jest tak wzruszający, że do oczu napływają łzy. Powieść napisana z mocą i rozmachem młodej Daphne du Maurier jest wręcz niewiarygodnie dobra i zwiastuje pojawienie się nowego, na wskroś oryginalnego talentu .
Daily Mail

Rosamund Lupton – angielska pisarka (ur. 1964), zadebiutowała w 2010 r. powieścią “Siostra”. W 2011 roku wydała “Potem”. Obie powieści stał się bestsellerami, wydano je w wielu krajach. Trzecią jej powieścią, właśnie wydaną w Polsce, jest Barwa ciszy.

Rosamund Lupton
Siostra
Przekład: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 17 lutego 2016
kup książkę

Siostra


ROZDZIAŁ 1


Niedziela, wieczór

Najdroższa Tess,
zrobiłabym wszystko, żeby być z Tobą teraz, w tej chwili, móc trzymać Cię za rękę, spojrzeć na Twoją twarz, słuchać Twojego głosu. Jak list może zastąpić doznania dotykowe, wzrokowe i węchowe — zapewniane nam przez receptory czuciowe, nerwy wzrokowe i wibrujące bębenki w uszach? Już wcześniej udawało nam się jednak wykorzystywać słowa jako pośredników, prawda? Gdy wyjechałam do szkoły z internatem i musiałyśmy zastąpić listami zabawy i śmiech, jak też wyznania czynione przyciszonym głosem. Nie pamiętam, co napisałam w pierwszym liście, ale przypominam sobie, że użyłam wybrakowanej układanki do tego, by unikać wścibskiego wzroku naszej wychowawczyni w internacie. (Dobrze się domyśliłam, że jej wewnętrzne dziecko, które chciałoby układać puzzle, dawno już umilkło). Pamiętam natomiast każde słowo Twojej odpowiedzi na moją tęsknotę. Miałaś siedem lat. Twoje pismo było niewidoczne do chwili, gdy podświetliłam papier latarką. Od tamtej pory dobroć kojarzy mi się z zapachem soku z cytryny.
Dziennikarze byliby zachwyceni tą opowiastką, ukazującą mnie jako detektywa od soku cytrynowego już w dzieciństwie i odzwierciedlającą to, jak zawsze byłyśmy sobie bliskie. Stoją teraz pod Twoim mieszkaniem, razem z kamerzystami i technikami dźwięku (twarze im się świecą, kurtki mają brudne, kable ciągną się po schodach i wplątują w balustradę). Tak, ta informacja wydaje się wyrwana z kontekstu, ale przecież muszę Ci to powiedzieć. Nie jestem pewna, jak poradzisz sobie z tą swoistą sławą, ale podejrzewam, że wyda Ci się to nieco zabawne. Takie „ha, ha”, i dziwnie śmieszne. Według mnie to jest tylko dziwnie śmieszne, ale nigdy nie podzielałam Twojego poczucia humoru, prawda?
— Dostałaś zakaz opuszczania terenu szkoły, to poważna sprawa -powiedziałam. – Następnym razem zostaniesz wyrzucona, to pewne, a mama ma dość spraw na głowie.
Przyłapano Cię na tym, że przemyciłaś do szkoły królika. Przejmowałam się rolą starszej siostry.
– To jest też odrobinę zabawne, nie sądzisz, Bee? – odrzekłaś. Ściągnęłaś usta w dzióbek, żeby się nie roześmiać. Skojarzyłaś mi się z butelką napoju energetycznego Lucozade, w której bąbelki zbierają się na górze i wreszcie muszą uciec na zewnątrz z sykiem i trzaskiem.
Już sama myśl o Twoim śmiechu dodaje mi odwagi i podchodzę do okna.
Rozpoznaję dziennikarza z satelitarnego kanału informacyjnego. Jestem przyzwyczajona do widoku jego twarzy spłaszczonej do dwóch wymiarów na ekranie plazmy w moim nowojorskim mieszkaniu i oto widzę go w naturalnych rozmiarach, z trójwymiarowym ciałem, jak stoi przy Chepstow Road i patrzy na mnie przez okno Twojej piwnicy. Mój palec szuka wyłącznika na pilocie telewizora; tym razem wystarczy zaciągnąć zasłony.
Teraz jest gorzej, niż gdy mogłam ich widzieć. Światła przebijają się przez zasłony, dźwięki uderzają w okna i ściany. Ich obecność kojarzy mi się z buldożerem, który mógłby rozbić ścianę pokoju. Nic dziwnego że prasę nazywa się prasą — jeśli to potrwa dłużej, zmiażdżą mnie. No dobrze, to było nieco dramatyczne. Ty byś pewnie wyszła i zaproponowała im kawę. Jak wiesz, łatwo się irytuję i zanadto cenię sobie prywatną przestrzeń. Pójdę do kuchni i spróbuję zapanować nad sytuacją.
Tutaj jest spokojniej. W tej ciszy mogę myśleć. Zabawne jest to, co mnie teraz zaskakuje. Zazwyczaj są to najmniejsze rzeczy. Na przykład wczoraj w gazecie napisano o tym, jak bliskie sobie byłyśmy jako siostry, ale nie wspomniano o różnicy wieku między nami. Może to już nie ma znaczenia, gdy jesteśmy dorosłe, ale kiedy byłyśmy dziećmi, ta różnica wydawała się rażąca. „Pięć lat to duża przepaść…”, mawiali ludzie, którzy nic o tym nie wiedzieli, a zawieszenie głosu na końcu zdania miało sugerować pytanie. Obie myślałyśmy o Leo i przepaści, którą on zostawił. Chociaż może lepiej by było mówić o pustce? Niemniej, nigdy tego nie powiedziałyśmy, prawda?
Za drzwiami tylnego wejścia słyszę dziennikarkę rozmawiającą przez komórkę. Zdaje się, że coś komuś dyktuje. Moje nazwisko mnie atakuje. „Arabella Beatrice Hemming”. Mama powiedziała, że nikt nigdy nie używał mojego pierwszego imienia, więc przypuszczam, że już od mego wczesnego dzieciństwa nikt nie wiedział, że jestem Arabellą — to imię ma tyle pętelek i zawijasów, gdy kaligrafuje się je czarnym tuszem; opisuje wszystkie dziewczęta zwane: Bella, Bell, Belle; to takie piękne możliwości. Lecz nie, ja od początku byłam Beatrice, rozsądną i nieozdobną Beatrice pisaną czcionką Times New Roman; nikt się za tym nie kryje. Tata wybrał imię Arabella zanim się urodziłam. Rzeczywistość musiała stanowić rozczarowanie.
Dziennikarka znowu jest w zasięgu słuchu. Chyba wykonuje kolejny telefon. Przeprasza, że pracuje do późna. Potrzebuję chwili, by dotarło do mnie, że to ja, Arabella Beatrice Hemming jestem tego przyczyną. Odruchowo mam ochotę wyjść i przeprosić ją, ale znasz mnie, zawsze jako pierwsza pędziłam do kuchni w chwili, kiedy mama zaczynała bębnić garnkami, co sygnalizowało jej gniew. Dziennikarka odchodzi. Nie słyszę słów, ale słucham tonu jej głosu — jest uspokajający, nieco defensywny, delikatny. Nagle się zmienia. Pewnie rozmawia z dzieckiem. Jej głos sączy się przez drzwi i okna, ogrzewając Twoje mieszkanie.
Może powinnam być uprzejma i powiedzieć jej, żeby poszła do domu. Twoja sprawa jest w toku, tak więc nie mogę im nic powiedzieć do zakończenia rozprawy. Jednakże ona, tak jak inni, wie już o tym. Oni nie chcą poznać faktów dotyczących Ciebie, im chodzi o emocje. Chcą, żebym zacisnęła dłonie, by mogli pokazać zbliżenie bielejących kostek. Chcą ujrzeć kilka łez wymykających się spod powiek i toczących się po policzkach, zostawiających za sobą smugę rozmazanego tuszu do rzęs. Tak więc zostaję w środku.
Dziennikarze i ich świta techników wreszcie odeszli. Linia papierosowego popiołu na schodach zaznacza, jak daleko sięgała ich fala; niedopałki powciskali w doniczki z Twoimi żonkilami. Jutro wystawię popielniczki. Prawdę powiedziawszy, niektórych z nich źle oceniłam. Troje przeprosiło za najście, a kamerzysta dał mi nawet chryzantemy kupione w sklepie na rogu. Wiem, że nigdy ich nie lubiłaś.
– Są rdzawoczerwone, jak szkolne mundurki, albo jesiennobrązowe, nawet wiosną – powiedziałaś z uśmiechem, drocząc się ze mną w związku z tym, że cenię te kwiaty za ich regularność i trwałość.
– Często mają jaskrawe kolory – odpowiedziałam bez uśmiechu.
– Krzykliwe. Uprawia się je, żeby rozjaśniały betonowe podjazdy przed garażami.
Te marniejące kwiaty to łodyżki nieoczekiwanej uprzejmości, bukiet współczucia równie zaskakującego, jak pierwiosnki na krawędzi autostrady.
Kamerzysta od chryzantem poinformował mnie, że tego wieczoru o 22.00 w wiadomościach pokazany zostanie „specjalny” reportaż o Tobie. Właśnie zadzwoniłam do mamy, żeby jej o tym powiedzieć. Mam wrażenie, że w jakiś dziwny, matczyny sposób jest dumna z tego, ile uwagi Ci się poświęca. A będzie jej jeszcze więcej. Dźwiękowcy mówili, że jutro będą tu zagraniczne media. Zabawne — tak dziwnie zabawne — jest to, że kiedy próbowałam powiedzieć o tym ludziom kilka miesięcy temu, nikt nie chciał słuchać.

Poniedziałek, popołudnie

Zdaje się, że teraz wszyscy chcą słuchać — prasa, policja, prawnicy. Długopisy skrobią papier, głowy są pochylone do przodu, dyktafony buczą. Dzisiaj po południu składam zeznania jako świadek w obecności prawnika z prokuratury; trwają przygotowania do rozprawy, która odbędzie się za cztery miesiące. Usłyszałam, że moje oświadczenie jest „niezmiernie ważne” dla prokuratury, bo jestem jedyną osobą, która „zna całą historię”.
Pan Wright, prawnik, który słucha moich zeznań, siedzi naprzeciwko. Sądzę, że jest przed czterdziestką, ale może być młodszy; po prostu jego twarz może odzwierciedlać to, że był narażony na słuchanie zbyt wielu historii takich jak moja. Jest skupiony i pochyla się subtelnie w moją stronę, zachęcając do zwierzeń. Myślę sobie, że jest dobrym słuchaczem, ale jakim jest człowiekiem?
— Jeśli pani może — odzywa się — chciałbym usłyszeć wszystko od początku. Później zdecyduję, co ma związek ze sprawą.
Kręcę głową.
— Nie jestem pewna, co jest początkiem.
— Może chwila, w której zorientowała się pani, że coś jest nie tak?
Zauważam, że ma na sobie włoską lnianą koszulę i okropny, wzorzysty, poliestrowy krawat — jedna osoba nie mogła wybrać obu tych rzeczy. Jedna z nich musi być prezentem. Jeżeli krawat, to człowiek ten jest bardzo miły, skoro go nosi. Nie jestem pewna, czy Ci o tym mówiłam, ale mój umysł ma skłonność do błądzenia, kiedy nie chce myśleć na bieżący temat.
Podnoszę wzrok i napotykam jego spojrzenie.
— To było wtedy, kiedy mama zadzwoniła i powiedziała, że ona zniknęła.

*

Byliśmy w trakcie podejmowania gości przy niedzielnym lunchu. Jedzenie pochodzące z pobliskich delikatesów było bardzo nowojorskie — stylowe i bezosobowe. To samo można powiedzieć o naszym mieszkaniu, meblach i związku — nic nie miało charakteru domowego. Wielkie Jabłko* bez gniazda nasiennego. Wiem, że zaskakuje Cię ta zmiana frontu, ale rozmowa na temat mojego życia w Nowym Jorku może poczekać.

* „The Big Apple” — tak nowojorczycy nazywają swoje miasto (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Tego ranka wróciliśmy z „romantycznego zimowego wyjazdu” do domku w Maine, gdzie świętowaliśmy mój awans na stanowisko dyrektora Działu Obsługi Klienta. Todd z przyjemnością raczył gości opowieścią o naszej wpadce.
— Nie liczyliśmy na jacuzzi, ale prysznic z ciepłą wodą by nie zaszkodził, podobnie jak telefon stacjonarny. Nawet nie mogliśmy korzystać z telefonów komórkowych, bo nasz operator nie ma tam nadajnika.
— To był spontaniczny wyjazd? — zapytała Sarah z niedowierzaniem.
Jak wiesz, Todd i ja nigdy nie uchodziliśmy za spontanicznych. Mąż Sary, Mark, spojrzał na nią nad stołem.
— Kochanie.
Rzuciła mu spojrzenie.
— Nienawidzę tego „kochanie”. To jest odpowiednik „zamknij się”, czyż nie?
Polubiłabyś Sarę. Może dlatego się przyjaźnimy. Od samego początku kojarzy mi się z Tobą.
— Kiedy ostatnio kłóciliście się z Beatrice? — zwróciła się do Todda.
— Żadne z nas nie lubi robić przedstawień — odpowiedział, wyraźnie próbując zakończyć tę rozmowę.
Jednak Sarah nie zniechęca się łatwo.
— Więc nie potrafisz się też czymś przejąć.
Zapadło kłopotliwe milczenie, które grzecznie przerwałam pytaniem:
— Czy ktoś napije się kawy lub ziołowej herbaty?
W kuchni wrzuciłam ziarna kawy do młynka. To było jedyne gotowanie, jakim się zajęłam podczas tego spotkania. Sarah przyszła za mną, skruszona.
— Przepraszam, Beatrice.
— Nie szkodzi.
Byłam idealną gospodynią, uśmiechałam się, wygładzałam powierzchnię kawy, mieliłam ją.
— Mark pije kawę czarną, czy z mlekiem?
— Z mlekiem. Też już się razem nie śmiejemy — oznajmiła, siadając na blacie i wymachując nogami. — A jeśli chodzi o seks…
Włączyłam młynek, w nadziei, że hałas ją uciszy. Przekrzyczała go.
— A jak jest z tobą i Toddem?
— W porządku, dziękuję — odpowiedziałam, przekładając zmieloną kawę do ekspresu za siedemset dolarów.
— Nadal się śmiejecie i bzykacie?
Otworzyłam kasetkę z łyżeczkami do kawy z lat trzydziestych dwudziestego wieku. Każda miała inny kolor emalii, która wyglądała jak roztopione cukierki.
— Kupiliśmy je na targu staroci w ubiegłą niedzielę.
— Zmieniasz temat, Beatrice.
Ty zrozumiałaś, że nie zmieniam tematu. W niedzielny ranek, kiedy inne pary zostają w łóżku i kochają się, my byliśmy na zakupach na targu staroci. Zawsze lepiej się odnajdowaliśmy na zakupach, niż w sypialni. Sądziłam, że zapełnienie naszego mieszkania przedmiotami, które razem wybieraliśmy, stworzy naszą wspólną przyszłość. Już słyszę, jak się ze mną droczysz, że nawet imbryk do herbaty Clarice Cliff* nie jest substytutem seksu, jednak dla mnie był to dobry, bezpieczniejszy układ.

* Sławna angielska artystka zajmująca się ceramiką przemysłową, aktywna w latach 1922 — 1963.

Zadzwonił telefon. Sarah go zignorowała.
— Seks i śmiech. Podstawa każdego związku.
— Powinnam odebrać.
— Jak myślisz, kiedy należałoby odłączyć sztuczne podtrzymywanie przy życiu?
— Naprawdę powinnam odebrać.
— Kiedy należy zrezygnować ze wspólnego kredytu hipotecznego, rachunku bankowego i przyjaciół?
Podniosłam słuchawkę, zadowolona, że mam wymówkę, by przerwać tę rozmowę.
— Halo?
— Beatrice? Mówi mama.
Nie było Cię od czterech dni.

Nie pamiętam, jak się pakowałam, natomiast pamiętam, że Todd przyszedł do mnie, gdy zamknęłam walizkę. Odwróciłam się do niego.
— O której lecę?
— Do jutra nie ma nic wolnego.
— Ale ja muszę lecieć teraz.
Nie pokazałaś się w pracy od poprzedniej niedzieli. Szefowa próbowała się do Ciebie dodzwonić, ale zgłaszała się wyłącznie automatyczna sekretarka. Była u Ciebie, ale nikogo nie zastała. Nikt nie wiedział, co z Tobą. Szukała Cię już policja.
— Możesz zawieźć mnie na lotnisko? Zgodzę się na każdy lot.
— Zadzwonię po taksówkę — odpowiedział.
Wypił wcześniej dwa kieliszki wina. Ceniłam go za jego ostrożność.

*

Naturalnie pan Wright nie słyszy nic z tego. Mówię mu, że mama zadzwoniła 26 stycznia o 15.30 czasu nowojorskiego i powiedziała, że zaginęłaś. Podobnie jak Ciebie, interesuje go ogólny obraz, a nie szczegóły. Nawet gdy byłaś dzieckiem, twoje rysunki były ogromne, wylewały się poza krawędzie kartki. Ja natomiast rysowałam uważnie, wykorzystując ołówek, linijkę i gumkę. Później malowałaś abstrakcyjne płótna, wyrażając prawdę w śmiałych plamach żywych barw, podczas gdy ja byłam doskonale dopasowana do mojej pracy w korporacyjnym wzorcu dobierającym każdy kolor na świecie do wzornika. Nie mam Twojego talentu do zamaszystych pociągnięć pędzla, dlatego opowiem tę historię za pomocą szczegółowych punkcików. Mam nadzieję, że podobnie jak na pointylistycznym obrazie, kropki ułożą się w całość, i gdy dzieło będzie gotowe, zrozumiemy, co się stało i dlaczego.
— Zatem do czasu telefonu mamy nie miała pani pojęcia, że jest jakiś problem? — pyta pan Wright.
Rozpoznaję znaną mi, wywołującą mdłości falę poczucia winy.
— Nie. Na nic nie zwróciłam uwagi.

*

Podróżowałam pierwszą klasą. Tylko takie miejsce było wolne. Gdy lecieliśmy pośród chmur, wyobrażałam sobie, jak daję Ci reprymendę, że każesz mi przez to przechodzić. Zmuszałam Cię do obiecania mi, że już nigdy nie wytniesz takiego numeru. Przypomniałam, że niebawem zostaniesz matką i nastał już czas, żebyś zaczęła zachowywać się jak dorosła osoba.
— „Starsza siostra” nie musi być nazwą posady, Bee.
W związku z czym prawiłam Ci wówczas kazanie? To mogła być jedna z wielu rzeczy; problem w tym, że zawsze postrzegałam rolę starszej siostry w kategoriach pracy, stanowiska, na które się idealnie nadaję. I gdy leciałam, by Cię znaleźć, bo przecież tak się stanie (szukanie Cię stanowi jeden z moich podstawowych obowiązków), pocieszałam się znanym mi scenariuszem, w którym byłam lepszą, dojrzalszą, starszą siostrą prawiącą morały lekkomyślnej, nieodpowiedzialnej dziewczynie, która powinna się już lepiej zachowywać.
Samolot zaczął podchodzić do lądowania na Heathrow. Pod nami rozciągał się Zachodni Londyn, nieco ukryty pod śniegiem. Zapaliło się światełko nakazujące zapiąć pasy. Wtedy umówiłam się z Bogiem, że zrobię wszystko, jeśli znajdziemy Cię całą i bezpieczną. Poszłabym na układ z diabłem, gdyby złożył mi propozycję.
Kiedy samolot uderzył niezgrabnie o pas, moje wyimaginowane rozdrażnienie ustąpiło mdlącemu lękowi. Bóg stał się bohaterem z dziecięcych bajek. Moja moc starszej siostry skurczyła się do rozmiarów bezsilności. Przypomniały mi się odczucia związane ze śmiercią Leo. Poczułam się dogłębnie nieszczęśliwa. Nie mogłam utracić i Ciebie.

 
Wesprzyj nas