Anita Amirrezvani po mistrzowsku snuje tę na poły baśniową historię, zapełniając ją wyrazistymi, pełnymi odwagi i pasji, postaciami, które pałają żywą rządzą władzy i zrobią wszystko, by ją zdobyć.


Równa słońcuPasjonująca opowieść o politycznych knowaniach i niezwykłej więzi pomiędzy księżniczką Pari Khan Khanoom i eunuchem.

Legendarne kobiety – od Anny Boleyn, poprzez Elżbietę, aż po Marię Królową Szkotów – które zmieniały bieg historii na dworze królewskim szesnastowiecznej Anglii, zostały dostrzeżone i docenione w dokumentach historycznych i literaturze.

Niewielu jednak wie o kobietach sprawujących władzę w świecie muzułmańskim, które zawiązywały sojusze, udzielały rad władcom, lobbowały na rzecz zwiększenia władzy swoich synów lub samodzielnie sprawowały rządy.

Anita Amirrezvani w swojej kunsztownej opowieści o władzy, lojalności i miłości przywraca naszej pamięci jedną z takich kobiet, księżniczkę Pari Khan Khanoom Safavi.

Iran w 1576 roku jest państwem bogatym i olśniewającym urodą. Gdy jednak szach umiera, nie wyznaczywszy następcy tronu, dwór pogrąża się w chaosie. Księżniczka Pari, córka i protegowana szacha, wie więcej o zasadach funkcjonowania państwa niż ktokolwiek inny, ale starania księżniczki, by zaprowadzić porządek po niespodziewanej śmierci ojca wywołują kolejne spory i urazy.

Pari i jej najbliższy doradca Javaher, eunuch rządzący haremem równie sprawnie jak światem poza murami pałacu, są w posiadaniu informacji o istnieniu skomplikowanej siatki dworskich powiązań i intryg, ta wiedza nada walce o władzę prawdziwie epicki wymiar.

Anita Amirrezvani
Równa słońcu
Przekład: Maria Gębicka-Frąc
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 10 lutego 2016
kup książkę

Równa słońcu


PROLOG

Przysięgam na święty Koran, że nigdy nie było drugiej takiej kobiety jak Paricha-chanom. Księżniczka z urodzenia, strateg w wieku czternastu lat, niezrównana łuczniczka i obrończyni prostytutek, hojnie rozdzielająca jałmużnę; porywcza, ale o nienagannych manierach; poetka o niepospolitej gracji, najbardziej zaufana doradczyni szacha i przywódczyni mężczyzn. Czy przesadzam, tak jak nadworny kronikarz, który pisze kwieciste panegiryki na cześć swojego pana, licząc na nagrodę w postaci szaty honorowej? Zapewniam was, że nie spodziewam się takiego daru, nie mam bowiem protektora.
Zmagałem się sam ze sobą, czy podjąć się napisania tej książki, ponieważ nie jestem ani biografem, ani historykiem. Pomimo wiążącego się z tym niebezpieczeństwa, ignorancja mężczyzn z mojego otoczenia zmusza mnie do wyłożenia prawdy o księżniczce. Jeśli zrezygnuję z tego zadania, jej dzieje zostaną przedstawione w nieprawdziwym świetle albo zniekształcone tak, by stać się narzędziem tych, którzy są u władzy. Nadworni kronikarze odnotowują jedynie najbardziej znane fakty: jak kobiety z rodziny królewskiej wiodły żołnierzy do bitwy, detronizowały szachów, zabijały swoich wrogów i pomagały synom zasiąść na tronie. Nie wolno im bezpośrednio obserwować ich życia, dlatego muszą polegać na plotkach i własnej pomysłowości.
Jako najbliższy sługa Pari nie tylko obserwowałem jej poczynania, ale też wypełniałem jej rozkazy. Zrozumiałem, że jeśli nie opiszę jej dziejów, po mojej śmierci zniknie wszystko, co o niej wiem. Muszę to czynić w największej tajemnicy. Jeśli ta książka wpadnie w ręce niepowołanego człowieka, mogę zostać zgładzony, ponieważ dopuściłem się potwornych czynów i popełniłem błędy, których wolałbym nie ujawniać – chociaż kto nie ma na sumieniu jednego bądź drugiego?
Człowiek z natury jest pełen wad. Jego uszy słyszą tylko to, co chcą usłyszeć, i tylko Bóg zna prawdę absolutną. Gdy się nad tym zastanowić, może lekko przesadzam, mówiąc, że Pari była jedyna w swoim rodzaju. Pochodziła z rodu, który wydał wiele dzielnych kobiet, poczynając od jej babki – Tadżlu-chanom Mousellu, która pomogła wynieść na tron swojego dziesięcioletniego syna – i ciotki Mahin-banu, która do śmierci doradzała Tahmaspowi. Gdy zmarła, ledwie czternastoletnia Pari okazała się na tyle mądra, że zajęła jej miejsce i panowała niepodzielnie jako doradca swojego ojca Tahmaspa, stojąc ponad jego żonami, aż do jego śmierci, która nastąpiła czternaście lat później. Dokonania Pari przyćmiły czyny jej poprzedniczek, a jej odwaga nie znała granic.
Kiedy o niej myślę, wspominam nie tylko jej siłę, ale również zamiłowanie do poezji. Sama poetka obsypywała srebrem poetów, których podziwiała, dzięki czemu mieli chleb i sól na swoich stołach. Przeczytała wszystkie klasyczne dzieła i obszerne fragmenty z nich znała na pamięć. Spośród uwielbianych przez nią tomów poezji wyróżnia się Szahname, czyli Księga królewska, w której wielki Ferdousi opisał namiętności i walki setek irańskich władców. W czasie, kiedy jej służyłem, jedna historia z tej wielkiej księgi – o uzurpatorze Zahhaku i bohaterze Kawem – kierowała naszymi myślami i poczynaniami, a nawet nawiedzała nasze sny tak często, że czasami się zastanawiałem, czy nie mówi o nas. Sięgaliśmy do niej po radę, płakaliśmy nad nią w rozpaczy i na koniec czerpaliśmy z niej pociechę. Wciąż jest moim przewodnikiem, gdy wysławiam Pari z myślą o przyszłych pokoleniach.

*

Rankiem w dniu mojego pierwszego spotkania z Pari przywdziałem najlepszą szatę i wypiłem dwie szklanki mocnej czarnej herbaty z daktylami, żeby wzmocnić krew. Chciałem oczarować księżniczkę i pokazać jej siłę mojego charakteru; musiałem zademonstrować, dlaczego jestem odpowiednim sługą dla najznamienitszej kobiety z rodziny królewskiej. Moją pierś pokrywał cienką warstwą pot, bez wątpienia skutek wypicia gorącej herbaty, gdy wszedłem do poczekalni i zdjąłem buty. Szybko mnie wprowadzono do jednego z publicznych pokoi, w którym na ścianach połyskiwały turkusowe płytki sięgające do wysokości mojego pasa.
Ponad nimi we wnękach starożytna ceramika odbijała światło, a lustro skrzyło się po sam sufit, naśladując blask słońca. Pari pisała list na drewnianym pulpicie kładzionym na kolana. Miała niebieską jedwabną suknię z krótkimi rękawami, a na niej szatę z czerwonego brokatu, przepasaną białą jedwabną szarfą przetykaną pasemkami złota – samą w sobie będącą skarbem – zawiązaną w elegancką kokardę. Jej długie czarne włosy okrywała biała chustka drukowana w złote arabeski, zwieńczona rubinową ozdobą, która odbijała światło, przyciągając mój wzrok do jej czoła, wysokiego, gładkiego i zaokrąglonego niczym perła, jakby jej inteligencja potrzebowała więcej miejsca niż u większości innych.
Ludzie mówią, że w chwili narodzin na czole zostaje wypisana przyszłość – czoło Pari zapowiadało bogatą, barwną przyszłość. Księżniczka pisała, od czasu do czasu marszcząc brwi. Miała oczy w kształcie migdałów, zdecydowanie zarysowane kości policzkowe i pełne usta, co sprawiało, że rysy jej twarzy wydawały się bardziej wyraziste niż u innych ludzi. Kiedy skończyła pracę, odłożyła pulpit i bacznie mi się przyjrzała, od stóp do głów. Ukłoniłem się, kładąc rękę na piersi. Ojciec Pari przysłał mnie do niej w nagrodę za moją wierną służbę, ale decyzja, czy zostanę przyjęty, należała wyłącznie do niej. Bez względu na wszystko musiałem ją przekonać, że mam wiele do zaoferowania.
– Kim tak naprawdę jesteś? – zapytała. – Widzę kosmyki czarnych włosów wymykające się spod twojego turbanu i grubą szyję, jak u niedźwiedzia! Mógłbyś uchodzić za kogoś zwyczajnego.
Księżniczka patrzyła na mnie z taką przenikliwością, jakby chciała, żebym otworzył przed nią swoją duszę. Byłem zakłopotany.
– Dobrze jest móc uchodzić za człowieka przeciętnego – odparłem szybko. – W stosownym stroju potrafię być przekonujący jako krawiec, uczony albo nawet kapłan.
– A po co?
– To oznacza, że akceptują mnie zarówno ludzie prości, jak i ci z rodziny królewskiej.
– Ale z pewnością wywołujesz konsternację wśród dam z królewskiego haremu, spragnionych widoku przystojnych mężczyzn.
Panah bar Choda, Boże uchowaj, czyżby się dowiedziała o mnie i Chadidży?
– To raczej nie stanowi problemu – odparowałem gładko – ponieważ brak mi narzędzi, których pragną najbardziej.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Słyszałam, że jesteś dobry w zbieraniu informacji.
– Czy tego właśnie potrzebujesz?
– Między innymi. Jakimi językami władasz w mowie i piśmie?
Przechodząc z perskiego na turecki, odparłem:
– Mówię językiem twoich znamienitych przodków.
Widziałem, że zrobiłem na niej wrażenie.
– Twój turecki jest bardzo dobry. Gdzie się go nauczyłeś?
– Moja matka mówiła po turecku, ojciec mówił po persku i oboje byli religijni. Wymagali ode mnie, żebym nauczył się języka ludzi miecza, ludzi pióra i ludzi Boga.
– Bardzo przydatne. Kto jest twoim ulubionym poetą?
Zastanawiałem się, co odpowiedzieć, aż przypomniałem sobie, kto jest jej ulubionym poetą.
– Ferdousi.
– Więc lubisz klasykę. Bardzo dobrze.Wyrecytuj jakiś fragment Szahname.
Czekała i patrzyła na mnie, a oczy miała bystre niczym sokół. Spełnienie jej polecenia nie sprawiło mi kłopotu, ponieważ często powtarzałem poematy, ucząc jej przyrodniego brata, Mahmuda. Zadeklamowałem pierwszy wiersz, który mi przyszedł na myśl, choć nie były to strofy z Szahname. Te wersy często podnosiły mnie na duchu:

Jeśliś dziecięciem szczęścia, twój żywot błogosławiony,
Jesz kebab i pijesz wino, przez słońce ozłocony,
Twa żona ukochana z ust twoich spija słowa,
A dzieci cię kochają niczym samego Boga.
Ach, życie jest cudowne! Twe szczęście zasłużone!
Lecz gdy tylko odetchniesz, gdy spojrzysz w inną stronę,
Spokojny niczym dziecko czujące matki skórę,
Niczym ptak, który wzlata w niebo, coraz wyżej w górę,
Wielbiony i beztroski, rozpierany radością –
Wtedy świat ci zabierze, co darzyłeś największą miłością.
Serce zamrze ci w piersi, w gardle zdławi cię strata.
Czemuż mnie to spotkało? Byłem ważny dla świata.
Nie byłeś najpierwszym synem, drogi przyjacielu,
Tylko zwyczajnym człowiekiem, jakich wszędzie wielu,
Skazanym na cierpienie, ongiś wielce kochanym,
Dziś złamanym przez smutek, krwawymi łzami zalanym.

Kiedy kończyłem, Pari się uśmiechnęła.
– Brawo! – zawołała. – Ale to chyba nie z Szahname? Nie rozpoznaję poematu.
– Autorem jest Naser, to tylko marna imitacja rozjaśniającej świat poezji Ferdousiego.
– Brzmi tak, jakby mówił o upadku wielkiego Dżamszida… i o końcu raju na ziemi, który stworzył on dawno temu.
– Właśnie ta historia zainspirowała Nasera – powiedziałem, zdumiony, że księżniczka zna poemat Ferdousiego na tyle dobrze, by się zorientować, iż ten mały fragment nie należy do napisanych przez niego sześćdziesięciu tysięcy wersów.
– Wielki Samarkandi mówi w Czterech dyskursach, że poeta powinien znać na pamięć trzydzieści tysięcy dwuwierszy – dodała, jakby czytała w moich myślach.
– Z tego, co słyszałem, nie byłbym wcale zaskoczony, gdybyś ty je znała.
Zignorowała pochlebstwo.
– A jaka jest wymowa tego?
Zastanowiłem się przez chwilę.
– Dla mnie wersy te oznaczają, że nawet gdy ktoś jest wielkim szachem, nie powinien się spodziewać, że jego życie upłynie beztrosko, ponieważ świat rzuca na kolana również tych najbardziej uprzywilejowanych.
– Czy ciebie świat rzucił na kolana?
– W istocie tak – odparłem. – Straciłem ojca i matkę, kiedy byłem młody, i wyrzekłem się rzeczy, z którymi nie spodziewałem się rozstać.
Oczy księżniczki stały się znacznie łagodniejsze, jak u dziecka.
– Niechaj ich dusze zaznają spokoju.
– Dziękuję.
– Słyszałam, że jesteś bardzo lojalny – powiedziała. – Jak inni spośród was.
– Z tego słyniemy.
– Gdybym cię wzięła na służbę, komu byłbyś wierny, mnie czy szachowi?
Co odpowiedzieć? Jak wszyscy inni, winien byłem posłuszeństwo przede wszystkim szachowi.
– Tobie – odparłem, a kiedy zrobiła lekko zdziwioną minę, dodałem: – wiedząc, że każdą swoją decyzję podejmujesz jako najulubieńsza niewolnica szacha.
– Dlaczego chcesz mi służyć?
– Przez wiele lat sprawowałem zaszczytną opiekę nad twoim przyrodnim bratem Mahmudem, a potem służyłem jako wezyr u jego matki. Obecnie, skoro już nie ma jej na dworze, zabiegam o nowy obowiązek.
Oczywiście nie taka była prawdziwa przyczyna. Wielu ambitnych mężczyzn pięło się po szczeblach kariery, służąc kobietom z rodziny królewskiej, i właśnie na tym mi zależało.
– To dobrze – orzekła Pari. – Będziesz musiał być silny, żeby przetrwać w mojej służbie.
Lubię wyzwania i właśnie to jej powiedziałem.
Pari nagle wstała i podeszła do niszy w ścianie. Przystanęła przed dużą turkusową misą z motywem pawia z rozłożonym pięknym ogonem.
– To cenna stara ceramika – powiedziała. – Jak sądzisz, skąd pochodzi?
– Z Niszapuru.
– Wiadomo – parsknęła drwiąco.
Pot ściekał mi po karku, gdy próbowałem doszukać się wskazówek w kolorze, deseniu i fakturze naczynia.
– Dynastia Timurydów – dodałem szybko – choć nie mogę powiedzieć, za czyjego panowania.
– Szahrucha – wyjaśniła. – Tylko kilka sztuk tego rodzaju przetrwało w idealnym stanie.
Uniosła misę, żeby ją podziwiać, trzymając delikatnie w rękach jak noworodka, i ja ją podziwiałem wraz z nią. Turkus połyskiwał, jakby szkliwo wykonano ze szlachetnych kamieni, a paw wyglądał tak, jakby mógł dziobać ziarno. Nagle Pari otworzyła dłonie i upuściła misę na podłogę, gdzie roztrzaskała się na tysiąc kawałków. Odłamek znieruchomiał obok mojej bosej stopy.
– Co ty na to? – zapytała tonem cierpkim jak niedojrzałe migdały.
– Bez wątpienia twoi dworzanie powiedzieliby, że szkoda niszczyć taką kosztowną i piękną misę, ale skoro tego aktu dopuściła się osoba z królewskiego rodu, to nic nie szkodzi.
– Właśnie tak by powiedzieli – zgodziła się, ze znudzoną miną kopiąc skorupę.
– Nie sądzę, że uwierzyłabyś w ich szczerość.
Uniosła głowę, zainteresowana.
– Dlaczego?
– Bo to bzdura.
Czekałem ze wstrzymanym oddechem, aż w końcu Pari się roześmiała. Klasnęła w ręce, żeby przywołać jedną ze swoich dwórek.
– Przynieś moją misę.
Dama wróciła z naczyniem o podobnym wzorze i umieściła je w niszy, a w tym czasie służąca zmiatała skorupy. Pochyliłem się i przyjrzałem kawałkowi leżącemu u moich stóp. Głowa pawia wydawała się rozmyta w przeciwieństwie do czystych linii na misie, którą przyniesiono, i zrozumiałem, że księżniczka rozbiła imitację.
Pari patrzyła na mnie uważnie. Uśmiechnąłem się.
– Zaskoczyłam cię?
– Tak.
– Nie okazałeś tego.
Odetchnąłem głęboko.
Pari usiadła i skrzyżowała nogi, odsłaniając jasnoczerwone spodnie, które nosiła pod błękitną suknią. Próbowałem odwieść wyobraźnię od podróży do miejsc ukrytych pod spodniami.
– Lubisz zaczynać czy kończyć? – zapytała. – Nie możesz wybrać i jednego, i drugiego.
– Kończyć.
– Podaj przykład.
Namyślałem się przez chwilę.
– Mahmud w dzieciństwie nie lubił książek, ale moim obowiązkiem było dopilnowanie, żeby nauczył się ładnie pisać, płynnie czytać i deklamować wiersze podczas oficjalnych okazji. Obecnie umie to wszystko i z dumą powiem, że czyta, pisze i recytuje tak dobrze, jakby to były jego ulubione zajęcia.
Pari się uśmiechnęła.
– Znając upodobanie Mahmuda do przebywania na świeżym powietrzu, to bez wątpienia spore dokonanie. Nic dziwnego, że mój ojciec cię poleca.
– To zaszczyt służyć ostoi wszechświata – odparłem. W rzeczywistości brakowało mi Mahmuda. Opiekując się nim przez osiem lat, zacząłem go uważać za młodszego brata, ale oczywiście nie śmiałem wyznać, że żywię takie uczucia do członka królewskiego rodu.
– Opowiedz mi, jak zostałeś eunuchem.
Zapewne mimo woli cofnąłem się o krok, bo śpiesznie dodała:
– Mam nadzieję, że cię nie uraziłam.
Odchrząknąłem, zastanawiając się, od czego zacząć. Przypominanie sobie tego wszystkiego było jak przetrząsanie kufra z rzeczami zmarłej osoby.
– Jak z pewnością słyszałaś, mój ojciec został oskarżony o zdradę i stracony. Nie wiem, kto go oskarżył. Po tym nieszczęściu matka zabrała moją trzyletnią siostrę, żeby zamieszkać z nią u krewnych w miasteczku nad Zatoką Perską. Pomimo tego, co spotkało mojego ojca, pragnąłem służyć szachowi. Błagałem o pomoc wszystkich, których znałem, ale mnie odtrącali. Później uznałem, że mam tylko jeden sposób na to, żeby dowieść swojej lojalności. Postanowiłem zostać eunuchem i zaoferować swoje usługi na dworze.
– Ile miałeś wtedy lat?
– Siedemnaście.
– Dużo jak na kastrację.
– W istocie.
– Pamiętasz zabieg?
– Jak mógłbym go zapomnieć?
– Opowiedz mi o nim.
Z niedowierzaniem wbiłem w nią oczy.
– Chcesz poznać szczegóły?
– Tak.
– Obawiam się, że są tak makabryczne, iż sprawią przykrość twoim uszom.
– Wątpię.
Nawet nie próbowałem jej oszczędzać, bo od razu poznałem, z jakiej jest gliny ulepiona.
– Znalazłem dwóch eunuchów, Narta i Czinasa, żeby mi asystowali. Zabrali mnie do chirurga, który pracował niedaleko bazaru. Kazał mi się położyć na ławie i związał pod nią moje ręce, żebym nie mógł się ruszyć. Eunuchowie stanęli po obu stronach, trzymając moje rozłożone nogi. Chirurg dał mi trochę opium i oprószył moje przyrodzenie proszkiem, który, jak powiedział, miał złagodzić ból. Potem stanął pomiędzy moimi udami i podniósł ostrą zakrzywioną brzytwę. Powiedział, że zanim wykona tak ryzykowaną operację, muszę mu udzielić zezwolenia w obecności dwóch świadków. Widok lśniącego ostrza odebrał mi odwagę, a unieruchomione ręce i nogi sprawiły, że czułem się jak zwierzę w pułapce. Rzuciłem się na ławie i wrzasnąłem, że nie wyrażam zgody. Chirurg zrobił zaskoczoną minę, ale opuścił brzytwę i kazał eunuchom mnie uwolnić.
Oczy księżniczki były okrągłe jak piłki do gry w polo.
– Co się stało potem?
– Znowu zastanawiałem się nad tym, jaki mam wybór. Nie widziałem innej możliwości utrzymania się przy życiu, jak tylko służąc na dworze.Musiałem zarobić pieniądze, żeby zająć się matką i siostrą, a także pragnąłem przywrócić blask nazwisku naszej rodziny.
Nie powiedziałem jej, że w głębi mojego serca płonęło pragnienie zdemaskowania mordercy ojca. Leżąc pod nożem chirurga, wyobrażałem sobie, jak odziany w lśniące jedwabne szaty osiągam wysoką pozycję w pałacu. Taka pozycja pozwoliłaby mi odkryć, kim był zabójca mojego ojca, i zmusić go, żeby się przyznał do zbrodni. „Od tej chwili twoje dzieci poznają smutek, jakiego ja zaznałem” – powiedziałbym mu. A potem wymierzył karę.
Pari spuściła oczy i poprawiła szarfę. Widząc ten gest, zacząłem się zastanawiać, czy wie coś o mordercy.
– Co było dalej?
– W końcu kazałem im robić, co trzeba, choć poprosiłem o zawiązanie oczu, żebym nie widział brzytwy, i żeby nie krępowali mi rąk.
– Bolało?
Uśmiechnąłem się, wdzięczny, że obecnie to tylko wspomnienie.
– Chirurg obwiązał moje przyrodzenie sznurem ze ścięgna i zapytał, czy wyrażam zgodę. Udzieliłem zezwolenia i parę sekund po tym, jak jego ręka uniosła moje męskie narządy, brzytwa wykonała cięcie. Nic nie czując, zerwałem z oczu opaskę, żeby zobaczyć, co zrobił chirurg. Moje intymne części ciała zniknęły. „To nic takiego!”, powiedziałem i nawet przez chwilę żartowałem z eunuchami, aż nagle poczułem się jak przecięty na dwoje. Wrzasnąłem i ogarnęła mnie ciemność. Później się dowiedziałem, że chirurg skauteryzował ranę olejem i nałożył opatrunek z kory. Na koniec obandażował ranę i zostawił mnie, żebym dochodził do siebie.
– Ile to trwało?
– Długo. Przez kilka pierwszych dni nie byłem sobą. Zdaje się, że odmawiałem urywki modlitw. Wiem, że błagałem o wodę, ale nie pozwolono mi pić, żeby rana się zagoiła. Kiedy zaschło mi w ustach tak bardzo, że nie mogłem powiedzieć słowa, ktoś zwilżył szmatkę i położył mi ją na języku. Cierpiałem z pragnienia tak bardzo, że błagałem o śmierć.
– Na Boga! Nie przychodzi mi na myśl mężczyzna, który poważyłby się na coś takiego. Jesteś bardzo dzielny, prawda?

 
Wesprzyj nas