W ośmiu opowiadaniach zawartych w tym tomie komisarz Montalbano zmaga się z przestępstwami rozmaitego typu, nie tylko z morderstwami, ale także z tajemniczym pożarem w hotelu czy ze złodziejem dżentelmenem.


Śmierć na otwartym morzuPrzez karty książki przewijają się wszyscy bohaterowie znani i lubiani z cyklu powieści – gapowaty Catarella, uwodzicielski komisarz Augello, wieczna narzeczona Livia i wierna gosposia Adelina – tyle że tak jak sam główny bohater, młodsi, bardziej optymistyczni, pełni energii i pomysłów.

Andrea Camilleri – znany włoski pisarz i reżyser teatralny, urodził się w 1925 roku w Porto Empedocle, małym miasteczku na Sycylii; od dawna jednak mieszka w Rzymie. Przez wiele lat głównym obszarem jego działalności twórczej był teatr. Ponad sto realizacji scenicznych, wśród których znaczną część stanowią sztuki Pirandella i De Filippa, a z autorów zagranicznych Becketta, Ionesco, Strindberga i Eliota, przyniosło mu środowiskową sławę wybitnego reżysera, mistrza klasycznej realizacji, i zaowocowało profesurą w ważnych włoskich akademiach sztuki teatralnej i filmowej.
Jako pisarz debiutował wierszami na początku lat czterdziestych. Na tych pierwszych dokonaniach zakończył jednak swoje poetyckie próby i od tej pory powszechnie cenioną pracę reżysera łączył z eksperymentami prozatorskimi. Pierwszą powieść Il corso delle cose (Bieg rzeczy) opublikował w wieku pięćdziesięciu trzech lat. Zmęczony poszukiwaniami na poziomie języka i kompozycji, postanowił radykalnie zawęzić formę i skupić się na strukturze powieści kryminalnej, opartej na nienaruszalności związków logicznych, czasowych i przestrzennych. Od czasu publikacji w 1994 roku Kształtu wody, pierwszej powieści detektywistycznej Camilleriego, jego popularność i poczytność we Włoszech stale wzrasta, od kilku lat zasługując na miano fenomenu czytelniczego.

Andrea Camilleri
Śmierć na otwartym morzu
Przekład: Monika Woźniak
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 14 stycznia 2016
kup książkę

Śmierć na otwartym morzu


Podwójne śledztwo

1

Czterdziestopięcioletni geodeta Ernesto Guarraci, o‚ficjalnie konsultant gminy do spraw zagospodarowania przestrzennego i prowincji do spraw inwestycji terytorialnych, był zasadniczo obibokiem, któremu nie chciało się nawet kiwnąć palcem w bucie. A właściwie nie do końca, bo była jedna rzecz, na którą zawsze miał ochotę, a mianowicie na grę w pokera od rana do wieczora, albo na odwrót. Prawie zawsze kończyło się przegraną. W dodatku nie miał też żadnego majątku osobistego.
Jednak żył sobie dobrze, bo od dziesięciu lat miał za żonę Giovannę Bonocore, kobietę zamożną; wysyłała ona męża z domu z wypchanym portfelem, którego zawartość topniała niczym śnieg od rana do wieczora.
Pewnej środy pani Giovanna oświadczyła, że w najbliższą sobotę chce odwiedzić swoją siostrę Lię, która mieszkała w Caltanissetcie. Mąż powiedział, że nie będzie mógł jej odwieźć samochodem, bo po obiedzie ma coś do załatwienia w Fakce. Żona odpowiedziała, że pojedzie pociągiem, który odjeżdża z Vigaty o szóstej rano, i wróci o dwudziestej. Ernesto musi ją odwieźć na dworzec rano i przyjechać po nią wieczorem.
Zgłaszając potem w komisariacie zaginięcie żony, Guarraci wyjaśnił komisarzowi, że odwiózł żonę nie przed dworzec, bo dojazd tam był utrudniony z powodu robót drogowych, ale przed przejście podziemne wychodzące na via Lincoln. Potem wrócił do domu.
Około dziewiątej trzydzieści rano zadzwoniła zaniepokojona szwagierka Lia.
— Od siódmej czekam na dworcu. Dlaczego Giovanna jeszcze nie przyjechała?
— Co ty mówisz? Jak to nie przyjechała? Przecież ją odwiozłem, na pewno dawno wsiadła do pociągu!
— Słuchaj, nie żartuj sobie, bo nie jestem w odpowiednim humorze. Daj mi do telefonu Giovannę.
— Przecież ci mówię, że pojechała!
Geodeta, nie tracąc czasu, popędził na dworzec. Za jedynym otwartym okienkiem siedziała pięćdziesięcioletnia pani Sferlazza, która dobrze znała Giovannę. Zaklinała się na wszystkie świętości, że tego ranka nie widziała żony Ernesta i z całą pewnością nie sprzedała jej biletu. Oznaczało to, że pani Giovanna zniknęła, kiedy weszła do podziemnego przejścia. Można się z niego było dostać nie tylko na dworzec, ale na via Crocilla albo na via Vespucci. Poza tym była to inwestycja publiczna zupełnie pozbawiona sensu, jak wiele innych, które podejmowano w tych latach wyłącznie po to, aby promujący je politycy mogli sobie włożyć do kieszeni hojną łapówkę, a ‚ firmy, które wygrały przetarg na budowę, zaokrąglić zyski dzięki użyciu materiałów gorszej jakości.
I rzeczywiście już po kilku miesiącach od otwarcia przecieki i brak nadzoru sprawiły, że przejście podziemne zmieniło się w coś pośredniego między jeziorkiem a latryną. Rzadko kto decydował się go używać.
Fazio przekazał Montalbanowi, że według opinii miasteczka chodzi o zniknięcie z własnej woli. Krążyły pogłoski, że pani Giovanna, przystojna i ponętna jeszcze czterdziestolatka, od trzech lat jest kochanką doktora Curatola i że tych dwoje postanowiło zacząć wspólne życie. Tę powszechnie podzielaną opinię podważał wszelako fakt, że doktor Curatolo nie opuścił Vigaty nawet na jeden dzień. No to jak mogli zacząć wspólne życie, skoro nie znajdowali się w tym samym miejscu?
Na wszelki wypadek Montalbano wezwał po cichu doktora na rozmowę. Curatolo był przystojnym, dystyngowanym mężczyzną, ale widać było, że ma nerwy napięte jak postronki.
— Panie doktorze, dziękuję za przyjęcie mojego zaproszenia. Rozumiem, że musi być panu trudno rozmawiać o tak delikatnych sprawach…
— Nie, to ja muszę panu podziękować. W ten sposób mogę wreszcie wyjaśnić sytuację. Giovanna i ja byliśmy kochankami, ale żadne z nas nie miało zamiaru porzucić własnej rodziny, żeby zacząć wspólne życie w jakimś innym miejscu. Gdyby nie zniknęła, nasz romans spokojnie toczyłby się dalej utartym szlakiem.
— Tak więc pan nie ma nic wspólnego ze zniknięciem pani Giovanny?
— Zupełnie nic. Ja też byłem zaskoczony. Próbowałem wyjaśnić to panu Guarraciemu…
— Spotkaliście się?!
— Tak, przyszedł do mojego gabinetu z własnej inicjatywy, nie uprzedziwszy mnie, i zrobił mi wielką scenę w obecności licznie zgromadzonych pacjentów. To w ten sposób Vigàta dowiedziała się o moim romansie.
— A wie pan może, kto poinformował męża?
— Twierdził, że dostał list anonimowy, ale w rzeczywistości wiedział o tym co najmniej od roku i udawał, że nie ma o niczym pojęcia. Tak przynajmniej powiedziała mi Giovanna. Dodała też zresztą, że i on ma kochankę, niejaką Giulianę.
— Proszę się nie obrazić o pytanie, które chciałbym panu zadać.
— Ależ skądże!
— Czy istnieje możliwość, że pani Giovanna miała jeszcze kogoś innego na boku?
— Wykluczałbym to.
— Dlaczego?
Doktor Curatolo zmieszał się trochę.
— Jak by to powiedzieć… w naszym związku zaszła w ostatnich miesiącach duża zmiana.
— To znaczy?
Doktor odchrząknął z zakłopotaniem.
— Dla Giovanny nasz związek stał się czymś poważnym. Powiedzmy, że… zakochała się we mnie.
— A pan?
— Nie.
Sucho i zdecydowanie.
— Proszę wybaczyć, jak bardzo się zakochała?
— Zaczęła przebąkiwać o możliwości opuszczenia męża.
— Jak pan na to zareagował?
— Wyperswadowałem to jej. Nie musiałem się zresztą bardzo trudzić, bo czułem, że brakuje jej stanowczości… chodziło raczej o pragnienie zrealizowania nieosiągalnego marzenia, coś w tym rodzaju.
— Jaką opinię wyrobił pan sobie na temat jej zniknięcia?
— Wykluczam przypadek amnezji, chwilowego zaniku pamięci…
— A więc?
— Czy Guarraci nie powiedział panu, z jakiego powodu Giovanna miała odwiedzić swoją siostrę Lię?
— Nie. Podobno często do niej jeździła.
— To prawda. Tej soboty jej wizyta miała jednak konkretną przyczynę, Giovanna zwierzyła mi się, że Lia prosiła ją o pożyczenie dużej sumy pieniędzy dla swego męża, którego ‚ firma znalazła się w tarapatach.
— Wie pan, o jaką sumę chodziło?
— Około dwudziestu milionów.
Montalbano otworzył szeroko oczy. Nie rozmawiali o drobnej kwocie.
— Pani Giovanna była gotowa…
— Z całą pewnością. Siostry są bliźniaczkami i uwielbiają się nawzajem.

Komisarz wsiadł do samochodu i pojechał odwiedzić panią Lię. Przy rozmowie obecny był także mąż, Gaspare Guarnotta. Zapłakana pani Lia potwierdziła to, co powiedział doktor, i podała dokładną kwotę pożyczki — osiemnaście milionów, koniecznie w gotówce. Montalbano nie mógł tego zrozumieć.
— Przepraszam, czy nie byłoby prościej zrobić przelew albo wypisać odpowiednią liczbę czeków?
Pani Lia popatrzyła na męża i nie odpowiedziała. Pan Guarnotta skrzywił się, trochę zmieszany, a trochę obrażony.
— No, wie pan, jak to jest…
— Nie, nie wiem, jak to jest.
— Jestem zmuszony omijać szerokim łukiem lokalne banki. Jestem wszędzie na debecie. Ryzykowałbym, że ta suma zostanie zatrzymana jako część spłaty moich długów.
— Zrozumiałem. A zatem pani Giovanna, wychodząc z domu, miała w swoim neseserze, który zaginął razem z nią, osiemnaście milionów lirów?
— Skądże! — odpowiedziała pani Lia. — Sądzę, że w piątek rano wypłaciła z banku tylko milion, który był Gasparowi potrzebny do spłacenia weksla, bo termin upływał w poniedziałek. W najbliższym czasie dałaby nam następne trzy czy cztery miliony. W sobotę miała przywieźć pierwszą ratę i spotkać się z Gasparem, żeby ustalić, w jaki sposób przekazać dyskretnie następne, tak aby mój szwagier w niczym się nie zorientował.
— Zatem pan Guarraci nie miał pojęcia, że…
— Otóż to… Moja siostra nie chciała go informować o tym, co robi ze swoimi pieniędzmi. Czasami kłócili się z Giovanną z tego powodu.
— Nie miała zaufania do męża?
— Nie sądzę, aby o to chodziło. Giovanna zawsze była skryta, jeszcze jako dziecko. To były jej sprawy i nikt nie miał prawa się do nich mieszać.

Geodeta nie wierzył własnym uszom:
— Osiemnaście milionów pożyczki dla Lii? Nic mi nie powiedziała! Bo gdyby powiedziała…
— Nie zgodziłby się pan?
— Przynajmniej próbowałbym wybić jej to z głowy! To pieniądze wyrzucone w błoto! Guarnotta jest bankrutem!
— Gdzie pana żona trzymała książeczki czekowe, wyciągi z banku i gotówkę?
— W małym sej‚fie w murze, ukrytym za obrazem w korytarzu.
— Ma pan do niego klucz lub zna kombinację cyfr otwierającą sejf?
— Nigdy nie miałem klucza i nie znam kombinacji.
— Wie pan, czy klucz znajduje się gdzieś w domu?
— Nie wiem. Klucze moja żona nosiła na łańcuszku zawieszonym na szyi.
Sejf budził respekt. Miał podwójne zabezpieczenie, na klucz i kombinację. Komisarz uzyskał nakaz prokuratury i kazał go otworzyć ludziom z sądówki. W środku znaleziono czeki na okaziciela, wyciągi bankowe i obligacje skarbu. Aktywa pani Giovanny wynosiły około sześćdziesięciu milionów. Wszystkie zostały zajęte przez sąd.
Fazio, który prowadził śledztwo, nie szczędząc wysiłku, zdołał znaleźć świadka. Zamiatacz Totò Faticato zeznał, że za piętnaście szósta tamtego ranka widział, jak samochód geodety Guarraciego zatrzymuje się przed przejściem podziemnym na via Lincoln. Wysiadła z niego pani Giovanna z torbą na ramieniu i skierowała się do wejścia, podczas gdy samochód wykręcił i pojechał z powrotem. Faticato przypomniał sobie także, że wykonując ten manewr, Guarraci prawie potrącił Tana Alletta, który właśnie skończył swoją zmianę jako nocny stróż.
Sześć dni później Alletto wciąż był wściekły z tego powodu.
— O mało mnie nie zabił ten skurwysyn! Wysiadł z samochodu, przeprosił, powiedział, że nazywa się Guarraci i chyba nie jest całkiem obudzony.
Zamiatacz, który pozostał na miejscu jeszcze przez jakiś kwadrans, przysięgał, że w ciągu tego czasu absolutnie nikt nie wyszedł z przejścia na via Vespucci. Co do drugiego wyjścia, prowadzącego na via Crocilla, nie mógł nic powiedzieć, bo z punktu, w którym się znajdował, nie było go widać. Via Crocilla była krótkim zaułkiem, liczącym wszystkiego dziesięć domów z jednej strony i dziesięć z drugiej. W głębi znajdowały się dwa zakłady. Były to obrzeża miasteczka, zaraz potem zaczynały się pola. Montalbano i Fazio przesłuchali wszystkich mieszkańców tych dwudziestu domów. Nikt niczego nie widział.
Tylko pani Annunziata Locascio, która mieszkała na parterze domu znajdującego się najbliżej przejścia, usłyszała jakiś hałas.
— Wstaję zawsze dwadzieścia po piątej i jakieś dziesięć minut później usłyszałam samochód nadjeżdżający z wielką szybkością, a potem gwałtownie hamujący. Wyjrzałam przez okno. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, którzy zeszli do przejścia.
— Zauważyła pani, czy był też trzeci mężczyzna, który został za kierownicą?
— Nie, tylko dwóch ich było.
— Pamięta pani, jaki to był samochód? Może widziała pani tablicę rejestracyjną?
— Ja tam się nie znam na samochodach, a tablicy nie widziałam. To było duże auto koloru butelkowej zieleni, całe poobijane, brakowało mu połowy tylnego zderzaka.
— I co potem?
— Potem usłyszałam, jak samochód rusza z jeszcze większą szybkością niż wcześniej, to mogło być za dziesięć czy za pięć szósta, w każdym razie na pewno jeszcze przed szóstą, bo o tej porze budzę męża i zanoszę mu kawę.
Śledztwo utknęło w martwym punkcie.

 
Wesprzyj nas