Wśród letnich festiwali, religijnych procesji, polityków i pijaków, ekipa Teatru Polskiego postanawia wyprodukować spektakl, w którym wszystko będzie „nowe” i „abstrakcyjne”. Ada, bezrobotna malarka, dostaje życiową szansę…


41 utonięćNawet najstarsi mieszkańcy miasta nie pamiętają takiego lata. Asfalt staje się miękki jak ciasto, na parapetach płowieje stopiony plastik, w witrynach aptek usychają kwiaty. Wrocław rozgrzany jak Nowy Orlean opanowały szczury wywlekające z kubłów kawałki pizzy. Restauratorzy wynieśli przed knajpy palmy w donicach, sprzedawcy pomidorów spryskują je wodą. Duszna, tropikalna seksualność, która rozwija się wraz z upałem, nie pozwala spać mieszkańcom. Porzucają rozgrzane bloki i ruszają w noc, żeby się kochać, kłócić, słuchać radia w taksówkach, planować śmiertelnie poważnie coś, co rano wygląda jak sen.

Wśród letnich festiwali, religijnych procesji, polityków i pijaków, ekipa Teatru Polskiego postanawia wyprodukować spektakl, w którym wszystko będzie „nowe” i „abstrakcyjne”. Ada, bezrobotna malarka, dostaje życiową szansę: zostaje zaproszona do współpracy. W dzień poznaje teatr, nocami rozmienia się na drobne spędzając czas z podobnymi do siebie rozbitkami.

Bohaterowie powieści próbują na różne sposoby radzić sobie z lękiem. Z czasem uczą się podchodzić trochę bliżej siebie, co zawsze jest niebezpieczne. Szukają świeckich religii, żeby uciec od samotności, starają znaleźć coś żywego, bezpieczne miejsce, w którym na chwilę zapomną, jak jest.

Ich złudzenia mają urok źle oświetlonych lokali, gdzie gada się do późna o sztuce i miłości, ale język więdnie od tego w ustach, staje się wszechstronnie obcy, niezrozumiały. Aż w końcu zostaje z niego proch: frazesy, etykiety, recepty bez pokrycia. A jednak bohaterowie mówią do siebie, choć nie zawsze się porozumiewają. Ale nawet ta próba to dla nich jedyna szansa na więź, której można jeszcze nadać jakieś znaczenie.

Agnieszka Wolny-Hamkało – autorka powieści „Zaćmienie”, tomów poetyckich, dramatu „Dzień dobry, wszyscy umrzemy”, książek dla dzieci i antologii opowiadań.
Mieszka we Wrocławiu.

Agnieszka Wolny-Hamkało
41 utonięć
Wydawnictwo Iskry
Premiera: 27 stycznia 2016
kup książkę

41 utonięć


Weselne przyjęcie odbywało się w klubie Caravan, którego przewodnim motywem ikonograficznym była trumna.
Klub serwował ciasteczka maślane w kształcie trumienki, czarną polewkę, drinki o nazwie „Sześć stóp pod ziemią”, „Póki śmierć nas nie rozłączy”, „Czarna wdowa” i „Żałoba narodowa”, a nawet „Tupolew”. Na ścianach klubu znany artysta namalował senny marsz zombi na Urząd Miejski. W kącie postawiono otwartą trumnę. Na jej miękkim wieku goście przyczepiali pinezkami swoje refleksje i uwagi w rodzaju: „Joanna robi loda za półdarmo”, „Kocham Wrocław i tu wrócę”, „Życie jest krótkie i pełne cierpienia, a potem umieramy”. Na parapetach stały akwaria z czarną wodą, a nad barem wisiały trzy ciężkie, też czarne obrazy olejne.
– Idealne miejsce na weselny obiadek – mruknęła Ada.
W środku roiło się już od ludzi, którzy myśleli podobnie jak ona: że w naszym życiu jest zbyt mało alkoholu i muzyki. I postanowili właśnie tego wieczoru złamać wszystkie noworoczne postanowienia.
– Jednak ty i ja, kochanie, to wyjątkowe – mówił jakiś grubas w okrągłych okularach, miętosząc pośladek wystrojonej druhny. – Tak silne, tak… tektoniczne. Zderzenie hadronów.Kurczę, pierwszy raz w życiu użyłem tego słowa.
– Którego? – spytała zamroczona dziewczyna.
– „Tektoniczne”.
– Myślałam, że „zderzenie hadronów”.
– Nie, tego akurat używałem full razy.
Ada przeniosła się w głąb knajpy, dalej od okien i ulicy, przy której w potężnych, drewnianych donicach stały usychające palmy. Zobaczyła dwóch chudych, androgenicznych mężczyzn z tatuażami w formie komiksów (słynne animacje studia Pixar i Hanna-Barbera).
– Lubię plamki – mówił pierwszy, żując jaskrawozieloną słomkę. – Plamiste obrazy, w ciapki, plamki takie rozbryzgnięte, rozrzucone.
– Wolę zdecydowanie kreski, linie. One też składają się z punktów, lecz są znacznie doskonalsze – leniwie odparł drugi, nawijając na palec pasmo lśniących czarnych włosów. – Są wyższą formą plamek i zawsze dokądś prowadzą.
– Donikąd. I są oszustwem.
– Twoje plamki to lęk przed śmiercią, przed pustą przestrzenią. Obsesyjne zapełnianie kartki, płótna, ściany.
– Nie ma sztuki bez obsesyjności.
– Nie ma sztuki bez redukcji.
– Ale tak, tak bym mógł umrzeć: po prostu rozbić się na setki cząsteczek i stać się częścią czegoś większego – rozmarzył się pierwszy. Jego oczy lśniły w ciemności jak oczy kota.
– A to spoko. Tak właśnie umrzesz. Rozpadniesz się na ileś cząsteczek, pomogą ci różne miłe robaczki. A potem staniesz się częścią czegoś większego.
– Kurwa, gleby – dopowiedział ktoś z sali.
– Chodź, pójdziemy się kochać. – Nie dawał za wygraną pierwszy. – To wszystko jest takie nietrwałe. Naszemu szczęściu wciąż towarzyszy nieszczęście. Nie czujesz? Jest tuż obok, w świecie równoległym: jako zawał albo wylew. Więc lepiej popieprzmy się u mnie, zrobiłem risotto.
Ada usiadła przy stole z Niną, wysoką, długonogą pięknością z działu literackiego Teatru Polskiego. Nina poruszała się dostojnie jak lampart. Miała grube czarne włosy, które przesuwały się zawsze razem, połączone, jakby były sklejone, tworząc woalkę, zza której czasem wystawały nos, ucho, policzek lub rzęsy Niny.
– Leniwość popołudniowa, kiedy nic nie działa, z gorąca pękają balony, wysiadają akumulatory, wszystko się psuje i zacina i ludzie nie mogą sobie niczego przypomnieć – mówiła sennie Nina, sięgając po kolejny kieliszek chardonnay.
Wyglądała, jakby grała w firmie noir któregoś z francuskich egzystencjalistów, i wiedziała o tym.
– Używasz jakiejś specjalnej odżywki? – Ada popatrzyła na nią z podziwem.
– Nie – odparła krótko tamta.
Rozmowa się nie kleiła, ale nikomu to nie przeszkadzało. Smutny didżej puścił You and whose army zespołu Radiohead i część osób, ci, którzy zdążyli coś wypić, nuciła cichutko Come on, come on. Na ścianie znajdował się ekran, na którym wyświetlano zapętlone wideo: usychające w przyspieszonym tempie kwiaty, nietoperze, zapadające się budynki, martwe zwierzęta przy drodze.
Nina poruszyła się niespokojnie na krześle. Przez chwilę wyglądała jak żmija, która dostrzegła kogoś za szybą terrarium.
– Waszego dyrektora bronią wszystkie gazety. Marszałek chyba znów ulegnie… – Ada starała się przekrzyczeć muzykę.
– Tak, zbieramy podpisy pod petycją. Dyrektor, cóż, jest wspaniały. – Uśmiechnęła się, pokazując długie białe zęby. – W Awinionie zgarnęliśmy wszystko, w Hongkongu portale były czarne od naszych zdjęć.
– Czyja sztuka?
– Kluszczyńskiego. To teraz pupilek dyrektora. Wszystkie sztuki robi wbrew tekstowi: Shakespeare w porządku, ale przez całą inscenizację Hamlet pali blanty na plaży. Ionesco może być, ale z piosenkami Nirvany śpiewanymi przez gejowski chór z Amsterdamu.
– Ale transgresja – powiedziała Ada i trochę w tym było ironii, a trochę podziwu.
– Polecam ci Bernharda w reżyserii Krzysztofa, zajebiste: zamiast w Wiedniu wszystko dzieje się w Kopenhadze. Kolacja, o której wiemy z książki, rozgrywa się w palarni opium. Trwa pełne napięcia oczekiwanie na guru, arcypalacza, który ma wnieść nową jakość i nowe doznania, a także opowiedzieć, jak jest „po tamtej stronie”.
Muzyka ucichła i ktoś wygłosił pijacki toast, przypominając, jak to panna młoda była kiedyś lesbijką i weganką, aż jak raz spotkała tego oto młodzieńca i jej życie uległo zasadniczej zmianie.
– To znaczy co, teraz jest mięsożernym gejem? O co chodzi? Co to za dupek? – Ada wskazała na przemawiającego mężczyznę o wyglądzie alfonsa. Ale Nina była nadal w świecie teatru i znów uniosła do ust pełny kieliszek.
– Nowy sezon zacznie się właśnie od sztuki Krzysztofa. Dopiero zbiera ekipę. Chce nieopatrzonych aktorów i w ogóle całkiem nowe twarze, tak mówi. Wiesz, nie wyjadaczy z branży, tylko młodych albo debiutujących artystów. Takich jak ty. Ej, słuchaj – Nina przyjrzała jej się uważnie – wpadnij pojutrze do teatru, dyrektor gada z ludźmi, szuka kogoś dla Krzysztofa. Może mu się spodobasz? – Przez chwilę Adzie wydawało się, że zobaczyła na twarzy koleżanki dwuznaczny i wrogi uśmieszek, jakby tamta była przemytnikiem, który za chwilę ją sprzeda. Ale pomyślała, że to raczej alkohol i sine światło, które padało z ekranu.
– Dobrze – powiedziała ostrożnie Ada. – Świetnie. Właściwie to szukam roboty.
– Przyjdź po dwudziestej, dyrektor nie lubi rozmawiać z nikim rano.
– Dzięki, Nina. OK, jak dla mnie może być. Wieczór to całkiem niezła pora na rozmowy z ludźmi, nie?

 
Wesprzyj nas