Garth Nix po raz kolejny dowiódł swojego mistrzostwa, tworząc niezwykłą opowieść pełną wyrazistych postaci i pomysłowych technologii.


Garth Nix Zagubieni KsiążętaGdy Kemri zostaje wybrany na Księcia, szybko przekonuje się, że Książęta są w ciągłym niebezpieczeństwie. Kto jest dla nich największym zagrożeniem? Inni Książęta. Każdy marzy o tym, by zostać Imperatorem. Najprościej osiągnąć to, zabijając lub dyskwalifikując najgroźniejszych konkurentów w drodze do władzy. Jak wszędzie i tutaj obowiązują zasady, ale zasady można przecież nagiąć, a nawet złamać.

Kemri jako zdolny uczeń zostaje wciągnięty do tajnej organizacji, dbającej o sprawy Imperium i wysłany na misję specjalną. Na zgliszczach galaktycznej bitwy spotyka młodą kobietę. Rejni zmienia spojrzenie naszego bohatera na Imperium, pretendentów to tronu i jego samego.

Jednak Kemri jest Księciem. Nawet gdyby chciał zostawić Imperium za swoimi plecami, jego życiem kierują siły, które mają sprecyzowane plany co do przyszłości naszego bohatera.
Czy Kemri wygra walkę o swoje życie? Czy znów stanie się człowiekiem i wróci do ukochanej?

*

Kosmiczne bitwy! Polityczne intrygi! Zaprojektowani wojownicy! Techno-magia! Zabójcy! Piraci! Rebelianci! Pojedynki! Sekrety, kłamstwa, seks i prawdziwa miłość. Czy można marzyć o czymś więcej?
„Kirkus Reviews”

Fantasy Nix’a jest tak naszpikowane gadżetami, ucieczkami, bitwami, pojedynkami, morderstwami i doświadczeniami bliskimi śmierci, że usatysfakcjonuje z pewnością nawet najbardziej zagorzałych fanów gatunku. Na szczęście, Kemri jest także miłym, pociągającym i nieco zakompleksionym bohaterem, a jego wesołe usposobienie i nieprzewidywalne wybory czynią z powieści Gartha Nix’a rozrywkę na wielu poziomach.
„Horn Book”

Nix po raz kolejny dowiódł swojego mistrzostwa, tworząc niezwykłą opowieść pełną wyrazistych postaci i pomysłowych technologii.
„School Library Journal”

Ekscytująca space opera.
„Publishers Weekly”

Pierwszoosobowa narracja Kemriego, w połączeniu z dynamiczną akcją i fabułą napędzającą historię z pewnością przemówią do fanów opowieści rozgrywających się w świecie Gwiezdnych Wojen i miłośników komputerowych strzelanek.
„Booklist”

Na kartach Zagubionych Książąt Gatha Nix’a Fundacja Asimova spotyka się z Diuną Herberta.
Tor.com

Nadludzka siła. Nieśmiertelność. Miano Księcia Galaktycznego Imperium. Czy można marzyć o czymś więcej?

Garth Nix
Zagubieni Książęta
Przekład: Natalia Wiśniewska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 21 stycznia 2016
kup książkę

Garth Nix Zagubieni Książęta


Rozdział 1

Trzy razy umarłem i trzy razy się odrodziłem, chociaż nie skończyłem nawet dwudziestu lat, odmierzanych według czasu ziemskiego zgodnie z nadal obowiązującym zwyczajem.
Oto historia moich trzech śmierci i życia między nimi.
Mam na imię Kemri, chociaż nie tak nazwali mnie rodzice. Nie wiem, kim oni są, i nigdy się tego nie dowiem, ponieważ zostałem im odebrany wkrótce po narodzinach.
To jedna z pilnie strzeżonych tajemnic Imperium. Żaden Książę ani żadna Księżniczka nie może poznać prawdy o swoich rodzicach ani o świecie, z którego pochodzi. Nie wolno im nawet próbować zdobyć takich informacji, ponieważ to zabronione, co w pewnej mierze oddaje paradoks książęcego istnienia. Mamy na pozór nieograniczoną władzę — ale tylko w ściśle określonych granicach.
To jednak i tak milion razy lepsze od życia zwykłego obywatela Imperium. Po prostu rzeczywistość nie spełniła wszystkich oczekiwań, które miałem w dzieciństwie, kiedy jako kandydat na Księcia dorastałem w położonej na uboczu świątyni, pozbawiony wielu istotnych informacji.
Jestem więc jednym z dziesięciu milionów Książąt, którzy władają Imperium — największą jednostką polityczną znaną w historii. Imperium tworzy szeroki pierścień
w galaktyce, obejmując ponad siedemnaście milionów systemów, dziesiątki milionów zamieszkanych światów i biliony czujących istot, w większości ludzi wywodzących się ze starej Ziemi.
Polityka Imperium zakłada, że wszyscy ci prowincjusze, przeważnie niewyściubiający nosa poza swoją planetę, powinni wiedzieć jak najmniej o pozornie nieśmiertelnych, boskich istotach, które nimi rządzą. Nawet nasi wrogowie — obcy Smutnoocy, enigmatyczni Umarlacy i zbuntowani Naknukowie — znają nas lepiej niż właśni poddani.
Prości ludzie sądzą, że żyjemy wiecznie. Co nie powinno nikogo dziwić, skoro raczej nie umyka im to, że przystojny, młody Książę, którego widują, powiedzmy, na corocznym święcie zbiorów, jak wręcza nagrody dla rolnika miesiąca, wygląda dokładnie tak samo jak te pamiątkowe stereo-rzeźby zdobiące ich kominki od dziada pradziada.
Niewykluczone, że to istotnie ten sam Książę, bo chociaż nie jesteśmy nieśmiertelni, nawet jeśli zginiemy, możemy odrodzić się w niezmienionej postaci. Ale to właściwie szczegół techniczny.
Poza tym nie zawsze wracamy do świata żywych, o czym wiedzą nasi wrogowie. Dla Księcia Imperium umrzeć trzy razy, tak jak ja, to nic wielkiego. Niektórzy dokonali tego wyczynu dziewięć, dwanaście, a nawet dwadzieścia razy i nadal prężnie działają w naszych szeregach. Istnieją nawet stowarzyszenia, takie jak Skazani na Dziewiąte Życie, do których można dołączyć, jeśli wyzionęło się ducha odpowiednią liczbę razy. Moim zdaniem ich członkowie to banda idiotów. Najpierw osiem razy popełniają samo bójstwo, a potem podejmują wzmożone środki ostrożności, żeby tylko nie zginąć. Kto w ogóle ma na to ochotę?
Zwłaszcza że nigdy nie wiadomo, czy rzeczywiście się odrodzisz. Decyzja należy do Imperatora. W efekcie od czasu do czasu imię zmarłego Księcia po prostu bez wyjaśnienia znika ze spisów. Jeśli jesteś na tyle głupi, żeby drążyć ten temat, napotkasz jedynie puste spojrzenia kapłanów, którzy nic nie wiedzą, a także zastanawiający brak danych o zmarłym, jeśli zwrócisz się bezpośrednio do Imperialnego Umysłu.
Zanim opowiem o całym swoim życiu, przedstawię suche fakty z dzieciństwa. Zakładam, że nie mam do czynienia z Księciem Imperium. Lepiej, żebyś nim nie był, bo jeśli jesteś, tylko zmarnowałem czas, ślęcząc nad misternym systemem, który miał zniszczyć ten zapis w niedorzecznie potężnej eksplozji antymaterii, gdy tylko wyczuje obecność jakichkolwiek usprawnień potęgujących książęce zmysły.
Przypuszczam, że bezpieczniej byłoby w ogóle nie tworzyć takiego zapisu. Ale mam swoje powody, by postąpić inaczej.
A zatem zabrano mnie od rodziców niedługo przed pierwszymi urodzinami. Chociaż nie pamiętam nic z okresu, który z nimi spędziłem, istnieje duże prawdopodobieństwo, że przyszedłem na świat w typowym imperialnym świecie, gdzieś na obrzeżach, na planecie pierwotnie nieistotnej dla gatunku ludzkiego, którą z czasem do jego potrzeb dostosowała trójca imperialnej technologii. Mam tutaj na myśli: maszyny mechtechu, czynniki biologiczne i formy życia biotechu oraz szeroki wachlarz potężnych sił mentalnych psychotechu.
Właśnie te trzy techy nadały Imperium jego obecny kształt. To prawda, że Smutnoocy mają lepszy psycho-tech, ale my dajemy popalić tym małym pasożytom dzięki naszemu mechtechowi i biotechowi. Naknukowie posunęli się w pracach nad biotechem dalej niż my, więc pokonujemy ich za pomocą psychotechu i mechtechu. Ciężko stwierdzić, w którym techu specjalizują się Umarlacy, w razie porażki zawsze bowiem wysadzają się w powietrze, ale bez wątpienia nasza trójca radzi sobie także z nimi.
Każdy imperialny tech jest zarządzany i kontrolowany przez kapłanów, podzielonych na zakony, które czczą różne wymiary Imperatora. Służą Książętom wsparciem technicznym, ale warto zapamiętać, że otrzymują rozkazy także bezpośrednio od Imperialnego Umysłu. Książęta czasem o tym zapominają i zwykle przychodzi im za to słono zapłacić.
Ale na czym to ja stanąłem? Ach tak, na chwili, gdy odebrano mnie rodzicom. Kontynuujmy zatem.
Tego dnia, który niczym nie różnił się od pozostałych, ani moja matka, ani mój ojciec nie mieli pojęcia, że do zachodu słońca stracą swojego synka.
Pierwszym tego sygnałem był gęstniejący mrok, gdy na niebie pojawił się cień o zbyt wyrazistych kształtach, by można go pomylić z chmurą. Jeśli moi rodzice unieśli głowy, ujrzeli sunący w górze okręt wojenny Imperium, ogromną, wyszczerbioną górę, usianą konstrukcjami wzniesionymi według widzimisię dowodzącego Księcia.
Pod statkiem rozbłysły nagle jasne punkty, tysiące świateł, które chwilę później skąpały ziemię niczym lśniący deszcz.
Przypuszczam, że do tej pory moi rodzice z dawien dawna zdążyli się zorientować w sytuacji. W końcu okręty wojenne Imperium nie zrzucają na wsie tysięcy kawalerzy-stów mechbio bez powodu.
Czasami się zastanawiam, jak zareagowali w obliczu tej potężnej armii, kiedy wirujące statki osy podchodziły do lądowania, żeby otoczyć teren i nie dać żadnej szansy tym, którzy mogliby chcieć ocalić swoje dzieci przed mackami Imperium.
Prawdopodobnie nic nie zrobili, ponieważ nic nie dało się zrobić. Nie mogę mieć jednak pewności. Widywałem bowiem rodziców z dziećmi. Miałem okazję ich obserwować, kiedy nie czuli się onieśmieleni ani przerażeni obecnością Księcia. Dlatego w przeciwieństwie do większości Książąt — którym nie wolno zakładać rodzin — wiem, jak silna więź łączy matkę i ojca ze swoim potomstwem i dopuszczam ewentualność, że moi rodzice mimo wszystko podjęli desperacką próbę, aby uciec albo się ukryć.
Ale gdy tylko utworzono blokadę, a oddziały rewizyjne ze swoim zaawansowanym techem skanującym zajęły pozycje, nie było dla nich ratunku. Ostatecznie musieli dołączyć do ludzi czekających w kolejkach, aż kawale-rzyści sprawdzą wszystkich na podstawie spisu ludności, a kapłani Wymiaru Ważnego Decydenta wnikną do umysłów zebranych w poszukiwaniu wszelkich anomalii. W tłumie mógł ukrywać się przecież pasożytujący w czyimś ciele dywersant Smutnookich albo szpiegujący Naknuk, czy nawet lokalny terrorysta albo drobny przestępca. Rzadko jednak dochodziło do tak ekscytujących odkryć, więc najczęściej cała procedura przebiegała rutynowo.
I kiedy wreszcie moi rodzice dotarli na początek kolejki, spotkali przedstawicieli Wymiaru Ważnego Decydenta, kapłanów o świecących oczach. Niebieski płyn krążył pod przeźroczystymi płytkami w ich ogolonych czaszkach, kiedy całą uwagę koncentrowali na parze z dzieckiem.
Wystarczyło kilka minut na przeprowadzenie testów genetycznych przy wykorzystaniu biotechowych prób wirusowych i psychotechowego skanera ultraskopowego, po czym zapadł potworny wyrok, ogłoszony tak, jakby stanowił powód do świętowania. Skoro nadarzyła się okazja, by służyć Imperium, należało wszak tryskać szczęściem.
— Wasze dziecko spełnia wymogi, by zostać kandydatem na Księcia.
Czasami się zastanawiam, co czuli moi rodzice, kiedy usłyszeli te słowa. Ciekawi mnie także, co postanowili, kiedy wielce miłosierne Imperium dało im wybór.
Oczywiście nie mogli mnie zatrzymać. Imperium potrzebuje Książąt, więc musi zabierać kandydatów. Przewiduje jednak niewielką łaskę dla rodziców. Może sprawić, że zapomną o dziecku. Wystarczy, że Kapłani Wymiaru Kochającego Serca Imperatora odpowiednio zamieszają w ich wspomnieniach. Ci, którzy się na to decydują, zostają następnie przetransportowani do innego świata, gdzie zaczynają od nowa.
Można też wybrać śmierć. Wymiar Sprawiedliwości Imperium przewiduje wykonanie egzekucji na miejscu. Wszystko dzieje się szybko, szybciej, niż dokonujący wyboru ludzie mogliby się spodziewać. W chwili gdy ogłaszają decyzję, stają za nimi kawalerzyści mechbio. Pracujące niezwykle szybko mięśnie i monofilamentowe ostrza reagują na telepatyczny rozkaz dowodzącego Księcia i w okamgnieniu jest po wszystkim.
Nie myślę o rodzicach zbyt często, ponieważ to bez sensu. Żywię jednak nadzieję, że pozwolili wymazać sobie wspomnienia, zaczęli nowe życie gdzieś wśród odległych gwiazd, nadal cieszą się dobrym zdrowiem i mają nowe dzieci, których nie odebrało im Imperium.
W ten oto sposób zostałem kandydatem na Księcia. Począwszy od tej chwili, byłem transportowany z jednej świątyni do drugiej na kolejnych etapach transformacji, która przebiegała pomyślnie.
Nikt nie rodzi się Księciem. Każdego z osobna trzeba stworzyć. Testy genetyczne mają jedynie wykazać, które z dzieci nadaje się do całego tego gmerania w organizmie i ma spore szanse to przeżyć.
Tak naprawdę nie pamiętam pierwszej dekady swojej kandydatury. Wiem tylko tyle, ile opowiedziano mi o niej później. Kilka lat spędziłem zanurzony w biotechowej brei, pogrążony w nieprzerwanym głębokim śnie. W tym czasie stymulowano mój umysł za pomocą programowania edukacyjnego i rozwojowego, a wirusy przetwarzały moje DNA, by zmienić oraz udoskonalić każdą część mojej powłoki cielesnej.
Nawet po tym okresie często byłem wprowadzany w stan uśpienia, żeby wspomóc proces rekonwalescencji po operacjach, które miały za zadanie spoić mechtechowe wzmocnienia z kośćmi i ciałem.
Kiedy mój organizm spełniał już wymogi, zacząłem spędzać większość czasu w przestrzeni mentalnej, momentami przypominającej miejsce z najgorszych koszmarów. Właśnie tam nabyłem psychotechowych umiejętności, które są zarezerwowane wyłącznie dla Książąt, poznałem sztukę dominacji i dowodzenia, a także mało skomplikowane techniki komunikacji telepatycznej czy osłaniania się.
Teraz kiedy o tym myślę, mam wątpliwości, czy tamten okres w ogóle można nazwać dzieciństwem.
Od dziesiątego do szesnastego roku życia nie byłem już pozbawiany przytomności. W tym czasie kapłani uczyli mnie przyziemnych rzeczy. Poza tym bawiłem się z holograficznymi przyjaciółmi i zaprogramowanymi dziećmi służących, zawsze w to, na co ja miałem ochotę. Od bardzo młodego wieku wiedziałem, że jestem Księciem, kimś wyjątkowym, i miałem absolutną pewność, że wzniosę się jeszcze wyżej i pewnego dnia zostanę Imperatorem. Wszystko potęgowało to przekonanie. Przez pewien czas sądziłem nawet, że jestem jedynym Księciem w całej galaktyce. Chociaż błędna, ta myśl była na tyle uporczywa, że czasem odżywała w mojej głowie nawet po tym, jak poinformowano mnie, że Imperium zamieszkują miliony podobnych do mnie.
Pewnie działo się tak, bo chociaż zapewniono mnie o istnieniu innych Książąt, nigdy żadnego nie poznałem. Nie wiedziałem także, kiedy będę miał ku temu okazję, aż pewnego dnia zbudził mnie znajomy głos mojego opiekuna, wuja Koleporta, rozbrzmiewający łagodnie w zakamarkach mojego umysłu. (Nazwałem go wujem, ponieważ tak zwracamy się do wszystkich kapłanów płci męskiej. Z kolei kobiety to ciotki, choć oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek pokrewieństwie).
„Książę Kemri, szesnaście lat temu wybrano cię na kandydata. Nadszedł dzień twojej inwestytury. Twój mistrz skrytobójców czeka na audiencję”.
Otworzyłem oczy z uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz w życiu nie zostałem nazwany kandydatem na Księcia, tylko Księciem. Moja transformacja i szkolenie dobiegły końca. Zamierzałem zarekwirować niszczycielski okręt wojenny o smukłej linii, najlepiej jakąś korwetę Ver-rent albo coś w tym stylu, i zacząć rozbijać się nim po Imperium, żeby bezzwłocznie zaznaczyć swoją obecność.
Jeszcze wtedy święcie wierzyłem, że to możliwe.
Kiedy ubierał mnie służący, zniewolony wskutek programowania umysłu, analizowałem dane dotyczące inwestytury Księcia. Zgromadziłem ich zaskakująco niewiele. Pierwszy etap polegał na przydzieleniu osobistej świty, której najważniejszym członkiem był mistrz skryto bójców. Desygnowany przez sam Imperialny Umysł, zasługiwał na całkowite zaufanie i to on miał mi pomóc wybrać pozostałą część personelu, a także zweryfikować jej przydatność, co było niezwykle istotne. Książę, który nie mógł polegać na swojej świcie, nie miał szans cieszyć się długim żywotem.
Mistrz skrytobójców czekał na mnie w jednej z sal recepcyjnych świątyni. Grzmiące tutaj wodospady oddawały hołd dawnemu Imperatorowi, który miłował żywioł wody. Właśnie w tym miejscu nowicjusze najczęściej odbywali kary. Nierzadko mieli za zadanie uciszać szum kaskad. Stali wtedy po pas zanurzeni w wodzie, a ich pulsujące na niebiesko skronie świadczyły o wytężonym psychotechowym wysiłku. Pewnego razu, kiedy tam byłem, ryk wodospadu nagle ustał, a ja ujrzałem dryfującego nieprzytomnego nowicjusza, który po chwili zniknął pod powierzchnią w miejscu, gdzie rwąca rzeka spotykała się z grodzią. Kapłani także odbywali ciężkie szkolenie, które czasem kończyło się dla nich tragicznie.
„Mam na imię Haddad «identyfikator». Zostałem przysłany przez «pieczęć Imperialnego Umysłu», żeby ci służyć, Książę Kemri”.
Haddad był również kapłanem. Wszyscy skrytobójcy są kapłanami Imperatora, należącymi do Wymiaru Zacienionego Ostrza. W przeciwieństwie do członków innych wymiarów skrytobójcy nie specjalizują się w żadnym z trzech imperialnych techów. Mają wiedzę ogólną, której używają w służbie Książętom.
„Witaj, wuju Haddadzie. Akceptuję cię i przyjmuję na służbę”.
— To dobrze, Wasza Wysokość — przemówił Haddad. — Proszę wypowiadać myśli na głos. Jaką broń nosi przy sobie Wasza Wysokość?
— Żadnej — odparłem zaskoczony. — Jesteśmy w świątyni…
— Przebywamy w sali recepcyjnej świątyni, Wasza Wysokość — uściślił Haddad — gdzie nie obowiązują zasady rozejmu. Czy kapłani nauczyli Waszą Wysokość władać biotechową bronią?
— Nie.
— A jakąkolwiek inną?
— Podstawową, do pojedynków: mieczem, sztyletem, ręcznym miotaczem i biczem paraliżującym — wyjaśniłem.
Haddad zaczął mnie okrążać i rozglądał się wokół, ściskając w dłoni jakiś jajowaty przedmiot. Chociaż go nie rozpoznałem, uznałem, że służy do obrony.
Pierwszy raz w życiu zacząłem się denerwować, a euforia wynikająca z tego, że zostałem Księciem, powoli ustępowała miejsca emocji, której nigdy wcześniej nie poznałem.
Ogarniał mnie strach.
— Proszę wycofać się wolno w kierunku centralnych drzwi, Wasza Wysokość — polecił Haddad. Przystanął i całą uwagę skupił na jednym z wodospadów, gdzie tkwił nowicjusz rzekomo chroniący nas przed szumem wody.
Zawahałem się. Skoro już zostałem Księciem, czułem opór przed wykonywaniem poleceń kapłana. Zaniepokoił mnie jednak ton głosu Haddada. Poza tym był moim mistrzem skrytobójców. Dlatego ostatecznie zacząłem się wycofywać we wskazanym kierunku.
Nowicjusz przy wodospadzie się poruszył. Wyciągnął rękę spod przemoczonej szaty i wykonał zamach, gotowy cisnąć we mnie małym, srebrnym pudełkiem. Ale zanim wypuścił przedmiot, Haddad wypalił ze swojej broni. Oślepiająca błyskawica energetyczna przemknęła przez salę i przepołowiła nowicjusza.
— Do tyłu! — wrzasnął Haddad, kiedy stałem kilka metrów od drzwi, z niedowierzaniem obserwując całą scenę. Jego słowa przedarły się nawet przez nagły ryk wodospadu. — Do tyłu!
Srebrne pudełko wystrzeliło z wody zabarwionej krwią, zawisło w powietrzu i otworzyło się niczym kwiat, ujawniając ukryty w środku pulsujący czerwony pręcik, wycelowany prosto we mnie. Haddad strzelił ponownie, ale pudełko umknęło przed wiązką energii, która ostatecznie minęła je o włos.
Odwróciłem się i rzuciłem do drzwi. One jednak eksplodowały rażone ładunkiem, który śmignął wcześniej tuż nad moją głową. Przeturlałem się jak najdalej od dymiących, stopionych szczątków, po czym wykonałem obrót, sądząc, że ujrzę srebrne pudełko szykujące się do kolejnego ataku.
Zamiast tego zobaczyłem, jak dosięga je trzeci strzał Haddada. Rozbłysk nanofuzyjnej implozji, będącej efektem przeciążenia źródła mocy pudełka, nie oślepił mnie tylko dlatego, że moje dodatkowe powieki i filtr optyczny automatycznie dostosowały się do sytuacji.
Haddad podniósł mnie z ziemi, po czym razem podbiegliśmy do jednych z ocalałych drzwi i wkroczyliśmy do świątyni. Nadchodzący z naprzeciwka kapłan Wymiaru Uzdrawiającej Ręki skłonił się przede mną, zanim puścił przodem swoją grupę akolitów, którzy mieli naprawić szkody wyrządzone przez niedoszłego skrytobójcę.
— Jak… kto… — zacząłem, ale nie mogłem znaleźć odpowiednich słów pomimo wytężonej pracy wewnętrznych systemów autonomicznych, które próbowały wyrównać bicie serca i przywrócić mi spokój.
— Porozmawiamy w kwaterach Waszej Wysokości — odparł Haddad. — Tam jest bezpiecznie, przynajmniej na razie.

 
Wesprzyj nas