Tamtego dnia, gdy wszystko się zawaliło, padał deszcz. W kancelarii adwokata Martina Bennera zjawia się zdesperowany mężczyzna, który prosi o pomoc dla swojej siostry, Sary. Problem polega na tym, że kobieta nie żyje.


Zagadka Sary TellZanim odebrała sobie życie, przyznała się do popełnienia pięciu zabójstw. Gazety rozpisywały się o seryjnej zabójczyni i nazywały ją Sarą Texas. Kilka miesięcy po śmierci Sary jej brat postanawia przywrócić siostrze dobre imię i oczyścić ją z winy. Chce też odnaleźć jej zaginionego syna, Mio.

Martin Benner osiągnął w życiu wszystko. Zrobił karierę, miał wiele kobiet, od niedawna opiekuje się swoją czteroletnią siostrzenicą, której rodzice zginęli w wypadku. Benner kocha wyzwania. W poszukiwaniu prawdy popełnia jednak poważny błąd. Dość szybko z szanowanego adwokata staje się pionkiem w grze o tak wysoką stawkę – i w końcu sam musi walczyć o własną przyszłość.

***

Trudna i skomplikowana historia, ale Kristina Ohlsson pisze w tak prosty i zrozumiały sposób, że każdy będzie zachwycony. Bardzo dobry thriller…
„Norran”

Ta książka nie pozwoli ci zasnąć. Nie dlatego, że będziesz mieć koszmary, ale dlatego, że nie pójdziesz spać, zanim nie przeczytasz ostatniej strony. Tak było ze mną.
„Mariestadstidningen”

Ekscytująca historia. Kristina Ohlsson ma ogromny talent pisarski… Inteligentna i dobrze napisana.
„Alba”

Kristina Ohlsson jest autorką powieści kryminalnych, których bohaterami byli Alex Recht i Fredrika Bergman. „Zagadka Sary Tell” to bardzo realistyczny, a miejscami brutalny thriller, druga część ukaże się w 2016 roku.

Kristina Ohlsson
Zagadka Sary Tell
Przekład: Wojciech Łygaś
seria: Martin Benner. Tom 1
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 5 listopada 2015
kup książkę


CZĘŚĆ I

„Chodzi o moją siostrę”


Zapis wywiadu z Martinem Bennerem (MB).
Prowadzący wywiad: Fredrik Ohlander (FO), niezależny dziennikarz
Miejsce spotkania: pokój nr 714, Hotel Grand w Sztokholmie

MB: Dobrze, opowiem tę historię, ale już teraz uprzedzam: nie uwierzy mi pan. Tylko wie pan co? Wcale mi na tym nie zależy, bo ja po prostu muszę komuś opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Od początku do końca. O wszystkim.
FO: Okej, proszę zaczynać. Przecież za to panu zapłaciłem. Nie jestem ani policjantem, ani sędzią. Będę siedział i słuchał.
MB: Mam nadzieję. To ważne, żeby pan mnie wysłuchał, ale o wiele ważniejsze jest to, żeby pan wszystko zanotował, żeby moja historia przetrwała. Jeśli tak się nie stanie, cała ta rozmowa nie będzie warta funta kłaków. Zrozumiał pan?
FO: Oczywiście. Po to tu jestem. Chcę usłyszeć pańską wersję wydarzeń.
MB: Ale to nie będzie moja wersja.
FO: Słucham?
MB: Powiedział pan, że chce usłyszeć moją wersję wydarzeń. Pana słowa sugerują, że takich wersji jest więcej. Moja i czyjaś inna. A to nieprawda.
FO: Rozumiem.
MB: Wiem, o czym pan myśli: że mam nie po kolei w głowie. Ale zapewniam, że tak nie jest.
FO: Zacznijmy może od początku i nie dyskutujmy o tym, jakie jest moje zdanie na ten temat. Twierdzi pan, że padł ofiarą spisku? Że jest pan oskarżany o przestępstwa, których pan nie popełnił?
MB: Za płytko pan sięga.
FO: Naprawdę?
MB: Przecież sam pan zaproponował, żebyśmy zaczęli od samego początku, a tymczasem już teraz zbytnio się pan spieszy. Tak się bowiem składa, że kiedy ta historia się zaczęła, to nie ja siedziałem na ławie oskarżonych.
FO: Przepraszam, ma pan oczywiście rację. Niech więc ta rozmowa przebiega tak, jak pan zamierzał ją poprowadzić.
MB: Musi mi pan wybaczyć, ale ta opowieść będzie dosyć szczegółowa. Za to artykuł, który pan potem napisze na jej podstawie, może się okazać najważniejszym tekstem w pana życiu.
FO: W to akurat nie wątpię.
(milczenie)
MB: Zanim zaczniemy rozmawiać na poważnie, muszę wspomnieć o jednej rzeczy.
FO: To znaczy?
MB: To będzie najbardziej stereotypowa opowieść w całym pana życiu.
FO: Naprawdę?
MB: Jak najbardziej. Będą w niej klasyczne szablony, niewyjaśnione zbrodnie, szef gangu narkotykowego, odnoszący sukcesy adwokat seksoholik, a do tego słodkie dziecko. Innymi słowy, to gotowy scenariusz na film. Jest tylko pewien drobny szkopuł.
FO: Mianowicie?
MB: Że to nie żaden film, bo wszystko wydarzyło się naprawdę. Tu i teraz, na oczach bandy idiotów, którzy niczego nie zauważyli. Nic, powtarzam: nic nie wyglądało na początku tak, jak powinno.

1

To Bobby sprowadził brzydką pogodę. Wprawdzie deszcz nie jest w Sztokholmie niczym szczególnym, ale pamiętam, że zanim Bobby pojawił się w moim życiu, świeciło słońce. Nieważne. W każdym razie padał deszcz. Nie miałem zbyt wiele pracy i nawet wcale jej nie szukałem. Było lato i wkrótce zamierzałem zamknąć kancelarię, żeby wyjechać z Lucy na urlop do Nicei, kąpać się w morzu, leżeć w słońcu, popijać drinki i smarować się olejkiem. Belle miała zostać u dziadków. W takim momencie nikt nie lubi, kiedy nagle ktoś puka do drzwi. Niestety, tak się właśnie stało. Nasz asystent Helmer wpuścił tego człowieka do biura i przyprowadził do mojego pokoju.
Problemy potrafię wyczuć na odległość. Dlatego w chwili gdy zobaczyłem Bobby’ego, poczułem, że kroi się jakaś chryja. I wcale nie chodziło mi o jego wygląd ani o to, że wydzielał zapach starej fabryki papierosów. Zdradziło go spojrzenie. Jego oczy przypominały stare, czarne jak węgiel kule pistoletowe.
– O co chodzi? – spytałem, nie zdejmując nóg z biurka. Przecież i tak zaraz miałem iść do domu.
– Muszę z panem porozmawiać – odparł mężczyzna, wchodząc do pokoju.
Uniosłem brwi.
– Nie pamiętam, żebym zapraszał pana do środka – powiedziałem.
– Dziwne, bo ja słyszałem.
Dopiero w tym momencie zdjąłem nogi z biurka i usiad­łem jak należy. Mężczyzna wyciągnął nad biurkiem rękę w moją stronę.
– Bobby T. – przedstawił się krótko.
Roześmiałem mu się w twarz. Nie było to zbyt uprzejme.
– Bobby T.? To bardzo ciekawe – odparłem, podając mu rękę, chociaż tak naprawdę chciałem powiedzieć „zabawne”. Kto, do cholery, nazywa się tak w Sztokholmie? Zabrzmiało to jak kwestia wypowiedziana przez podrzędnego gangstera w kiepskim amerykańskim filmie.
– W naszej klasie było dwóch chłopaków, którzy mieli na imię Bobby. Dla odróżnienia nazywano nas Bobby L. i Bobby T.
– Coś takiego! Dwaj chłopcy o imieniu Bobby w tej samej klasie. To niezwykłe.
Nie tylko niezwykłe, ale i nietypowe, pomyślałem. Z trudem starałem się zapanować nad śmiechem.
Bobby stał w milczeniu przed moim biurkiem. Zmierzyłem go wzrokiem.
– Tak właśnie było – powiedział po chwili. – Ale jeśli nie chce pan mówić Bobby T., proszę mnie po prostu nazywać Bobby. To żaden problem.
Myślami wróciłem do świata amerykańskich filmów. W którymś z nich Bobby mógłby grać rolę wysokiego, ciemnego mężczyzny. Jego matka chodzi w papilotach, a ojciec jest kasiarzem. Bobby T. byłby najstarszym spośród czternaściorga rodzeństwa, a dziewczyny mógłby podrywać na historyjki o tym, jak odprowadza młodszych braci i siostry do szkoły, podczas gdy matka zapija się na śmierć. Wszystkie kobiety dają się zawsze nabrać na ten numer. Użalają się nad facetami.
Wróćmy jednak do rzeczywistości. Bobby miał jasne włosy, poskręcane od potu, cerę jasną, był chudy i widać było po nim trudy życia. Czego on tu chce?
– Proszę przejść do rzeczy – powiedziałem, bo facet zaczął mnie już męczyć. – Właśnie zamierzałem iść do domu. Mam dziś wieczorem randkę, więc chciałbym jeszcze zdążyć wziąć prysznic i przebrać się przed spotkaniem. Chyba pan rozumie?
Mamy z Lucy pewną zabawę. Od czasu do czasu staramy się zgadnąć, kiedy ktoś uprawiał ostatni raz seks. Bobby wyglądał na kogoś, kto nie robił tego od lat. Nie byłem nawet pewien, czy się onanizuje. Lucy jest lepsza w odgadywaniu takich rzeczy. Jej zdaniem łatwo się domyślić, czy ktoś się często masturbuje. Wystarczy spojrzeć na wewnętrzną część dłoni.
– Nie przyszedłem tutaj we własnej sprawie – odparł Bobby.
– Ach, tak – westchnąłem. – No to o kogo chodzi? O ojca? Matkę?
A może o kumpla, niechcącego pobić staruszki, którą Bobby napadł w zeszłym tygodniu, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno. Nauczyłem się trzymać język za zębami.
– Chodzi o moją siostrę – odparł Bobby.
Po raz pierwszy od początku rozmowy wzrok mu trochę złagodniał. Splotłem dłonie, położyłem je na biurku i cierpliwie czekałem na to, co usłyszę. Tak mi się przynajmniej zdawało.
– Daję panu dziesięć minut – powiedziałem. Niech sobie nie myśli, że może tu stać do końca świata.
Bobby skinął głową, a potem nieproszony usiadł na krześle.
– O wszystkim panu opowiem – powiedział, jak gdybym wyraził zainteresowanie jego historią. – Chciałbym, żeby jej pan pomógł. Mam na myśli moją siostrę. Chcę, żeby pan doprowadził do jej uniewinnienia.
Adwokaci broniący w sprawach karnych bardzo często słyszą takie prośby. Ludzie wplątują się w ciemne historie, a potem proszą, żeby ich wyciągnąć z kłopotów. Niestety to nie takie proste. Rola adwokata nie polega na tym, żeby pomagać ludziom trafić do nieba zamiast do piekła. Ma on tylko dopilnować, aby ci, którzy wydają wyrok, wykonali dobrą robotę. I tak się najczęściej zdarza.
– Chce pan powiedzieć, że została oskarżona o popełnienie przestępstwa?
– Kilku przestępstw.
– Rozumiem. Została oskarżona o popełnienie kilku przestępstw. Czy miała wcześniej jakiegoś obrońcę?
– Miała, ale nie zrobił tego, co do niego należało.
Podrapałem się po brodzie.
– To znaczy, że teraz chciałaby zatrudnić nowego adwokata?
Bobby pokręcił głową.
– Nie ona, tylko ja.
– Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem. Czy to pan potrzebuje obrońcy? A może chce pan powiedzieć, że to ona go potrzebuje?
– No właśnie to drugie.
– A dlaczego pan to robi, jeśli siostra chce czegoś innego? Nie wolno ludziom mówić, czego im trzeba. Większość z nich sama potrafi zadbać o swoje sprawy.
Bobby przełknął ślinę, a jego wzrok znowu stał się twardy jak na początku.
– Na pewno nie moja siostra. Ona nigdy nie potrafiła o siebie zadbać. To ja się nią zawsze opiekowałem.
A więc byłeś troskliwym bratem, pomyślałem. Na świecie brakuje takich ludzi. A może nie?
– Niech pan posłucha – powiedziałem. – Jeśli pana siostra nie jest ubezwłasnowolniona, nie wolno panu wkraczać w jej życie i kierować jej obroną. Wyrządza jej pan w taki sposób niedźwiedzią przysługę. Lepiej niech sama o sobie zadecyduje.
Bobby pochylił się i oparł łokciami o stół. Nie mogłem wytrzymać jego oddechu i odsunąłem się w fotelu.
– Nie słucha pan tego, co mówię – odparł. – Powiedziałem, że moja siostra nigdy nie potrafiła o siebie zadbać. Nie potrafiła. To czas przeszły.
Czekałem na dalszy ciąg, bo nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi.
– Moja siostra nie żyje. Zmarła pół roku temu.
Rzadko się zdarza, żeby ktoś mnie zaskoczył. Właściwie nigdy. Tym razem stało się inaczej, zwłaszcza że Bobby T. nie był pod wpływem alkoholu ani działania narkotyków.
– Pana siostra nie żyje? – spytałem powoli.
Bobby skinął głową, najwyraźniej zadowolony, że w końcu pojąłem, o co mu chodzi.
– W takim razie proszę mi wyjaśnić, po co pan do mnie przyszedł. Martwi ludzie nie potrzebują obrońców.
– Moja siostra potrzebuje – odparł Bobby drżącym głosem. – Jakiś bydlak zniszczył jej życie fałszywymi oskarżeniami. Chcę, żeby pan mi pomógł to udowodnić.
Tym razem to ja pokręciłem głową.
– Powinien się pan zwrócić do policji – powiedziałem, starając się jak najstaranniej dobierać słowa. – Jestem adwokatem, nie prowadzę śledztw. Ja…
W tym momencie Bobby uderzył pięścią w biurko z taką siłą, że aż podskoczyłem.
– Mam gdzieś, czym pan się zajmuje. Niech mnie pan wysłucha. Wiem, że pomoże pan mojej siostrze, dlatego tu przyszedłem. Słyszałem, jak pan to mówił. W radiu.
Popatrzyłem na niego zdumionym wzrokiem.
– Słyszał pan w radiu, że chcę pomóc pana siostrze?
– Dokładnie tak. Mówił pan, że marzeniem każdego adwokata jest obrona kogoś takiego jak ona.
Dopiero w tym momencie do mnie dotarło, o co mu chodzi i kim była jego siostra.
– Jest pan bratem Sary Teksas… – powiedziałem.
– Tell! Nazywała się Tell!
Bobby wypowiedział te słowa tak szybko, że znowu się gwałtownie cofnąłem. Od razu zmienił ton.
– Powiedział pan, że chce jej pomóc. Słyszałem to w radiu. Nie wierzę, że pan kłamał.
Niech to szlag!
– Tamta rozmowa dotyczyła ostatnich przestępstw – wyjaśniłem uprzejmym tonem, żeby go bardziej nie zdenerwować. – Nieprecyzyjnie się wyraziłem. Głupio wyszło. Sprawa pańskiej siostry była bardzo nietypowa. To dlatego powiedziałem, że każdy adwokat marzy o takich sprawach.

 
Wesprzyj nas