Trzykrotnie zekranizowana powieść obyczajowa znakomitej angielskiej pisarki Jane Austen, po raz pierwszy wydana już po jej śmierci. Błyskotliwe połączenie portretu szlachty angielskiej początku XIX wieku oraz intrygującego romansu.


Jane Austin PerswazjePomimo urody, dobroci i niezwykłej delikatności Anna Elliot wciąż jest samotna, żyje “przy rodzinie”. Jako młoda dziewczyna, pod wpływem perswazji i dobrych rad, zerwała zaręczyny z kapitanem marynarki Fryderykiem Wentworthem.

Ten, zraniony i pełen żalu, wyruszył na morze. Przez wiele lat nie mieli ze sobą żadnego kontaktu… Ale czy można całkowicie wyrzucić z pamięci wielką miłość? I czy czas zmienia ludzi tak, że nic już do siebie nie czują?

Jane Austen (1775-1817) jest autorką utworów poświęconych codziennemu życiu ziemiańskiej prowincji angielskiej w XIX wieku. Jej najbardziej znane powieści to: Rozważna i romantyczna, Duma i uprzedzenie oraz Mansfield Park . Celne obserwacje ówczesnego społeczeństwa i wnikliwe portrety psychologiczne kobiet sprawiają, że twórczość Austen, chętnie ekranizowane, do dziś cieszy się popularnością.

Jane Austin
Perswazje
Przekład: Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 4 listopada 2015
kup książkę


ROZDZIAŁ I

Sir Walter Elliot z Kellynch Hall w hrabstwie Somerset był człowiekiem, który dla własnej rozrywki nie brał do ręki innej książki niż Almanach baronetów; tu znajdował zajęcie w wolnej chwili i pocieszenie w chwili zgryzoty; tu jego serce, ciało i dusza jednoczyły się w szacunku i uwielbieniu, gdy kontemplował szczupły rejestr żyjących przedstawicieli najdawniej utytułowanych rodów; tu wszystkie przykre uczucia wywołane sprawami domowymi zmieniały się najoczywiściej w świecie we współczucie i wzgardę, kiedy przeglądał niezliczone nowe nadania z zeszłego wieku; tu wreszcie, gdyby nawet wszystkie pozostałe karty nie miały znaczenia, mógł z niesłabnącym zainteresowaniem zgłębiać własną historię.
Oto stronica, na której zawsze otwierał się ulubiony wolumen:

Elliotowie z Kellynch Hall
Walter Elliot, urodzony 1 marca 1760 r., poślubił 15 lipca 1784 r. Elżbietę, córkę obywatela ziemskiego Jamesa Stevensona z South Park w hrabstwie Gloucester, z której to małżonki (zmarłej w 1800 r.) miał następujące potomstwo: Elżbietę urodzoną 1 czerwca 1785 r., Annę urodzoną 9 sierpnia 1787 r., syna martwo urodzonego 5 listopada 1789 r. oraz Mary urodzoną 20 listopada 1791 r.

Tak dokładnie brzmiał ów paragraf początkowo, kiedy wyszedł z rąk drukarza, lecz sir Walter poprawił go, dodając dla wiadomości swojej i rodziny te oto słowa po dacie urodzenia Mary: „Poślubiła 16 grudnia 1810 r. Karola, syna i spadkobiercę Karola Musgrove’a, dziedzica na Uppercross w hrabstwie Somerset” – oraz wpisując dzień i miesiąc, w którym stracił żonę.
Potem ciągnęła się w ogólnie przyjętej terminologii historia i dzieje świetności tego starożytnego i szacownego rodu: że początkowo miał on siedzibę w Cheshire, że wzmianka o nim jest u Dugdale’a*; że przedstawiciele owego rodu piastowali urząd Naczelnego Szeryfa**, reprezentowali okręg wyborczy w trzech kolejnych Parlamentach, dawali dowody wielkiej lojalności i otrzymali godność baroneta w pierwszym roku panowania Karola II; wyliczone były również wszystkie Marie i Elżbiety, które poślubili – a całość składała się na dwie pełne stronice formata duodecimo i zamykała się herbem, zawołaniem i słowami: Główna siedziba – Kellynch Hall w hrabstwie Somerset – po czym następowało dopisane ręką sir Waltera zakończenie: -Domniemany spadkobierca William Walter Elliot, prawnuk drugiego sir Waltera.
Próżność była jedną i jedyną treścią charakteru sir Waltera, próżność mężczyzny i próżność baroneta. W młodości sir Walter był bardzo przystojny, a i teraz, w wieku pięćdziesięciu czterech lat, wciąż jeszcze pozostawał pięknym mężczyzną. Niewiele kobiet poświęcało swemu wyglądowi więcej czasu niż on, żaden też lokaj świeżo upieczonego lorda nie mógł się bardziej niż on rozkoszować swoją pozycją. Był zdania, że dobrodziejstwo urody ustępuje jedynie dobrodziejstwu tytułu baroneta, sir Walter Elliot zaś, na którego zlały się oba te błogosławieństwa, był niezmiennie przedmiotem jego najgorętszego szacunku i uwielbienia.

* Sir William Dugdale (1605-1685) – autor, między innymi, Księgi baronetów angielskich.
** Wówczas – przedstawiciel władzy królewskiej w danym hrabstwie, odpowiedzialny za dobra królewskie i wymiar prawa.

Z jednego wszakże powodu słusznie pysznił się swoją pozycją i urodą, im bowiem zapewne zawdzięczał żonę obdarzoną nieprzeciętnym charakterem, lepszym, niż sir Walter na to zasługiwał. Lady Elliot była wspaniałą kobietą, rozsądną i miłą, a jej rozum i postępki – jeśli wybaczymy jej młodzieńcze zaślepienie, które sprawiło, że została lady Elliot – nigdy później nie wymagały pobłażania. Zaspokajała, łagodziła czy też kryła słabostki męża i przez siedemnaście lat była ostoją jego godności. Choć sama nie czuła się najszczęśliwszą na świecie istotą, znalazła w swoich obowiązkach, przyjaciołach i dzieciach wystarczające wartości, by się przywiązać do życia, dlatego też nie było jej bynajmniej obojętne, kiedy przyszło opuścić ten padół. Trzy córki, dwie starsze w wieku szesnastu i czternastu lat, to straszliwa spuścizna, a raczej straszliwa odpowiedzialność, jeśli matka powierza je autorytetowi i opiece zarozumiałego, głupiego ojca. Lady Elliot miała jednak pewną bardzo bliską przyjaciółkę, rozsądną, godną zaufania kobietę, którą silne związki przyjaźni skłoniły do osiedlenia się nieopodal, we wsi Kellynch. Na jej to dobroci i pomocy polegała w głównej mierze lady Elliot, wierząc, że odpowiednie zasady i wskazówki, które tak pilnie wpajała swoim córkom, zostaną jeszcze utrwalone.
Owa przyjaciółka i sir Walter nie pobrali się, bez względu na to, co w związku ze sprawą prorokowali ich znajomi. Od śmierci lady Elliot upłynęło trzynaście lat, a oni wciąż byli sąsiadami i bliskimi przyjaciółmi, i jedno pozostawało wdowcem, drugie zaś – wdową.
Że owa lady Russell, osoba poważnego wieku i charakteru, znajdująca się w doskonałych warunkach materialnych, nie myślała o powtórnym zamążpójściu – to nie wymaga żadnych usprawiedliwień przed opinią publiczną, która bardziej jest skłonna do bezpodstawnego niezadowolenia, kiedy kobieta wychodzi powtórnie za mąż, niż kiedy nie wychodzi; lecz fakt, że sir Walter żył dalej w samotności, wymaga wyjaśnień. Trzeba więc powiedzieć, że sir Walter jako dobry ojciec (po kilku cichych zawodach, z jakimi się spotkał, składając bardzo nierozumne oferty) szczycił się tym, że nie ożenił się powtórnie przez wzgląd na swoje ukochane córki.
Dla jednej z tych córek, najstarszej, istotnie poświęciłby wszystko, na co nie miałby szczególnej ochoty. Elżbieta w wieku szesnastu lat odziedziczyła to, co tylko mogła odziedziczyć z praw i pozycji swojej matki, a że była bardzo ładna i bardzo do ojca podobna, miała na niego duży wpływ i dobrze im było razem. Dwie młodsze córki zajmowały pozycję o wiele pośledniejszą. Mary nabyła nieco sztucznej godności, stając się panią Karolową Musgrove, lecz Anna, o finezyjnym umyśle i miłym usposobieniu, cechach, które w oczach każdego rozsądnego człowieka musiały ją stawiać bardzo wysoko – była niczym dla ojca i siostry. Słowo jej nie miało wagi – jej interesy musiały zawsze ustępować wobec cudzych interesów, była tylko Anną.
Ale dla lady Russell była najdroższą, najbardziej cenioną córką chrzestną, ulubienicą i przyjaciółką. Lady Russell kochała wszystkie trzy dziewczęta, ale tylko w Annie mogła się dopatrzyć matki.
Kilka lat temu Anna Elliot była bardzo ładną dziewczyną, lecz świeżość jej szybko minęła; nawet jednak w latach rozkwitu ojciec niewiele mógł się doszukać w urodzie córki cech godnych podziwu (tak całkowicie odmienne były jej delikatne rysy i łagodne ciemne oczy od jego rysów i oczu); kiedy zeszczuplała i przywiędła, nie mógł już znaleźć w niej nic godnego uwagi. Nigdy nie żywił wielkich nadziei, by kiedykolwiek w przyszłości mógł wyczytać jej imię na jakiejś stronie ulubionej księgi, teraz zaś stracił je ze szczętem. Tylko w Elżbiecie spoczywała nadzieja zawarcia równorzędnego małżeństwa, Mary bowiem związała się ze starą rodziną ziemiańską, szacowną i majętną, lecz niewysoko skoligaconą, wobec czego przyniosła jej zaszczyt, ale sama bynajmniej go nie dostąpiła. Prędzej czy później Elżbieta wyjdzie odpowiednio za mąż.
Zdarza się czasami, że kobieta, mając lat dwadzieścia dziewięć, jest ładniejsza niż przed dziesięciu laty, a ogólnie biorąc, jeśli nie dokuczyły jej troski czy choroby, może to być okres życia, w którym niewiele jeszcze straciła uroków. Tak właśnie rzecz się miała z Elżbietą – wciąż była tą samą urodziwą panną Elliot, jaką zaczęła być trzynaście lat temu; można więc wybaczyć sir Walterowi, że zapomniał, ile jego najstarsza córka ma lat, a w najgorszym wypadku uznać, że nie jest skończonym szaleńcem, uważając ją i siebie za osoby obdarzone wiecznie kwitnącą urodą, obracające się pośród szczątków urody wszystkich wokół – ów dżentelmen bowiem wyraźnie dostrzegał, jak starzeje się reszta rodziny i znajomych. Anna wychudła, Mary straciła delikatność, wszyscy w sąsiedztwie wyglądali coraz gorzej, a coraz liczniejsze zmarszczki na twarzy lady Russell od dawna były źródłem jego zmartwienia.
Elżbieta nie była tak jak ojciec zadowolona z siebie. Trzynaście wiosen oglądało ją jako panią Kellynch Hall prezydującą przy stole i wydającą dyspozycje ze spokojem i zdecydowaniem, które nie pozwalały przypuszczać, że jest młodsza, niż była. Przez trzynaście lat czyniła honory domu i ustanawiała w nim prawa, wsiadała pierwsza do czterokonnej karety i wychodziła tuż za lady Russell z wszystkich salonów i jadalni w okolicy. Trzynaście mroźnych zim widziało, jak otwierała każdy większy bal, na jaki mogło się zdobyć nieliczne sąsiedztwo, a trzynaście wiosen okrywało się kwieciem, gdy jechała z ojcem do Londynu na coroczne kilkutygodniowe rozrywki w wielkim świecie. Pamiętała o tym wszystkim; świadoma była, że ma dwadzieścia dziewięć lat, i to napawało ją lekkim smutkiem i niedobrymi przeczuciami. Zadowolona była ze swej wciąż niezmiennej urody, ale czuła, że zbliża się do niebezpiecznego wieku, i cieszyłaby się, mając pewność, że w ciągu następnego roku czy dwóch zacznie się gorliwie starać o jej rękę jakiś baronet. Wówczas mogłaby znowu otworzyć ową księgę nad księgami z takim samym jak we wczesnej młodości zadowoleniem – lecz dziś jej nie lubiła. Ciągle mieć przed oczyma datę swych urodzin i widzieć, że jedyne małżeństwo, jakie po tym następuje, to małżeństwo młodszej siostry! Bardzo to była przykra książka. Często, jeśli ojciec zostawiał otwarty wolumen na stole obok najstarszej córki, ona zamykała go, odwróciwszy wzrok, i odsuwała od siebie.
Przeżyła ponadto rozczarowanie, o którym ta księga, a zwłaszcza historia rodziny Elliotów, musiała jej ustawicznie przypominać. Sprawcą tego rozczarowania był nie kto inny, jak domniemany spadkobierca, sam jaśnie wielmożny pan William Walter Elliot, którego prawa tak wspaniałomyślnie podkreślał jej ojciec.
Była jeszcze bardzo małą dziewczynką, kiedy dowiedziała się, że jeśli nie będzie miała brata, to ten właśnie kuzyn odziedziczy w przyszłości tytuł baroneta; wtedy to postanowiła, że wyjdzie za niego za mąż, a ojciec również pragnął, by tak się stało. Nie znali go, kiedy był chłopcem, lecz wkrótce po śmierci lady Elliot sir Walter sam poszukał znajomości z owym młodzieńcem i chociaż jego starania nie spotkały się z ciepłym przyjęciem, z uporem trwał w swoim zamiarze, tłumacząc postępowanie Williama Elliota młodzieńczą skromnością i nieśmiałością. Tak więc podczas jednej z wiosennych wypraw do Londynu, kiedy Elżbieta znajdowała się w zaraniu młodości, zmuszono pana Elliota, by się przedstawił.
Był to wówczas bardzo młody człowiek, który właśnie rozpoczął studia prawnicze. Elżbieta uznała, że jest ogromnie miły, toteż plany co do jego osoby uzyskały ostateczną akceptację. Zaproszono go do Kellynch Hall, mówiono o nim i wyczekiwano go do końca roku – lecz nie przyjechał. Następnej wiosny znowu zobaczono go w Londynie, stwierdzono, że jest równie miły, znowu zachęcano, zapraszano i oczekiwano, i znowu nie przyjechał. Następnie przyszła wiadomość, że się ożenił. Zamiast skierować swe losy na drogę właściwą dziedzicowi rodu Elliot ów, kupił sobie niezależność, żeniąc się z kobietą bogatą i niskiego stanu.
Sir Walter czuł się ogromnie urażony. Uważał, że młodzieniec powinien się był zwrócić do niego jako do głowy rodu o radę w tej sprawie, zwłaszcza że sam publicznie mu przecież patronował.
– Bo musiano nas widzieć razem – tłumaczył – raz w Tatersalu i dwa razy w kuluarach Izby Gmin. – Dezaprobata została wygłoszona, lecz winowajca najwyraźniej niewiele zwrócił na nią uwagi, nie próbował bowiem nawet się usprawiedliwić i dowiódł, że równie mało zabiega o dalsze względy rodziny, jak, zdaniem sir Waltera Elliota, mało na nie zasługuje; w ten to sposób zakończyła się cała znajomość.
O tej bardzo kłopotliwej sprawie Elżbieta wciąż jeszcze, nawet po kilku latach, myślała z gniewem. Lubiła młodego człowieka dla niego samego, a jeszcze bardziej dlatego, że był spadkobiercą jej ojca; głęboka duma rodowa kazała jej tylko w Williamie Elliocie widzieć odpowiednią partię dla siebie, najstarszej córki sir Waltera Elliota. Nie było ani jednego baroneta, od A do Z, którego jej serce równie chętnie uznałoby za odpowiednią partię. Lecz pan Elliot zachował się tak podle, że chociaż właśnie (lato 1814) nosiła żałobne wstążki po jego żonie, niewart był w jej mniemaniu nawet jednej myśli. Nad hańbą jego pierwszego małżeństwa można by ewentualnie przejść do porządku dziennego, jako że hańby tej nie utrwaliło na wieki potomstwo, lecz pan Elliot uczynił coś gorszego, mianowicie wyrażał się – jak się dowiedzieli za pospolicie przyjętym pośrednictwem dobrych przyjaciół – wyjątkowo niegrzecznie o nich wszystkich, a najbardziej pogardliwie i uwłaczająco o samym rodzie, do którego należał, i o zaszczytach, które w przyszłości miały spaść na niego. To było nie do wybaczenia.
Takie były sentymenty i wrażenia Elżbiety Elliot, takie były troski i wzruszenia, które przesycały i urozmaicały monotonię i wykwint, dobrobyt i banał jej życia – takie uczucia zabarwiały długą, jednostajną egzystencję w ciągle tym samym ziemiańskim gronie i zapełniały pustkę, w której miejsce nie potrafiły przyjść skłonności do pożytecznych zajęć wśród obcych lub też talenty czy umiejętności domowe.
Lecz do tego wszystkiego zaczęły dochodzić inne myśli i troski. Ojca gnębiły teraz kłopoty pieniężne. Wiedziała, że jeśli dziś bierze do ręki Almanach baronetów, to po to, by zapomnieć o ogromnych rachunkach kupców czy też niemiłych aluzjach pana Shepherda, swego plenipotenta. Kellynch przynosiło dobry dochód, niewystarczający jednak, by sprostać wyobrażeniom sir Waltera o tym, co obowiązuje właściciela jego majętności. Za życia lady Elliot metodyczność, umiarkowanie i oszczędność pozwalały sir Walterowi utrzymać się w granicach dochodów, lecz wraz z nią umarła tutaj wszelka roztropność i od tego czasu baronet ustawicznie żył ponad stan. Nie mógł wydawać mniej; nie robił nic prócz tego, co sir Walter Elliot stanowczo obowiązany był robić, a choć nie ponosił winy, nie tylko pogrążał się w straszliwych długach, lecz i słyszał o nich tak często, że nie mógł dłużej ukrywać ich choćby w części przed córką. Wspomniał coś o tym kilka razy podczas ostatniego pobytu wiosną w Londynie, posunął się nawet tak daleko, że powiedział:
– Czy możemy zredukować wydatki? Czy myślisz, że istnieje taka dziedzina, w której moglibyśmy zredukować wydatki?
A Elżbieta, trzeba jej tu oddać sprawiedliwość, w pierwszym odruchu kobiecego przerażenia naprawdę zaczęła myśleć, co by tu można zrobić, i wreszcie zaproponowała dwa następujące sposoby zaoszczędzenia: redukcję pewnej zbędnej dobroczynności oraz rezygnację z nowych mebli do salonu; do tego dodała później szczęśliwy pomysł zaniechania kupna w Londynie prezentu dla Anny, co było dotychczas corocznym zwyczajem. Te jednak środki, jakkolwiek znakomite same w sobie, nie wystarczyły, by przeciwstawić się złu w jego rzeczywistych rozmiarach, które sir Walter musiał wkrótce przedstawić córce. Elżbieta nie potrafiła wymyślić nic lepszego. Uważała się za bardzo nieszczęśliwą i pokrzywdzoną, podobnie jak ojciec, a oboje nie umieli znaleźć żadnego sposobu, który pozwoliłby im zmniejszyć wydatki bez uszczerbku dla własnej godności lub też bez nieznośnej dla nich rezygnacji z wygód.

 
Wesprzyj nas