Błyskotliwa komedia omyłek, której przedmiotem jest gra pozorów i iluzje, jakich dostarcza nam w nadmiarze nasz egoizm i zadufanie.


W samym środku intrygi stoi niezwykła bohaterka, pełna życia i wigoru, urocza, nieznośna i apodyktyczna Emma.

Emma Woodhouse mieszka z ojcem na angielskiej prowincji. Chociaż sama nie zamierza wyjść za mąż, próbuje swoich sił jako swatka. W sprawach serca jednak nie wszystko da się przewidzieć. Może z konwencjonalnych gestów, grzeczności przewidzianych etykietą, ukradkowych spojrzeń zostaną odczytane prawdziwe intencje?

Jak to w komedii omyłek bywa…

Jane Austen (1775-1817) jest autorką utworów poświęconych codziennemu życiu ziemiańskiej prowincji angielskiej w XIX wieku. Jej najbardziej znane powieści to: Rozważna i romantyczna, Duma i uprzedzenie oraz Mansfield Park . Celne obserwacje ówczesnego społeczeństwa i wnikliwe portrety psychologiczne kobiet sprawiają, że twórczość Austen, chętnie ekranizowana, do dziś cieszy się popularnością.

Jane Austen
Emma
Przekład: Jadwiga Dmochowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 4 listopada 2015


ROZDZIAŁ I

Emma Woodhouse, osóbka przystojna, rozumna i bogata, posiadająca dostatni dom i obdarzona pogodnym usposobieniem, otrzymała, zda się, wszelkie dary, jakie życie ofiarować może; toteż przeżyła na świecie blisko dwadzieścia jeden lat bez większych powodów do zmartwień i niezadowolenia.
Była młodszą z dwóch córek najczulszego i najpobłażliwszego z ojców, wskutek zaś wczesnego zamęścia siostry bardzo wcześnie została panią domu. Matka umarła zbyt dawno, by sierota zachowała coś więcej niż mgliste wspomnienie jej pieszczot; miejsce nieboszczki zajęł a guwernantka, niezwykle zacna kobieta, która darzyła ją niemal macierzyńskim uczuciem.
Panna Taylor przebyła szesnaście lat w rodzinie pana Woodhouse’a bardziej jako szczera przyjaciółka obu panienek niż jako ich wychowawczyni; zwłaszcza między nią a Emmą wytworzyła się zażyłość raczej siostrzana. Panna Taylor, łagodna z natury, nie potrafiła narzucić pupilce niemal żadnych rygorów nawet wówczas, gdy piastowała jeszcze godność guwernantki, a kiedy już zniknął nawet cień jej autorytetu, żyły nadal pod jednym dachem jak dwie przywiązane do siebie przyjaciółki, przy czym Emma postępowała tak, jak się jej podobało, ceniąc sobie wielce zdanie panny Taylor, lecz kierując się przeważnie własnym.
Prawdziwe zło w położeniu Emmy polegało na tym, że mogąc powodować się jedynie własną wolą, miała nieco zbyt pochlebną opinię o sobie; obie te niepomyślne okoliczności razem wzięte groziły zmąceniem wielu przyjemnych chwil, które mogłyby stać się jej udziałem. Niebezpieczeństwo wszakże było na razie tak niedostrzegalne, że cechy owe bynajmniej nie wydawały się jej niefortunne.
Przyszedł wprawdzie smutek, lecz był to łagodny smutek, pozbawiony wszelkiej przykrości – panna Taylor wyszła za mąż. Strata panny Taylor była pierwszym zmartwieniem Emmy. Wieczorem, w dzień ślubu ukochanej przyjaciółki, po raz pierwszy pogrążyła się przez dłuższą chwilę w smutnych myślach. Przyjęcie weselne dobiegło końca, goście wyjechali, ona została; zjedli obiad we dwoje z ojcem, bez nadziei na obecność osoby trzeciej, która ożywiłaby nieco długi wieczór. Ojciec usadowił się do zwykłej poobiedniej drzemki, córce zaś nie pozostało nic innego, jak siedzieć i rozmyślać nad tym, co utraciła.
Zmiana losu zdawała się wróżyć szczęście przyjaciółce. Pan Weston był człowiekiem dość zamożnym, w odpowiednim wieku, miał ponadto nienaganną opinię i miły sposób bycia. Emma znajdowała pewne zadowolenie w rozważaniu, z jakim samowyrzeczeniem, z jak bezinteresowną przyjaźnią zawsze popierała ten związek, lecz była to z jej strony ciężka ofiara. Brak panny Taylor odczuwać teraz miała co dzień, o każdej godzinie. Wspominała dobroć, jaką panna Taylor od tak dawna ją otaczała, tkliwość okazywaną przez szesnaście lat – wspominała, jak guwernantka uczyła ją i jak się z nią bawiła od piątego roku jej życia, jak dokładała wszelkich starań, by ją do siebie przywiązać i zabawić, jak pielęgnowała ją w przeróżnych chorobach dziecięcego wieku. Emma zaciągnęła wobec niej już wówczas ogromny dług wdzięczności, lecz okres ostatnich siedmiu lat – doskonała równość i całkowita otwartość, jakie zapanowały między nimi wkrótce po zamążpójściu Izabelli, gdy zostały tylko we dwie – stanowił jeszcze droższe, jeszcze rzewniejsze wspomnienie. Panna Taylor była przyjaciółką i towarzyszką, jaką nieliczni tylko posiadają: inteligentna, wykształcona, pomocna, łagodna, znająca na wskroś zwyczaje rodziny, szczerze przejęta wszystkim, co tej rodziny dotyczyło, a zwłaszcza nią, Emmą, każdą jej przyjemnością, każdym zamierzeniem; była istotą, której Emma mogła wyjawić każdą budzącą się myśl, istotą, która darzyła ją niezawodnym uczuciem.
Jakże miała znieść tę zmianę? Wprawdzie przyjaciółka osiadła w bliskim sąsiedztwie, tylko o pół mili, lecz Emma zdawała sobie sprawę z tego, jak wielka jest różnica pomiędzy panią Weston oddaloną o pół mili a panną Taylor przebywającą pod tym samym dachem; toteż Emmie, pomimo wyjątkowych przywilejów, jakie były jej udziałem, istotnie groziło duchowe osamotnienie. Szczerze kochała ojca, lecz nie był on dla niej dobrym towarzyszem i nie mógł podjąć z nią rozmowy – ani poważnej, ani żartobliwej.
Ujemne strony dość znacznej różnicy wieku (pan Woodhouse ożenił się niemłodo) pogłębiały jeszcze jego usposobienie i nawyki; ustawicznie kwękający, ociężały na ciete, jak i na umyśle, prowadził tryb życia właściwy dla człowieka o wiele bardziej niż on wiekowego, i choć był lubiany przez wszystkich za dobroć serca i łagodność charakteru, nie błyszczał nigdy intelektem.
Z siostrą, którą małżeństwo niewiele oddaliło od domu, mieszkała bowiem stale w Londynie, to znaczy zaledwie w odległości szesnastu mil, Emma nie mogła się co dzień widywać; toteż wiedziała, że wypadnie przetrwać w Hartfield niejeden długi wieczór październikowy i listopadowy, zanim na Boże Narodzenie doczeka się następnej wizyty Izabelli z mężem i dziećmi i dom zapełni się i ożywi ich miłym towarzystwem.
W Highbury, dużej i ludnej osadzie, niemal miasteczku (w jego to obrębie, mimo odmiennej nazwy, leżało Hartfield wraz z należącymi doń polami i lasami), nie mieszkał nikt równy jej stanem. Woodhouse’owie zajmowali tu bezsprzecznie pierwsze miejsce i wszyscy się na nich wzorowali. Emma miała w Highbury wielu znajomych, gdyż ojciec jej był uprzejmy dla wszystkich, nie było jednakże wśród nich nikogo, kto mógłby zastąpić pannę Taylor, choćby tylko na pół dnia. Nastąpiła więc nad wyraz smutna zmiana w życiu Emmy, toteż mogła teraz jedynie wzdychać i pragnąć rzeczy niemożliwych, dopóki ojciec się nie obudzi; wówczas trzeba będzie udawać dobry humor. Pan Woodhouse wymagał stałego duchowego wsparcia. Był człowiekiem nerwowym, łatwo wpadał w depresję, przywiązywał się do tych, do których towarzystwa nawykł, nie cierpiał się z nimi rozstawać, ponadto nienawidził wszelkich nowości. Małżeństwo, jako powód wielkich zmian, budziło w nim zawsze niechęć, nie mógł w żaden sposób pogodzić się z myślą, że jego własna córka wyszła za mąż, ani mówić o niej inaczej jak ze współczuciem, chociaż zawarła małżeństwo z najczystszej miłości; teraz, kiedy musiał z kolei rozstać się z panną Taylor, był skłonny sądzić – a jego łagodny egoizm nie dopuszczał myśli, by ktokolwiek odczuwał coś inaczej niż on – że panna Taylor odważyła się na krok, którego następstwa będą równie smutne dla niej, jak dla nich, i że byłaby znacznie szczęśliwsza, gdyby dokonała dni swego żywota w Hartfield. Emma uśmiechała się i gawędziła, jak mogła najweselej, aby odpędzić od niego podobne myśli, ale gdy nadeszła pora wieczornej herbaty, pan Woodhouse nie oparł się pokusie i powtórzył dokładnie to samo, co powiedział przy obiedzie:
– Biedna panna Taylor! Chciałbym, żeby znów z nami była. Jaka szkoda, że panu Westonowi przyszło do głowy ożenić się z nią!
– Nie zgadzam się z tobą, papo, wiesz o tym dobrze. Pan Weston to człowiek tak pogodny, miły, zacny, że zasłużył sobie w pełni na dobrą żonę. A nie chciałbyś chyba, żeby panna Taylor wiecznie u nas mieszkała, znosząc moje kaprysy, skoro może mieć własny dom?
– Własny dom! A cóż jej z tego przyjdzie, że będzie miała własny dom! Nasz jest trzy razy większy, a ty nigdy nie kaprysisz, moja droga.
– Będziemy tak często u nich bywać, a oni u nas! Nie przestaniemy się widywać! Teraz musimy zrobić pierwszy krok i złożyć im niedługo wizytę.
– Moja droga, a jakże ja się tam dostanę, tak daleko? Do Randalls to spory kawał, nie dobrnąłbym nawet do połowy drogi.
– Ależ, papo, a któż to mówi, żebyś szedł na piechotę? Pojedziemy powozem, oczywiście.
– Powozem! James nie lubi zaprzęgać na tak krótki dystans i gdzież się podzieją biedne konie przez ten czas, kiedy my będziemy składali wizytę?
– W stajni pana Westona, papo. Wiesz przecie, że to postanowione. Omówiliśmy to wszystko z panem Westonem wczoraj wieczorem. A James zawsze z ochotą pojedzie do Randalls, możesz być tego pewien, jego córka jest tam pokojówką. Wątpię nawet, czy zechce nas zawieźć gdziekolwiek indziej. To już twoja sprawka, papo! To ty znalazłeś Hannie takie dobre miejsce! Nikt nawet nie myślał o Hannie, póki tyś o niej nie wspomniał. James taki ci jest wdzięczny!
– Bardzo się cieszę, że wpadłem na tę myśl, nie chciałbym za nic w świecie, by biedny James myślał, że o nim zapominamy; jestem pewien, że z jego córki będzie znakomita służąca, to grzeczna dziewczyna, ładnie się wysławia, mam o niej jak najlepszą opinię. Ile razy ją spotkam, zawsze dyga i pyta, jak moje zdrowie, w bardzo miły sposób; a kiedy brałaś ją czasem do szycia, zauważyłem, że zawsze obracała klamką we właściwą stronę i nigdy nie trzaskała drzwiami. Jestem pewien, że wyrobi się na znakomitą pokojową; a dla biednej panny Taylor będzie to wielka pociecha mieć przy sobie kogoś, kogo nawykła widywać. Ile razy James pójdzie odwiedzić córkę, panna Taylor dowie się, co u nas słychać. On jej powie, jak się wszyscy miewamy.
Emma nie szczędziła trudu, by utrzymać ten pogodniejszy nastrój, miała też nadzieję, że grając z ojcem w tryktraka, zapewni mu znośny wieczór, sama zaś uwolni się od żalów innych niż te, które ją samą nurtowały. Rozstawiono stolik do kart, lecz odwiedziny gościa, który nadszedł niebawem, sprawiły, że projektowana rozrywka okazała się zbyteczna.
Pan Knightley, stateczny człowiek lat trzydziestu siedmiu czy ośmiu, był nie tylko dawnym i zażyłym przyjacielem rodziny, ale nawet powinowatym, jako starszy brat męża Izabelli. Mieszkał o milę od Highbury, bywał gościem częstym i mile widzianym, tym razem milej niż kiedykolwiek, jechał bowiem prosto od wspólnych krewnych w Londynie. Po kilkudniowej nieobecności wrócił do domu na trochę spóźniony obiad, a teraz przyszedł spacerkiem do Hartfield, aby powiedzieć, że wszyscy na Brunswick Square są w dobrym zdrowiu. Był to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności i pan Woodhouse ożywił się nieco. Pan Knightley miał pogodne usposobienie, co dobrze wpływało na gospodarza, i na wszystkie pytania o “biedną Izabellę” i jej dzieci odpowiadał w sposób wielce zadowalający. W końcu pan Woodhouse stwierdził z wdzięcznością:
– Jak to uprzejmie z pańskiej strony, że wyszedł pan o tak późnej porze, by nas odwiedzić. Obawiam się, że droga jest fatalna.
– Ani trochę, proszę pana. Jest piękna księżycowa noc, tak ciepła, że muszę się nawet nieco odsunąć od tego sutego ognia na kominku.
– Ależ na dworze musi być straszna wilgoć i błoto, obyś się pan tylko nie przeziębił.
– Błoto! Proszę, niech pan spojrzy na moje buty. Nie ma na nich ani plamki.
– No, to zdumiewające, bośmy tu mieli tęgi deszcz. Lało jak z cebra przez godzinę, gdyśmy byli przy pierwszym śniadaniu, chciałem już, żeby odłożyli ślub.
– Skoro o tym mowa, nie spieszyłem się ze składaniem gratulacji, zdaję sobie bowiem sprawę, że cieszycie się oboje nieszczególnie. Ale mam nadzieję, że wszystko poszło znośnie. Jak się zachowali uczestnicy uroczystości? Kto najwięcej płakał?
– Ach, biedna panna Taylor! Co za smutna historia.
– Za pozwoleniem, biedni pan Woodhouse i panna Emma, ale nie mogę w żaden sposób powiedzieć „biedna panna Taylor”. Żywię najgłębszy szacunek dla państwa, ale gdy wchodzi w grę niezależność!… W każdym razie lepiej mieć jedną osobę, którą trzeba zadowolić, niż dwie.
– Zwłaszcza jeżeli jedna z nich jest tak kapryśna i sprawia tyle kłopotu – odrzekła Emma żartobliwie. – Wiem, co pan ma na myśli i co by pan powiedział, gdyby tu ojca nie było.
– To chyba szczera prawda, moja droga – rzekł pan Woodhouse z westchnieniem. – Boję się, że bywam czasem bardzo kapryśny i dużo jest ze mną kłopotu.
– Najdroższy papo! Nie sądzisz chyba, że ja albo pan Knightley mówimy o tobie. Co za okropne przypuszczenie! Ach, nie, miałam jedynie siebie na myśli. Pan Knightley lubi mnie krytykować, wiesz, tak żartem. Zawsze mówimy sobie nawzajem wszystko, co nam strzeli do głowy.
Po prawdzie, pan Knightley był jednym z nielicznych ludzi, którzy dostrzegali wady w Emmie Woodhouse, i jedynym, który jej o tym mówił, a choć nie było jej to szczególnie miłe, wiedziała, że ojcu byłoby to jeszcze mniej miłe, nie chciała więc, by powziął nawet podejrzenie, że nie wszyscy uważają jego córkę za doskonałość.
– Panna Emma wie, że nigdy jej nie schlebiam – rzekł pan Knightley – nie zamierzałem czynić aluzji pod niczyim adresem. Po prostu panna Taylor nawykła zadowalać dwie osoby, teraz pozostanie jej tylko jedna. Wszystko wskazuje, że wygra na tym.
– A więc – powiedziała Emma, chcąc zmienić temat – jest pan ciekaw, jak się odbył ślub; chętnie panu o tym opowiem, gdyż zachowaliśmy się wzorowo. Wszyscy byli punktualni, wszyscy wyglądali jak najlepiej, ani jednej łzy, nikt nie miał nosa na kwintę. Ależ nie, wiedzieliśmy, że będziemy od siebie zaledwie o pół mili i z pewnością nie przestaniemy się co dzień widywać.
– Moja droga Emma zawsze wszystko tak dzielnie znosi -wtrącił ojciec. – Jednakże, prawdę powiedziawszy, bardzo jej przykro, że straciła biedną pannę Taylor, i jestem pewien, że odczuje jej brak znacznie silniej, niż sama sądzi.
Emma odwróciła głowę – łzy i uśmiech walczyły o lepsze na jej twarzy.
– Byłoby rzeczą niemożliwą – odparł pan Knightley – żeby panna Emma nie odczuwała braku takiej towarzyszki. Nie lubilibyśmy jej tak, jak lubimy, gdyby można było ją posądzić o podobny brak serca: jednakże panna Emma wie, że małżeństwo jest wielką wygraną dla panny Taylor, rozumie dobrze, jakie to pomyślne dla osoby w jej wieku osiąść we własnym domu, jak ważne mieć zapewniony dostatni byt! Z pewnością panna Emma nie pozwala sobie na to, by przykrość wzięła w niej górę nad uczuciem zadowolenia. Ktokolwiek żywi przyjaźń dla panny Taylor, cieszy się, że wyszła za mąż tak szczęśliwie.
– A zapomniał pan o jednej jeszcze przyczynie mojej radości – dodała Emma – i to bardzo poważnej, a mianowicie, że to ja skojarzyłam tę parę. Wie pan, zaczęłam ją kojarzyć przed czterema laty. Myśl, że się to w końcu stało, że miałam słuszność, podczas gdy tyle osób twierdziło, że pan Weston nigdy się ponownie nie ożeni, jest dla mnie pociechą i nagrodą za wszystko.
Pan Knightley pokręcił na to głową. Ojciec zaś odrzekł serdecznie:
– Ach, moje drogie dziecko, chciałbym, żebyś przestała kojarzyć pary i przepowiadać przyszłość, bo cokolwiek powiesz, zawsze się sprawdzi. Proszę cię, nie kojarz już więcej małżeństw.
– Przyrzekam ci, papo, że nie uczynię tego nigdy dla siebie, ale nie mogę się wyrzec tej przyjemności, gdy chodzi o innych. To najlepsza zabawa, jaka istnieć może! A rozumiesz, jeszcze po takim sukcesie! Wszyscy mówili, że pan Weston nigdy się ponownie nie ożeni. A gdzie tam! Pan Weston, który tak dawno owdowiał, któremu tak dobrze było bez żony, stale zajęty bądź w biurze, bądź wśród tutejszych przyjaciół, zawsze mile widziany, gdziekolwiek się udał, zawsze pogodny, pan Weston mógł przez okrągły rok nie spędzić ani jednego wieczoru samotnie w domu, jeżeli nie miał na to ochoty. Skąd znowu! Pan Weston z pewnością nigdy się ponownie nie ożeni! Niektórzy wspominali nawet, że obiecał to żonie na łożu śmierci, inni znów, że syn i wuj mu na to nie pozwolą. Mówiono na ten temat wszelkie możliwe bzdury, ale wcale temu nie wierzyłam. Od dnia, kiedy mniej więcej przed czterema laty spotkałam go, idąc z panną Taylor na Broadway Lane, a on, z chwilą gdy zaczął mżyć lekki deszczyk, z taką galanterią pobiegł do farmy Mitchella i pożyczył dla nas dwie parasolki, wiedziałam, co o tym myśleć. Od razu zaświtało mi w głowie, że należałoby skojarzyć to małżeństwo, a skoro moje starania zostały uwieńczone takim powodzeniem, nie sądzisz chyba, drogi papo, bym miała poniechać dalszych swatów.
– Nie rozumiem, co pani ma na myśli, mówiąc o „powodzeniu” – rzekł pan Knightley. – Powodzenie, zwykliśmy uważać, jest wynikiem wytrwałych wysiłków. Zaiste, postępowała pani właściwie i taktownie, jeżeli przez cztery lata usiłowała pani doprowadzić do tego małżeństwa. Zajęcie godne młodej damy! Atoli jeśli, jak przypuszczam, owe swaty – jak je pani nazwała – polegały tylko na planowaniu tego małżeństwa, na powiedzeniu sobie pewnego dnia, kiedy nie miała pani nic lepszego do roboty: „Zdaje mi się, że byłoby dobrze dla panny Taylor, gdyby pan Weston się z nią ożenił”, i powtarzaniu tego potem w myśli raz po raz, czemu nazywa to pani powodzeniem? Gdzież tu zasługa? Z czego jest pani dumna? Po prostu zgadła pani trafnie, nic więcej o tym powiedzieć się nie da.
– A czy pan nigdy nie zaznał zadowolenia i triumfu, jakie człowiek odczuwa, gdy odgadnie coś trafnie? Żal mi pana. Posądzałam pana o większą subtelność. Proszę mi wierzyć, odgadnąć coś trafnie nie jest tylko kwestią szczęścia. Tkwi w tym jakaś odrobina intuicji. A jeżeli chodzi o samo niefortunne słowo „powodzenie”, którego mi pan tak zawzięcie odmawia, nie wiem, czy moje pretensje są znów tak zupełnie bezpodstawne. Nakreślił pan dwa ładne obrazki. Sądzę jednak, że istnieje trzeci, coś pośredniego pomiędzy tym, gdy ktoś nie zrobi nic, a tym, gdy zrobi wszystko. Gdybym nie była ułatwiała panu Westonowi wizyt w naszym domu, gdybym go często delikatnie nie zachęcała i nie usuwała pewnych drobnych trudności, mogłoby w ogóle nie dojść do niczego. Sądzę, że dość pan zna Hartfield, by to zrozumieć.
– Prostolinijnego, szczerego człowieka, jakim jest Weston, i rozsądną, bezpretensjonalną kobietę, jaką jest panna Taylor, można było śmiało pozostawić ich własnym losom; sami by sobie poradzili. Wdając się w te sprawy, mogła pani raczej sobie zaszkodzić niż im pomóc.
– Emma nigdy nie myśli o sobie, jeżeli może komuś się przysłużyć – zabrał znowu głos pan Woodhouse, częściowo tylko rozumiejąc dyskusję. – Ale, moje drogie dziecko, przestań na przyszłość bawić się w swaty; to niedorzeczne zajęcie i zakłóca harmonię rodzinnego kółka.

 
Wesprzyj nas