Dalsze dzieje „przeklętej” rodziny krakowskiego aptekarza, Franciszka Bernata, losy jego potomków, a zwłaszcza silnych, radzących sobie z przeciwnościami życiowymi kobiet.


Wiktoria, córka Franciszka Bernata, wyrusza do Paryża, by odnaleźć ukochanego. Jednak rodzinna klątwa znów daje o sobie znać, okazuje się, że Filip jest już związany z inną kobietą. Zrozpaczona dziewczyna wraca do Krakowa, gdzie przychodzi na świat jej córka Matylda.

Wybucha pierwsza wojna światowa. Wiktoria wywozi dziecko na wieś, z dala od głodu i chorób szerzących się w mieście, a sama ucieka w pracę, aby zapomnieć o własnych niepowodzeniach. Niespodziewanie zły los się odwraca i wreszcie młoda kobieta może uwierzyć w swoje szczęście.

Kiedy wojna dobiegnie końca i mężczyźni zaczną wracać z frontu do domów, Wiktoria stanie przed najważniejszym wyborem w swoim życiu.

Lucyna Olejniczak urodziła się i mieszka w Krakowie. Z zawodu laborantka medyczna, były pracownik Katedry Farmakologii UJ, jako pisarka zadebiutowała już na emeryturze. Dużo podróżuje, lubi poznawać nowych ludzi, łatwo się zaprzyjaźnia. Wielbicielka kotów. Autorka powieści: „Jestem blisko”, „Wypadek na ulicy Starowiślnej”, „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” (nagroda na Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach w 2014 roku, za powieść o tematyce wykluczenia) i „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”.
Pierwszy tom sagi o kobietach z ulicy Grodzkiej nosił tytuł „Hanka”.

Lucyna Olejniczak
Kobiety z ulicy Grodzkiej. Wiktoria
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 3 listopada 2015


Część pierwsza

Rozdział 1

Paryż, wiosna 1912


Mroczny peron Dworca Północnego zaludnił się pasażerami przybyłymi z Wiednia. Zmęczona i zesztywniała od niewygód podróży Wiktoria zeszła ostrożnie ze schodków wagonu i potrącana przez tłum przyjezdnych oraz witających ich rodzin, skierowała się w stronę wyjścia. Ciężki kuferek obijał jej się o nogi, ale odrzuciła propozycję pomocy od czekających na okazję tragarzy. Nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej zabawić w Paryżu, wolała więc oszczędzać pieniądze. Filip nie miał przecież pojęcia, że ona przyjedzie, mógł więc zmienić adres, wyjechać z miasta, albo… Albo się ożenić.
Tego Wiktoria obawiała się najbardziej.
Znów dotarła do niej cała niedorzeczność tego przedsięwzięcia. Zachowywała się niczym nieodpowiedzialna pensjonarka, a nie jak dorosła kobieta.I na dodatek właścicielka apteki.
Powinna była napisać wcześniej list i oszczędzić sobie podróży, gdyby rzeczywiście miało się okazać, że Filip już założył rodzinę. W końcu przecież był przekonany, że są rodzeństwem, i z taką świadomością wyjeżdżał z Krakowa.
Nie mógł wiedzieć, bo wtedy jeszcze nikt tego nie wiedział, że jego matka, odchodząc ze służby, była w ciąży, lecz nie z Franciszkiem Bernatem, swoim chlebodawcą.
Wiktoria zdawała sobie sprawę, że ryzykuje, ale przyjeżdżając tutaj bez zapowiedzi, mogła przynajmniej spotkać się z Filipem twarzą w twarz. Tęskniła za nim jak szalona, jednak obraz ukochanego zaczynał się zamazywać w jej pamięci. Musiała więc go zobaczyć, choćby ostatni raz, i znów spojrzeć mu w oczy. Niezależnie od tego, co w nich wyczyta.

Żelazne konstrukcje ogromnej dworcowej hali ją przytłaczały. Z ulgą wyszła przed budynek na rozświetloną słońcem ulicę. Jasna, kamienna fasada w kształcie łuku triumfalnego odbijała światło tak, że aż trzeba było mrużyć oczy. Przed przyjazdem do Paryża Wiktoria starała się wyszukać jak najwięcej informacji na temat dworca, dowiedziała się więc przy okazji, że widniejące na fasadzie figury symbolizują miasta, do których można było stąd dojechać. Teraz, przez chwilę zapominając o celu swej podróży, z zadartą głową usiłowała policzyć te większe, odpowiadające miastom zagranicznym, i mniejsze, przedstawiające najdalsze stacje we Francji. Lubiła takie ciekawostki.
Odgłosy ruchliwej ulicy przywróciły dziewczynę do rzeczywistości. Przed budynkiem dworca czekały na podróżnych powozy i dorożki, gotowe zawieźć każdego natychmiast pod wskazany adres. Bezrobotne chwilowo konie stukały niecierpliwie kopytami o bruk, woźnice, jak zdążyła się zorientować, wymieniali uwagi na temat pogody. Podobno jeszcze dzień wcześniej było zimno, a tu nagle, patrzcie, ociepliło się, niemal jak w lecie. W Paryżu było znacznie cieplej niż w Wiedniu, który niedawno opuściła.
Wiktoria zdjęła płaszcz i uśmiechnęła się z nostalgią na wspomnienie chwil spędzonych z bratem. Od chwili ucieczki z Krakowa, po nieszczęśliwym wypadku z bronią, kiedy to Adam przypadkiem zastrzelił strażnika w kamieniołomie, minęło już kilka lat. Przez ten czas kontaktowali się tylko listownie, Wiktoria miała wciąż w pamięci chudego, niesfornego chłopaka, a tymczasem brat wyrósł i zmężniał. Czekał na nią i Stefanka na dworcu w Wiedniu, z uwagą wypatrując obojga. Kiedy w końcu zobaczył wysiadające z wagonu rodzeństwo, podbiegł do nich z głośnym płaczem. Był już dorosłym mężczyzną, lecz teraz nie wstydził się łez. Długo tulił siostrę na powitanie i na pożegnanie kilka dni później, nie chcąc jej wypuścić z objęć, jakby w obawie, że znowu zniknie na długo z jego życia.
Spędzili ze sobą niewiele czasu, gdyż Wiktoria nie mogła już się doczekać spotkania z Filipem. Warunki, w jakich mieszkał w Wiedniu Adam, też nie sprzyjały dłuższej wizycie gości. Ciasne mieszkanko przy wąskiej uliczce, podobnej do krakowskich, z trudem pomieściło dodatkowych lokatorów, czyli Wiktorię i Stefanka, bliźniaczego brata Adama.
Przez pierwszą noc właściwie prawie wcale nie spali, starając się nadrobić minione lata. Adam był spragniony wiedzy o rodzinie, ukochanym Krakowie i kolegach. W listach nie wszystko dało się opisać, nie o wszystkim też Wiktoria go informowała. Zwłaszcza o sprawach dotyczących ojca. Teraz jednak nie mogła już dłużej ukrywać przed bratem ponurej rodzinnej tajemnicy. Chłopak był zdruzgotany.
– Nie, nie mogę w to uwierzyć. – Objął głowę oburącz, kiwając się przy tym na stołku. – To nie może być prawda. Tatko?!…
Wiktoria, z trudem dobierając słowa, opowiedziała mu całą historię od początku, czyli od nocnych wypraw ojca na „polowania”, przez zamordowanie biednej Anielki, aż do sceny pod kościołem, gdzie Franciszek o mało nie został rozszarpany przez rozjuszony tłum. I o tym, jak traktował swoje służące oraz co robił z ich nowo narodzonymi dziećmi.
Nie szczędziła bratu żadnych szczegółów. Tych dotyczących śmierci i pogrzebu ojca również. Adam miał prawo znać prawdę, musiała mu wszystko przekazać. Nie mogła o tym rozmawiać ze Stefankiem, do którego i tak niewiele z owych tragicznych wydarzeń docierało. Wiedział tylko, że ojciec umarł i nie ma go w domu. Był smutny, bo tatko nie mógł go już pochwalić za pięknie wykonaną pracę. Tego, że ojciec od dawna nie wychodził już ze swojego pokoju i po wcześniejszym udarze nie mógł z nikim rozmawiać, chłopiec zdawał się w ogóle nie pamiętać. Wciąż przeżywał jego nieliczne pochwały, jakby to zdarzyło się kilka dni temu.
– A wiesz – zwrócił się podekscytowany do brata, przerywając Wiktorii w połowie zdania. Trudno mu było się skupić na tak długiej opowieści. – A wiesz, co tatko powiedział wczoraj, jak mu pokazałem swoją figurkę z drewna? No, zgadnij…
Adam spojrzał zmieszany na siostrę; z trudem przyzwyczajał się na nowo do inności Stefanka. Zapomniał o tym przez owe wszystkie lata.
– No, nie wiem – wybąkał niepewnie. – Chyba cię pochwalił.
– A tak, tak! Powiedział, że bardzo ładna i że będzie można ją dobrze sprzedać. Zaraz ci pokażę, poczekaj.
Stefan ruszył w kąt pokoju na poszukiwanie figurki, chwilę później jednak zajął się czymś innym, zapominając, po co w ogóle tam poszedł.
– On już tak… do końca życia?… – Adamowi najwyraźniej trudno jeszcze było przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
– Niestety, tak. – Wiktoria spojrzała uważnie na brata. – Żałujesz, że go tu przywiozłam? Powiedz od razu, zanim wyjadę do Paryża. Jeśli nie czujesz się na siłach, żeby się nim zająć, muszę to wiedzieć teraz.
– No co ty… – Adam zmieszał się pod surowym spojrzeniem siostry. – Tak tylko pytam. Z niczego się nie wycofuję. Pojedziesz, jak było ustalone. Jeśli tylko nada się do pracy u stolarza, nie powinno być żadnych kłopotów.
– Co do pracy, jestem zupełnie spokojna. Ma duże zdolności. Co do zachowania, no cóż… Niestety, trzeba go wciąż traktować jak dziecko. I tak też nim się zajmować.
Obiecał zaopiekować się Stefankiem najlepiej, jak potrafi, a Wiktoria odetchnęła z ulgą. Przez moment bała się bowiem, że będzie musiała odwieźć chłopca do Krakowa i odłożyć wyjazd do Paryża na czas nieokreślony. Na szczęście brat rozwiał jej obawy, chociaż nie była do końca przekonana, czy Adam naprawdę da sobie radę z wymagającym szczególnej troski Stefankiem. Pocieszała się jednak, że może jej pobyt w Paryżu nie będzie trwał zbyt długo i w drodze powrotnej będzie mogła zabrać chłopca do domu.
Jej obawy uspokoiła również nowo poznana narzeczona Adama, Kasia. Ta urocza dziewczyna o krągłych kształtach miała w sobie dużo macierzyńskiego ciepła i serdeczności. Od razu przypadli sobie ze Stefankiem do gustu.
– Nie martw się, kochana. – Objęła na pożegnanie Wiktorię. – Pomogę Adamowi, to w końcu mężczyzna i na opiece jeszcze się nie zna. A Stefanek to takie kochane, duże dziecko. Damy sobie radę. Jedź i szukaj ukochanego. Ja już swojego znalazłam – szepnęła zarumieniona i z miłością spojrzała na Adama.
Kasia spodobała się Wiktorii. Pulchna blondynka o niebieskich oczach i życzliwym uśmiechu ujęła ją od razu. Wiktoria miała nadzieję, że porywczy brat nigdy nie skrzywdzi swojej przyszłej żony. W jej pamięci wciąż jeszcze powracało, niestety, burzliwe dzieciństwo Adama. Jeśli wdał się w ojca, co nie daj Panie Boże, to nie miał łatwego charakteru. Na razie jednak oboje wyglądali na szczęśliwie zakochanych. I oby ten stan trwał jak najdłużej, westchnęła w duchu.

Wiktoria otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do teraźniejszości.
Poczuła się już trochę głodna, poza tym chciała znaleźć Filipa, zanim zapadnie zmrok. Sprawdziła godzinę na zegarze umieszczonym na fasadzie budynku dworca, było wczesne popołudnie. Znów ogarnął ją lęk. A co, jeśli nie zastanie Filipa pod adresem, który podała jego matka? Albo…
Machnęła ręką, zła na własne czarnowidztwo, i wyjęła z kieszeni karteczkę z adresem. Zupełnie nie miała pojęcia, gdzie znajduje się widniejąca na niej ulica. Miała nadzieję, że gdzieś daleko, że zyska jeszcze trochę czasu, a poza tym będzie miała okazję pojechać tam nową kolejką podziemną, otwartą kilka lat temu. Ktoś ze znajomych mówił jej, że to naprawdę niezwykłe doświadczenie i trzeba je przeżyć osobiście.
Okazało się jednak, że ulica des Petits Hôtels znajduje się całkiem niedaleko dworca. Zapytana o drogę starsza kobieta zapewniła Wiktorię, że można tam się dostać na piechotę, ale z uwagi na bagaż radziła wziąć dorożkę. Dziewczyna westchnęła ciężko, nadchodził czas prawdy i trzeba było się zmierzyć z rzeczywistością. Za chwilę się okaże, czy jej przyjazd miał sens. Skinęła ręką na woźnicę, ujęła w dłoń fałdy długiej spódnicy i wspięła się po schodkach do rozchybotanego powozu. Jazda nie trwała długo, ale staruszka miała rację, z bagażem trudno byłoby pieszo dotrzeć na miejsce.
Z wysokości dorożki Paryż wyglądał pięknie. Mimo wewnętrznego zdenerwowania Wiktoria z przyjemnością przyglądała się spacerującym po ulicach ludziom. Kobiety były bardziej eleganckie i kolorowe niż w Krakowie, chociaż i tam przecież docierała paryska moda. Wiosenne słońce odbijało się w szybach wystaw sklepowych. Dziewczyna szukała wzrokiem aptek, ale jazda trwała zbyt krótko i wydawało się, że w tej okolicy raczej ich nie było. A może wyglądały inaczej niż w Polsce? Postanowiła przy najbliższej okazji to sprawdzić.
Powóz zatrzymał się pod starą kamienicą na wąskiej uliczce. Woźnica odebrał zapłatę, świsnął batem na pożegnanie i po chwili pojazd, przy akompaniamencie stukotu końskich kopyt, zniknął za rogiem.

– A panienka do kogo? – Zza przeszklonych drzwi wyjrzała konsjerżka, poprawiając dłonią rozczochrane włosy. Nie pierwszej świeżości bluzka rozchylała się na jej bujnym biuście. – Phillippe? Ten Polak? Nie, on już tu nie mieszka.
Pod Wiktorią ugięły się nogi. Spełniły się jej najgorsze przypuszczenia. Za chwilę pewnie usłyszy, że Filip wyprowadził się, bo założył rodzinę.
Jednak konsjerżka na ten temat nic nie wiedziała.
– To taki młody medyk, tak? Skończył studia, tyle wiem. Porządny był, nigdy nie zalegał z czynszem, spokojny, żadnych burd, jak to teraz młodzi…

 
Wesprzyj nas