Dwie nowele o zdradzie i zazdrości. Kolejna śmiała kreacja jednego z najważniejszych pisarzy izraelskich.


W pierwszej niemłody już Szaul przeżywa romans swojej żony Eliszewy z innym mężczyzną. Szaul zazdrości, lecz, co zaskakujące, jest w obojgu zakochany, nie może się im oprzeć. Przeżywa ową historię codziennie w samotności i dopiero po dziesięciu latach decyduje się podzielić nią ze swoją bratową Esti.

W drugiej noweli kobieta o imieniu Rotem nie potrafi sobie poradzić z problemem trudnych stosunków z matką, Nili, które przez całe życie stanowiły źródło jej cierpienia. Czytając swoje opowiadanie umierającej matce, próbuje rozwikłać tajemnicę relacji, która narodziła się osiemnaście lat temu pomiędzy Nili a pewnym chłopcem.

***

Opisy Grosmana emanują erotyzmem, oszałamiają, odurzają. Autor pisze o małżeństwie i pożądaniu, zazdrości i macierzyństwie, lojalności i zdradzie, kreśląc jednocześnie obraz tęsknot i niepokojów dręczących jego naród.
Tova Mirvis, „The New York Times Book Review”

Grosman błyszczy talentem, jego styl jest przejmująco sensualny, a humor szelmowski. Ciałem rozumiem powinno mu zaskarbić rzesze nowych czytelników.
„The Washington Post”

Dzieło Grosmana rozbrzmiewa czytelnikowi w sercu i umyśle jeszcze długo po przeczytaniu ostatniego słowa.
„O, The Oprah Magazine”

Dawid Grosman – ur. w 1954 roku w Jerozolimie. Dziennikarz, autor książek dla dzieci, w 1991 roku otrzymał nagrodę Nelly Sachs za dokonania literackie. W Polsce nakładem Świata Książki ukazały się: Patrz pod: Miłość, Tam, gdzie kończy się kraj, Poza czasem, Bądź mi nożem, Księga gramatyki intymnej. Kolejne powieści w przygotowaniu.

Dawid Grosman
Ciałem rozumiem
Przekład:
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 21 października 2015


Jak ona to wytrzymuje, pomyślał, te drobiazgowe rytuały, które za każdym razem musi odprawiać, nerwową bieganinę po pokojach przed wyjściem, trzaskanie drzwiami szafy, otwieranie i zamykanie szuflad. W takich chwilach jej ładna buzia staje się surowa i nieprzenikniona, broń Boże, żeby zapomniała o jakimś drobiazgu, grzebieniu, książce albo szamponie, bo wszystko runie. On siada przy pustym biurku i obejmuje rękoma głowę, ona tymczasem rzuca mu w drzwiach krótkie „cześć”; aż go kłuje w sercu, że nawet nie przyszła się pożegnać, dzisiaj kroi się tam coś specjalnego: już wychodzi na ulicę, w pośpiechu, spuszczając wzrok, żeby nie złapać kontaktu i nie wdawać się w zbędne pogawędki. Jak to możliwe, że jeszcze tego nie zarzuciła, skąd bierze siłę, by przez to przechodzić co dzień od nowa?
Po chwili, jakby stracił czujność na posterunku, zamyka oczy i czym prędzej pędzi za nią myślami, kiedy wsiada do swojego samochodu, niewielkiego, soczyście zielonego polo. To była niespodzianka od niego. Doznała szoku na widok koloru i zżymała się na marnotrawstwo. Ale on chciał, żeby miała własny samochód. – Żebyś mogła się swobodnie przemieszczać, żebyśmy przestali się ciągle kłócić o auto. – I chciał, żeby samochód był bardzo zielony. Wyobrażał sobie, że to błyszczący mikro-chip wszczepiony w żyły po to, by kamera mogła ją śledzić. On powoli opiera kark o zagłówek fotela, ona rusza przed siebie. Jej napięta twarz za bardzo zbliża się do przedniej szyby. Zejdzie jej osiem, dziewięć minut na dojazd. Do tego trzeba doliczyć niespodziewane przeszkody (korek, zepsute światła albo facet czekający na nią tam, w mieszkaniu, który nie może znaleźć kluczy i zwleka z otwarciem drzwi). Już stracili kolejne cztery minuty, może pięć. – Eliszewo, powoli – mówi na głos, akcentując każdą sylabę.
Po czym wypowiada to jeszcze raz, dla tamtego faceta.
Faceta, który oszczędza czas, bo szkoda każdej chwili, i kiedy ona wciąż nawiguje w labiryncie uliczek łączących dom tutaj z domem tam, on już zaczyna się rozbierać. W sypialni, a może przy samych drzwiach, ściąga zmięte brązowe spodnie ze sztruksu, zdejmuje luźną spraną koszulę, która kiedyś była pomarańczowa albo brązowa, albo nawet różowa, na pewno nie ma nic przeciwko różowym koszulom, nie obchodzi go, co sobie inni pomyślą, i właśnie to jest w nim piękne, myśli Szaul, że ma wszystko gdzieś: co pomyślą, co powiedzą, w tym tkwi jego siła, wewnętrzna zdrowa doskonałość, chyba dlatego tak ją pociąga.
Tymczasem ona jedzie, jedzie do niego, a właściwie gna, oczy ma skupione na drodze, usta zaciśnięte. Zaraz będą całowane, zmiękną, napęcznieją, zrobią się gorące od prześlizgujących się warg, które najpierw tylko je musną, dotykając-nie-dotykając, po czym wkroczy język i obwiedzie ich kontur, a one powstrzymają się od uśmiechu, bo natychmiast rozlegnie się pomruk: – Nie ruszaj się, kiedy rysuję. – Na co ona odpowie przyzwalającym gulgotem. I wtedy do jej ust przylgną wargi, z całą swoją chropowatą męską siłą, będą je pochłaniać i penetrować, odsunąwszy się na chwilę, omiotą je ciepłym oddechem, zaczną powoli ssać, solennie, jak przystało na ogromne pożądanie, a języki owiną się wokół siebie niczym obdarzone własnym życiem stworzenia, ona z lekkim westchnieniem na moment otworzy oczy, gałki wywrócą się do góry, zajdą mgłą i znikną. Spod przymkniętych powiek błyśnie pusta, przerażająca biel.
Duża kobieta z tej Eliszewy i hojna, także jeśli chodzi o ciało. Jest nawet trochę za wielka na takie małe auto -może dlatego się złościła, że kupił jej akurat polo. A może właśnie dlatego je kupił, kto wie. Dopiero teraz przychodzi mu to do głowy, bo czuje, że ona tam, w drodze, rozsadza od środka własną skorupkę, że omal nie eksploduje, próbując skupić się na jeździe, i osładza sobie drogę myślą, że również czekającemu na nią facetowi dokładnie to samo chodzi po głowie. – W ten sposób zyskujemy parę wspólnych chwil więcej – tak mu kiedyś powiedziała.
Pędzi przed siebie, zielony samochodzik mknie po rozpostartej stąd do niego sieci żył i kiedy Szaul walczy z falą bólu, ona jest już tam, przy nim. Szaul widzi go nieostro, jako dużą pomarańczową plamę ciepła o solidnych barkach, ona szybkim ruchem przytrzymuje się jego ramienia, przechyla na bok i bez rozpinania sprzączek zsuwa ze stopy płócienny but, zesztywniałymi z tęsknoty palcami chwyta się nagiego ciała, jego ubrania leżą już rozrzucone pod nogami, na wierzchu lądują jej ciuchy. Szaul zamyka oczy i przyjmuje niewidzialny cios wywołany zetknięciem jednej szmaty z drugą, jest to tak bolesne, że musi przenieść wzrok z kupki ciuchów na faceta, bo w tym momencie on sam sprawia mu mniej cierpienia niż spadające na stosik ubrania, na tego mężczyznę, który przezornie już się rozebrał, żeby zaoszczędzić parę cennych chwil, który czekał na nią w napięciu, krążył nago po domu, podekscytowany i rozpalony, nakręcał się myślami o dużej, pięknej i zdeterminowanej kobiecie gnającej do niego zielonym seksownym autkiem – czarniawy chłopak uśmiechnął się znacząco, sprzedając Szaulowi samochód – i właśnie to słowo sprawiło, że Szaul nie miał wyjścia i musiał go kupić. Facet pląsa nago po maleńkim metrażu, mimo że z natury jest człowiekiem dość powolnym, a Szaul widzi w skali jeden do jednego każdy jego ruch, sposób chodzenia i mówienia, mający w sobie coś ciężkiego i despotycznego, ale teraz tamten podskakuje z radości, bo na schodach słychać jej pospieszne kroki, no, zaraz wejdzie. On już otwiera drzwi i starannie wybiera pozę, w jakiej ukaże się jej oczom, ponieważ, jak by to powiedzieć, sam fakt nagości raczej nie nastroi Eliszewy do niegrzecznych zabaw, zwłaszcza kiedy on po prostu stoi, i to w świetle dziennym, niezbyt łaskawym dla masy pieprzyków, które upstrzyły mu brzuch i tors, dla dużej władczej piersi i obficie porastających ciało siwych włosów. Okazuje się jednak, że dziś, kiedy jej stopy biegną po schodach, on uchyla z lekka drzwi i pędem wraca do łóżka stojącego w starannie zaciemnionym pokoju, wyciąga się w nieco bardziej reprezentacyjnej pozie, na brzuchu, z jedną nogą zgiętą, jakby zaraz po tym jak otworzył drzwi, ogarnęła go lekka, przyjemna senność. Drzemie sobie beztrosko, zdrowy jak byk i niemający problemów z trawieniem ani sumieniem, i kiedy ona wchodzi, jej oczom ukazują się najpierw krzepkie plecy – chyba faktycznie są mocne – potem pośladki i nogi, w tym ułożeniu prezentujące się całkiem młodo. Ona na chwilę przystaje, patrzy, uśmiecha się do siebie, po czym rusza w kierunku łóżka i z wykalkulowaną delikatnością przesuwa palcem po jego plecach, od karku aż po tyłek, potem nachyla się i powoli prześlizguje językiem po szyi, lekko się ociągając, wte i wewte, samym koniuszkiem, żeby poczuł zapowiedź wilgotnych ust, i spod poduszki dobywa się stłumiony jęk, jakby obcinano mu głowę…

Potem – dwa, może trzy dni później (kiedy Eliszewy nie ma, czas staje się podobny do kulistej więziennej celi) – Szaul rozsiadł się na tylnym siedzeniu okazałego volvo. Chłodna, mglista październikowa noc roztapiała się i nikła pod wycieraczkami na przedniej szybie. Na podłodze, tuż obok Szaula, leżały kule. Lewa noga, złamana między kostką i kolanem, spoczywała bezwładnie na starym rozprutym jaśku. On sam wpatrywał się w biel rozhuśtanego gipsu, jakby nie bardzo rozumiał, jaki to ma związek z nim. Prowadziła Esti, żona jego brata Michy, jechali już chyba pół godziny, lecz nadal nie udało się nawiązać prawdziwej rozmowy, każde wypowiedziane zdanie napawało go przygnębieniem. Była od niego młodsza o pięć, może sześć lat, dokładnie nie pamiętał, ale w jej obecności czuł się zawsze jeszcze bardziej zasuszony i pomarszczony. Długie, cienkie kończyny, ostre rysy i stercząca grdyka – wszystko to zdawało się wyolbrzymione, kiedy w pobliżu zjawiała się ona, ze swoim pełnym ciałem i szeroką, smagłą twarzą. Za każdym razem gdy zerkała na niego we wsteczne lusterko, stawała mu przed oczami jedna ze starych drewnianych miarek jego ojca, żółta składana „metrówka” ze żłobieniami. Był taki moment, kiedy Esti pomagała mu się usadowić na tylnym siedzeniu, że niemal całym ciężarem opadł na jej ramiona, lecz ona nawet nie jęknęła i jeśli było jej ciężko, to zapewne pomyślała, że z powodu gipsu. Wiedział, że z jej perspektywy waży tyle co nic i że ona ciałem nieuchronnie dokonuje porównania między nim i bratem. Spojrzała w lusterko poruszona jego mimowolnym westchnieniem -jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
Miał go odebrać brat, ale w ostatniej chwili został wezwany do wypadku, bo cysterna z acetonem wywróciła się na nadmorskiej szosie, i zamiast niego w drzwiach mieszkania stanęła Esti. Opuściła ręce, jakby przepraszała, że nie jest Michą. Krępowało ją niewyraźne poczucie, że oboje z Szaulem wlepiają w siebie wzrok, jakby raptem zobaczyli się do góry nogami w krzywym zwierciadle. Wzięła głęboki oddech i bezwiednie skuliła ramiona w oczekiwaniu na grom, który zaraz na nią spadnie. W pierwszej chwili chyba w ogóle nie pojął, kim ona jest, potem zaczął się wzdragać, nie, nie, co znowu, potrzebuję Michy, tylko jego, ale jednocześnie zrobił krok do przodu, jakby coś wypychało go na zewnątrz, żeby ruszać w drogę. Potem cofnął się, chwycił klamkę i stał ze spuszczoną głową, próbując sobie przypomnieć.
– A gdzie jest Eliszewa? – rzuciła pytanie, które zabrzmiało jak: „gdzie się podziała twoja mamusia, nie pilnuje cię?”, bo zawsze miała wrażenie, że bez niej jest zagubiony, a teraz – z okaleczoną twarzą i gipsem na nodze – bardziej niż kiedykolwiek. Nie odpowiedział, tylko stał i patrzył na nią, na rysy przybłędy, które nagle się wyostrzyły. Taka właśnie weszła do ich rodziny przed laty, tkwiąc u boku Michy w identycznej pozie, z tym samym przerażonym, dzikim spojrzeniem. – Barachło prosto ze śmietnika – zawyrokowała wtedy jego matka, więc teraz Esti dobrze wiedziała, jaki widok ma przed sobą Szaul. Mocno zaparła się stopami, gorączkowo szukając w sobie starych, cennych pokładów zdolności adaptacyjnych niekochanej, lecz upartej dziewczynki, umiejącej w razie potrzeby zmienić się w garstkę człowieka z mocno zaciśniętymi powiekami, który zjawia się dokładnie tam, gdzie go nie chcą, i już tam pozostanie, gotów trwać i spowolnić puls do zera, aż inni jakoś się przyzwyczają do jego obecności i do niewielkich korzyści, jakie z tego płyną, a na koniec nie będą mogli się bez niego obyć…
I oto wynurzyła się stamtąd ze wszystkimi swoimi latami, dziećmi, Michą i pełnią cielesnej obecności, skrzyżowała ręce na piersi i powiedziała, że może nie powinien jechać w takim stanie, kilka godzin po ciężkim wypadku. Zapytała ostrożnie, jak to się stało, a on znowu cofnął się w bezpieczną przestrzeń domu i omal nie runął, potykając się o kule, do których jeszcze nie przywykł, i udawał, że w ogóle jej nie słyszał. Miał zaczerwienione oczy – może od płaczu albo z braku snu, albo czegoś jeszcze innego, co w nich płonęło, lecz ona tego nie odgadła. Zachrypniętym głosem szepnął, że musi jechać i nie ma mowy, by ona go odwiozła. Jawna wrogość spłynęła po Esti jak po kaczce, zapytała, dokąd właściwie chce jechać, on na to, że na południe, i nagle, zamachnąwszy się kulą jak groteskowe ptaszysko, powiedział: – No dobra, to ruszajmy. – Próbował zasymulować wesoły śmiech i oświadczył, że cała ta sytuacja jest zupełnie pokręcona, ale on musi tam być dziś w nocy, force majeure, podkreślił z akcentem, który w tych okolicznościach zabrzmiał jak szelest jedwabnego szlafroka zubożałego arystokraty, i wyjaśnił, co było samo przez się zrozumiałe, że nie może tam jechać sam, w tym stanie, dlatego poprosił, żeby Micha go podrzucił. Esti po raz kolejny spróbowała się dowiedzieć, dokąd ma go zawieźć tak znienacka, w środku nocy, on jednak milczał, w niej zaś wszystko zagotowało się ze złości na niego, a jeszcze bardziej na Michę, że wysłał ją w taką misję tylko po to, by zadowolić brata, który nigdy nie zrobiłby nic podobnego dla niego, a już na pewno nie dla niej. Szaul otrząsnął się, jakby jej cichy gniew zdołał przesączyć się przez jego wewnętrzny chaos, spojrzał tak nieszczęsnym wzrokiem, że omal nie rozpadła się na kawałki, i powiedział: – Wiem, że ci ciężko, ale naprawdę nie mam wyboru. – Przytaknęła skołowana i trochę przerażona tym, co zobaczyła, on zaś dodał: – Po drodze, po drodze ci wszystko wytłumaczę.

Od czasu do czasu zdarzają im się tam spokojne, wręcz sielskie dni, przypomina sobie Szaul, leżąc w gorączce na tylnym siedzeniu starego volvo, z całych sił próbując strząsnąć z siebie obecność milczącej kobiety za kółkiem i roje maszerujących wzdłuż zagipsowanej nogi niewidzialnych mrówek. Na przykład przedwczoraj – a może to było przed czterema dniami? – Eliszewa wchodzi do tamtego domu przez uchylone drzwi, zakrada się do środka, wprawnie balansując ciałem i wzruszając kokieteryjnie ramionami, kto by pomyślał, że ma w sobie jeszcze tyle fantazji, uśmiecha się z ulgą, że znów tu jest, w miejscu, gdzie może uwolnić się od pozorów i fałszu, od nieskończonego wysiłku innego życia. Przystanąwszy na chwilę, by złapać oddech, zaczyna się zastanawiać, jak długo da radę biegać po schodach na czwarte piętro, może niebawem znowu trzeba będzie szukać nowego lokum, już sześć albo siedem razy musieli je zmieniać, nie mają szczęścia do mieszkań, ale chyba nie można mieć szczęścia we wszystkim. Stawia na podłodze niebieską torbę basenową i cichutko zamyka za sobą drzwi, znowu się uśmiecha, tym razem w duchu, bo wie, że jej mężczyzna słyszy nawet ten delikatny szmer i mocno zaciska powieki, jakby jego oczy nie mogły pomieścić więcej, a ciałem już wyrywa się do niej, niczym igła kompasu, lecz ona ma dziś inne plany, o których on jeszcze nie wie.

Idzie powoli korytarzem, intensywnie myśląc, jak ma go przekonać, żeby dzisiaj odpuścił, i nie wiedząc, że on te powolne kroki odczytuje jako rozmyślny koci chód, zaciskający aż do bólu węzeł pożądania. Już stoi w drzwiach pokoju, opiera się o futrynę i patrzy na niego łagodnym wzrokiem. – Jestem – mówi cicho, a on, niby zaskoczony jej obecnością, wciągnąwszy brzuch, odwraca się do niej powoli. – Jesteś – mówi z nieskrywaną radością, jego twarz dosłownie otwiera się i promienieje blaskiem. Ona ani drgnie, napawa się widokiem, chłonie i starannie rozdziela go między wszystkie komórki ciała, robi zapasy, które będą musiały starczyć na długo, na kolejny dzień niedosytu i pragnienia. Otula go całego spojrzeniem, od wielkich męskich stóp z szeroko rozstawionymi palcami po oświetloną twarz, i uśmiechnięta znowu szepce: – Jestem. – Mężczyzna nie uważa, żeby to było zbędne słowo, przeciwnie, nadyma pierś, by lepiej zarejestrować to, co w słowie ukryte: „jestem, cała dla ciebie, taka, jaka jestem naprawdę, to ja, wyłuskaj mnie”, jego twarz mówi „tak”, oczy mówią „tak”, wszystko w nim mówi „tak” i po raz tysięczny nachodzi go refleksja, że nawet kiedy ona wypowiada kwestie proste i oczywiste, co zresztą często jej się zdarza, to pobrzmiewa w nich echo zadziwienia. Na tym to polega, myśli Szaul, że wszystko, co ona tam mówi, składa się z tych dwóch elementów, oczywistości i niesamowitości. W kącikach jej zmęczonych ust pobłyskuje różowa świeżość, facet też się do niej uśmiecha, cała twarz mu się zmienia, kiedy to robi. Twarz Szaula też rozciąga się mimowolnie w tym uśmiechu, a zaniepokojona jego długim milczeniem Esti odwraca głowę do tyłu, widzi to i wycofuje się jak oparzona, jakby otworzyła list adresowany do kogoś innego. Znowu kieruje na drogę swoje wielkie ciemne oczy i myśli sobie, że dokładnie tak musiał kiedyś, przed laty, patrzeć na Eliszewę. Niemal bezwiednie obniża wsteczne lusterko, żeby objąć nim zamknięte oczy i kontur twarzy, na której wciąż rozlewa się hipnotyzująca obcość, mieszanina szczęścia, samotności i błagania.

 
Wesprzyj nas