Co łączy Dobrawę, Odę, Emnildę i Odę Miśnieńską, oprócz tego, że nie ma dla nich miejsca w pracach historyków? To one sprawiły, że państwo pierwszych Piastów stało się potęgą, przed którą drżeli władcy od Łaby aż po Kijów.


Czy w mrocznych czasach przełomu IX i X wieku Polską tak naprawdę rządziły kobiety? Kamil Janicki – historyk, publicysta i pisarz, podjął próbę udowodnienia, że gdyby nie żony Piastów, Polska w ogóle by nie zaistniała na europejskiej arenie politycznej, a dzisiejszy świat wyglądałby zupełnie inaczej.

W powszechnej świadomości to Mieszka I i jego syna Bolesława Chrobrego uważa się za twórców państwa polskiego. Jednak biorąc pod uwagę zapisy źródłowe o znaczącym udziale kobiet w europejskim życiu politycznym w X wieku, określanym przez dzisiejszych historyków „epoką kobiet”, i przenosząc te dane na grunt kraju między Wisłą i Odrą – można śmiało przyjąć założenie, że za sukcesami naszych pierwszych władców stały ich żony.

Zresztą, pęd kobiet do władzy wypadałoby uznać za zjawisko całkiem normalne w tym czasie. Wystarczy podać przykłady zza miedzy: cesarzowa Teofano, z pochodzenia księżniczka bizantyjska, po śmierci cesarza Ottona II rządząca jednoosobowo w Niemczech twardą ręką, współpracująca głównie z zaufanymi kobietami czy też Drahomira – babka Dobrawy – która przejęła rządy w Czechach mordując własną teściową. Nie powinno więc dziwić, że również żony piastowskich nie zajmowały się jedynie modlitwami i zajęciami domowymi, zwłaszcza że w większości pochodziły z krajów – stosując dzisiejszą terminologię – cywilizowanych i bogatych w tradycje damskich rządów.

Idąc dalej tokiem rozumowania autora, można śmiało stwierdzić, że pierwsi władcy piastowscy mieli sporo szczęścia. Trafili bowiem w swoim życiu na kobiety silne, bezwzględne, konsekwentne w dążeniu do celu i – jak na owe czasy – wykształcone. Poza tym widziały one w swoim życiu niejedno: krwawe rządy ojców, braci, matek i teściowych, dworskie intrygi, upadające sojusze, morderstwa, krew i łzy. Wychowywane na europejskich dworach szybko opanowały meandry ówczesnej geopolityki i dyplomacji, bez problemu potrafiły lawirować pośród dworskich intrygantów i stawiać sprawy na swoim, choćby po trupach najbliższych. I prędzej czy później to one rozdawały karty i stały się matkami wielu sukcesów polskich władców.

Z opisanej czwórki pań jedynie Dobrawa znalazła swoje miejsce w podręcznikach historii, jako ta, która doprowadziła do chrztu MIeszka I, czasami pojawia się Oda, druga żona tego władcy, ale mało kto słyszał o Emnildzie, żonie Bolesława Chrobrego, czy o Odzie Miśnieńskiej, jego kolejnej małżonce.

Największym chyba zaskoczeniem w opowieści Janickiego jest Emnilda, księżniczka pochodząca z mało znaczącego państewka Stodoran. Choć uważana przez teściową, drugą żonę Mieszka, za głupią prowincjonalną gęś, niezdolną do przeciwstawienia się Odzie i jej synom w dążeniu do władzy – to właśnie ona była tą, która dzięki swojemu instynktowi politycznemu zapewniła Bolesławowi Chrobremu tron i miała doniosły głos doradczy w nawiązywaniu właściwych sojuszy i poszerzaniu granic państwa polskiego.

za karierami mężczyzn stoją silne kobiety

Jak widać na tych przykładach stwierdzenie, że za karierami mężczyzn stoją silne kobiety znajduje potwierdzenie także w historii początków państwowości polskiej, czasów niebezpiecznych, burzliwych, pełnych intryg i wojen.

Przedstawiona przez autora interpretacja znanych faktów, z konieczności wypełniona domysłami i przypuszczeniami tam, gdzie brak konkretnych źródeł, jako całość prezentuje się spójnie i wystarczająco wiarygodnie, by stanowić bazę do dalszych dyskusji i badań.

Spojrzenie Kamila Janickiego jest perspektywą zupełnie inną niż w większości opracowań historycznych dotyczących początków państwa polskiego, bowiem rzadko kiedy poświęca się uwagę kobietom z tamtych lat, mimo że ich losy okazują się nie mniej ciekawe niż życie władców-mężczyzn, a one same zostały przez historię mocno pokrzywdzone – ich rola jest bagatelizowana lub zapominana.Tomasz Wojciechowski

konkurs

Kamil Janicki, Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę, Wydawnictwo Znak, Premiera: 18 listopada 2015


PRZEKLĘTA KREW
KSIĘŻNICZKA DOBRAWA NA DRODZE DO WŁADZY

Ponad nagimi koronami dębowego lasu unosiła się chmura ciemnego dymu. Początkowo ledwo zauważalna, teraz gęstniała z minuty na minutę. Swąd spalenizny stawał się coraz wyraźniejszy, a pomiędzy konarami drzew prześwitywały tańczące w oddali płomienie. Gryzący w nozdrza zapach budził w podróżnych lęk. Nie mogło być wątpliwości: nie dalej niż pół mili stąd płonęły nie tylko drewno czy słoma, ale też ludzkie ciała.
– Pater noster, qui es in coelis… Na Boga, dlaczego nadal maszerujemy? – wyrwało się jednemu z mnichów zbitych w grupkę obok sunącego przodem wozu książęcego kapelana. Wypowiedziany pełnym przerażenia głosem protest pozostał bez echa, mimo że podobne myśli kołatały się w głowach niemal wszystkim członkom orszaku. Tylko otwierający pochód postawny mężczyzna zachowywał spokój. Był to przewodnik przysłany z północy, by bezpiecznie doprowadzić czeską księżniczkę Dobrawę do domu jej przyszłego męża – barbarzyńskiego księcia Mieszka.
Kręty, wyboisty trakt, biegnący dotąd środkiem ciemnej puszczy, rozszerzał się, wiodąc ku zalanej światłem polanie. Z oddali zdawało się, że to promienie zachodzącego słońca rozjaśniają przecinkę. Wozy minęły ostatni zakręt, podskakując na wystających z ziemi korzeniach drzew i wpadając na powrót w głębokie koleiny. Teraz stało się jasne, że źródłem światła w to ponure zimowe popołudnie jest łuna nieodległego pożaru. Wozy jeden za drugim wysypały się na otwartą przestrzeń. Wreszcie do granicy lasu dotarł także ten najbardziej okazały – bogato zdobiona konstrukcja, w której wyściełana drogimi futrami kolebka zwisała na czterech łańcuchach przytroczonych do specjalnego stelażu.
Powóz skonstruowano w sposób gwarantujący ochronę przed wstrząsami i komfort podróży. Siedząca wewnątrz dziewczyna nie myślała jednak w tej chwili o wygodach. Wychyliła się poza krawędź pojazdu i z pobladłą twarzą spoglądała na olbrzymią masę ludzi kłębiącą się zaledwie kilkaset kroków od niej.
Nad polaną górował niewielki gród. A przynajmniej tak było aż do dzisiaj. W tej chwili zarówno palisadę, bramy, jak i całą niemal zabudowę trawił ogień. Przedpole osady upstrzone było trupami wojowników, najwidoczniej więc doszło tu wcześniej do walki. Teraz wokół grodu krążyli uzbrojeni jeźdźcy w normańskim rynsztunku. Jedni rzucali żagwie tam, gdzie ogień jeszcze nie dotarł. Inni zagradzali drogę garstce uciekinierów, uwięzionych wewnątrz zabudowań i skazanych na śmierć w płomieniach. Kolejni wreszcie zaganiali tłum zdezorientowanych mężczyzn, kobiet i dzieci w jedno miejsce na skraju polany. Pośród krzyków i dymu rozdzielali rodziny i dokonywali natychmiastowych egzekucji na mężach w sile wieku. Kobiety i dzieci ustawiali w szereg i ponaglali do marszu.
– Co… co tu się dzieje? – zapytała łamiącym się głosem księżniczka, zauważywszy, że przewodnik kawalkady zatrzymał swojego konia zaraz obok jej powozu. Miała za sobą prawie dwadzieścia lat życia, ale nigdy jeszcze nie doświadczyła podobnego widoku.
– Nasz wódz przygotowuje dla was godny prezent ślubny, moja pani – odparł mężczyzna z nieskrywaną dumą w głosie.
– Te dzieci… – jęknęła Dobrawa.
– Nie musisz się tym kłopotać, moja pani, jeszcze nim dotrzemy do Gniezna, zostaną sprzedane w niewolę. Matki i ci nieliczni ojcowie, z których nie uczyniono przykładu, zostaną przesiedleni na ziemię księcia. Przez resztę życia będą pracować, by odpłacić jemu oraz rzecz jasna tobie, pani, za okazaną łaskę. I niech bogowie wybaczą im, że nie chcieli dobrowolnie poddać się woli Siemomysłowica.
– Bogowie wybaczą? – bezwiednie powtórzyła Dobrawa. Niech to raczej jej jedyny Bóg wybaczy, jeśli zawiedzie w swojej misji. Jeszcze tego samego ranka myślała o przyszłym mężu z nadzieją, a po prawdzie, wręcz z gorączkowym wyczekiwaniem. Mieszko… miszka… miś… – próbowała rozwikłać znaczenie jego imienia6. W nigdy nie spotkanym, ale przedstawianym przez posłów niczym prawdziwy heros mężczyźnie widziała swojego obrońcę, przyjaciela, oparcie w obcym kraju. Jakże była naiwna.
Teraz wiedziała już, że żaden taki „miszka” nie istnieje. Była tylko wściekła, nieokiełznana bestia – niedźwiedź Mieszko Siemomysłowic sycący się mordem i niewolnictwem, zażywający uciech z pogańskimi nałożnicami i czczący bożki. Wiedziała, że ma dwa wyjścia: nawróci go na drogę wiary lub odda swoje życie, próbując. Trzeciej drogi nie było. A przynajmniej nie było jej w tej konkretnej wizji historii.
Problem polega na tym, że choć można w opisany wyżej sposób wyobrażać sobie przybycie Dobrawy do Polski i początek działań, które doprowadziły do chrztu księcia, to z rzeczywistością sprzed ponad tysiąclecia będzie to mieć niewiele wspólnego. Powód jest prosty: próżno szukać klucza do zrozumienia postaci pierwszej polskiej władczyni na trakcie pod Gnieznem lub u celu jej podróży. Jeśli taki klucz można w ogóle odnaleźć, to nie w Wielkopolsce, ale w Czechach. I to ponad czterdzieści lat wcześniej.

Babcine sposoby

Był rok 921, zapewne jesień, gdy oddział dowodzony przez Tunnę i Gommona najechał gród Tetín oddalony o około trzydzieści kilometrów od Pragi. Dzisiaj Tetín to senna wioska zamieszkana przez nieco ponad osiemset osób. Na początku X wieku liczba jego mieszkańców była nawet skromniejsza – za to znaczenie bez porównania większe, szczególnie w burzliwym 921 roku. W połowie lutego, stawiając czoła łupieżczej wyprawie węgierskich hord, zginął praski książę Wratysław z dynastii Przemyślidów. Nikt w kraju nie był przygotowany na taki rozwój wypadków. Władca dopiero co zasiadł na tronie, zastępując swojego przedwcześnie zmarłego brata Spitygniewa. Gdy i jego dosięgła śmierć, nie miał nawet trzydziestu trzech lat.
Kraj stanął na krawędzi wojny domowej. Możni zebrani na wiecu w stołecznym grodzie obrali na nowego władykę pierworodnego syna księcia, Wacława. Został on wyniesiony na tron, ale w żaden sposób nie rozwiązywało to politycznego kryzysu. Chłopak miał zaledwie dwanaście lub trzynaście lat. Może i w świetle słowiańskiej tradycji był niemalże pełnoletni, dla wojów z książęcej drużyny nie miało to jednak znaczenia. Nigdy nie zgodziliby się, aby podobny młokos dorwał się do prawdziwej władzy. Dziecko z mlekiem pod nosem wysyłające mężów do boju i szafujące ich życiem? Niedoczekanie. Wreszcie, po bez wątpienia długich i męczących deliberacjach, zapadła decyzja, by ster rządów oddać w ręce kobiet.
Ludmiła, licząca sobie około sześćdziesięciu lat matka zmarłego Wratysława, miała objąć pieczę nad edukacją potomków dynastii. Wacław oraz jego młodszy brat Bolesław zostali oddani pod jej opiekę, z jasnym poleceniem, by jak najszybciej przysposobiła ich do polityki i do wojaczki. Matka chłopców, Drahomira, straciła wprawdzie synów, ale w żadnym razie nie pozostawiono jej z pustymi rękoma. To właśnie ona miała sprawować regencję w imieniu Wacława, aż do czasu, gdy zostanie on uznany za gotowego, by zająć powierzone sobie miejsce. Możemy się domyślać, że za dwiema kobietami stały konkurencyjne stronnictwa możnych i wojowników, a podział obowiązków określono tak, by siły te wzajemnie się szachowały, zapewniając pokój do końca regencji. Plan wydawał się rozsądny, ale i tak od pierwszych chwil skazany był na niepowodzenie. Nie uwzględniał tego, jak wielka nieufność, a nawet nienawiść panuje pomiędzy młodą, owdowiałą księżną i jej teściową.
Trudno po tysiącu lat odtwarzać dokładny przebieg wypadków. Jeden z czeskich historyków badających temat sugerował, że spór rozpoczął się wcześniej, bo jeszcze za życia Wratysława. Książę miał osobiście zdecydować, że Drahomira, jako słabo wykształcona, wychowana na pogańskim Połabiu księżniczka Stodoran, nie nadaje się na opiekunkę własnych dzieci. I to właśnie on, wbrew protestom żony, odesłał synów na dwór swojej matki, zaś możni na wiecu w Pradze jedynie utrzymali tę decyzję w mocy. Taka interpretacja źródeł doskonale tłumaczyłaby emocjonalną reakcję Drahomiry w 921 roku. Wprawdzie przejęła niemal pełną władzę w państwie, ale wciąż było jej mało. Potrzebowała udowodnić, że wbrew swej kulturze i pochodzeniu – a może właśnie dzięki nim? – ma dużo lepsze predyspozycje od leciwej teściowej. I to predyspozycje do właściwie wszystkiego.
Sugerowano też, że spór miał głęboko polityczne, a nawet międzynarodowe podłoże. Najstarsze zachowane zapiski wskazują jednak na motywacje bardzo przyziemne. Drahomira, „owładnięta złymi podejrzeniami, uważała, że z powodu powierzenia przez lud wychowania chłopców jej świekrze, ta zagarnie całą władzę dla siebie, ona zaś sama zostanie pozbawiona władzy i majątku” – skomentował obeznany ze sprawą mnich Krystian, tworzący u schyłku X stulecia. Wyjście z sytuacji, zdaniem Drahomiry, było tylko jedno: „Powzięła zamiar, aby za wszelką cenę doprowadzić do zabicia [Ludmiły]”. Właśnie dlatego jeszcze w tym samym roku pod Tetínem – grodem, który na swoją siedzibę wybrała nestorka rodu – stanął oddział Tunny i Gommona.
Imiona dwóch dowódców nieprzypadkowo brzmią obco. Prawdopodobnie byli to wikingowie w służbie czeskiej księżnej. Zdaniem jednych przybyli do Pragi z kraju Stodoran, wspólnie z Drahomirą. W opinii innych – pochodzili z Rusi, gdzie odłączyli się od którejś z drużyn wareskich wojowników. Jakkolwiek by było, dokładnie takich ludzi potrzebowała Drahomira: specjalistów od zabijania niemających silnych powiązań z lokalnymi elitami, pozbawionych moralnych rozterek i niezadających zbędnych pytań. Fakt, że wedle wszelkich przesłanek Tunna i Gommon służyli wcześniej w jakimś charakterze Ludmile i zostali skaptowani przez jej synową, tylko dodawał całej sprawie smaku. Starą księżną mieli przecież zabić jej właśni ludzie, którzy opowiedzieli się za sprytniejszą, bardziej bezwzględną i – przynajmniej we własnym mniemaniu – prawowitą władczynią.
Tunna i Gommon napadli na gród, wdarli się do dworu Ludmiły i ruszyli prosto do sypialni, w której ta się skryła. „Czy nie żywiłam was jak synów? Złoto, srebro, drogocenne szaty dałam wam, a jeśli kiedyś wam w czymś zawiniłam, powiedzcie mi to…” – próbowała pertraktować przerażona matka zmarłego księcia. Nie padła żadna odpowiedź. Mężczyźni, ignorując płacz i błagania, brutalnie zrzucili kobietę z łóżka. Wijąc się po ziemi, Ludmiła miała jeszcze prosić, by chociaż zabili ją w godny sposób, mieczem. Na ten apel oprawcy też pozostali głusi. Chwycili sznur, owinęli go wokół szyi księżnej i zacisnęli pętlę. Gdy tylko życie uszło z ciała, wywlekli truchło na podwórze i zakopali je niczym zwłoki zbrodniarza lub samobójcy. Z dala od kościoła, w błocie pod obwarowaniem grodu. Widocznie zdaniem Drahomiry tylko na tyle zasługiwała jej teściowa.
Kolejne miesiące upłynęły pod znakiem krwawych walk i rozliczeń. Źródła donoszą o przegnaniu bawarskich księży, najwidoczniej należących do stronników Ludmiły. W stosunku do krajowców władczyni raczej nie była równie łaskawa. Jeśli z zimną krwią zgładziła matkę własnego męża, to pewnie to samo robiła z każdym wielmożą, który nie zgodził się jej podporządkować. W 922 roku jej władza była już na tyle pewna, że zdołała nawet odeprzeć zbrojną ekspedycję Bawarczyków. Księżna zyskała też nowe materialne podstawy dla swoich rządów. Zagarnęła cały majątek należący wcześniej do zamożnej, hojnie uposażonej przez męża Ludmiły. I rzecz jasna nie myślała nawet o oddaniu władzy synowi.
Gdy poczuła się już zupełnie pewnie, zadbała jeszcze o zatarcie śladów zbrodni. Ofiarami jej knowań w następnej kolejności mieli paść Tunna i Gommon. Ten pierwszy, zawczasu ostrzeżony, zdołał uciec z kraju wraz ze swoją rodziną. Drugi nie miał tyle szczęścia. Ludzie księżnej schwytali go, ona natomiast bez wahania skazała mężczyznę na śmierć, umywając ręce od jakiegokolwiek współudziału w morderstwie teściowej. O resztę zadbała już państwowa propaganda. Najwcześniejsze czeskie utwory z X wieku przedstawiają Drahomirę jako przykładną żonę, kochającą matkę i mądrą regentkę, co najwyżej trochę za bardzo ulegającą podszeptom złych doradców.
Prawda miała wyjść na jaw dopiero kilkadziesiąt lat później, spod pióra niejakiego Krystiana. Wbrew pozorom nie była to postać przypadkowa, żaden tam szeregowy mnich z jednego z dziesiątków europejskich klasztorów. Pod zakonnym imieniem Krystian ukrywał się nie kto inny, jak… brat polskiej władczyni Dobrawy, czeski książę Strachkwas. A zarazem wnuk bezwzględnej Drahomiry.

Wężowe potomstwo

Dobrawa była córką młodszego z synów Drahomiry, Bolesława. Jeśli w ogóle pamiętała babkę, to tylko jako niewyraźny kształt z wczesnego dzieciństwa. Można zresztą podejrzewać, że nie miała nawet takiego jej obrazu. Książę unikał chyba bliskich kontaktów z kobietą, która wcześniej dla własnej korzyści zepchnęła na margines i jego, i starszego Wacława. Po wszystkim, co zrobiła, by zdobyć władzę i utrzymać się na tronie, Bolesławowi nie spieszyło się też raczej, by dopuszczać ją do własnych pociech.
Bezpośrednie wspomnienie to jednak kwestia bez znaczenia. Dobrawa wychowywała się w realiach politycznych i w atmosferze ukształtowanej przez Drahomirę. W jej kraju i na dworze, który ta po sobie pozostawiła. Wczesnośredniowiecznej Pradze obca była mizoginia, którą dzisiaj często przypisuje się „ciemnym wiekom”. Kobiety były dopuszczane do władzy, liczono się z ich zdaniem, zdarzało się nawet, że – jak Drahomira – to one rozdawały karty w decydujących rozgrywkach. W rodzącym się państwie Przemyślidów znacznie ważniejsza od płci była ambicja i gotowość dążenia do celu po trupach. Niemiecki tekst z epoki ukazuje praski dwór jako prawdziwe gniazdo żmij. Książę, kto by nim nie był w danym momencie, jest stale osamotniony. Spiskują przeciwko niemu najbliżsi doradcy, krewni, dworzanie, a nawet służący. W każdej chwili i z każdej strony musi się spodziewać zatrutego ostrza. Księga opisująca taki stan rzeczy powstała za granicą i miała na celu pokazanie rodziny Przemyślidów w ciemnych barwach. W wielu punktach przekłamuje rzeczywistość, ale nie w tym konkretnym. Pałac na Hradzie z czasów przed narodzeniem Dobrawy i z lat jej młodości naprawdę był szkołą cynizmu i wyrachowania.
Rządy Drahomiry nie potrwały długo. Jej brutalna regencja po dwóch czy trzech latach doprowadziła do wojny domowej. Przeciwko matce otwarcie wystąpił dobiegający dorosłości Wacław. Własnego potomka, krwi ze swojej krwi, księżna nie zdecydowała się usunąć z drogi i zakopać pod wałem. A może po prostu – nie zdołała tego zrobić pomimo najszczerszych chęci. Już pierwsza decyzja zwycięskiego księcia nie pozostawiała wątpliwości. On nie zamierzał jej wybaczać. Wypędził matkę z kraju, zapewne na jej ojczyste Połabie. Zgodę na powrót otrzymała dopiero po kilku kolejnych latach – jako kobieta skompromitowana, przedwcześnie postarzała i pozbawiona jakichkolwiek stronników.

 
Wesprzyj nas