Dzieje Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego są jednym z najbardziej chwalebnych rozdziałów polskiej historii. Wybitni historycy, specjaliści w zakresie II Wojny Światowej podjęli się zadania przypomnienia w zwięzłej formie losów walki konspiracyjnej z okupantami.


Polskie Państwo Podziemne i jego zbrojne ramię – Armia Krajowa – było największą konspiracyjną organizacją państwową podczas II Wojny Światowej. O jej sile stanowiło setki tysięcy patriotów gotowych do walki z okupantami i budujących struktury codziennego życia społecznego – polityczne, edukacyjne, sądownicze czy kulturalne oraz prowadzących bieżącą walkę – sabotaże, wywiad, odbijanie więźniów i działania partyzanckie.

W opracowaniu „Wielka księga Armii Krajowej” zespół dwunastu historyków i specjalistów w zakresie dziejów II Wojny Światowej przedstawił w skondensowanej formie najważniejsze zagadnienia związane z funkcjonowaniem Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej.

Powstanie Warszawskie, Akcja Burza, akcja pod Arsenałem, likwidacja Franza Kutschery, zgładzenia Franza Bürkla, osławionego kata Pawiaka – to symbole działalności Armii Krajowej i zbrojnego oporu. Tymczasem struktury Tajnego Państwa obejmowały wiele dziedzin życia codziennego i ich dzieje pełne są zaskakujących faktów, o których mówiło się mało lub wcale. Autorzy podjęli trud przypomnienia ich i przedstawienia w szerszym kontekście ówczesnej sytuacji.

„Księga…” zawiera rozdziały prezentujące początki tworzenia struktur konspiracyjnych, etapy działalności zbrojnej i rozwoju Armii Krajowej, sylwetki kluczowych postaci AK, wybitnych dowódców i trud szeregowych żołnierzy, najsłynniejsze szeroko znane akcje i te zapomniane, jak choćby pierwsze powstanie II Wojny Światowej w Czortkowie, sposoby uwalniania więźniów, działalność egzekutorów Kedywu, nietypowe metody walki z okupantem („Wąglik, wszy i prostytutki”), osiągnięcia wywiadu i kontrwywiadu i ich znaczenie dla losów wojny.

W pracy nie pominięto ważnych aspektów życia społecznego – codziennej egzystencji i jej zagrożeń, funkcjonowania szkolnictwa i sądownictwa, udziału kobiet w strukturach podziemnych, działalności gospodarczej i produkcji broni. Autorzy starali się pokazać, jak szeroki zasięg miało funkcjonowanie podziemnego państwa i jak wiele dziedzin życia objęło, umożliwiając w miarę normalne funkcjonowanie społeczeństwa i jego przetrwanie mimo terroru okupanta.

„Księga…” zawiera także kalendarium „Wybrane daty z historii Polskiego Państwa Podziemnego” obejmujące najistotniejsze fakty z okresu działalności struktur konspiracyjnych.

Księga opowiada o historii polskiej armii podziemnej w sposób żywy i pasjonujący

„Wielka księga Armii Krajowej” to czternaście rozbudowanych artykułów przedstawiających wybrane aspekty historii polskiego państwa podziemnego od jego początków aż do tragicznego końca. To dzieło doskonale udokumentowane, bogato ilustrowane, zawierające niepublikowane wcześniej zdjęcia, dokumenty i relacje świadków wydarzeń, które opowiada o historii polskiej armii podziemnej, męstwie i poświęceniu w sposób żywy i pasjonujący, to hołd oddany bohaterom tym znanym i tym bezimiennym przez pokolenie żyjące siedemdziesiąt lat później.

konkurs

Wielka Księga Armii Krajowej, opracowanie zbiorowe, Wydawnictwo Znak, Premiera: 18 listopada 2015

Wojna miała trwać niedługo…

Początki Polskiego Państwa Podziemnego

Anna Gabryś

„Dla polskiego ruchu oporu charakterystyczne są dwa zjawiska: konspiracja i powstanie. (…) Dzięki konspiracji można żyć własnym życiem poza jawną rzeczywistością, którą określa »okupant«. Konspiracja obejmuje wszystkie dziedziny życia państwowego i narodowego, od nielegalnego aparatu państwowego do niepozornej podziemnej akcji opiekuńczej włącznie”1 – tymi słowami opisał polski ruch oporu niemiecki oficer Reinhard Gehlen w raporcie złożonym u schyłku wojny najprawdopodobniej Heinrichowi Himmlerowi. Dzisiaj podejrzewa się, że Gehlen chciał wykazać dowództwu SS niemożność wykorzystania polskiego modelu konspiracji. Przypadkiem zaś celnie opisał zjawisko, którego nie potrafią zrozumieć obcokrajowcy przyglądający się historii Polski, szczególnie okresowi II wojny światowej.
Polacy wiedli bowiem podwójne życie: jedno w konspiracji, a drugie oficjalne, ujęte w ramy ścisłych zarządzeń obu okupantów. Co więcej, ta kompleksowość nie była ograniczona do eskapistycznych fantazji, ale realizowała się w pełnowymiarowym projekcie pod nazwą „Państwo”. Polskie Państwo Podziemne i Armia Krajowa, jako jego zbrojne ramię, są przykładem walki o wolność wszelkimi dostępnymi metodami, w tym na drodze zbrojnej, w liczbie uczestników przekraczającej wyobrażenia.
W kulminacyjnym momencie (w połowie 1944 r.) członkiem tej militarnej formacji działającej w konspiracji był nawet co dziesiąty obywatel okupowanego kraju. AK, licząca wówczas trzysta – trzysta osiemdziesiąt tysięcy członków (według różnych szacunków), skupiała w szeregach więcej żołnierzy niż Wojsko Polskie w czasie pokoju. Praktycznie każdy z akowców wstąpił do tej formacji ochotniczo. Jak jakiekolwiek obce siły mogły się mierzyć z potęgą tej podziemnej organizacji? Czy zjawisko AK mogli zrozumieć obcy, szczególnie najeźdźcy, nawet tak przenikliwi, jak Gehlen?

Gdy wojna przychodzi za wcześnie

Wojna wybuchła w złym momencie dla Polski. Rozwój gospodarczy, dopiero co wpędzony w ruch po krachu z początku lat 30., właśnie nabierał tempa. Kwitła kultura – literatura, sztuki piękne, muzyka. W latach 1918–1939 zdążyło dorosnąć młode pokolenie, dla którego niepodległość była jedyną znaną formą istnienia państwa. Wraz z atakiem Niemiec 1 września 1939 r. i agresją Sowietów 16 dni później to młode państwo, ciągle „na dorobku”, zostało ponownie zmuszone do zejścia do podziemia. Na szczęście, obok młodzieży – dwudziestolatków wychowanych w duchu patriotycznym na powieściach Sienkiewicza i malarstwie Matejki – stali starsi, zaprawieni w pracy konspiracyjnej. Nauczeni na zajęciach praktycznych – w „Strzelcu”, bojówkach PPS, w Legionach, w harcerstwie – potraktowali okupację nie tylko jako sprawdzian swoich umiejętności, ale i powrót do ciągle żywych zachowań.
W pierwszej połowie września w środowisku żołnierskim panowało przeświadczenie, że atak niemiecki można powstrzymać. Te nadzieje rozwiało dopiero wkroczenie Sowietów, szczególnie w obliczu opuszczenia przez najwyższe władze terenu Polski i internowania przywódców państwa w Rumunii. Wrześniowe wydarzenia udowodniły, że nie wystarczy dobre wyszkolenie żołnierzy i olbrzymi zapał bitewny. Nowoczesna wojna opierała się w znacznie większym stopniu na technologii. O losach wrześniowej kampanii zdecydowała liczba czołgów, samolotów i wyposażenia, w tym broni. Klęska była trudna do zaakceptowania dla młodego społeczeństwa wychowanego w kulcie niepodległości, a przede wszystkim w uwielbieniu dla odrodzonego – i zwycięskiego w 1920 r. – Wojska Polskiego. Wtedy, jesienią 1939 r., mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że na jeden czołg polski przypada niemal pięć czołgów niemieckich i tyle samo samolotów niemieckich na jeden polski, choć przed wojną polscy piloci zdobywali pierwsze miejsca w międzynarodowych zawodach lotniczych.
Tymczasem już pod koniec września wielu obywateli zmobilizowanych do udziału w walkach wróciło do rodzin, o ile nie trafili do licznych obozów jenieckich tworzonych przez obu okupantów. Przynieśli do domów doświadczenie wojny. Ten czas naznaczyły bezładne migracje ludności we wszystkich możliwych kierunkach – ewakuacje cywilów, władz, urzędów, masowa ucieczka na wschód przed zbliżającymi się Niemcami. Później powrót na zachód po wkroczeniu Sowietów…
Pracownik krakowskiego banku Tadeusz Kudliński wspominał po latach, że 3 września polecono wszystkim zatrudnionym zebrać się w gmachu wraz z rodzinami i bagażami – czekała ich bowiem ewakuacja. Ostatecznie wieczorem tego samego dnia dyrektor powiadomił zgromadzonych, że jedynie „mężczyźni mają się ewakuować własnym przemysłem (…), dyrektywą oficjalną jest kierunek północno-wschodni”. Na drodze do Sandomierza zobaczyli, jak wygląda „oficjalna ewakuacja miasta”:

Jechały nawet wozy straży pożarnej wypucowane na połysk, i mniej efektowne – z Zakładu Oczyszczania Miasta, posuwały się wszelakie samochody ciężarowe z przeróżnymi dobytkiem, jak na przykład wanny miedziane z sanatorium krynickiego; także i zaprzęgi konne. Pierwszeństwa przejazdu domagały się sygnałami w rosnącym zagęszczeniu samochody osobowe wiozące oficerów i co lepszych obywateli cywilnych. Bokami szosy popychano obładowane ręczne wózki, nawet dziecinne, piechurzy szli pochyleni pod ciężarem tłumoków. Chmura kurzu przesłaniała ten żałosny obraz przypominający biblijny exodus2.

Tadeusz Kudliński, po pokonaniu pięciuset kilometrów (głównie na piechotę), dotarł do Równego przed 17 września. Na miejscu zastał więc jeszcze spokój… Powrócił ostatecznie do Krakowa i, jak wielu innych wrześniowych pielgrzymów, starał się nadążyć za wydarzeniami ostatnich tygodni:

Dolegało poczucie haniebnej klęski, zawiodło dowodzenie wojskiem, zwłaszcza naczelne, oraz przygotowanie wojenne. Wstyd budziła rejterada wodza, prezydenta i rządu do Rumunii. Nieco nadziei wniosły oddziały wojska ocalałe od pogromu, które przeszły na Węgry i dalej. Szeptano o klęskach, ale także o męstwie załogi Westerplatte i gdańskiej poczty, o bohaterskiej obronie Helu (wszak bili się do 1 października!). Wspominano wielkie bitwy, jak samodzielna akcja Kleeberga z Armią „Polesie”, jak samorzutna obrona Warszawy. Ale przygnębiała znów kapitulacja stolicy, gdzie defiladę odbierał sam Hitler3.

Wkrótce Kudliński zaangażował się w działalność konspiracyjną – mimo klęski, a może właśnie z powodu klęski i doświadczeń września. Takich jak on, cywilów, było znacznie więcej. Ich droga do walki w podziemiu wyglądała inaczej niż droga zawodowych wojskowych. Wśród tych ostatnich brakowało bowiem gremialnego zapału do konspiracji, gdyż wybierali zgodną z etosem Wojska Polskiego walkę z otwartą przyłbicą. Przykładem innej postawy niech będzie mjr Henryk Dobrzański, znany pod pseudonimem „Hubal”. Przeszedł wkrótce do legendy – jak większość partyzantów – stając się symbolem oporu. Partyzantkę wybrał nie tylko on, ale i inne liczne oddziały, rozsiane po całej Polsce. „Jędrusiów” – zwanych tak od pseudonimu Władysława Jasińskiego, dowódcy oddziału partyzantów „Odwet” – można było spotkać na Mazowszu, na Podlasiu, na Lubelszczyźnie i w wielu innych rejonach kraju jeszcze w czasie kampanii wrześniowej. Działali również na terenach okupowanych przez Sowietów – w województwie nowogródzkim czy na Białostocczyźnie. Lokalne walki pozwalały miejscowej ludności wierzyć, że Wojsko Polskie ciągle bije się za Polskę, warto więc trwać w oporze mimo przewagi okupantów.

O wolność naszą i… naszą

Pierwsze dni okupacji oraz zachowanie najeźdźców niewątpliwie wpłynęły na stopień zintensyfikowania aktywności konspiracyjnej. Między terenami zajętymi przez Niemców a ziemiami, do których wkroczyli Sowieci, szybko ujawniały się różnice. W tej drugiej strefie znacznie większe zaangażowanie przejawiali cywile popierający wprowadzenie nowej władzy (np. „spontanicznie” tworzący lokalne rady – sowiety). To także miało wpływ na społeczeństwo i jego potrzebę przeciwstawienia się okolicznościom. Najważniejszą potrzebą było jednak zaprowadzenie porządku. Maria Janion wspominała po latach:

Szybko się wtedy zorientowałam, że w czasie wojny najgorsza jest taka szczególna dezorientacja. Nie wiadomo, gdzie są nasi i co nasi robią. Są jakieś bombardowania, jakieś wiadomości o tym, że tu Niemcy weszli, a tam odstąpili, ale nie wiadomo, co to wszystko znaczy i czym się dla nas skończy4.

Dezorientacja i osamotnienie – poczucie opuszczenia przez sojuszników – zdominowały nastroje społeczne. „Francja w stanie wojny z Niemcami”, „Wojska francuskie wkroczyły do Zagłębia Saary”, „Lotnicy francuscy i angielscy w Polsce”, „Francuzi prą naprzód”, „Porty niemieckie zbombardowane przez lotników angielskich” – głosiły nagłówki dzienników polskich w pierwszych dwóch tygodniach wojny5. Oczekiwano stanowczych działań aliantów. Tymczasem Anglia i Francja wypowiedziały wprawdzie wojnę III Rzeszy, ale nie były w żaden sposób zobowiązane do wystąpienia także przeciwko ZSRS. W polskiej prasie zaś, ukazującej się w jeszcze nieopanowanych przez najeźdźców miastach, drukowano apele o to, by „pracować i żyć normalnie”6. Minister propagandy Michał Grażyński w wystąpieniu radiowym przedrukowanym w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym” nawoływał: „jedna jest tylko droga: kto jest żołnierzem, musi walczyć na froncie, kto jest poza wojskiem, musi pracować na rzecz wojny”7. Wojna z dnia na dzień stawała się wojną nie o zwycięstwo, ale o honor. Nota redakcyjna w „Polsce Zbrojnej” przywoływała tradycje walk: „Wiekowa tradycja walk z hordami najeźdźców weszła nam w krew”8.

(…)

„Na zawsze wierni tylko Polsce”

Rozwiązanie Armii Krajowej

Dawid Golik

Rozwiązując Armię Krajową 19 stycznia 1945 r., jej ostatni Komendant Główny, gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, wyraził nadzieję, że jego dotychczasowi podwładni do końca zostaną wierni tylko Polsce. Podkreślał przy tym potrzebę prowadzenia dalszej pracy i działalności w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Pisząc swój ostatni rozkaz, Okulicki doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nadchodzący ze wschodu Sowieci nie przynoszą Polsce wolności, a dawnych żołnierzy podziemia czeka niebawem tragiczny bój – o suwerenność Ojczyzny i o ich własne życie.
Dramat związany z końcem działalności Armii Krajowej i rozwiązaniem jej szeregów nie rozegrał się wbrew pozorom w ciągu jednego styczniowego dnia 1945 r. Był to w rzeczywistości długotrwały i skomplikowany proces, który rozpoczął się w 1944 r. na Kresach II Rzeczpospolitej, w chwili wkroczenia tam Armii Czerwonej, a skończył dopiero w drugiej połowie 1945 r. Początkowo w szeregach AK panował entuzjazm związany z rozpoczęciem akcji „Burza”, otwartą walką ze znienawidzonym niemieckim okupantem i ujawnieniem się jako gospodarz terenu przed Sowietami. Bardzo szybko zastąpiła go jednak powszechna niemal obawa o przyszłość Polski.
Wszędzie tam, gdzie pojawiały się oddziały Armii Czerwonej, powtarzał się bowiem ten sam scenariusz: najpierw współpraca wojskowa i współdziałanie, a następnie podstępne zatrzymywanie kadry dowódczej Armii Krajowej i przymusowe wcielanie szeregowych żołnierzy do armii Berlinga. Próba zaakcentowania polskości Kresów nie powiodła się, a wszelkie nadzieje na to, że w rozmowach o przyszłości tych ziem zostanie wzięty pod uwagę także polski punkt widzenia, okazały się płonne. Stalin od 1939 r. traktował Kresy jako część Związku Sowieckiego i okupione śmiercią setek akowców walki o Wilno i Lwów latem 1944 r. nie mogły tego zmienić. Na politykę sowieckiego dyktatora nie miała też wpływu ofiara powstańców warszawskich, którzy przez ponad dwa miesiące starali się zwrócić uwagę świata na polską rację stanu i przypieczętować wysiłek zbrojny Polskiego Państwa Podziemnego wyzwoleniem stolicy. Alianci zaangażowani byli jednak wówczas w ofensywę przeciw III Rzeszy i nie zamierzali ryzykować sojuszu z ZSRS dla Polski. Liczyło się jak najszybsze zdławienie nazistowskich Niemiec – cena nie grała roli.
Opisując los żołnierzy Armii Krajowej na ziemiach zajętych przez Sowietów w 1944 i 1945 r., często mówi się o dylemacie: Bić się dalej, czy nie bić? Pytanie to nie oddaje jednak w pełni skomplikowanej sytuacji konspiratorów. Obok niego pojawiały się bowiem w głowach akowców inne wątpliwości: Czy oddać z poświęceniem zdobytą na wrogu broń, skoro nie odzyskaliśmy jeszcze niepodległości? Czy wracać do rodziny, jeśli można ściągnąć na nią represje? Albo też kwestia zasadnicza: Czy alianci się o nas w pewnej chwili upomną? Te trudne pytania zwykli żołnierze zadawali często swoim przełożonym. Plutonowy Władysław Cieśla „Władek” z Krakowa pisał do swojego okupacyjnego dowódcy: „Czy mogę użyć broni, gdy przyjdą mnie aresztować? (…) Czy my wszyscy jesteśmy skazani na aresztowanie i wywiezienie, a hołota będzie się rozpierać? Czekam na rozkazy”1.

Lubelska odmiana „wolności”

Gdy 2 sierpnia 1944 r. wojska sowieckie wkroczyły do Rzeszowa, tamtejszym żołnierzom konspiracji udzieliła się radosna atmosfera miasta oczyszczonego z Niemców. Podporucznik Jan Łopuski, ofi cer broni i przerzutów powietrznych Inspektoratu AK Rzeszów, wspominał:

Armii Krajowej ujawnionej pełno na ulicach, żołnierze chodzą z opaskami, z bronią. Kontaktuję się z dowództwami sowieckimi, wszystko jest w jak najlepszym porządku, wygląda, że będzie ta współpraca dobra, ale czuć ten nastrój taki dosyć dziwny. Chyba na drugi dzień spotykam nagle „Pługa”, czyli Cieplińskiego. On się na mnie patrzy z pewną dezaprobatą i mówi: „»Mariusz«, w tej chwili niech Pan zdejmie tę opaskę. Proszę pójść na swoją melinę i czekać na dalsze rozkazy”. Wtedy nagle zrozumiałem, że konspiracja trwa nadal2.

Przełożony „Mariusza”, ppłk Łukasz Ciepliński „Pług”, doskonale wiedział, że radość z końca okupacji jest przedwczesna i starał się utrzymać swoich ludzi w podziemiu – przynajmniej do chwili ostatecznego wyjaśnienia stanowiska Sowietów względem żołnierzy AK. Wielu z nich dzięki aktywności „Pługa” uniknęło represji. Niestety, nie wszystkich udało się uchronić. Łopuski wpadł w ręce NKWD w grudniu 1944 r. i kolejne kilkanaście miesięcy spędził w sowieckich łagrach. W innych zakątkach Polski, oczyszczonych z Niemców w trakcie sowieckiej ofensywy z lipca 1944 r., sytuacja wyglądała podobnie jak w Rzeszowie. Z tą jednak różnicą, że Kresy traktowane były przez Sowietów w sposób wyjątkowy – tam oddziały Armii Krajowej uznawano od samego początku za znajdujące się na zapleczu frontu niebezpieczne „bandy”. Był rozkaz, aby tzw. białych Polaków wszelkimi środkami wyłapywać i rozbrajać, nie dopuszczając tym samym do powstania silnych polskich ośrodków konspiracyjnych na wschód od linii Curzona.
Co więcej, sowiecka władza na tych terenach nie była niczym ograniczona, gdyż na mocy ustaleń międzynarodowych ziemie te miały niebawem stać się częścią odpowiednio Litewskiej, Białoruskiej i Ukraińskiej Republiki ZSRS. Żołnierze AK, pozbawieni aresztowanych przez Sowietów dowódców (w ich rękach znaleźli się m.in. komendanci okręgów AK Wilno i Lwów – płk Aleksander Krzyżanowski „Wilk” i płk Władysław Filipkowski „Janka”), zmuszeni byli już w połowie 1944 r. zdecydować, co robić dalej. Czy trwać w walce, czy dać się wcielić do tworzonego przy boku Armii Czerwonej tylko z nazwy polskiego wojska, czy w końcu uciekać na zachód – za linię Bugu? Pozostając w konspiracji, stawali się automatycznie ludźmi wyjętymi spod prawa – nie mogli liczyć na uznanie ich za stronę konfliktu wojennego czy część sojuszniczych Polskich Sił Zbrojnych, a więc nie przysługiwały im przywileje jeńców wojennych. NKWD i sowiecki kontrwywiad wojskowy „Smiersz” traktował ich na równi z sotniami UPA i litewskimi „leśnymi braćmi”.
Z kolei na zachód od linii Curzona powstał marionetkowy twór w postaci Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, zarządzający zależną od Sowietów i powstałą z ich nadania „ludową” Polską. Siedzibą komunistycznych instytucji stał się Lublin, więc bardzo szybko zaczęto te tereny nazywać „Polską lubelską”. Mimo że w chwili wkraczania Armii Czerwonej na te ziemie w lipcu 1944 r. zarówno cywilne, jak i wojskowe władze podziemne wychodziły z konspiracji i podejmowały próby ułożenia stosunków z komunistami, za każdym razem kończyło się to represjami.
Nie uniknął ich także komendant Okręgu AK Lublin, ppłk Kazimierz Tumidajski „Edward”. Ujawnił się on wraz ze swoim sztabem i rozpoczął rozmowy na temat losu swoich podkomendnych. Spotkać miał się nawet z Zygmuntem Berlingiem, jednak nie wyraził zgody na wcielenie akowców z Lubelszczyzny do podporządkowanego PKWN wojska. Za twardą postawę wobec komunistów zapłacił wysoką cenę. Dziewiętnastego sierpnia 1944 r. szef sztabu Okręgu AK Lublin, płk Franciszek Żak „Ignacy” pisał do Komendy Głównej AK:

Masowe aresztowania żołnierzy AK przeprowadzane są na całym terenie Okręgu przez NKWD i tolerowane przez PKWN. Aresztowanych osadza się na Majdanku. Znajdują się tam sztaby 3 i 9 d[ywizji – przyp. DG] p[iechoty AK – przyp. DG] z gen. [Ludwikiem Bittnerem – przyp. DG] Halką, około 200 oficerów i podoficerów oraz dwa i pół tysiąca szeregowych. Komendant Okręgu [Kazimierz Tumidajski – przyp. DG] Edward i delegat Okręgu [Władysław – przyp. DG] Cholewa od 27 lipca internowani. Mają być oddani pod sąd. Zarzut: faszyzm i współpraca z Niemcami3.

Na początku sierpnia ppłk. „Edwarda” wywieziono na wschód. Do Polski już nie powrócił. Został zamordowany podczas przymusowego karmienia w obozie Skopinie pod Riazaniem 4 lipca 1947 r. Pod skrzydłami Sowietów tworzył się latem 1944 r. również polski komunistyczny aparat bezpieczeństwa, który miał niebawem przejąć obowiązki rozprawiania się z „wrogami ludu”. Towarzyszyły temu wymierzone w podziemie dekrety PKWN, w tym ten z 31 sierpnia 1944 r. „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”, który de facto zrównywał żołnierzy AK z niemieckimi oprawcami i ich współpracownikami. Jednocześnie w strefie przyfrontowej polscy komuniści oddali pełnię władzy Sowietom, nie określając aż do lutego 1945 r. jej zakresu. Oznaczało to, że za bezpieczeństwo i porządek publiczny na całym oczyszczonym z Niemców obszarze Polski odpowiadały w rzeczywistości dowództwa frontów oraz jednostki NKWD.

Między sowieckim sierpem a niemiecką swastyką

Zatrzymanie sowieckiej ofensywy na przedpolach Warszawy na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. oznaczało, że od tej chwili struktury Armii Krajowej musiały funkcjonować w dwóch zupełnie odmiennych rzeczywistościach. Na ziemiach zajętych przez Sowietów doszło do ich częściowego rozbicia i dezorganizacji, natomiast tereny nadal okupowane przez Niemców trwały w niepewności, gotowe do uruchomienia „Burzy”. Z każdym kolejnym tygodniem nastroje w akowskich szeregach były jednak coraz gorsze. Brak pomocy ze strony Armii Czerwonej dla Powstania Warszawskiego, niepokojące raporty i doniesienia z terenów już zajętych przez Sowietów, w końcu jawna i coraz bardziej agresywna agitacja komunistyczna ze strony sowieckich oddziałów partyzanckich i współdziałających z nimi grup Armii Ludowej budziły strach i obawy.
Doskonale odzwierciedla je fragment wiersza Czerwona zaraza, napisanego 29 sierpnia 1944 r. przez jednego z powstańców warszawskich, Józefa Szczepańskiego „Ziutka”:

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś nam Kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą4.

I choć te słowa odnoszą się bezpośrednio do sytuacji w lewobrzeżnej Warszawie, to jednak można je odnieść także do innych zajmowanych jeszcze wówczas przez Niemców zakątków Polski. Wizja tryumfu AK, samodzielnego wywalczenia niepodległości i suwerenności Ojczyzny czy też docenienia za lata tułaczki po lasach nieubłaganie się oddalała. I zdawali sobie z tego sprawę zarówno oficerowie, jak i szeregowcy. Zmobilizowani do walk powstańczych akowcy, zgrupowani w batalionach, pułkach i dywizjach AK, mieli przed sobą dramatyczne sześć miesięcy funkcjonowania – między sowieckim sierpem a niemiecką swastyką. Byli w tym czasie zbyt słabi, żeby samodzielnie wyzwalać kolejne rejony kraju, więc siłą rzeczy wyczekiwali nadejścia Armii Czerwonej. Wiedzieli jednak, że jakiekolwiek próby współdziałania z nią i tak zakończą się tragicznie. Z drugiej strony byli zbyt silni, by niemiecki okupant mógł pozwolić sobie na pozostawienie ich na zapleczu przyszłego frontu – dochodziło więc do poważnych starć, operacji przeciwpartyzanckich i pacyfikacyjnych, podczas których cierpiały tysiące cywili. Nastroje w podziemnych szeregach poważnie podkopał też upadek Powstania Warszawskiego i dostanie się do niewoli wielu oficerów z Komendy Głównej AK, na czele z gen. Tadeuszem Komorowskim „Borem”.

 
Wesprzyj nas