Arcyporuszający portret ludzkiego umysłu pogrążonego przez lata w żałobie. Wzruszający, ani trochę sentymentalny, obraz obłędu, który nigdy nie dotyka tylko jednej osoby. Bolesny i zabawny.


„Opowiem wam co się stało, bo to dobry sposób, aby przedstawić mojego brata. Ma na imię Simon. Myślę, że go polubisz. Ja naprawdę go lubię. Ale kilka stron dalej Simon będzie martwy. A od tamtej pory nigdy już nie był taki sam.”

Simon zginął w nieszczęśliwym wypadku przed dziesięcioma laty. Nie opuścił jednak młodszego brata, Matthew – przynajmniej nie do końca. Poruszał jego ręką, rysując niekończące się labirynty. Zostawiał mu listy ukryte w książkach należących do obcych ludzi. I mówił.

Matthew został zdiagnozowany, doskonale wie, że jest wariatem. Ale wie dużo lepiej, że jeśli trochę – tylko odrobinę – bardziej się postara, będzie w stanie sprowadzić brata z powrotem. Wie już jak. Wie też, jak boli to jego babcię i matkę, jak zawstydza ojca. Nieważne.

Wszystko
będzie
dobrze.

***

Istnieją książki, których nie można przestać czytać; takie, których nie odłożysz przez całą noc – to jedna z nich. To powieść, która zmusza do spoglądania w głąb własnej duszy. Odważna i przełomowa.

Głęboko poruszający, ale zarazem pełen humoru błyskotliwy debiut literacki.

Nathan Filer – dyplomowany pielęgniarz psychiatryczny, a także poeta performatywny regularnie występujący na najważniejszych festiwalach i wieczorach poetyckich w Wielkiej Brytanii. Jego pierwsza powieść – Zapytaj księżyc – została wydana w 2013 roku. Natychmiast zdobyła liczne nagrody, m.in. The Costa Book of the Year, i stała się bestsellerem „Sunday Timesa”. Nathan Filer został nagrodzony przez University of the West England za zasługi w szerzeniu poprzez literaturę wiedzy na temat problematyki chorób psychicznych.

Nathan Filer
Zapytaj księżyc
Przekład: Anna Jęczmyk
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 9 października 2015


dziewczynka i jej lalka

Nie jestem miły. Czasem się staram, ale zwykle mi nie wychodzi. Dlatego oszukiwałem, kiedy to ja miałem zasłonić oczy i policzyć do stu.
Stałem w miejscu, w którym stawał ten, który miał odliczać, czyli za pojemnikami na odpady do recyklingu, obok sklepu z jednorazowymi grillami i zapasowymi śledziami do namiotów, schowany za ujęciem wody z kranem.
Tyle tylko, że nie pamiętam, jak tam stałem. Niezupełnie. Nie zawsze pamiętasz takie szczegóły, prawda? Nie pamiętasz, czy stałeś przy pojemnikach do recyklingu, czy dalej, na ścieżce obok kabin prysznicowych, i czy rzeczywiście był tam jakiś kran.
Nie słyszę teraz maniakalnego krzyku mew i nie czuję słonego posmaku w powietrzu. Nie czuję żaru popołudniowego słońca, przez które pocę się pod czystym białym opatrunkiemna kolanie, ani swędzenia w pęknięciach na moich strupach posmarowanych kremem do opalania. Nie potrafię doprowadzić się do takiego stanu, żeby ponownie odczuć niejasne wrażenie opuszczenia. I nie pamiętam też – jeśli ma to jakieś znaczenie – chwili, w której postanowiłem zagrać nieuczciwie, i otworzyłem oczy.

*

Wyglądała na moją rówieśnicę. Miała rude włosy i twarz usianą setkami piegów. Rąbek jej kremowej sukienki był zakurzony od klęczenia na ziemi. A do piersi przyciskała małą szmacianą lalkę o umorusanej różowej buzi, włosach z brązowej włóczki i oczach z lśniących czarnych guzików. Najpierw położyła lalkę obok siebie, najdelikatniej jak można, w wysokiej trawie. Lalka leżała wygodnie z rozrzuconymi na bok ramionami i lekko uniesioną głową. W każdym razie ja miałem wrażenie, że jest jej wygodnie. Byliśmy tak blisko siebie, że słyszałem drapanie i skrobanie, gdy zaczęła grzebać patykiem w suchej ziemi. Ale ona mnie nie zauważyła, nawet kiedy rzuciła niepotrzebny patyk wprost pod moje nogi, całkiem gołe w tych głupich japonkach. Założyłbym adidasy, ale wiesz, jaka jest moja mama. Adidasy w taki piękny dzień jak dziś. Nie ma mowy. Taka jest moja mama.
Nad głową bzyczała mi osa. Normalnie w takiej sytuacji od razu zacząłbym wymachiwać rękoma jak szalony, ale tym razem się powstrzymałem. Stałem w bezruchu, bo nie chciałem przeszkadzać tej małej dziewczynce, a może nie chciałem, by mnie zauważyła. Grzebała teraz w ziemi gołymi rękoma i odrzucała piach garściami, aż wykopała odpowiedni dołek. Wtedy starannie otarła dłonie, podniosła lalkę i pocałowała ją dwa razy.
Tę część wciąż widzę najwyraźniej: te dwa pocałunki, jeden w czoło, a drugi w policzek.
Zapomniałem powiedzieć, że lalka miała na sobie płaszczyk. Jaskrawożółty z czarną plastikową klamrą na przodzie. To ważne, bo zaraz potem dziewczynka odpięła klamrę i zdjęła płaszczyk. Zrobiła to bardzo szybko, po czym położyła płaszczyk na swoim podołku. Czasami – tak jak teraz – gdy myślę o tych dwóch pocałunkach, to jest tak, jakbym sam je poczuł.
Jeden w czoło.
Drugi w policzek.
To, co wydarzyło się później, nie jest już tak klarowne w mojej głowie, ponieważ zlało się z tyloma innymi wspomnieniami i tyle razy na ten temat fantazjowałem, że nie potrafię oddzielić rzeczywistości od tego, co sobie wyobrażałem, ani nawet nie jestem pewien, czy między jednym a drugim istnieje jakaś różnica. Więc nie wiem dokładnie, kiedy zaczęła płakać, czy może płakała już wcześniej. I nie wiem, czy się zawahała, nim rzuciła ostatnią garść ziemi. Ale wiem, że gdy lalka była już zasypana, a ziemia wyrównana, dziewczynka klęczała i przyciskając do piersi żółty płaszczyk, łkała.
Dziewięcioletniemu chłopcu nie jest łatwo pocieszyć dziewczynkę. Zwłaszcza gdy jej nie zna i nie wie, o co chodzi. Dałem z siebie wszystko.
Zamierzałem objąć ją delikatnie ramieniem – tak jak tata obejmował mamę na rodzinnych spacerach – i zacząłem powoli iść w jej stronę, lecz nie mogłem zdecydować, czy powinienem przy niej uklęknąć, czy stanąć. Gdy tak zamarłem w dziwnej pozie, wahając się między jednym a drugim, straciłem równowagę i runąłem na nią jakby w zwolnionym tempie, lecz nieuchronnie, więc pierwszą rzeczą, dzięki której zapłakana dziewczynka uświadomiła sobie moją obecność, był cały ciężar mojego ciała, łagodnie wgniatający jej twarz w świeżo wykopany grób.
Do dziś nie wiem, co w tamtej chwili powinienem powiedzieć, by naprawić sytuację, a sporo o tym rozmyślałem. Wtedy, gdy tak leżeliśmy niemal nos w nos, zacząłem w taki sposób:
– Cześć, jestem Matthew. Jak masz na imię?
Nie odpowiedziała od razu. Przechyliła głowę, żeby lepiej mnie widzieć, a gdy to zrobiła, poczułem, jak kosmyk jej włosów muska brzeg mojego języka, docierając aż do kącika ust.
– Annabelle – odpowiedziała.
Miała na imię Annabelle.
Rudowłosa dziewczynka o twarzy usianej setkami piegów nazywała się Annabelle. Postaraj się to zapamiętać, jeśli możesz. Zachowaj to poprzez wszystko inne, co będzie się działo w twoim życiu, poprzez rzeczy, które mogą sprawić, że chciałbyś zapomnieć – zachowaj to gdzieś w bezpiecznym miejscu.

*

Wstałem. Opatrunek na moim kolanie miał teraz brunatny kolor. Zacząłem mówić, że bawiliśmy się w chowanego, że ona też może się z nami pobawić, jeśli chce. Ale dziewczynka mi przerwała. Przemówiła spokojnym głosem i nie brzmiało to tak, jakby była zła czy smutna. A powiedziała coś takiego:
– Nie zapraszałam cię, Matthew.
– Co?
Nie spojrzała na mnie. Uniosła się, opierając na rękach i kolanach, i całą uwagę skupiła na małym kopcu spulchnionej ziemi, który znów zaczęła starannie uklepywać.
– To kemping mojego taty. Mieszkam tu i wcale ciebie nie zapraszałam. Idź do domu.
– Ale…
– Wynoś się!
W jednej chwili wstała i ruszyła w moją stronę nastroszona jak mały zwierzak, który chce zrobić wrażenie większego.
Znów powtórzyła:
– Wynoś się. Już ci mówiłam. Nie zapraszałam cię.
Jakaś mewa zaśmiała się szyderczo, a Annabelle krzyknęła:
– Wszystko zepsułeś!
Było za późno na wyjaśnienia. Gdy dotarłem z powrotem do ścieżki, znów klęczała na ziemi, przyciskając do twarzy żółty płaszczyk lalki.
Dzieci wołały, że mam je znaleźć. Ale ja ich nie szukałem. Minąłem kabiny prysznicowe, minąłem sklep i na skróty przez park biegłem najszybciej, jak mogłem, a moje japonki klapały na rozgrzanym asfalcie. Nie zatrzymałem się, nie zwolniłem nawet na chwilę, dopóki nie znalazłem się blisko naszej przyczepy i nie zobaczyłem mamy, która siedziała na leżaku. Uśmiechnęła się i pomachała do mnie, ale ja wiedziałem, że nadal mam u niej złe notowania. Kilka dni temu doszło między nami do spięcia. To głupie, bo tak naprawdę tylko ja się pokaleczyłem, a rany już się prawie zagoiły, ale czasem moi rodzice tak łatwo nie odpuszczają.
Zwłaszcza mama potrafi długo chować urazę.
Ja pewnie też.
Opowiem wam, co się stało, bo to dobry sposób, by przedstawić mojego brata. Ma na imię Simon. Myślę, że go polubisz. Ja naprawdę go lubię. Ale kilka stron dalej Simon będzie martwy. A od tamtej pory nigdy już nie był taki sam.
Gdy przyjechaliśmy do Ocean Cove Holiday Park – znudzeni podróżą i ciekawi nowej okolicy – usłyszeliśmy, że możemy chodzić po całym terenie, ale nie wolno nam schodzić bez opieki na plażę, ponieważ ścieżka jest stroma i nierówna. I ponieważ trzeba przejść kawałek główną drogą, żeby do niej dojść. Nasi rodzice tacy już byli, niepokoiły ich strome ścieżki, główne drogi i tym podobne sprawy. Postanowiłem, że i tak dostanę się na plażę. Często robiłem rzeczy, które były zabronione, a mój brat mnie naśladował. Postanowiłem, że zatytułuję tę część mojej opowieści dziewczynka i jej lalka, ale mógłbym ją zatytułować szok po upadku i krew na moim kolanie, bo to również miało duże znaczenie.
Był szok po upadku i krew na moim kolanie. Zawsze źle znosiłem ból. Tego w sobie nienawidzę. Jestem strasznym mięczakiem. Nim Simon mnie dogonił na zakręcie ścieżki, gdzie wystające z ziemi korzenie łapały w sidła niczego niespodziewające się kostki, płakałem jak małe dziecko. Był tak zmartwiony, że aż śmieszny. Miał dużą okrągłą twarz, która zawsze się uśmiechała i przywodziła mi na myśl księżyc w pełni. Ale teraz wyglądał na cholernie przerażonego.
Oto co zrobił Simon. Wziął mnie na ręce i niósł przez całą drogę powrotną ścieżką wzdłuż klifu i jeszcze jakieś ćwierć mili dalej, aż do naszej przyczepy. Zrobił to dla mnie. Zdaje się, że kilku dorosłych chciało pomóc, ale musicie wiedzieć, że Simon był trochę inny od ludzi, których mogliście dotąd spotkać. Chodził do szkoły specjalnej, gdzie uczono takich podstawowych rzeczy, jak na przykład to, że nie wolno rozmawiać z obcymi, więc zawsze, gdy nie czuł się pewnie albo był przestraszony, trzymał się tych zasad, bo wtedy czuł się bezpiecznie. Tak sobie radził Simon.
Przyniósł mnie zupełnie sam. Ale Simon nie był silny. Taki był jeden z objawów jego choroby, słabość mięśni. Ma to jakąś specjalną nazwę, której teraz nie mogę sobie przypomnieć, ale poszukam jej przy najbliższej okazji. Więc gdy wróciliśmy do przyczepy, musiał spędzić resztę dnia w łóżku.
Oto trzy rzeczy, które zapamiętałem najwyraźniej, gdy Simon mnie niósł:

1/ Sposób, w jaki mój policzek obijał się o jego ramię, gdy Simon szedł naprzód. Martwiłem się, że go to boli, ale byłem zbyt przejęty własnym cierpieniem, by coś powiedzieć.
2/ Więc pocałowałem go w ramię, tak jak to robią małe dzieci, które wierzą, że coś takiego naprawdę pomoże. Ale chyba nawet tego nie poczuł, bo przy każdym kroku mój policzek obijał się o to jego ramię, a gdy go pocałowałem, dla odmiany uderzyłem go zębami, co zapewne zabolało jeszcze bardziej.
3/ Ćśś, ćśś. Wszystko będzie dobrze. Tak powiedział, gdy położył mnie przed przyczepą, zanim pobiegł po mamę. Nie wiem, czy wyraziłem się dość jasno: Simon naprawdę nie był silny. Dźwiganie mnie na rękach przez całą drogę było najcięższym zadaniem, jakie wykonał w swoim życiu, a mimo to starał się mnie uspokoić. Ćśś, ćśś. Wszystko będzie dobrze. Po raz pierwszy w życiu naprawdę miałem poczucie, że mam starszego brata. Przez kilka krótkich sekund, gdy czekałem, aż przyjdzie mama, gdy obejmowałem swoje kolano i wpatrywałem się w brud i piasek na skórze, wmawiając sobie, że widzę kość, przez tych kilka krótkich sekund czułem się absolutnie bezpiecznie.

Mama oczyściła i opatrzyła ranę, a potem skrzyczała mnie za to, że postawiłem Simona w takiej okropnej sytuacji. Tata równieżmnie skrzyczał.Wpewnym momencie krzyczeli oboje równocześnie, tak że nie wiedziałem już, na kogo mam patrzeć. Tak to już było. Chociaż mój brat był ode mnie starszy o trzy lata, to ja ponosiłem za wszystko odpowiedzialność. Często miałem mu to za złe. Ale nie tym razem. Tym razem był moim bohaterem.
Oto moja opowieść, w której przedstawiłem swojego brata. A także powód, dla którego wciąż miałem złe notowania u mamy, kiedy przybiegłem bez tchu do naszej przyczepy, starając się zrozumieć, o co chodziło z dziewczynką i jej szmacianą lalką.
– Kochanie, jesteś taki blady.
Moja mama zawsze mówi, że jestem blady. Zwłaszcza ostatnio. Ale zapomniałem już, że wtedy też tak powiedziała.
Całkiem zapomniałem, że zawsze tak mówiła.
– Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło, mamo. – I naprawdę było mi przykro. Dużo o tym rozmyślałem. Jak Simon mnie niósł i jaką miał zmartwioną minę.
– W porządku, kochanie. Jesteśmy na wakacjach. Postaraj się dobrze bawić. Tata poszedł na plażę z Simonem puszczać latawce. Może do nich dołączymy?
– Chyba trochę tu posiedzę. Na dworze jest gorąco. Może pooglądam telewizję.
– W taki piękny dzień? Naprawdę, Matthew, co z tobą począć?
Zadała to pytanie w taki przyjazny sposób, jakby tak naprawdę wcale nie czuła, że coś musi ze mną począć. Potrafiła być miła. Zdecydowanie potrafiła być miła.
– Nie wiem, mamo. Przepraszam za to, co się stało tamtego dnia. Przepraszam za wszystko.
– To już poszło w niepamięć, kochanie. Naprawdę.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Chodźmy popuszczać tego latawca, co ty na to?
– Nie mam ochoty.
– Nie będziesz teraz oglądał telewizji, Matt.
– Jestem w trakcie zabawy w chowanego.
– Ty się chowasz?
– Nie. Szukam. A przynajmniej powinienem.
Ale dzieci znudziło czekanie. Podzielili się na mniejsze grupy i zajęli czymś innym. I tak nie miałem ochoty na zabawę. Pokręciłem się trochę po terenie i jakoś tak wyszło, że znów znalazłem się w miejscu, gdzie spotkałem tę dziewczynkę. Ale jej już tam nie było. Został tylko mały kopiec ziemi udekorowany kilkoma świeżo zerwanymi jaskrami i stokrotkami oraz – dla oznaczenia miejsca – dwoma patykami, ułożonymi równo w znak krzyża.
Ogarnął mnie smutek. I zawsze na myśl o tym ogarnia mnie lekki smutek. Ale teraz muszę już iść. Jeanette z Grupy Artystycznej odstawia tę swoją nerwową parodię ptaka: trzepocze rękoma na końcu korytarza, żeby zwrócić moją uwagę.
Papier mache sam się nie zrobi.
Muszę iść.

 
Wesprzyj nas