Grażyna Jagielska, matka, żona, tłumaczka wiele lat żyła wbrew sobie. Autorka głośnych książek Miłość z kamienia i Anioły jedzą trzy razy dziennie rozpoczyna najważniejszą walkę.


– Czy pamięta pani chwilę, kiedy była pani szczęśliwa – powtórzył [lekarz]. – Obojętnie kiedy i z jakiej przyczyny. Po prostu szczęśliwa.
Szukałam w myślach nie tyle takiego momentu w życiu, ile jakiejś definicji tego szczęścia, o które drań mnie pytał. Co to mogło być? Szczęśliwa? Jasna cholera!

Grażyna Jagielska, matka, żona, tłumaczka wiele lat żyła wbrew sobie. Teraz kiedy po zakończonej terapii wychodzi ze szpitala psychiatrycznego, samotnie rusza w wymarzoną od dzieciństwa podróż w głąb amazońskiej dżungli, w górę Rio Negro.
Ta podróż to jedyna szansa, by znaleźć odpowiedź na pytanie, kim jest, i przypomnieć sobie, co sprawia, że czuje się szczęśliwa.
Czy niespodziewane pojawienie się Ewy, przyjaciółki z psychiatryka, pozwoli jej rozpocząć nowe życie?
Czy u zbiegu rzek odnajdzie szczęście?
Czy uda jej się wrócić do domu?

− Nie jedź tam − powiedział Wojtek, kiedy odprowadzał mnie na samolot do Manaus.
− Wróć ze mną do domu. Wszystko rozpracujemy. Będziesz, kim zechcesz.

***

Grażyna Jagielska w najnowszej książce nie ukrywa żadnych emocji. Opowiedziana przez nią historia jest do bólu autentyczna – ukazuje, że te same doświadczenia mogą mieć różne konsekwencje. Opowieść o zmaganiu się z trudnościami życia staje się pełniejsza dzięki obecności hipnotyzującego życiorysu Ewy, która towarzyszy Grażynie w podróży do Amazonii. Konfrontacja tych dwóch postaci sprawia, że lektura książki okazuje się jeszcze bardziej wciągająca.

Ona wraca na dobre to kolejna poruszająca książka autorki, która swoją otwartością i szczerością zdobyła wierne grono czytelników. Miłością z kamienia przełamała bolesne tabu, Aniołami jedzącymi trzy razy dziennie przekonała, że rzeczywistość nie przewiduje taryfy ulgowej, w najnowszej książce opowiada o najważniejszej walce, jaką przyszło jej stoczyć.

Ona wraca na dobre otwiera nowy rozdział w życiu i twórczości Grażyny Jagielskiej. Opowieść o wyprawie do Amazonii nie jest typową relacją reporterską. Niezwykła podróż, w którą zabiera nas autorka, pozwala spojrzeć na życie z zupełnie nowej perspektywy. Dopiero w głębi amazońskiej dżungli, na drugim końcu kontynentu, wyzwolenie od narzuconych sobie zobowiązań staje się możliwe.

Grażyna Jagielska (ur. 1962) – z wykształcenia dziennikarka, z zamiłowania podróżniczka, z zawodu pisarka i tłumaczka. Autorka powieści (Korespondent, Fastryga, Płaskuda), przekładów, m.in. J.G. Ballarda, Fay Weldon, Joanny Trollope, oraz głośnych wspomnień: Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym i Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku. Żona Wojciecha Jagielskiego – pisarza, publicysty, byłego korespondenta wojennego.

Grażyna Jagielska
Ona wraca na dobre. Podróż terapeutyczna
Wydawnictwo Znak
Premiera: 21 października 2015


Dzisiaj rano zabiłam Mateuszka, nie mogłam wrócić do domu. W domu było wszystko w porządku, zadzwoniłam wcześniej ze stacji benzynowej. Poprosiłam o pomoc przy tankowaniu – nie wiem dlaczego. Nigdy nie korzystam z obsługi. Lubię załatwiać sprawy samodzielnie, kiedy ktoś mnie wyręcza, tracę pewność siebie. Nie używam GPS-u, nie proszę o pomoc przy tankowaniu i sama zabiłam Mateuszka, nie korzystając z niczyjej pomocy. Zaskoczyło mnie jedynie to, że w chwili śmierci był bardziej realny niż przedtem, ponieważ to śmierć nadała mu wszystkie cechy w pełni ukształtowanego człowieka. Przedtem ich nie miał. Dojrzał w tym krótkim czasie, jaki mu zostawiłam. Zdążyłam tylko nadać mu imię. Może tak jest zawsze. Przeżywamy to, co mamy do przeżycia, obojętnie, ile mamy na to czasu. Tak czy inaczej – zadzwoniłam do domu ze stacji i w domu było wszystko w porządku. Obiad jest w piecyku – powiedział Piotr. Mała niespodzianka. Jadaliśmy to w Grecji. Objechał trzy supermarkety, ale udało mu się zdobyć wszystkie składniki. I teraz najważniejsze – wygląda na to, że dostaniemy to zlecenie od koncernu medialnego. Ucieszyłam się, bo staraliśmy się o ten kontrakt od grudnia i zdobycie go oznaczało wielki krok naprzód. To miał być nasz wielki przełom – przechodziliśmy do pierwszej ligi.
Piotr powiedział, że jest umówiony na pierwszą, Pyza w szkole, trzeba ją tylko zwieźć po południu na lekcję angielskiego. Możliwe, że sam zdąży. Wieczorem będziemy świętować zwycięstwo, kupił to wino, które lubię. Powiedzieliśmy sobie »do widzenia« i wróciłam do samochodu. Wyjechałam ze stacji i włączyłam się do ruchu. Zostało mi jeszcze trzydzieści pięć kilometrów. W domu czekały odpoczynek, grecka niespodzianka, a wieczorem kieliszek dobrego wina. Nie mogłam wrócić do domu, wolałam już zabić dziecko.

(…)

Ludzie, którzy regularnie wychodzą z psychiatryka, twierdzą, że pierwszy rok po wyjściu jest zawsze udany, jak rok po odsiadce, niesie bardzo podobne możliwości. Ma się poczucie zmian i szczerą chęć poprawy. W obu przypadkach wychodzący ma świadomość, że oto rozpoczyna nowe życie i jeżeli to zaprzepaści, wróci tam, skąd przed chwilą wyszedł.
Moment rozpoczęcia „nowego” też jest podobny, opatrzony datą i godziną w dokumentacji urzędowej, a także koniecznością pojechania do domu i konfrontacji ze światem, który rozwijał się i zmieniał na własną rękę i nie wiadomo, jak teraz wygląda. Myśli się przede wszystkim o tym, żeby czegoś nie spaprać zaraz po wyjściu. Trudno też rozstać się ze współtowarzyszami pobytu, którzy wydają się bliżsi i ważniejsi niż rodzina w domu. Wspólne przeżycia i odrębność warunków stworzyły poczucie przynależności, której nie ma w świecie na zewnątrz i nic nie jest w stanie jej zastąpić.
Nasze nowe życie, moje i Ewy, rozpoczęło się prawie jednocześnie, zgodnie z tym, co podawał wypis – między dwunastą a pierwszą. Obie byłyśmy po terapii behawioralnopoznawczej, która pozwoliła nam odkryć błędy w dotychczasowym życiu. Teraz miałyśmy wprowadzić odpowiednie zmiany i zawalczyć o to, co nam przysługiwało, czyli o własne szczęście.

(…)

Całe życie dążyłam do tej rzeki i nareszcie jestem na miejscu. Przeszłam niewyobrażalną drogę, zanim tu dotarłam: wychowywałam dzieci, budowałam domy, ugotowałam cztery tysiące dwieście pięć obiadów, pisałam książki. Byłam sekretarką, przewodniczką turystyczną, tłumaczką literatury, może kimś jeszcze, nie pamiętam. Teraz byłam w podróży i nie mogłam pozwolić, żeby coś mi w tym przeszkodziło.

(…)

– Płyniesz czy zostajesz? – zapytała Alice. – Można nocować w szkole. Prawie jej nie słuchałam, myślałam o chłopaku, który rozwieszał hamak na pokładzie, prowiant miał własny. A także o wielkich zmianach i o tym, że budzą strach tak wielki, że życie w niezgodzie z sobą wcale już nie jest takie złe. Alice mówiła, że teraz mogę dołączyć do wyprawy do Yagua, to zupełnie mnie zmieni, nic już nie będzie takie jak dawniej. Leżała na kanapie owinięta kaszmirskim szalem, pod głową miała jasiek. Takie wyprawy zmieniają wszystko, nie chce się z nich wracać. Wyłapywałam tylko niektóre słowa: dom komunalny, wspólne posiłki, prawdziwa Amazonia. Zobaczę, co naprawdę dzieje się w głębi dżungli, a potem pojadę dalej, już zawsze będę chciała jechać dalej. Słuchałam z roztargnieniem, byłam właściwie zdecydowana. Alice mówiła: Takie wyprawy zmieniają na zawsze, wymarzona rzecz dla podróżników i pisarzy. I pisarzy. Indianie Yagua. Prawdziwa ekspedycja. Zawsze tego chciałam, prawda? Podróżować i nigdy nie wracać. Zawsze przed siebie, bez żadnych stałych miejsc. Jak się nazywają te ptaki, które próbował znaleźć Indianin, co rozkłada owady na stole? Ptaki pihua, które nie mają gniazd. Ani nic stałego. Umierają, ponieważ nie zakładają gniazd. Ludzie w takiej sytuacji mają gorzej, nie umierają od razu, w ogóle nie przyspiesza to ich śmierci. Umieściłam swoje nazwisko w zeszycie zapisów, w głowie coś mi podśpiewywało, myślę, że Poławiacze pereł. Chyba nigdy nie wierzyłam, że mi się uda – naprawdę dokonam tej zmiany. Wystarczył jeden podpis.
Alice znalazła w szafce na Belém francuskie wydanie Stu lat samotności. Powiedziała, że dzięki temu przypomni sobie język. Rodzina matki pochodziła z Francji.
– Też nie wiem, jak się kończy, chociaż przypuszczam, że była na liście lektur mojej matki. Pomyśleć, że znałam francuski na tyle, by uczyć dzieci. Chciałam, żeby znały kilka języków europejskich. Jechaliśmy wtedy przez Botswanę i na parę miesięcy zatrzymaliśmy się w Maun. To był jeden z dłuższych postojów, niemal się tam osiedliliśmy w glinianym domu z widokiem na sawannę. Dzieci poszły do szkoły misyjnej, choć zwykle nie posyłaliśmy ich do miejscowych szkół, uczyliśmy je sami. Ja wzięłam przedmioty humanistyczne, George ścisłe. W Maun George chorował na malarię. I ktoś do mnie napisał w sprawie śmierci matki. Przypuszczam, że siostra, brat nawet nie próbowałby się ze mną skontaktować. Napisała na kapsztadzki adres, w Kapsztadzie też mieszkaliśmy jakiś czas. List wędrował za nami kilka miesięcy. Może dlatego wiadomość wydała mi się nieaktualna i już zawsze uważałam, że matka żyje, skoro nie znam nawet przebiegu choroby, nie wiem, jak ją wykryto i jak ona to zniosła. Czy walczyła? Kto ją leczył, co powiedział, jak postępowała choroba, wszystko trwało tylko cztery tygodnie. Zresztą nie wiem, czy to wszystko było tam napisane. To dziwne uczucie. Zostawiłam gdzieś kawałek siebie, tego już nie odzyskam.
Można uniknąć czyjejś śmierci, nie będąc na pogrzebie. Nie wiem, gdzie jest ten list. Mieliśmy już tyle rzeczy. Mieszkaliśmy w Maun kilka miesięcy, a już zaczęliśmy obrastać w przedmioty. Przed wyjazdem musiałam połowę wyrzucić. Może powinnam przechowywać listy?
Poszłam do kabiny i jeszcze raz obejrzałam to, co było w niebieskiej teczce.
Na nocnym stoliku obok piętrowego łóżka położyłam plan swojej podróży wystawiony przez booking.com i biuro rezerwacji lotów. W tych kartkach był zawarty cały porządek mojego dotychczasowego świata: miejsce powrotu, daty i godziny, rubryki wypełnione starannie zawsze tą samą, z góry ustaloną treścią. Właściwie przeszkadzała mi tylko ta myśl o podróżowaniu w przeciwną stronę. Myśl, że mogłabym podróżować w stronę przeciwną do zaplanowanej, przerażała mnie bardziej niż cokolwiek innego. Wróciłam do jadalni i zapytałam Alice, czy ona nie ma biletu powrotnego.
Odłożyła książkę i skupiła się, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na moje pytanie.
– Biletu powrotnego? – powtórzyła. – Powrotnego dokąd?

 
Wesprzyj nas