Zbliża się Boże Narodzenie, ale porucznik Eve Dallas z wydziału zabójstw nowojorskiej policji w ogóle nie odczuwa świątecznego nastroju… Kolejna powieść sensacyjna Nory Roberts.


Musi znaleźć zabójcę Treya Zieglera, trenera osobistego i kulturysty, który został śmiertelnie ugodzony kuchennym nożem. Szukając wrogów Zieglera, Eve trafia na cały szereg kobiet, oszukanych i porzuconych przez cynicznego uwodziciela.

Porucznik Dallas stara się przezwyciężyć swoją antypatię do zabitego mężczyzny i jak najszybciej rozwiązać zagadkę jego śmierci. A z całą pewnością woli szukać działającego z zimną krwią mordercy, niż kupować gwiazdkowe prezenty i organizować świąteczne przyjęcie dla przyjaciół, które wydaje wraz z mężem. Na szczęście we wszystkich tych trzech zadaniach może liczyć na pomoc detektyw Peabody oraz jak zawsze niezawodnego Roarke’a.

J.D. Robb to pseudonim Nory Roberts, autorki ponad dwustu powieści, które sprzedały się w łącznym nakładzie ponad czterystu milionów egzemplarzy i regularnie trafiają na listę bestsellerów „New York Timesa”. Dużą popularnością cieszy się jej seria powieści sensacyjnych, których akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości.

J.D. Robb
Święta i śmierć
Przekład: Bogumiła Nawrot
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 1 października 2015


Grzech posługuje się licznymi narzędziami,
Ale kłamstwo jest rączką, pasującą do nich wszystkich.
Oliver Wendell Holmes

W Boże Narodzenie baw się i raduj,
Albowiem Boże Narodzenie jest tylko raz w roku.
Thomas Tusser

Rozdział 1

Mężczyźni, pomyślała Sima. Niepodobna z nimi żyć, niepodobna ich zatłuc na śmierć nawet najcięższym kijem golfowym.
Lecz dziewczyna zawsze znajdzie sposób, by się na nich zemścić. I Sima właśnie miała taki zamiar.
A nikt bardziej nie zasłużył sobie na zemstę – czy zatłuczenie kijem golfowym – niż Trey Ziegler. Ten łobuz kazał jej się wynieść z ich mieszkania, chociaż miała do niego takie same prawo, jak on. Mieszkali razem przez siedem i pół tygodnia, Sima zapłaciła połowę czynszu, pokrywała połowę wydatków na życie, wliczając jedzenie i napoje. Sama sprzątała (parszywy leń nie kiwnął palcem), robiła zakupy. I w ciągu tych siedmiu i pół tygodnia oddała mu najlepsze lata życia.
No i uprawiała z nim seks.
Po dokładnym namyśle, długich rozmowach z bliskimi przyjaciółkami i powierniczkami, dwóch dziesięciominutowych medytacjach i sześciu kieliszkach tequili dokładnie wiedziała, jak, gdzie i kiedy się zemści. Jeśli chodzi o „jak”, potrzebny jej był wspomniany kij golfowy, pokaźna liczba kaszmirowych skarpetek i swędzący proszek. Na miejsce zemsty obrała sobie ich mieszkanie nad salonem tatuażu i przekłuwania ciała Małego Mike’a w West Village. A odpowiednia chwila właśnie nadeszła.
Z pewnością nie zmienił zamków – kutwa – i nie wiedział, że gdy tylko razem zamieszkali, dała do skopiowania swoją kartę jednej z przyjaciółek i powierniczek, która – tak się akurat złożyło – była jej szefową. A nawet gdyby zmienił zamki, przyjaciółka powiedziała jej, że zna takich, którzy znają takich, co sobie z tym poradzą.
Sima nie była do końca pewna, czy chce znać takich, co to znają kogo trzeba, ani w jaki sposób dostaliby się do mieszkania. Ale wiedziała, że chce się dostać do środka. Więc mając obok siebie przyjaciółkę, służącą jej wsparciem moralnym, wyjęła kartę, by otworzyć główne wejście do mieszkań nad salonem tatuażu.
Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, kiedy zamek się odblokował.
– Wiedziałam! Nawet nie pomyślał, żeby zmienić zamek. Szkoda mu było pieniędzy.
– Może tylko w tych drzwiach. Jeszcze nie wiemy, jak się przedstawia sprawa z drzwiami do mieszkania. – Przyjaciółka spojrzała na nią przeciągle. – Jesteś stuprocentowo pewna, że nie ma go w domu?
– Absolutnie. Szefowa zafundowała mu wyjazd na konferencję. Z całą pewnością nie odmówił. Nigdy nie zrezygnowałby z darmowego pokoju hotelowego, darmowego jedzenia i możliwości przechwalania się przez dwa dni.
Sima skierowała się do małej windy, po drodze zdejmując rękawiczki.
– Wejdźmy po schodach. I nie zdejmuj rękawiczek. Żadnych odcisków palców, zapomniałaś?
– Masz rację. Ale pierwszy raz w życiu się włamuję. – Chichocząc nerwowo, Sima zaczęła iść po schodach.
– To nie włamanie. Przecież masz klucz. No i zapłaciłaś czynsz.
– Połowę czynszu.
– To on tak twierdził. Czy sprawdziłaś, ile wynosi czynsz?
– No nie, ale…
– Sima, najwyższy czas, żebyś przestała pozwalać na to, by inni cię wykorzystywali. Podejrzewam, że zapłaciłaś cały czynsz za tę klitkę.
– To więcej niż możliwe.
– Poczujesz się znacznie lepiej, kiedy podziurawisz mu skarpetki. Ale pamiętaj – masz tylko lekko nadciąć jedną skarpetkę z każdej pary, żeby zaczęła się pruć. Kiedy ty się tym zajmiesz, ja wsypię swędzący proszek do kremu nawilżającego tego łobuza. Potem zamienimy prawdziwy kij golfowy na ten ze sklepu z zabawkami i się ulotnimy. Niczego nie będziemy dotykać.
– A on niczego się nie domyśli. Pojedzie grać w golfa, kiedy znajdzie kogoś, kto zapłaci za niego wstęp, więc nie skojarzy tego ze mną. A dziurawe skarpetki doprowadzą go do szału.
– Pomyśli, że wszystkiemu winne pranie na sucho. Zasłużył sobie na to. Facet, który zanosi skarpetki do pralni, zasługuje na coś takiego.
– Tak. A swędzący proszek? Z krzykiem pobiegnie do lekarza, podejrzewając, że to uczulenie. Popapraniec.
– Popapraniec – przyznała jej rację przyjaciółka, kiedy w końcu dotarły na czwarte piętro. – No, skarbie, chwila prawdy.
Sima wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Trochę się spociła, idąc po schodach, ubrana w zimowy płaszcz, szalik, botki, czapkę – grudzień dwa tysiące sześćdziesiątego roku był równie zimny jak jej serce.
Znów wyjęła kartę-klucz i włożyła ją do czytnika, drugą ręką zaciskając kciuk.
Zamek się odblokował.
Gwizdnęła triumfalnie, ale przyjaciółka natychmiast ją uciszyła.
– Chcesz, żeby sąsiedzi wybiegli na korytarz?
– Nie, ale… – Nim zdążyła dokończyć zdanie, przyjaciółka wepchnęła ją do środka i cicho zamknęła drzwi.
– Włącz światło, Sim.
– Już się robi. – Włączyła światło i syknęła. – Spójrz na ten bajzel! Nie mieszkam tu zaledwie od tygodnia, a już przemienił mieszkanie w chlew. Popatrz tylko. – Skierowała się do wnęki kuchennej. – Niepozmywane naczynia, opakowania po gotowych daniach. Założę się, że już zalęgły się karaluchy.
– A co cię to obchodzi? Już tu nie mieszkasz, więc nie musisz po nim sprzątać ani przejmować się karaluchami.
– Mimo wszystko. I tylko rozejrzyj się po pokoju. Wszędzie porozrzucane ubrania, buty… Ejże! – Zrobiła kilka kroków i podniosła szkarłatnoczerwony pantofel na wysokim obcasie, a potem stanik w żółte grochy, obszyty fioletową koronką.
– Nie podejrzewałam go, że lubi się przebierać w kobiece fatałaszki.
– Bo wcale nie lubi!
– Wiem, Sim. Wszystkie ci to mówiłyśmy. Kazał ci się wynieść, bo znalazł sobie inną. Jezu, wyrzucił cię zaledwie tydzień temu, czyli że… Nie mazgaj się! – rzuciła stanowczym tonem, kiedy tamta zaczęła pochlipywać. – Uspokój się. I do roboty.
Przypomniawszy Simie, po co tu przyszły, wzięła od niej pantofel i stanik, rzuciła je na podłogę, a potem ujęła przyjaciółkę pod ramię. – Ty weź się do skarpetek.
– Chyba go kochałam.
– Chyba, chyba. Traktował cię jak śmieć, więc mu teraz odpłacisz pięknym za nadobne i będziesz mogła o nim zapomnieć. Uwierz mi.
Sima spojrzała płaczliwie na stanik.
– Mam ochotę coś rozbić.
– Ale tego nie zrobisz. Okażesz się podstępna i uderzysz tam, gdzie go zaboli najbardziej. Czyli w jego próżność i portfel. A potem znów się napijemy.
– I nie będziemy sobie żałować.
– Tak jest.
Sima zgarbiła się i skinęła głową. Trzymając za rękę swoją przyjaciółkę, a zarazem podporę moralną, skierowała się do sypialni, którą przez siedem i pół tygodnia dzieliła z facetem, który okazał się kutwą, zdradzał ją i nic do niej nie czuł.
– Nawet nie udekorował mieszkania na święta. Ale zimny z niego drań.
Miała całkowitą rację.
Trey Ziegler siedział na łóżku, długie, kasztanowozłote włosy, z których był taki dumny, zrobiły się matowe od krwi. Oczy – niedawno zmienił kolor tęczówek na szmaragdowozielony – miał otwarte, ale nic już nie widział.
Z piersi sterczał mu kuchenny nóż, który przytrzymywał fragment opakowania po pizzy. Można było na nim przeczytać:

„Świętego Mikołaja doszły słuchy, że byłeś niegrzeczny!!!”.

Sima zaczęła krzyczeć, ale przyjaciółka zasłoniła jej usta i ją odciągnęła.
– Trey! Trey!
– Przestań, Sima. Nic nie mów przez chwilę. Jezu, ale się porobiło.
– On nie żyje. To krew. On nie żyje!
– Domyśliłam się. Kurde.
– Co my zrobimy? O mój Boże! Co my teraz zrobimy?
Najlepiej byłoby się zmyć, ale… Nawet w takich nędznych domach, jak ten prawdopodobnie są kamery. Albo ktoś widział je, jak wchodziły. Albo słyszał, jak układały plan zemsty, popijając tequilę.
– Uspokój się i niczego nie dotykaj. Niczego. Muszę zadzwonić.
– Chcesz kogoś poprosić, żeby się pozbył ciała? – Sima złapała się za szyję, jakby ktoś próbował ją dusić. – O mój Boże!
– Opamiętaj się, Sima. Zadzwonię na policję.

*

Druga nad ranem, druga nad ranem w samym środku zimnego grudnia, a ona musi wstać z ciepłego łóżka, w którym spała z mężem, i zająć się jakimś trupem. Albo głupim psikusem kobiety, która w najlepsze dni doprowadzała ją do szaleństwa.
W takich chwilach nienawidziła być policjantką.
Ale porucznik Eve Dallas była policjantką, więc zaparkowała przed nędzną ruderą w West Village, wzięła swój zestaw podręczny – jeśli w mieszkaniu rzeczywiście był trup, oszczędzi sobie konieczności zejścia po niego – i ruszyła pokrytym lodem chodnikiem.
Zamierzała posłużyć się kluczem uniwersalnym, ale drzwi się otworzyły, jak tylko przed nimi stanęła.
Niezbyt jej się spodobała winda w małym, dusznym korytarzu, jednak zdecydowała się z niej skorzystać. Szybciej wszystko się wyjaśni.
Włożyła zmarznięte dłonie – nie pomyślała o rękawiczkach – do kieszeni długiego, skórzanego płaszcza i patrzyła z ponurą miną, jak na porysowanym panelu po kolei pokazuje się jedynka, dwójka, trójka, a w końcu czwórka.
Kiedy drzwi się rozsunęły, wysiadła. Była wysoką, szczupłą kobietą o gęstych włosach prawie takiego samego koloru, co jej złotobrązowe oczy.
Drzwi się otworzyły, nim walnęła w nie pięścią. Była nieźle wkurzona. Na progu stała kobieta, która obcinała jej włosy – często nie przejmując się, czy Eve sobie tego życzyła, czy nie. I która widziała ją nago – na co Eve nigdy nie miała ochoty.
– Jeśli to jakiś głupi żart, aresztuję cię za wprowadzenie policji w błąd.
– Przysięgam na Boga, że to prawda. – Trina uniosła jedną rękę do góry, a drugą wciągnęła Eve do środka. – Nazywa się Trey Ziegler i leży martwy w sypialni.
– A co to za jedna? – spytała Eve, wskazując głową kobietę o bujnych, rudych lokach, na które wcisnęła czarną kominiarkę. Ściskała w ręku czerwono-niebieski, plastikowy kij golfowy, a z oczu płynęły jej łzy.
– To Sima. Jego była dziewczyna. Mieszkała tu.
– Mieszka tu pani? – zwróciła się Eve do Simy.
– Tak. Nie. Mieszkałam, ale… Ale później mnie… On… On… On…
Kiedy Sima zupełnie się rozkleiła, Eve znów zwróciła się do Triny.
– Zostań tu, niczego nie dotykaj. Nie pozwól, żeby ona czegokolwiek dotknęła.
Zrobiła pięć kroków w stronę drzwi do sypialni i zajrzała do środka.
Rzeczywiście był tam trup.
Odstawiła zestaw i wyjęła telefon. Zawiadomiła dyspozytora, poprosiła, żeby poinformowano jej partnerkę.
– Pani. – Wskazała Simę. – Niech pani tam usiądzie. Proszę niczego nie dotykać. – A potem dała znak Trinie, żeby przeszła z nią do wnęki kuchennej. – Skoro tu nie mieszka, jak się tu dostałyście?
– Wciąż ma kartę-klucz. Duplikat, zrobiony, kiedy się tu wprowadziła. Wyrzucił ją z mieszkania tydzień temu.
– Dlaczego tu przyszłyście? W dodatku obie jesteście pijane. Widzę to, czuję i słyszę.
– Tylko trochę – poprawiła ją Trina, uśmiechając się lekko.
Widząc, że Eve patrzy na nią zmrużonymi oczami, przestąpiła z nogi na nogę, aż zachwiały się jej wysoko upięte włosy, ufarbowane na taki sam kolor, co lakier na jej paznokciach, czyli na czerwono-zielony.
– No dobrze, wszystko ci powiem. Trey ją rzucił. Wróciła po pracy do domu i zobaczyła, że spakował jej rzeczy. Oświadczył, że z nią zrywa, i kazał jej się wynieść.
– Pokłócili się?
– Skądże znowu. Sima nie ma za grosz poczucia własnej godności. Już taka jest. Więc chociaż to ona płaciła czynsz… Twierdził, że tylko połowę, ale wiem, ile biorą za takie nory, więc dała znacznie więcej niż połowę. I zapłaciła za grudzień, czyli za ten miesiąc, więc ma prawo tu mieszkać. Prawda?
– Mów dalej – poleciła Eve.
– Dobrze. No więc rozpłakała się, zabrała swoje rzeczy i wyszła. Przez tydzień spała w noclegowni, nie pisnęła ani słówka mnie ani nikomu, bo było jej głupio, ale w końcu opowiedziała wszystko. Pozwoliłam jej zamieszkać u siebie, póki nie znajdzie sobie nowego lokum.
– I?
– Co i?
– Co tu teraz robicie z tym trupem?
– No więc dziś wieczorem spotkałyśmy się całą paczką po pracy. Piłyśmy tequilę i wpadłyśmy na pomysł, jak się zemścić na tym draniu. Miał na dwa dni wyjechać do Atlantic City, więc kupiłyśmy kij golfowy w sklepie z zabawkami i swędzący proszek. Zamierzałyśmy mu zrobić dziury w skarpetkach, wsypać swędzący proszek do kremu na twarz, zamienić jeden z kijów golfowych na ten ze sklepu z zabawkami, a potem się ulotnić. Przyszłyśmy tu, zajrzałyśmy do sypialni, zobaczyłyśmy go. Wyciągnęłam Simę z sypialni i zadzwoniłam do ciebie.
– Swędzący proszek?
– Bardzo wredny. – Trina z poważną miną skinęła głową. – Podrapałby się do krwi. Zasłużył sobie na to. Tylko spójrz na nią.
Sima siedziała z opuszczonymi ramionami, łzy leciały jej ciurkiem z oczu.
– Jezu Chryste. Znałaś go?
– Tak, trochę. Był masażystą i trenerem osobistym. Pracował w Buff Bodies, fitness clubie niedaleko mojego salonu. Większość pracowników siłowni korzysta z usług mojego salonu. Sima pracuje u mnie. I tak się poznali.
– Czy kiedykolwiek z nim spałaś?
– Nie, skądże. – Z oczu Triny, zielonych jak bożonarodzeniowe dekoracje, można było wyczytać oburzenie i niesmak. – Był z niego kutas i hazardzista. Stać mnie na kogoś lepszego. Sim brakowało wiary w siebie.
– Do kogo należą te czerwone szpilki i stanik?
– Nie mam pojęcia. Na pewno nie do Sim.
– Zostań tutaj.
– Ej, Dallas, nie wyżywaj się na niej. Dobra z niej dziewczyna, poza tym to ja ją namówiłam. Pomyślałam sobie, że jak mu wykręcimy taki numer, Sim poczuje się… No wiesz… Pewniejsza siebie. Jak nie my, to ktoś inny by go znalazł.
– Z tego, co widzę, załatwiłyście go we dwie, a potem zadzwoniłyście do mnie, żebym to zatuszowała.
Trina parsknęła śmiechem, ale widząc kamienne spojrzenie Dallas, spoważniała.
– Kurde. Naprawdę? Daj spokój!
– Zostań tu.
Podeszła do Simy, która siedziała jak trusia, płacząc i czkając.
– Proszę mi powiedzieć, co się wydarzyło.
– Trey nie żyje. Ktoś go zabił.
– Wcześniej. Jak doszło do tego, że razem z Triną się tu znalazłyście?
– No więc po pracy ja, Trina, Carlos, Vivi i Ace wybraliśmy się do Clooneya.
– Jakiego znów Clooneya?
– To taki bar. Czasami tam chodzimy. Podają dość dobre krążki smażonej cebuli. Zamówiliśmy je i chipsy serowe, i margaritę. Potem zamówiliśmy więcej kolejek, bo byłam bardzo przybita tym, że Trey mnie rzucił. No i Ace powiedziała… To chyba była Ace, a może Vivi, że powinnam się zemścić. A potem ktoś zaproponował, żebym poszła do mieszkania Treya i wyrzuciła jego rzeczy przez okno, ale Trina się sprzeciwiła. Oświadczyła, że byłoby to zbyt oczywiste i mogłabym napytać sobie biedy. Że powinnam zrobić coś bardziej finezyjnego. No więc kupiłyśmy kij golfowy i swędzący proszek, przyszłyśmy tutaj i… I… Trey!
– Rozumiem. – Eve uniosła dłoń, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się nie dopuścić do wybuchu histerii u Simy, a potem znów zaczęła ją wypytywać o szczegóły.
Szczegóły, pomyślała, które potwierdzą słowa Triny.
– Czy kiedykolwiek dopuścił się rękoczynów wobec pani, Simo?
– Co? Kto? Trey? – Jej pełne łez oczy, pomalowane na niebiesko i srebrno, zrobiły się wielkie jak spodki. – Nie! Nigdy.
– Fizycznie się nad nią nie znęcał – odezwała się Trina, siedząca w drugim końcu mieszkania. Dallas znów obrzuciła ją kamiennym spojrzeniem. – Mówię to, co wiem. Nie bił jej, ale pogłębiał jej brak wiary w siebie. Nie traktował cię dobrze, Sim.
– Czasami był dla mnie dobry.
– Czy panią zdradzał? – spytała Eve.
– Nic mi nie było o tym wiadomo, ale… – Wskazała pantofel i stanik. – To nie należy do mnie.
– Czy miał jakieś kłopoty? Przez kobiety, w pracy, z powodu hazardu, narkotyków?
– Nie… Nie sądzę. Ostatnio jakby oddalił się ode mnie, spędzał więcej czasu w pracy albo przy komputerze, przygotowując ćwiczenia dla klientów i temu podobne. Spytałam go, czy coś jest nie tak w pracy, bo często zostawał do późna, ale zaprzeczył. I dodał, żebym zajęła się swoimi sprawami.
– Coś kombinował. – Kiedy po tej uwadze Eve znów spojrzała groźnie na Trinę, ta uniosła ręce do góry. – Słyszę was i głupotą byłoby udawać, że jest inaczej. Coś kombinował.
– Na przykład co?
– Nie wiem dokładnie. Ale wiem, że coś kombinował. Wiele moich klientek, a także pracowników, chodzi do siłowni, gdzie pracował Trey, niektórzy korzystali z jego usług jako masażysty i osobistego trenera. Krążyły plotki, że od dwóch miesięcy Trey dziwnie się zachowywał – dziwniej niż zwykle. W siłowni zainstalował drugi zamek w swojej szafce, często przesiadywał w pracy po godzinach, nawet jak nie miał nikogo umówionego. Parę naszych wspólnych klientek powiedziało mi, że przebąkiwał coś o otwarciu własnego interesu, czegoś w rodzaju ekskluzywnego centrum odnowy biologicznej, może na St. Bart’s, Nevis czy w podobnym miejscu.
– Nigdy mi o tym nie powiedziałaś! – wtrąciła z oburzeniem Sima.
Trina wzruszyła ramionami.
– Zamierzałam, ale potem cię rzucił. Uznałam, że to nieaktualne. Zresztą to były tylko plotki. Pomyślałam sobie jednak, że jak dziś wieczorem tu przyjdziemy, może coś nam wpadnie w oko. Coś, co stanowiłoby potwierdzenie.

 
Wesprzyj nas