W serii Najpiękniejsze wiersze i piosenki wydawnictwa Prószyński ukazał się właśnie zbiór utworów poetyckich Marka Grechuty.
Marek Grechuta pojawił się na polskiej scenie muzycznej w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy królowało mocne brzmienie. Tajemniczy młody chłopak zaskoczył wszystkich – publiczność i krytyków muzycznych – charakterystycznym głosem i lirycznymi tekstami, wykonywanymi z towarzyszeniem nietypowego jak na owe czasy instrumentarium. W czasach królującego bigbeatu i elekrycznych gitar Marek Grechuta i towarzyszący mu zespół Anawa zadziwiał miękkimi brzmieniami skrzypiec, fortepianu i wiolonczeli. Jego teksty również wyróżniały się na tle prostych piosenek o miłości i poruszały słuchaczy lirycznymi nastrojami.
Pierwsze kompozycje Jana Kantego Pawluśkiewicza do tekstów Marka Grechuty przyniosły grupie Grand Prix na Festiwalu Piosenki Studenckiej w 1967 roku, a w latach 1968, 1969 i 1971 nagrody na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. W roku 1970 ukazał się debiutancki album “Marek Grechuta & Anawa” a wydana rok później płyta “Korowód”, o bogatych aranżacjach łączących wpływy różnych gatunków muzycznych, do dziś uważana jest za jedno z najbardziej oryginalnych i inspirujących w polskiej muzyce.
Śpiewane przez Marka Grechutę wiersze i teksty własne stawały się przebojami, które znała i nuciła cała Polska. “W dzikie wino zaplątani”, „Świecie nasz”, „Dni, których nie znamy”, „Będziesz moją panią”, „Wiosna, ach to ty” czy “Godzina miłowania” weszły na stałe do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Wychowało się na nich kilka pokoleń miłośników poezji śpiewanej i do dziś nie straciły nic ze swojego uroku.
Piosenki Marka Grechuty weszły na stałe do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej
Zbiór Pani mi mówi niemożliwe zawiera ponad 160 wierszy i tekstów piosenek i jest to jak do tej pory najpełniejsze wydanie wierszy Marka Grechuty. Oprócz poezji z czterech zbiorów wydanych za życia Artysty zawiera także teksty niepublikowane a także niektóre w wersji zmienionej w stosunku do wcześniej publikowanych.
(B)
Marek Grechuta (ur. 10 grudnia 1945 w Zamościu, zm. 9 października 2006 w Krakowie) – polski poeta, piosenkarz, kompozytor i malarz. Uznawany za najważniejszego przedstawiciela polskiej poezji śpiewanej, wykorzystującego często elementy rocka, jazz-rocka i rocka progresywnego, szczególnie w początkowym okresie twórczości. Z poznanym w trakcie studiów Janem Kantym Pawluśkiewiczem założył Kabaret Architektów Anawa, który przekształcił się w zespół muzyczny. W 1967 roku zdobyli II miejsce na Festiwalu Piosenki Studenckiej. Ale wielka kariera Grechuty zaczęła się od VI KFPP w Opolu, gdzie wykonał utwór „Serce” i zachwycił całą Polskę. Zmarł 9 października 2006 roku. Został pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
PS. W serii ukazały się wcześniej zbiory wierszy Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty.
Pani mi mówi niemożliwe
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 24 września 2015
W dzikie wino zaplątani
W przydomowym ogrodzie życie prawie nad stan
mogłabyś mieć moja pani
lecz cóż radzić na to mam
nakrył ogród dziki łan
i myśmy tacy zaplątani
Bo w ogrodzie rośnie pnącze
w dzikim winie świat się plącze
bo w ogrodzie dzikie wino
kto je tutaj siał dziewczyno
powiedz kto mógł zasiać to dzikie wino
może to zrobiłaś ty ej dziewczyno
po co tu zasiałaś to dzikie wino
po co je tu dałaś
Gdy ona mówi do mnie, że
karocą jechać chce
i mówi do mnie tak jak do ściany
nie o to wcale chodzi, że
karocy nie ma nie
ja jestem tylko cały zaplątany
Bo w mym domu rośnie pnącze
okno z drzwiami mi się plącze
bo w mym domu dzikie wino
kto je tutaj siał dziewczyno
Powiedz kto mógł zasiać to dzikie wino
może to zrobiłaś ty ej dziewczyno
po co tu zasiałaś to dzikie wino
po co je tu dałaś
W zaciętości wpadam gąszcz
i buszując w pnączu
zrywam wszystko z drzwi i ze ściany
ona nagle mówi, że
wina pragnę wina chcę
ja jestem w pustym domu zaplątany
Gdzie to wino dzikie pnącze
czemu już nas nie oplącze
mógłbym z tobą w winie ginąć
i w osłonę winną zwinąć
powiedz kto zasieje nam dzikie wino
może zrobisz dla mnie to ej dziewczyno
Godzina miłowania
Dzień zasypia powoli
i powoli noc brodzi
czemu tobie się śpieszy
czemu szybko odchodzisz
o gdybyś chciała
zostać na dłużej
godzino miłowania
łatwiej byłoby
świat nakłonić
do pojednania
Łatwiej byłoby
prawdę mówić
łatwiej składać słowa
łatwiej tracić
łatwiej żegnać
łatwiej wracać znowu
Dni bez ciebie są puste
co nam po nich zostanie
o gdybyś chciała zatrzymać
godziny przemijania
O gdybyś chciała
zostać na dłużej
godzino miłowania
łatwiej byłoby
świat nakłonić
do pojednania
Łatwiej byłoby
prawdę mówić
łatwiej składać słowa
łatwiej tracić
łatwiej żegnać
łatwiej wracać znowu
Muza pomyślności
Co to
gdy usta milczą śpiewa i wzrusza?
To dusza, to dusza!
co to
nieraz duszy sobie skrzydła dopinało?
To ciało, to ciało!
dusza i ciało, serce i rozum
wiedza i sztuka wyśniona
każda ta para jest wtedy szczęśliwa
gdy w siebie zapatrzona
Między żarem słów a słów tych cieniem
między śmiechem a westchnieniem
między każdą chwilą smutku i radości
krąży muza pomyślności
Poszukaj jej zawołaj ją na kuszenie
nowych dni, pięknych chwil
przyniesie taki uśmiech
co da ci natchnienie
co doda sił da więcej sił
Pewien artysta muzyk pianista
sztuce swej bez reszty oddany
grywał do tańca pewnej tancerce
siedząc w orkestronie schowany
Nie widział skoków i piruetów
kroków na czubkach palców
słyszał leciutki tupot po scenie
a potem burze oklasków
Jak wiele może zdziałać uczucie
pokona przeszkód sto
przez takie dziwne losu zrządzenie
wymyślił światu peryskop
Między żarem słów a słów tych cieniem
między śmiechem a westchnieniem
między każdą chwilą smutku i radości
krąży muza pomyślności
Poszukaj jej zawołaj ją na kuszenie
nowych dni, pięknych chwil
przyniesie taki uśmiech
co da ci natchnienie
co doda sił da więcej sił
Dusza i ciało, serce i rozum
wiedza i sztuka wyśniona
każda ta para jest wtedy szczęśliwa
gdy w siebie zapatrzona
Bo kiedy w chwilach samotności
jedno drugie na duchu podpiera
nadzieja rośnie jak wielka rzeka
która po obu brzegach wzbiera
Między żarem słów a słów tych cieniem
między śmiechem a westchnieniem
między każdą chwilą smutku i radości
krąży muza pomyślności
Poszukaj jej zawołaj ją na kuszenie
nowych dni, pięknych chwil
przyniesie taki uśmiech
co da ci natchnienie
co doda sił da więcej sił
Najpiękniejsza pora roku (Odkąd jesteś)
Odkąd tylko jesteś już ze mną
noszę w sobie radosne odkrycie
przyszła do mnie zupełnie inna
nowa pora mojego życia
Najspokojniej najpiękniej na świecie
płynę rzeką mych marzeń przy tobie
przez jesienie lata i wiosny
i przez zimy zawiane drogi
Mijam wyspy i lądy nadziei
wszystko wkoło zaś jakby mówiło
że niedługo już może za chwilę
dosięgniemy to co się śniło
Ty przynosisz mi myśli płomienne
patrzą na mnie uważne twe oczy
każdą chwilę mi w porę przepowiesz
żadna chwila mnie źle nie zaskoczy
Jesteś latem w zimowe ochłody
jesteś wiosną w jesienne półmroki
pierwszym słońca po deszczu promieniem
pierwszym nieba po burzy obłokiem
I zostaniesz tak w tej podróży
mego świata najmilszą ozdobą
na te cztery pory niepewne
piątą porą na każdy rok z tobą
Wiosna ach to ty
Dzisiaj rano niespodzianie
zapukała do mych drzwi
wcześniej niż oczekiwałem
przyszły te cieplejsze dni
Zdjąłem z niej zmoknięte palto
posadziłem vis-à-vis
zapachniało zajaśniało
wiosna ach to ty
wiosna wiosna wiosna ach to ty
wiosna wiosna wiosna ach to ty
Dni mijały coraz dłuższe
coraz cieplej było u mnie
coraz lżejsze miała suknie
lekko płynął wiosny strumień
Wreszcie nocy raz czerwcowej
zobaczyłem ją jak śpi
bez niczego zrozumiałem
lato lato lato echże ty
lato lato lato echże ty
Od gorąca twych promieni
zapłonęły liście drzew
od zieleni do czerwieni
krążył lata senny lew
Mała chmurka nad twym czołem
mała łezka słony smak
pociemniało poszarzało
jesień jak to tak
jesień jesień jesień jak to tak
Białe wiatry już zawiały
wiosny lata wszystkie znaki
po niej tylko pozostały
przymarznięte dwa leżaki
Stoję w oknie wypatruję
nagle dzwonek u mych drzwi
zima zima wchodźże szybciej
ogrzej się na parę chwil
Wiosna wiosna wiosna ach to ty
wiosna wiosna wiosna ach to ty…
Lato lato lato echże ty!
wiosna wiosna wiosna echże ty…
Jesień jesień jesień jak to tak?
wiosna wiosna wiosna jak to tak?
wiosna wiosna wiosna jak to tak…
Wsiedliśmy na jednym przystanku
Wsiedliśmy na jednym przystanku
Usiedliśmy naprzeciw siebie
Ja sobie w potulnym baranku
A ona dla mnie w siódmym niebie
Płaszczyk bordowy i kapelusz
Hełmik i tarcza odporowa
A w oczach żadnej nutki żalu
Że nie skojarzy się rozmowa
Wsiedliśmy na jednym przystanku
Stukot kół niczego nie wróży
Jedziemy w tym samym kierunku
Lecz w różnych celach podróży
Nad czołem jej lekko zmarszczonym
Wysuwa się skrzydełko krucze
Gdy mój gołąb snu oswojony
O szarą szybę nosem tłucze
A na paluszkach trzy pierścionki
A w bladych piąstkach sezam marzeń
Zaciska mocniej na poręczy
Gdy tramwaj bierze wiraże
Wsiedliśmy…
Toczy się i toczy rytmicznie
Niemile zgrzytliwa symfonia
A w oczach w dwóch różnych kierunkach
Leciutka się ćmi polifonia
Na dwóch metalicznych linijkach
Przetacza się wypatrywanie
A obok nas robi się miejsce
Na uśmiech nim tramwaj przystanie
Wsiedliśmy na jednym przystanku
Stukot kół niczego nie wróżył
Jedziemy w tym samym kierunku
Choć w różnych celach podróży
Fontanna przy hotelu „Tarnovia”
Rzeźbiarz wymyślił tu fontannę w formie koła
stawiając po okręgu klocki betonowe
klocki – kamienne zęby – trawa wody woła
otwierając szeroko usta pomysłowe
Strużki wody w powietrzu tworzą parabole
i spadają co chwilę o pół metra dalej
ale to już wystarczy żeby ujrzeć w dole
cichy obraz pragnienia w czerwcowym upale
W tle fontanny na mocno rozgrzanym asfalcie
pędzą auta w upale uchylając szyby
teraz słyszę jak mocno szczerzy w każdym aucie
małe kółko zębate metalowe tryby
Tamto warczy i zgrzyta kiedy to przede mną
cicho szepce coś nuci i szumi i śpiewa
zatrzymajcie na chwilę pogoń nadaremną
i popatrzcie jak ziemia śmieje się do nieba
Giewont
Góra z chmurą się tu schodzą na zaćmienie słońca
Giewont puszcza szare kłęby paląc niby słomkę
Układają się w odbicie lustrzane rycerze
Szarobury opar zmaga się z promyka lontem
Ten przepycha iskrę słońca przez kłębiastą górę
i wylewa się po zboczu chmury złota lawa
po najkrótszej linii ścina cień w lesistym stoku
i wyrasta mi na hali piramidy zjawa
Jak przycięte sekatorem z wersalskich ogrodów
stoją świerki w naturalnej geometrii światła
a wielbłądzie przemarznięte garby gór kucają
na pustyni zimno – białej która jeszcze zbladła
I wybucha nagle w górze cicha bomba słońca
rozpływa się piramida w nieforemność lasu
tak jak gaśnie już zaćmienie i wygasa wulkan
Egipt, Sycylia – przy kształtach śniegowych szałasów
Niagara
Niagara to wybryk natury oceanu
Sto w skali Beauforta
Niagara to model monument parawanu
gdy wszędzie eskorta
Niagara to spokój na zbiorowe lamenty
Zdziwienie na rozpacz
Niagara to obraz dla artysty praświęty
Popatrz tylko popatrz
Niagara to turbina dreszczy przerażenia
Gdy się widzisz w górze
Nagroda – marynistów plażowiczom z cienia
Za piaskowe burze
Niagara – kłębowisko opuszczonej urody
przez niebo i ziemię
Niagara – rozpylone dla świata urody
ciężkie morza brzemię
Niagara – westchnienie wypalonej gleby
Z każdej świata strony
Niagara – olśnienie nieznanej potrzeby
W pejzaż ułożony
Niagara – przeczucie parowej maszyny
co poleci w przestrzeń
Niagara – stopienie lodowej lawiny
w skroplone powietrze
Niagara – wzburzenie bez żadnej przyczyny
po prostu tak sobie
Niagara – wyrzuty za wszystkie przewiny
które wielki człowiek
Zajazd „Rębajło” w Pile
Wisi u wejścia wbity w drewno topór
drewno, które tu było kiedyś lasem szczelnym
zanim je nie przemienił łamiąc opór
ciszy lasu, topór z cieślą celnym
A potem piły pocięły zębami
uległe drewno w równiuteńkie deski
piły co wiszą na ścianie nad nami
gdy trącasz słomką swych uśmiechów freski
Przez tę cieniutką słomkową lunetę
oglądasz lasu nadzwyczajny gotyk
a na dno szklanki spada słodka kropla
słodka jak żywic zaczepliwy dotyk
Kapią z utylizowanej słomą strzechy
kropelki rozpuszczonych dziś soczewek lodu
kiedy serwetką zasłaniasz uśmiechy
stygnie na ustach kwiat królowej miodu
Kwiat który uciął pod teren gościńca
Rębajło robiąc przy tym wielki pokaz
ścinając różę na środku dziedzińca
wykazał cienkość ostrza i wrażliwość oka
Prom na Wiśle pod Tyńcem
Prom tu pracuje dość regularnie:
Co piętnaście minut,
w tę i w tę, w tę i w tę.
Wyspecjalizował się; czasami tylko przypomina
arkę, gdy furgonetka wiezie
prosiaka albo gęsi stado.
Konie z wozem pełnym siana
rzadziej tu zajadą.
Po obu stronach trawa
jednakowo zielona i bujna,
przewozić ją w stogach
robota podwójna.
Pola, drzewa na obu brzegach
w zasadzie podobne,
przepływają więc tędy atrakcje ozdobne
– sprzęty niezbędne i drobiazgi śliczne.
Arka – dziś statek pasażerski
dla koni mechanicznych.
Patrzę jak przewoźnik korbą kręci,
linę naciąga i prom uruchamia;
rzeka ma tu naturalne zajęcie,
woda pcha pomost na właściwy namiar.
Właśnie stanął na tratwie fiacik,
przez uchyloną szybkę radio gra walczyka;
gra pod wirujące na brzegach parkietu
figury na fali, która mnie popycha,
by zawiesić lampiony na słupkach wokoło,
przeciąć linę, co zna tylko krok w przód
i krok w tył – poddać jej ruchom,
do której gracji dążyła balerina z wód
– Wenus. Dziś siedzi na tylnym siedzeniu
i z niecierpliwością patrzy na zegarek,
bo poeta – przewoźnik myśli w chmurach
znów przebiera miarę,
w tę i w tę, w tę i w tę.
Prom na Wiśle pracuje dość regularnie,
co piętnaście minut.
I znowu w tę i w tę, w tę.
Sozopol
Tu Sozopol – tu Sozopol
na zacisze jest monopol
jak brzeg co zapiera dech
jak mewy radosny śmiech
jak noc spędzona na ławce
jak ryba na fal huśtawce
Tu Sozopol – tu Sozopol
pierwsze miejsce to Akropol
ale drugie to już tu
drewno pocięte do snu
który nie musi się śnić
wystarczy tylko tu być
Tu Sozopol – tu Sozopol
Forum, Victoria, Metropol
nie dają wygody tej
tutaj oddycha się lżej
bo w piasku klimatyzacja
a na wodzie restauracja
Tu Sozopol – tu Sozopol
niepotrzebny nam asprokol
ból kości tu sam odchodzi
zefirek upał łagodzi
łagodzi Nivea krem
zmieszany z różowym tłem
Tu Sozopol – tu Sozopol
to jodopol, relaksopol
apetyt rośnie na melon
stragany się tym weselą
a każdy pod niebo śpiewa
lewa, lewa, lewa, lewa
Tu Sozopol – tu Sozopol
wzmocniony nasz energopol
w domu wszystko wyłączone
tu wszystko jest rozpalone
złoto stopimy na cerę
zrobimy dobry interes
Sopot kłopot miejsca nie ma
ten Sozopol to poemat
szkoda tylko że daleko
i ginie nam pod powieką
przez cały rok nam się śni
gdzieżeś ty, ach gdzieżeś ty
Widziałem Dniepr
Jak ogorzałe
ciemne zboża łany
woda
nad wodą latarki
Tak jakby tutaj
zabłąkane ptaki
pogubiły ogniste pióra
Upadły nad wodę
upadły na wzgórza
i połyskują na murach
Z brzegów obudzonych
płyną pacierze
płyną z daleka rozhowory
Pannom kruczowłosym
bezwstydnym przed tobą
skradłeś z brzegu sukienki
Miałeś ich ramiona
miałeś ich włosy
miałeś od nich najpiękniejsze wianki
Jesteś ty bogaty
błyskotliwy nocą
senny od rana rozmarzony
Wzgórza nad tobą jak dzwony
a dzwony biją, biją
biją dla ciebie pokłony
Mucha w samolocie
W samym środku szklanej szyby
okrągłej tak jak na statku
siedzi mucha w samolocie
i to jest jeden z przypadków
Kiedy na kształt brzuchatego
skrzydlatego wieloryba
mucha przez wielkie przestworza
na szybie sobie przepływa
Z podwiniętymi skrzydłami
słucha bzyczenia silników
i płynie na szklanej tarczy
jako najlepszy z wyników
Wysokość pięć kilometrów
pięćset ich zaś na godzinę
mucha wygładza swe skrzydła
jako tę główną przyczynę
Dla której wybudowano
i pas startowy i dworzec
i kręcą się teraz śmigła
na skrzydłach co tną przestworza
I chociaż ręką odpędzasz
bo siada ci na ser i chleb
przylepiasz swój nos do okna
jakby ktoś zawiesił w nim lep
Dla żony na prezent będzie wspaniała. Okładka cud-miód, taka seria, cóż, ozdoba każdej półki, a i poczytać jest co, bo to i mądre słowa i miłe wspomnienia.