Swoisty pean stworzony na cześć kobiet – w całej ich niemal nieprawdopodobnej różnorodności – snuty przez jednego z najpopularniejszych pisarzy włoskich.


Angelika, Carmen, Helga, Inés, Nora, Ksenia… Kochałem je wszystkie, przez godzinę lub przez całe życie. Niektóre lekko, inne gwałtownie, jeszcze inne tylko sobie wyobrażałem. Bez nich nie byłoby mnie.

Kobiety dumne, nieulegające ani groźbom, ani pochlebstwom, gotowe wyjść naprzeciw swemu przeznaczeniu. Kobiety tajemnicze, pojawiające się i znikające podczas podróży morskiej. Kobiety łagodne i upojne jak Sycylia. Kobiety skandaliczne, które nie boją się brać tego, co do nich należy, włącznie z wolnością. Po prostu kobiety – postaci z krwi i kości, ale też z literatury i teatru.

To one są bohaterkami tej jedynej w swoim rodzaju książki Andrei Camillerego – mężczyzny, który je spotkał, a może tylko sobie to wyobraził.

Kobiety – książka ulubionego pisarza Włochów – to swego rodzaju miłosna autobiografia ukryta w zbiorze niezapomnianych opowieści. Osobisty, żartobliwy katalog kobiet, które w ciągu wieków mężczyźni raz kochali, a kiedy indziej nienawidzili. Podróż do źródeł uwodzenia, seksu i tej niewiarygodnej, nierozwiązywalnej zagadki, jaką jest świat kobiety.

Andrea Camilleri – urodził się w roku 1925 w Porto Empedocle i mieszka w Rzymie. Po wielu latach pełnej sukcesów kariery reżysera teatralnego, telewizyjnego i radiowego, w roku 1978 debiutuje jako powieściopisarz. W roku 1994 tworzy postać komisarza Montalbano, bohatera cyklu powieści kryminalnych i serialu telewizyjnego. Laureat wielu nagród, wśród nich prestiżowej nagrody Campiello w roku 2011 za całokształt działalności. Jego książki wydawane są na całym świecie i osiągnęły łączny nakład ponad 20 milionów egzemplarzy.

Andrea Camilleri
Kobiety
Przekład: Tomasz Kwiecień
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 22 września 2015


Angelika

Kochałem się w dwóch Angelikach. Tej, która była tworem poezji mistrza Ludovica Ariosta, zawdzięczam pierwsze miłosne doznania, wzniosłe i niszczące zarazem.
Nauczyłem się płynnie czytać, kiedy miałem sześć lat, i od tamtego czasu nigdy już nie przestałem. Uzyskałem od ojca zgodę na korzystanie z jego biblioteki i moją pierwszą przeczytaną książką była powieść Conrada Szaleństwo Almayera. Ojciec nie był intelektualistą, ale bardzo dobrze wybierał swoje lektury. Pożerałem jak leci Conrada, Melville’a, Simenona, Chestertona, Maupassanta i, spośród włoskich autorów, Alfreda Panziniego, Antonia Beltramellego, Massima Bontempellego.
Moi dziadkowie ze strony matki zajmowali mieszkanie obok naszego, ale nie zainteresowała mnie biblioteka dziadka Vincenza. Była pełna podręczników wydawnictwa Hoepli dotyczących uprawy zbóż i hodowli zwierząt, znajdowała się w niej jedna czy druga edukacyjna książka dla dzieci, nie było jednak żadnej powieści. Dziadek zbierał również zeszyty cyklicznego opracowania poświęconego historii, geografii i gospodarce regionów Włoch. Większość z nich kazał oprawić, ale jakieś trzydzieści sztuk leżało luzem na najniższej półce.
Pewnego dnia, najzupełniej przypadkowo, zorientowałem się, że pod ich stertą kryje się gruby wolumin. Wyciągnąłem go. Był znacznej wielkości, dwukrotnie wyższy i szerszy od normalnej książki, na ciężkiej, brunatnoczerwonej okładce widniał napis: „Ludovico Ariosto, Orlando furioso”. Karty były błyszczące i grube. Moją uwagę natychmiast przykuły ilustracje Gustave’a Doré.
Przywłaszczyłem sobie książkę i zabrałem ją do mojego pokoju. Nikt nawet nie zauważył jej zniknięcia.
Odtąd przez kilka lat mieszkałem wspólnie z Angeliką, w której zakochałem się na zabój z racji kształtów, jakimi ją obdarzył Doré. Jego ilustracje wywołały we mnie to niewysłowione uczucie, które ogarnia chłopaka, kiedy po raz pierwszy widzi nagie kobiece ciało. Może właśnie ze względu na te ryciny książka została na wpół ukryta?
Wpatrywałem się w Angelikę przedstawioną przez Doré, nagą dziewczynę z nadgarstkami przykutymi łańcuchem wysoko do skały, ze sztychu ilustrującego nie pamiętam już jaki epizod. Delikatnie wodziłem palcem po konturach jej ciała, pieściłem je z przymkniętymi oczami i walącym jak szalone sercem, powtarzając sobie jak litanię imię Angeliki.
Pamiętam również dwa konkretne epizody poematu, które w mojej głowie, to znaczy głowie dziesięciolatka od czterech lat wychowywanego na doskonałych i bynajmniej nie dziecięcych lekturach, wyryły się w sposób niezniszczalny. Pierwszy to historia Fiammetty, która potrafi zdradzić jednocześnie obu swych kochanków, choć leży pomiędzy nimi w jednym łóżku. Drugi to fakt, że Angelika, choć o jej względy zabiegają wielcy rycerze i bogaci arystokraci, zakochuje się w ubogim pasterzu, Medorze, i ucieka, by dzielić z nim życie.
Rozumiałem, że Orland, dowiedziawszy się o ucieczce ukochanej, mógł odejść od zmysłów, ale instynktownie lepiej pojmowałem wybór Angeliki i stawałem po jej stronie.
Na początku gimnazjum trafiłem do klasy mieszanej. Wszyscy koledzy natychmiast zadurzyli się w Lilianie. Ja nie. Dziewczyna była piękna, nie dało się zaprzeczyć, zbyt jednak niepodobna do Angeliki. Przed wejściem do klasy zostawialiśmy płaszcze na wieszakach umieszczonych wzdłuż korytarza. Po lekcjach moi koledzy rzucali się biegiem, by zabrać palto Liliany i usłużyć jej przy wkładaniu go. Wyścig nie wykluczał popchnięć, kuksańców i obelg.
Niemal zawsze wygrywali dwaj najsilniejsi, Giorgio i Cecè, synowie bogatych kupców. Zawsze dobrze ubrani, zawsze dużo pieniędzy w kieszeni. Mnie, syna byle urzędniczyny, nawet nie raczyli dostrzec.
Ale pewnego dnia, kiedy Cecè trzymał już gotowe do włożenia palto, Liliana spojrzała na niego i powiedziała lodowatym tonem:
– Powieś je na miejsce.
Osłupiały Cecè posłusznie wykonał polecenie. Wówczas Liliana nieoczekiwanie zawołała na mnie. Zbierałem się już do wyjścia, więc odwróciłem się zaskoczony. Rzadko się do mnie odzywała.
– Andrea, będziesz tak dobry i przytrzymasz mi palto?
Od tamtego dnia stałem się jedynym oficjantem rytu. Dzięki tej funkcji uzyskałem liczne i wzbudzające zazdrość przywileje, przede wszystkim prawo odprowadzania Liliany po lekcjach do domu. I inne, o których nikt się nigdy nie dowiedział: jej ręka szukająca mojej, przelotny pocałunek na moim policzku i ledwie dosłyszalne „kochany jesteś”.
W ten oto sposób odkryłem, że w każdej kobiecie gości, mniej lub bardziej sekretnie, coś z Angeliki.

Drugą Angelikę spotkałem w Rzymie w ostatnich miesiącach 1949 roku albo w pierwszych 1950, nie pamiętam dobrze.
Studiowałem wówczas reżyserię w Narodowej Akademii Sztuki Teatralnej, nadal jeszcze prowadzonej przez Silvia D’Amico, jej założyciela. Cieszyłem się posiadaniem stypendium, które pozwalało mi żyć przyzwoicie przez dwadzieścia pięć dni w miesiącu. Na pozostałe pięć czy sześć dni pogrążałem się w ubóstwie. Na obiad musiałem się zadowalać filiżanką cappuccino i brioszką. Prawie zawsze chodziłem wtedy do kawiarni przy piazza Venezia, na rogu via del Corso.
Pewnego dnia przy sąsiednim stoliku zauważyłem drobną, starannie ubraną staruszkę. Również ona zamówiła cappuccino i brioszkę. Na chwilę podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Poczułem gwałtowne uderzenie serca.
Jej oczy, wielkie i żywe, przypominały mi oczy mojej babci Elviry. Uwielbiałem babcię, bardziej brakowało mi jej niż rodziców. Chyba zbyt długo przypatrywałem się starszej pani, bo znów na mnie popatrzyła, tym razem z uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech i to spojrzenie miały niewymowny urok, odejmowały w jednej chwili całe lata, które nosiła na karku, przywracały jej wygląd dziewczyny. Nie potrafiłem się powstrzymać. Moje nogi ruszyły same, bez żadnego rozkazu. Wziąłem filiżankę i talerzyk, wstałem i podszedłem do jej stolika.
– Pozwoli pani?
Gestem wskazała mi krzesło. Potem zapytała, nieco zaskoczona:
– Rozpoznał mnie pan?
Dlaczego miałbym ją rozpoznać?
– Nie, ale, proszę wybaczyć, tak bardzo przypomina mi pani moja babkę, że…
Uśmiechnęła się. Ach, ten uśmiech!
– Jak się nazywa pana babcia?
– Elvira.
– Ja jestem Andżelika. Andżelika Bałabanowa.
O mało nie spadłem z krzesła. Wiedziałem, kim jest Andżelika Bałabanowa(1), wielka rosyjska rewolucjonistka, przyjaciółka Lenina, osoba, która „stworzyła” Mussoliniego.
Pytanie wyrwało mi się z ust, zanim zdążyłem je zatrzymać:
– Jaki był Lenin?
Musieli ją o to pytać tysiące razy. Odpowiedziała natychmiast i zwięźle:
– Był człowiekiem o żelaznej uczciwości. Srogim aniołem.
Nie zamierzała jednak rozmawiać ze mną o polityce, bo szybko zmieniła temat, pytając, co robię w życiu. Gdy tylko usłyszała, że zajmuję się teatrem, jej oczy rozbłysły. Zaczęła mi mówić mi na ty.
– Co znasz Czechowa?
– Myślę, że wszystko.
– W młodości – westchnęła – byłabym idealną Niną w Mewie.
I zaczęła opowiadać mi o Czechowie z żarliwością i kompetencją, które mnie zaskoczyły. Mówiła jednak nie tak, jakby chciała mnie czegoś nauczyć, ale jak równa z równym, jak gdyby była moją koleżanką z Akademii. Od czasu do czasu bezwiednie gładziła mnie po ręce.
W ten sposób odkryłem, że drugą wielką pasją Bałabanowej, zaraz po polityce, był teatr. Kiedy przyszedł na mnie czas i zacząłem się żegnać, powiedziała mi:
– Do jutra. I nie mów mi pani, mów mi Andżelika.
Nie wiem dlaczego, ale następnego dnia szedłem na spotkanie z gwałtownym biciem serca, jak na miłosną schadzkę. Nie powiedziałem nikomu, że ją poznałem, zresztą moi koledzy nie wiedzieliby nawet, o kogo chodzi.
Nigdy nie zdradziła mi, gdzie mieszka, jak spędza czas. Miesiąc dobiegał końca, widzieliśmy się pięć razy, następnego dnia miałem odebrać kolejne stypendium. Okres spod znaku cappuccino i brioszki chwilowo dobiegł końca.
– Andżeliko, mogę panią jutro zaprosić na obiad?
Spojrzała zaskoczona. A potem się zgodziła.
– Dobrze.
Pozwoliła sobie podać adres restauracji, powiedziała, że przyjdzie o pierwszej, dodała, że zaraz ma spotkanie i musi mnie już pożegnać. Podała mi rękę. Skłoniłem się i złożyłem na niej delikatny pocałunek. Wtedy ona mnie uściskała i stając na palcach, pocałowała w oba policzki.
Nie tylko nie przyszła do restauracji, ale też nie pojawiła się więcej w kawiarni. Znikła z mojego życia. Długo cierpiałem z tego powodu.

1. Andżelika Bałabanowa (1878–1965) była bliską współpracownicą Mussoliniego we wczesnym, przedfaszystowskim okresie jego działalności. Odegrała wielką rolę w rozwijaniu zdolności politycznych przyszłego Duce. Oboje należeli do Włoskiej Partii Socjalistycznej i razem prowadzili dziennik „Avanti” – Mussolini odszedł z niego pod presją Bałabanowej, zaraz po tym, gdy opowiedział się za przystąpieniem Italii do wojny światowej. Na jej wniosek został również wyrzucony z partii socjalistycznej, co rozpoczęło jego samodzielną drogę polityczną i dało asumpt do narodzin włoskiego faszyzmu
(wszystkie przypisy tłumacza)

 
Wesprzyj nas