Klątwa czarownicy to trzeci tom trylogii o kuzynach O`Dwyer, kolejna część bestsellerowego cyklu romansów Nory Roberts.


Branna O’Dwyer prowadzi sklep „Czarownica z Ciemności” w malowniczej wiosce w irlandzkim hrabstwie Mayo, znanym z prastarych tradycji i legend. Sprzedaje turystom aromatyczne balsamy i eliksiry, a także mydełka i świece, które sama robi.

Jest piękną, mądrą, życzliwą światu kobietą, ma rodzinę i serdecznych przyjaciół, ale w jej życiu wciąż brakuje miłości. Branna i Finbar Burke, najlepszy kolega jej brata, kiedyś byli w sobie do szaleństwa zakochani. Lecz choć łączyło ich naprawdę silne, gorące uczucie, równie silne okazało się to, co ich rozdzieliło.

Teraz Branna wiedzie samotne życie w swoim uroczym domku pośród kwiatów i ziół, skoncentrowana na pracy, a Fin podróżuje po świecie, by wypełnić pustkę, jaką pozostawiła w jego sercu nieszczęśliwa miłość.

Zbliża się jednak chwila, kiedy Branna i Fin, wraz z kręgiem przyjaciół, będą musieli zjednoczyć siły, by walczyć z pradawnym złem, od wieków prześladującym jej rodzinę.

Nora Roberts jest autorką ponad 200 romantycznych powieści. Pod pseudonimem J.D. Robb pisze również bestsellerowe kryminały futurystyczne. Wydrukowano ponad 400 milionów egzemplarzy jej książek. Klątwa czarownicy to trzecia część bestsellerowego cyklu romansów, po książkach „Zaklęty w cień” i „Siły ciemności”,

Nora Roberts
Klątwa czarownicy
Przekład: Xenia Wiśniewska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 8 września 2015


Jak dalekie się gwiazdy.
Pierwszy pocałunek jak daleki.
I jakże stare moje serce!

William Butler Yeats
(przeł. Zygmunt Kubiak)

To o krew woła, mówią: krew krwi pragnie.
Szekspir
(przeł. Leon Ulrich)

Rozdział pierwszy


Lato 1276

W słoneczny dzień u schyłku lata Brannaugh zbierała zioła, kwiaty i liście, potrzebne do balsamów, naparów i mikstur. Przychodzili do niej sąsiedzi i podróżni, szukający spełnienia nadziei lub uzdrowienia. Przychodzili do niej, do Czarownicy z Ciemności, tak jak niegdyś do jej matki, nękani chorobami ciała, serca bądź duszy, i płacili monetą, pracą lub towarami. Brannaugh, jej bratu i siostrze udało się zadomowić w Clare, daleko od ich domu w Mayo. Daleko od chaty w lesie, gdzie kiedyś mieszkali i gdzie zmarła ich matka.
Tamtego dnia Brannaugh nie wierzyła, że będzie wiodła tak szczęśliwe, tak pełne radości życie, tamtego potwornego dnia, kiedy matka przekazała im resztki swojej mocy i odesłała ich, aby byli bezpieczni, a sama poświęciła się, by mogli żyć. Wtedy czuła tylko rozpacz, wspominała teraz Brannaugh. Przygniatał ją ciężar obowiązku i strach, lecz zrobiła to, o co prosiła matka, zabrała młodszego brata i malutką siostrę daleko od domu.
Zostawili za sobą miłość, dzieciństwo i niewinność.
Od tamtego dnia upłynęły długie lata. Pierwszych pięć spędzili, zgodnie z poleceniem matki, u kuzynki i jej męża, gdzie byli bezpieczni i kochani. Jednak, jak to zwykle bywa, nadszedł czas, by opuścili gniazdo i zaczęli rozwijać to, kim i czym byli i zawsze będą. Trojgiem dzieci Czarownicy z Ciemności. Ich nadrzędnym celem, głównym obowiązkiem było unicestwienie Cabhana, złego czarnoksiężnika, mordercy ich ojca, dzielnego Daithiego, i matki, Sorchy. Cabhana, który jakimś cudem podniósł się po zaklęciu rzuconym na niego przez umierającą Sorchę. Jednak owego słonecznego dnia u schyłku lata wszystko, co złe, wydawało się takie odległe – nawet te straszliwe wydarzenia poprzedniej zimy, a także krew i śmierć zeszłej wiosny.
Tutaj, w domu, który stworzyła Brannaugh, powietrze pachniało rozmarynem i różami, posadzonymi przez jej męża w dniu narodzin ich pierwszego dziecka. Białe chmury, puchate niczym owieczki, płynęły po błękitnej łące nieba, a lasy i pola, które sami wykarczowali, lśniły zielenią szmaragdu. Jej synek Brin, niespełna trzyletni, siedział na słońcu i walił w mały bębenek, zrobiony dla niego przez ojca. Chłopczyk pokrzykiwał i bębnił z tak szczerą radością, że w oczach Brannaugh pojawiły się łzy szczęścia. Jej córka, która nie skończyła jeszcze roku, spała przytulona do ulubionej szmacianej lalki, a dziecka strzegł Kathel, ich wierny pies.Kolejny syn wiercił się i kopał w łonie Brannaugh.
Z miejsca, gdzie stała, widziała polanę i małą chatę, którą wybudowali razem z Eamonem i Teagan prawie osiem lat temu. Byli wtedy tylko dziećmi, którym odebrano dzieciństwo. Jej brat i siostra mieszkali niedaleko. Eamon, lojalny, silny i uczciwy, i Teagan, dobra i sprawiedliwa. Są teraz tacy szczęśliwi, pomyślała Brannaugh, Teagan była zakochana bez pamięci w mężczyźnie, za którego wyszła za mąż wiosną. Panował tu taki spokój pomimo bębnienia i okrzyków Brina. Chata, drzewa, zielone wzgórza, upstrzone plamkami owiec, ogrody, błękitne niebo.
Jednak zbliżał się kres. Wszystko wkrótce się zmieni, czuła to równie mocno, jak ruchy dziecka pod sercem. Jasne dni ustąpią miejsca ciemności, a krew i wojna położą kres spokojowi.
Dotknęła ochronnego amuletu z wizerunkiem psa, który matka zrobiła dla niej magią krwi. Wkrótce, pomyślała, zbyt szybko, ta ochrona znowu będzie jej potrzebna. Przycisnęła dłoń do krzyża, w którym nieustannie czuła lekki ból, i zobaczyła, że jej mąż wraca do domu. Eoghan, taki przystojny, cały należał do niej. Oczy miał zielone niczym wzgórza, włosy czarne jak skrzydło kruka, opadające w lokach na ramiona. Wysoki i wyprostowany jechał swobodnie na kasztanowym koniu, śpiewając – jak miał w zwyczaju – wesołą pieśń.
Na bogów, on zawsze wywoływał na jej twarzy uśmiech, sprawiał, że jej serce ulatywało do nieba niczym ptak. Ona, która była tak pewna, że miłość nie jest dla niej, że nie będzie miała innej rodziny niż ci, z którymi łączyły ją więzy krwi, że nie istnieje dla niej inne życie niż to, wypełnione ich misją, zakochała się bez pamięci w Eoghanie z Clare.
Brin podskoczył i zaczął biec najszybciej jak mógł na swoich małych nóżkach, bez przerwy wołając:
– Tata, tata, tata!
Eoghan pochylił się i porwał syna na siodło, a ich śmiech doleciał do Brannaugh, która znowu poczuła napływające łzy. W tej chwili oddałaby całą swoją moc, do ostatniej kropli, żeby oszczędzić im tego, co miało się wydarzyć. Córeczka, którą nazwała na cześć matki, zakwiliła, a Kathel podniósł stary łeb i miękko zaszczekał.
– Słyszę ją. – Brannaugh odstawiła kosz, wzięła na ręce budzącą się córkę i zasypała ją pocałunkami. Eoghan podjechał do nich wolno.
– Spójrz tylko, co znalazłem na drodze. Jakieś małe, zagubione Cyganiątko.
– No cóż, chyba możemy go zatrzymać. Będzie u nas sprzątał, a potem możemy go sprzedać na targu.
– Może dostaniemy za niego dobrą cenę. – Eoghan pocałował rozchichotanego syna w czubek głowy. – Zeskakuj, chłopcze.
– Pojeździjmy, tato! – Brin spojrzał błagalnie na ojca ciemnymi oczami. – Proszę! Pojeździjmy!
– Ale tylko chwilę, bo chcę zjeść podwieczorek. – Eoghan mrugnął do Brannaugh, po czym wprowadził konia w galop, a chłopiec aż krzyknął z radości.
Brannaugh wzięła koszyk i posadziła sobie małą Sorchę na biodrze.
– Chodź, mój stary przyjacielu – powiedziała do Kathela. – Pora na twoje lekarstwo.
Poszła do ładnego domku, który Eoghan wybudował zręcznymi dłońmi, rozpaliła ogień i usadowiła bezpiecznie córkę. Głaszcząc Kathela, podała mu napar, który przygotowała, żeby pies zachował zdrowie i dobry wzrok. Był jej przewodnikiem, pomyślała, i mogła wydłużyć mu życie o kilka lat. Sama będzie wiedziała, kiedy nadejdzie czas, by pozwolić mu odejść.
Jednak jeszcze nie teraz.
Wyjęła ciastka z miodem i dżem, a kiedy Eoghan z Brinem weszli do domu, podwieczorek był już gotowy.
– Wygląda smakowicie.
Eoghan pogłaskał syna po głowie i pochylił się, by pocałować żonę, jak zawsze przedłużając pocałunek, ile tylko mógł.
– Wcześnie wróciłeś – zaczęła, kiedy nagle jej matczyne oko dostrzegło rączkę syna, sięgającą po ciastko. – Najpierw umyj ręce, mój chłopcze, a potem usiądź do posiłku jak mały dżentelmen.
– One są czyste, mamo. – Wyciągnął dłonie.
Brannaugh tylko uniosła brwi na widok umorusanych małych łapek.
– Do mycia. Obaj.
– Nie ma sensu spierać się z kobietami – poradził Eoghan synowi. – Sam się przekonasz. Dokończyłem szopę dla wdowy O’Braian. Bogowie świadkiem, że jej syn jest równie użyteczny, jak cycki u kozła, dobrze więc, że zajmował się swoimi sprawami. Robota szła lepiej bez niego.
Opowiadał o pracy, pomagając synowi osuszyć dłonie, mówił, co jeszcze musi zrobić, a jednocześnie podrzucał córkę w górę, aż dziewczynka piszczała z uciechy.
– Jesteś radością tego domu – szepnęła Brannaugh. – Jesteś jego światłem.
Spojrzał na nią, kładąc dziecko z powrotem na posłanie.
– A ty jesteś jego sercem. Usiądź na chwilę, daj odpocząć stopom. Zjedz podwieczorek.
Czekał. Och, Brannaugh wiedziała, że jest najcierpliwszym z mężczyzn. Albo najbardziej upartym, ponieważ te cechy często szły ze sobą w parze, w każdym razie u takich ludzi jak jej Eoghan.
Gdy zakończyli wszystkie zajęcia i zjedli kolację, a dzieci poszły spać, wziął ją za rękę.
– Wieczór jest taki piękny, śliczna Brannaugh, czy pójdziesz ze mną na spacer?
Jak często, pomyślała, mówił w ten sposób, kiedy się do niej zalecał – a ona próbowała go odgonić jak natrętną muchę.
Teraz po prostu wzięła szal – swój ulubiony, który zrobiła dla niej Teagan – i okryła ramiona. Spojrzała na Kathela, leżącego przy ogniu. Popilnuj dzieci, poprosiła psa, i pozwoliła, by Eoghan wyprowadził ją w chłodną, wilgotną noc.
– Nadchodzi deszcz – powiedziała. – Przed świtem zacznie padać.
– W takim razie dobrze, że mamy tę noc, prawda?
– Położył dłoń na brzuchu żony. – Wszystko w porządku?
– Tak. To pracowity maluszek, ciągle w ruchu. Zupełnie jak jego ojciec.
– Dobrze nam się powodzi, Brannaugh. Moglibyśmy opłacić jakąś pomoc.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Masz jakieś zastrzeżenia co do stanu domu, dzieci, jedzenia na stole?
– Absolutnie żadnych, ale patrzyłem, jak moja matka zapracowuje się dzień po dniu. – Pomasował ją w dole krzyża, jakby wiedział, że czuła tam lekki, ale uporczywy ból. – Nie pozwolę ci na to, aghra.
– Czuję się dobrze, daję słowo.
– Dlaczego jesteś smutna?
– Nie jestem. – Zdała sobie sprawę, że skłamała, a nigdy nie okłamywała męża. – Może trochę. Odmienny stan sprawia, że kobiety od czasu do czasu stają się płaczliwe, powinieneś już o tym wiedzieć. Czyż nie szlochałam jak bóbr, kiedy przyniosłeś kołyskę, którą sam zrobiłeś? Płakałam, jakby świat się kończył.
– Płakałaś z radości. Teraz jesteś smutna.
– Radosna też. Dzisiaj patrzyłam na nasze dzieci, czułam ruchy maleństwa i myślałam o tobie i o życiu, jakie prowadzimy. Mamy tyle szczęścia, Eoghan. Ile razy odmówiłam ci, kiedy mnie prosiłeś, bym została twoją żoną?
– Już raz było za dużo.
Roześmiała się, chociaż łzy dusiły ją w gardle.
– Jednak ty nie przestawałeś ponawiać próśb. Uwodziłeś mnie pieśniami, opowieściami i dzikimi kwiatami, a ja nadal twierdziłam, że nie zostanę żoną żadnego mężczyzny.
– Żadnego oprócz mnie.
– Żadnego oprócz ciebie.
Brannaugh odetchnęła głęboko powietrzem nocy, zapachem ogrodów, lasu i wzgórz. Oddychała zapachem domu, wiedząc, że będzie musiała go porzucić, by wrócić do domu swego dzieciństwa i stawić czoła przeznaczeniu.
– Wiedziałeś, kim jestem, a mimo to nadal mnie chciałeś. Nie moją moc, tylko mnie.
Ponieważ wiedział, jakie to dla niej ważne i że właśnie to otworzyło przed nim jej serce, które tak bardzo chciała trzymać zamknięte na klucz.
– A kiedy już nie mogłam walczyć z miłością do ciebie, powiedziałam ci wszystko i znowu ci odmówiłam. Jednak ty poprosiłeś znowu. Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś?
– I powtórzę to teraz. – Odwrócił się do niej i wziął ją za ręce, tak jak tamtego dnia przed laty. – Ty jesteś moja, a ja twój. Przyjmę to, kim jesteś, i dam ci to, kim ja jestem. Będę z tobą, Brannaugh, Czarownico z Ciemności z Mayo, w ogniu i w powodzi, w radości i w żałobie, w czasie wojny i pokoju. Zajrzyj w moje serce, masz przecież taką moc. Popatrz we mnie i ujrzyj miłość.
– I zajrzałam. Nadal ją widzę. Eoghan. – Przytuliła się do niego mocno. – Jestem taka szczęśliwa.
Jednak zaczęła płakać.
Eoghan głaskał ją i uspokajał, po czym odsunął od siebie, by w bladym świetle księżyca ujrzeć jej twarz.
– Musimy wrócić. Musimy pojechać do Mayo.
– Już niedługo. Niedługo. Przepraszam…
– Nie. – Dotknął ustami jej warg, tłumiąc jej słowa. – Nigdy mnie nie przepraszaj. Czy nie słyszałaś moich słów?
– Skąd mogłam wiedzieć? Nawet kiedy słuchałam, kiedy czułam, jak chwytają mnie za serce, skąd mogłam wiedzieć, że będę się tak czuła? Najbardziej na świecie pragnę tu zostać, tylko tutaj. Być tu z tobą, a całą resztę zostawić daleko. Jednak nie mogę. Nie mogę nam tego ofiarować. Eoghan, nasze dzieci.
– Nic ich nie tknie. – Znowu położył dłoń na jej brzuchu. – Nikt ani nic. Przysięgam.
– Musisz przysiąc, ponieważ kiedy nadejdzie czas, będę musiała je opuścić i stawić czoło Cabhanowi wraz z moim bratem i siostrą.
– I ze mną. – Schwycił ją za ramiona, a w jego oczach zapłonął ogień. – Z czymkolwiek będziesz walczyć, ja będę walczył u twego boku.
– Musisz przysiąc. – Delikatnie poprowadziła jego dłonie z powrotem na brzuch, w którym kopał ich syn. – Eoghan, musisz przysiąc, że przede wszystkim będziesz chronił nasze dzieci. Ty i mąż Teagan musicie ich bronić przed Cabhanem. Nigdy nie zdołam zrobić tego, co muszę, jeśli nie będę miała pewności, że ich wuj i ojciec je chronią. Kochasz mnie, Eoghan, więc przysięgnij.
– Oddałbym ci moje życie. – Wsparł czoło o jej czoło i czuła, jak ze sobą walczy, mężczyzna, mąż, ojciec. – Przysięgam ci, że jeśli będzie trzeba, oddam za nasze dzieci życie. Przysięgam, że będę je chronił.
– Jesteś dla mnie błogosławieństwem. – Uniosła jego dłoń do ust. – Błogosławieństwem. Nie będziesz mnie prosił, żebym została?
– Musicie być we troje – przypomniał jej. – Złożyłaś przysięgę, która mnie również obowiązuje. Jestem z tobą, mo chroi.
– Jesteś światłem we mnie. – Z westchnieniem wsparła głowę na jego ramieniu. – Światłem, które świeci także w naszych dzieciach.
A ona użyje wszystkiego, czym jest, by chronić to światło i wszystko, co z niego pochodzi, i by w końcu, nareszcie pokonać ciemność.

 
Wesprzyj nas