Czarnoksiężnik i kryształ to czwarty tom długiej opowieści, zainspirowanej poematem Roberta Browninga Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął.


Mroczna wieża IV: Czarnoksiężnik i kryształPierwszy tom pt. Roland opowiada o tym, jak rewolwerowiec z Gilead ściga i dogania Waltera, człowieka w czerni, który udawał przyjaciela jego ojca, w rzeczywistości jednak służył wielkiemu czarodziejowi Martenowi. Dopadnięcie Waltera, niebędącego w pełni człowiekiem, nie jest celem Rolanda, lecz jedynie środkiem prowadzącym do celu – Roland próbuje dotrzeć do Mrocznej Wieży.
Jest przekonany, że tam będzie mógł powstrzymać proces destrukcji Świata Pośredniego, a może nawet odwrócić go.
Roland z Gilead jest kimś w rodzaju rycerza – ostatniego z rycerzy – a Mroczna Wieża to jego obsesja. Wiemy, że tylko dla niej żyje.

Tom drugi, Powołanie Trójki rozpoczyna się na brzegu Morza Zachodniego. Rewolwerowiec budzi się z długiego snu po rozmowie z Walterem i widzi, że umarł on dawno i jego zetlałe kości zmieszały się z innymi, zalegającymi dookoła.Wyczerpany Roland zaatakowany zostaje przez zgłodniałe homarokoszmary i poważnie ranny: traci wskazujący i środkowy palec prawej ręki. Homarokoszmary są jadowite; ruszając w drogę wzdłuż brzegu Morza Zachodniego, rewolwerowiec jest ciężko chory, prawdopodobnie umierający.

Ziemie jałowe, trzeci tom serii, rozpoczyna się tym właśnie paradoksem. Po zabiciu gigantycznego niedźwiedzia imieniem Mir (tak nazywali go dawni ludzie, którzy panicznie się go bali) lub Shardik (tak nazywali go Wielcy Dawni, którzy go zbudowali… albowiem niedźwiedź ten okazuje się cyborgiem) Roland, Eddie i Susannah, cofając się jego śladem, odkrywają ścieżkę Promienia.
Istnieje sześć Promieni łączących dwanaście portali wyznaczających granice Świata Pośredniego. W miejscu, gdzie się krzyżują, w centrum świata Rolanda i – być może – wszystkich innych światów, według najgłębszego przekonania rewolwerowca i jego przyjaciół, stoi Mroczna Wieża, do której tak uparcie dążą.
(…)
Tylko jedno może ocalić bohaterów: zagadki, które Blaine kocha nad życie. Roland z Gilead proponuje rozegranie turnieju. Tą właśnie propozycją kończą się Ziemie jałowe i zaczyna Czarnoksiężnik i kryształ.

Stephen King
Mroczna wieża IV: Czarnoksiężnik i kryształ
Przekład: Krzysztof Sokołowski
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 23 września 2015


– ZADAJ MI ZAGADKĘ – zachęcał Blaine.
– CO POWIEDZIAŁEŚ? – pełen niedowierzania głos Dużego Blaine’a ponownie upodobnił się do głosu jego brata-bliźniaka, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy.
– Powiedziałem, że cię pieprzę – odparł chłodno Roland – ale jeśli nie jesteś w stanie tego zrozumieć, Blaine, to powiem jaśniej. Nie. Odpowiedź brzmi „nie”.
Przez bardzo długą chwilę Blaine milczał, a kiedy postanowił odpowiedzieć, nie uczynił tego słowami. Ściany, podłoga i sufit znów zaczęły odbarwiać się i znikać. W ciągu dziesięciu sekund Kabina Baronów ponownie przestała istnieć. Pociąg jechał teraz przez góry, które wcześniej widzieli na horyzoncie: ołowianoszare szczyty pędziły ku nim jak wicher, a potem zostawały w tyle, odsłaniając jałowe doliny, w których pełzały chrząszcze wielkości żółwi morskich.
Roland zobaczył, jak z jednej z jaskiń nagle wyskoczyło coś podobnego do wielkiego węża. Schwytało żuka i wciągnęło go do pieczary. Nigdy nie widział takiej krainy ani takich zwierząt, na widok których przechodził go dreszcz. Były wrogie, lecz nie na tym polegał problem. Chodziło o to, że to wszystko było obce. Jakby Blaine przewiózł ich na inny świat.
– MOŻE POWINIENEM WYKOLEIĆ SIĘ TUTAJ – odezwał się po pewnym czasie Blaine. Mówił z namysłem, lecz w jego głosie rewolwerowiec wyczuwał skrywaną wściekłość.
– Może – przytaknął obojętnie.
Wcale nie było mu to obojętne i wiedział, że komputer być może potrafi odczytać jego prawdziwe uczucia. Blaine powiedział im, że dysponuje takim sprzętem, i chociaż Roland był pewien, że komputer potrafi kłamać, w tym wypadku nie miał powodu wątpić w prawdziwość jego słów. Gdyby Blaine rzeczywiście wykrył napięcie w głosie rewolwerowca, gra byłaby skończona. Pociąg był niewiarygodnie zmyślną maszyną… ale mimo wszystko tylko maszyną.
Być może nie zdołałby zrozumieć, że ludzie często są w stanie podjąć działania sprzeczne z ich wszystkimi emocjami. Gdyby w głosie rewolwerowca wykrył lęk, zapewne założyłby, że Roland blefuje.
Taka pomyłka mogłaby zabić ich wszystkich.
– JESTEŚ NIEUPRZEJMY I AROGANCKI – rzekł Blaine. – TE CECHY MOŻE WYDAJĄ SIĘ INTERESUJĄCE TOBIE, ALE NIE MNIE.
Twarz Eddiego zdradzała głęboki niepokój. Bezgłośnie powiedział: Co ty wyprawiasz?, lecz Roland zignorował go. Był zajęty Blaine’em i doskonale wiedział, co robi.
– Och, potrafię być jeszcze bardziej nieuprzejmy.
Roland z Gilead rozplótł ręce i powoli wstał. Wydawało się, że stoi w powietrzu na lekko rozstawionych nogach, z prawą dłonią na biodrze, a lewą na wykładanej sandałowym drewnem rękojeści rewolweru. Stał tak jak wielekroć przedtem na zakurzonych uliczkach dziesiątków zapomnianych miasteczek, w tuzinach usianych głazami kanionów, w niezliczonych knajpach z ich zapachem skwaśniałego piwa i zjełczałego tłuszczu. Dla niego był to kolejny pojedynek na jeszcze jednej opustoszałej uliczce. To wszystko i to mu wystarczało.
Oto khef, ka i ka-tet. To, że zawsze dochodzi do rozstrzygającego pojedynku, było niezaprzeczalnym faktem jego życia i osią, wokół której obracało się jego własne ka. A to, że tę walkę stoczy na słowa, a nie na kule, w niczym nie zmieniało sytuacji. I tak będzie to walka na śmierć i życie. Unoszący się wokół zapach śmierci był równie wyczuwalny i silny jak odór bagiennego gazu. Nagle, jak zawsze, ogarnął go lodowaty spokój i przestał być sobą.
– Mogę nazwać cię bezmyślną, pustogłową, głupią, arogancką maszyną. Mogę nazwać cię nędznym, bezmyślnym tworem, który ma tyle rozumu, co wiatr świszczący w dziupli.
– PRZESTAŃ.
Roland ciągnął tym samym tonem, kompletnie ignorując Blaine’a.
– Niestety moją nieuprzejmość nieco ogranicza fakt, że jesteś tylko maszyną… tym, co Eddie nazywa gadżetem.
– JESTEM NIE TYLKO…
– Na przykład nie mogę nazwać cię skurwysynem, bo nie urodziłeś się i nie masz matki. Nie mogę powiedzieć, że jesteś gorszy od najgorszego żebraka, który kiedykolwiek tarzał się w rynsztokach najpodlejszych zaułków, gdyż nawet on jest lepszy od ciebie: nie masz kolan, na których mógłbyś się czołgać, i nie upadłbyś na nie, gdybyś nawet je miał, ponieważ nie rozumiesz, czym jest ludzkie miłosierdzie. Nie mogę też nazwać cię kutasem, bo go nie masz.
Roland przerwał, by zaczerpnąć powietrza. Jego towarzysze czekali z zapartym tchem. W kabinie zalegała głucha cisza. Blaine oniemiał.
– Natomiast mogę nazwać cię wiarołomcą, który pozwolił swej jedynej towarzyszce popełnić samobójstwo, tchórzem napawającym się dręczeniem głupców i mordowaniem niewinnych, oszalałym i bełkoczącym mechanicznym goblinem, który…
– ROZKAZUJĘ CI PRZESTAĆ ALBO ZARAZ WAS ZABIJĘ!
Oczy Rolanda rozjarzyły się tak groźnym blaskiem, że Eddie aż się wzdrygnął. Obok usłyszał westchnienia Jake’a i Susannah.
– Zabij, jeśli chcesz, ale nie próbuj mi rozkazywać! – ryknął rewolwerowiec. – Zapomniałeś oblicza tego, kto cię stworzył! A teraz zabij nas albo milcz i słuchaj mnie, Rolanda z Gilead, syna Stevena, rewolwerowca i pana pradawnej krainy! Nie wędrowałem przez taki kawał świata i tyle lat, żeby słuchać twojej dziecinnej paplaniny! Rozumiesz? Teraz ty będziesz mnie słuchał!
Zapadła głęboka cisza. Wszyscy wstrzymali oddech. Roland surowo spoglądał przed siebie, z podniesioną głową i dłonią na kolbie rewolweru.
Susannah Dean uniosła dłoń do ust, zasłaniając uśmiech, jaki mógłby pojawić się na wargach kobiety dotykającej jakiejś nowej części garderoby – na przykład kapelusza – żeby upewnić się, że jest na swoim miejscu. Obawiała się, że jej życie za chwilę się skończy, a mimo to w tym momencie czuła nie strach, lecz dumę. Zerknęła w lewo i zobaczyła, że Eddie z uśmiechem i zdumieniem spogląda na Rolanda. Wyraz twarzy chłopca był jeszcze łatwiejszy do odczytania: malował się na niej nieskrywany podziw.
– Powiedz mu! – szepnął Jake. – Niech wie! Teraz!
– Lepiej słuchaj, co ci mówi – dodał Eddie. – On naprawdę wcale się ciebie nie boi, Blaine. Nie na darmo nazywają go Wściekłym Psem z Gilead.
Po długiej, długiej chwili Blaine zapytał:
– CZY TAK CIĘ NAZYWAJĄ, ROLANDZIE, SYNU STEVENA?
– Być może – przyznał Roland, spokojnie stojąc nad pustymi górami.
– NA CO MI WASZE TOWARZYSTWO, JEŻELI NIE CHCECIE MI ZADAWAĆ ZAGADEK? – zapytał Blaine. Teraz przypominał rozkapryszone, nadąsane dziecko, którego nie położono w porę spać.
– Nie powiedziałem, że nie chcemy – rzekł Roland.
– NIE? – W głosie Blaine’a usłyszeli niedowierzanie. – NIE ROZUMIEM, A JEDNAK ANALIZA GŁOSU WSKAZUJE NA RACJONALNE PRZESŁANKI. WYJAŚNIJ MI TO, PROSZĘ.
– Powiedziałeś, że chcesz usłyszeć je natychmiast – odparł Roland. – Właśnie na to nie wyraziłem zgody. Twoje zachowanie było niedopuszczalne.
– NIE ROZUMIEM.
– Byłeś nieuprzejmy. Czy teraz rozumiesz?
Zapadło długie, pełne namysłu milczenie.
– JEŚLI TO, CO POWIEDZIAŁEM, UZNAŁEŚ ZA NIEGRZECZNE, TO PRZEPRASZAM.
– Przeprosiny przyjęte, Blaine. Jest jednak poważniejszy problem.
– WYJAŚNIJ.
W głosie Blaine’a pojawiła się niepewność, co wcale nie zdziwiło Rolanda. Komputer od dawna nie zaznał innych ludzkich reakcji niż ignorancja, służalczość czy przesądny lęk. Jeśli kiedyś spotkał się z przejawami ludzkiej odwagi, to bardzo dawno temu.
– Wyłącz obraz, a zrobię to.
Roland usiadł, jakby uznając, że to wyklucza dalsze spory i perspektywę rychłej śmierci. Blaine wykonał, co mu kazano. Ściany znów zabarwiły się i zasłoniły koszmarny krajobraz. Migoczący punkcik na mapie znajdował się już blisko kółka z napisem Candleton.
– W porządku – powiedział Roland. – Nieuprzejmość można wybaczyć, Blaine. Tak uczono mnie za młodu i glina zastygła w taki kształt, jaki sformowała dłoń artysty. Uczono mnie jednak, że głupota jest niewybaczalna.
– POD JAKIM WZGLĘDEM OKAZAŁEM SIĘ GŁUPI, ROLANDZIE Z GILEAD? – zapytał złowrogo Blaine.
Susannah nagle pomyślała o kocie przyczajonym przy mysiej dziurze, z lekko poruszającym się ogonem i błyszczącymi zielonymi ślepiami.
– Mamy coś, czego pragniesz – odparł Roland – ale jedyną nagrodą, jaką za to proponujesz, jest śmierć. To głupota.
Zapadła długa cisza. Blaine rozważał tę odpowiedź. Potem rzekł:
– MÓWISZ PRAWDĘ, ROLANDZIE Z GILEAD, LECZ JESZCZE NIE DOWIODŁEŚ JAKOŚCI SWOICH ZAGADEK. NIE NAGRODZĘ WAS ŻYCIEM ZA KIEPSKIE ZAGADKI.
Roland skinął głową.
– Rozumiem, Blaine. Teraz posłuchaj i postaraj się zrozumieć. Moi przyjaciele znają już część tej opowieści. Kiedy byłem chłopcem w baronii Gilead, każdego roku urządzano siedem festynów: Zimowy, Szerokiej Ziemi, Siewu, Środka Lata, Pełnej Ziemi, Żniw oraz Końca Roku. Zagadki stanowiły ważną część każdego z nich, a podczas festynów Szerokiej Ziemi i Pełnej Ziemi były najważniejszym punktem programu, gdyż z opowiadanych zagadek przepowiadano dobre lub złe zbiory.
– TO PRZESĄD NIEOPIERAJĄCY SIĘ NA FAKTACH – rzekł Blaine. – IRYTUJĄCY I NIEPOKOJĄCY.
– Oczywiście, że to przesąd – zgodził się Roland – ale zdziwiłbyś się, jak często te przepowiednie się sprawdzały. Na przykład taka zagadka, Blaine: jaka jest różnica między stogiem a kwoką?
– BARDZO STARA ZAGADKA I NIEZBYT INTERESUJĄCA – powiedział Blaine, lecz sprawiał wrażenie zadowolonego, że ma coś do rozwiązania. – STÓG TO DUŻA KUPA, A KWOKA TO KURZA DUPA. ZAGADKA OPARTA NA FONETYCZNEJ ZBIEŻNOŚCI WYRAZÓW. PODOBNA, OPOWIADANA W WYMIARZE, W KTÓRYM ISTNIEJE BARONIA NOWEGO JORKU, BRZMI NASTĘPUJĄCO: NA CZYM POLEGA RÓŻNICA MIĘDZY CYRKLEM A ZDANIEM ZŁOŻONYM?
– Nasz nauczyciel angielskiego powtarzał nam ją przynajmniej raz w roku: Cyrkiel przedziela prostą i daje odcinek, a zdania złożone oddziela przecinek – wtrącił się Jake.
– TAK – przyznał Blaine. – BARDZO STARA I GŁUPIA ZAGADKA.
– Chociaż raz muszę przyznać ci rację, kolego – rzekł Eddie.
– CHĘTNIE POSŁUCHAM JESZCZE O KONKURSACH ZAGADEK, ROLANDZIE, SYNU STEVENA. TO BARDZO INTERESUJĄCE.
– Podczas festynu Szerokiej Ziemi i Pełnej Ziemi od szesnastu do trzydziestu zawodników zbierało się w samo południe w Sali Przodków, której drzwi były wówczas otwarte. Tylko w te dni pospólstwo – kupcy, wieśniacy, rzemieślnicy i tym podobni ludzie – mogli wejść do Sali Przodków, co też tłumnie robili.
Oczy rewolwerowca przybrały nieobecny i senny wyraz. Jake widział to spojrzenie w swoim poprzednim, mgliście pamiętanym życiu, gdy Roland opowiadał mu, jak razem ze swoimi przyjaciółmi, Cuthbertem i Jamiem, zakradli się kiedyś na balkon tejże sali, aby zobaczyć jakiś rytualny taniec. Roland mówił o tym Jake’owi, kiedy razem wędrowali przez góry tropem Waltera. Marten siedział obok mojej matki i ojca – powiedział Roland. Poznałem ich z daleka, a kiedy tańczyła z Martenem, powoli wirując, inni zrobili im miejsce, a potem bili brawo. Rewolwerowcy jednak nie klaskali…
Jake z zaciekawieniem patrzył na Rolanda, zastanawiając się, skąd przybył ten dziwny, tajemniczy człowiek… i po co.
– Na środku sali ustawiano wielką beczkę – ciągnął Roland – i każdy z uczestników konkursu wrzucał do niej garść zwitków kory z wypisanymi na nich zagadkami. Niektóre były stare, zasłyszane od starszych… a nawet czasem wyczytane w księgach… lecz wiele ułożono specjalnie na tę okazję. Trzej sędziowie, wśród których zawsze był jeden rewolwerowiec, wydawali werdykt po przeczytaniu każdej z nich i akceptowano je tylko wtedy, kiedy oni je zaaprobowali.
– TAK, ZAGADKI WYMAGAJĄ STARANNEJ OCENY – przyznał Blaine.
– Na tym polegał konkurs – mówił dalej rewolwerowiec. Kąciki jego warg uniosły się w nikłym uśmiechu na wspomnienie tamtych dni, gdy był w wieku tego posiniaczonego chłopca, siedzącego tu z billy-bumblerem na kolanach. – I trwał wiele godzin. Uczestnicy stali szeregiem na środku Sali Przodków. Miejsce w szeregu zależało od wyników, a ponieważ znacznie lepiej było stać na końcu szeregu niż na początku, wszyscy mieli nadzieję na wysoki numer. Zwycięzca musiał podać poprawne rozwiązanie chociaż jednej zagadki.
– OCZYWIŚCIE.
– Każdy mężczyzna i każda kobieta… gdyż wśród najlepszych zawodników z Gilead było kilka kobiet… po podejściu do beczki wyciągali zwitek z zagadką i wręczali go Mistrzowi. Ten odczytywał zagadkę i jeśli pozostała nierozwiązana, gdy przesypał się piasek w trzyminutowej klepsydrze, zawodnik musiał wyjść z szeregu.
– I TĘ SAMĄ ZAGADKĘ ZADAWANO NASTĘPNEMU W KOLEJCE?
– Tak.
– ZATEM MIAŁ WIĘCEJ CZASU DO NAMYSŁU.
– Tak.
– ROZUMIEM. DLA MNIE BOMBA.
Roland zmarszczył brwi.
– Bomba?
– Chciał powiedzieć, że to niezła zabawa – pospiesznie wyjaśniła Susannah.
Roland wzruszył ramionami.
– Pewnie dla widzów, ale uczestnicy traktowali to bardzo poważnie, więc po zakończeniu konkursu i wręczeniu nagrody często dochodziło do kłótni i bijatyk.
– CO BYŁO NAGRODĄ?
– Największa gęś w baronii. I co roku zabierał ją do domu mój nauczyciel Cort.
– MUSIAŁ ZNAĆ MNÓSTWO ZAGADEK – rzekł z szacunkiem Blaine. – CHCIAŁBYM, ŻEBY TU BYŁ.
To jest nas dwóch – pomyślał Roland.
– Teraz dochodzę do mojej propozycji – powiedział.
– WYSŁUCHAM JEJ Z WIELKIM ZAINTERESOWANIEM, ROLANDZIE Z GILEAD.
– Urządźmy sobie festyn. Ty nie będziesz zadawał zagadek, ponieważ wolisz usłyszeć nowe, niż powtarzać te, których na pewno znasz miliony…
– WŁAŚNIE.
– Poza tym większości i tak nie zdołalibyśmy rozwiązać – ciągnął Roland. – Jestem pewien, że znasz takie zagadki, które zaskoczyłyby nawet Corta, gdyby wylosował je z beczki.
Wcale nie był tego pewien, ale użył już kija, a teraz przyszła chwila na marchewkę.
– OCZYWIŚCIE – przytaknął Blaine.
– Proponuję, żeby zamiast gęsi nagrodą było nasze życie – oświadczył Roland. – Jadąc, będziemy zadawać ci zagadki. Jeśli rozwiążesz je wszystkie, zanim dotrzemy do Topeki, będziesz mógł zrealizować swój pierwotny plan i zabić nas. Oto twoja gęś. Jeśli jednak my cię pokonamy, jeżeli w książce Jake’a lub w naszej pamięci znajdzie się jakaś zagadka, której nie znasz i nie potrafisz rozwiązać, to dowieziesz nas do Topeki i pozwolisz nam odejść. Oto nasza gęś.
Cisza.
– Zrozumiałeś?
– TAK.
– Zgadzasz się?
Blaine Mono znowu milczał. Eddie siedział sztywno, obejmując ramieniem Susannah i spoglądając na sufit Kabiny Baronów. Jake delikatnie głaskał Eja, omijając zlepione krwią futerko w tych miejscach, gdzie bumbler miał skaleczenia od noża. Czekali, aż Blaine – prawdziwy Blaine, pozostający daleko w tyle, żyjąc swym niby-życiem pod miastem, którego mieszkańców pozabijał – rozważy propozycję.
– TAK – rzekł w końcu Blaine. – ZGADZAM SIĘ. JEŚLI ROZWIĄŻĘ WSZYSTKIE WASZE ZAGADKI, ZABIORĘ WAS ZE SOBĄ TAM, GDZIE KOŃCZĄ SIĘ WSZYSTKIE TORY. JEŚLI KTOŚ Z WAS ZADA MI ZAGADKĘ, KTÓREJ NIE ZDOŁAM ROZWIĄZAĆ, DARUJĘ WAM ŻYCIE I ZAWIOZĘ DO TOPEKI, GDZIE WYSIĄDZIECIE I RUSZYCIE W DALSZĄ DROGĘ DO MROCZNEJ WIEŻY. CZY DOBRZE ZROZUMIAŁEM WARUNKI I SENS TWOJEJ PROPOZYCJI, ROLANDZIE, SYNU STEVENA?
– Tak.
– BARDZO DOBRZE, ROLANDZIE Z GILEAD.
– BARDZO DOBRZE, EDDIE Z NOWEGO JORKU.
– BARDZO DOBRZE, SUSANNAH Z NOWEGO JORKU.
– BARDZO DOBRZE, JAKE’U Z NOWEGO JORKU.
– BARDZO DOBRZE, EJU ZE ŚWIATA POŚREDNIEGO.
Słysząc swoje imię, Ej na moment podniósł łebek.
– JESTEŚCIE KA-TET; JEDNOŚCIĄ Z WIELU. TAK JAK JA. TERAZ MUSIMY DOWIEŚĆ, CZYJE KA-TET JEST SILNIEJSZE.
Zapadła długa cisza, przerywana tylko miarowym pulsowaniem silników, niosących ich przez ziemie jałowe ku Topece, gdzie kończył się Świat Pośredni, a zaczynał Świat Końcowy.
– A ZATEM – zawołał Blaine – ZARZUĆCIE SIECI, WĘDROWCY! ZADAWAJCIE SWOJE PYTANIA. NIECH ZACZNIE SIĘ TURNIEJ.

 
Wesprzyj nas