W książce „Sześć dni w Leningradzie” Paullina Simons opowiedziała o podróży, którą odbyła zbierając materiały potrzebne jej do napisania „Jeźdźca miedzianego”. Podróż ta nie miała jedynie geograficznego charakteru, była dla pisarki także powrotem do lat młodości, gdy wraz z rodzicami opuściła Rosję, sądząc, że wyjeżdża na zawsze.


– Plino, mam nadzieję, że nie będę przewracał się w grobie, czytając kłamstwa, które napiszesz w swojej książce o Rosji – powiedział do Paulliny Simons jej dziewięćdziesięcioletni dziadek, kiedy wyjawiła rodzinie zamysł napisania powieści o miłości w czasach II Wojny Światowej, a konkretnie w dniach oblężenia Leningradu.

Pisarka, w książce „Sześć dni w Leningradzie” wspomina, że nie tylko dziadkowi, ale i samej sobie obiecała, że zrobi co w jej mocy by świat przedstawiony w książce jak najlepiej odzwierciedlał opisywaną rzeczywistość. Jednym z elementów prowadzących do tego celu miała być właśnie podróż do Rosji i zbieranie na miejscu informacji potrzebnych do stworzenia przekonującej fabuły. Pisarka, mieszkająca wówczas w Teksasie, pamiętała wprawdzie Leningrad, miasto swego dzieciństwa, ale jak przez mgłę. Kiedy miała dziesięć lat wraz z rodzicami opuścili Rosję.

Odległa podróż okazała się dla niej trudnym logistycznym wyzwaniem, ponieważ Paulina Simons oprócz bycia pisarką była też, w czasie przygotowań do napisania słynnej powieści, matką trojga małych dzieci. Długie dywagacje z mężem, co do sposobu zorganizowania wyprawy dla pięcioosobowej rodziny na inny kontynent, mającej – docelowo – być sposobem na zgromadzenie materiałów potrzebnych do pisarskiej pracy, nie przyniosły żadnych zadowalających rezultatów ani konkluzji. Z pomocą przyszedł ojciec Paulliny, doświadczony dziennikarz, dyrektor rosyjskiej sekcji Radia Wolna Europa: zadeklarował, że pojedzie z nią i będzie pełnił rolę jej przewodnika. Tak też się stało. Posłusznie podążając za wskazówkami ojca Paullina przeżyła kilka dni, które wywarły na nią mocny wpływ.

Powrót do miejsc znanych z dzieciństwa i obserwowanie zmian jakie w nich nastąpiły, spotkania z dawnymi przyjaciółmi, obcowanie ze świadectwami tragicznej historii miasta, wywołane przez nie wzruszenia – to wszystko czego doświadczyła Paullina, znalazło swoje odbicie w „Jeźdźcu miedzianym”. Lektura „Sześciu dni w Leningradzie” daje bardzo dobry pogląd na to, jakie rzeczywiste zdarzenia i spotkania dostarczyły pisarce inspiracji do napisania słynnej trylogii.

Lektura „Sześciu dni w Leningradzie” daje bardzo dobry pogląd na to, jakie rzeczywiste zdarzenia i spotkania dostarczyły pisarce inspiracji do napisania słynnej trylogii

Książka ta z pewnością zainteresuje miłośników sagi, ale nie tylko dla nich jest przeznaczona, ponieważ sama w sobie stanowi osobną opowieść o odkrywaniu własnych korzeni i o tym w jak wielkim stopniu przeszłość definiuje to kim jesteśmy.

Wanda Pawlik

Paullina Simons jest autorką wielu bestsellerowych powieści, z których największą sławę przyniosła jej saga o losach Tatiany i Aleksandra: Jeździec miedziany, Tatiana i Aleksander, Ogród Letni.

Paullina Simons
Sześć dni w Leningradzie
Przekład: Katarzyna Malita
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 7 października 2015


Wcześniej: Życie w Teksasie

Dotarliśmy z Kevinem do naszego nowego domu dwadzieścia po ósmej rano – w samą porę, bo ciężarówka firmy przewozowej stała już zaparkowana na podjeździe. Musieliśmy wjechać na trawnik, żeby ją ominąć. Ledwo otworzyliśmy drzwi garażu, a fachowcy od przeprowadzek już rozkładali koce i wyciągali wózki. Zaraz potem zaczęli wnosić rzeczy do domu.
Trzeba dodać, że do domu, który nie był jeszcze gotowy. Ekipa sprzątająca dopiero co przyjechała. Sprzątaczki szorowały kuchnię. Fachowcy zaczęli układać pudła na wykładzinie, której nie odkurzano od czasu, gdy została położona. Czyli nigdy.
Poprosiłam kobiety, żeby najpierw odkurzyły pokój, by można było ustawiać pudła na czystej wykładzinie. Mogłoby się wydawać, że proszę o wnoszenie ciężkich przedmiotów na schody w czterdziestostopniowym upale. Najpierw zaczęły prychać, a potem oświadczyły, że nie mówią po ingles. Phil, inspektor nadzoru, wyjaśnił, że pracują w swoim tempie i według własnego planu. Spojrzałam na niego, jakby to on nie mówił po ingles, i w końcu powiedziałam:
– Phil, nie wiem, czy zauważyłeś, ale my się wprowadzamy. Poproś je, żeby odkurzyły podłogę w sypialni i pokoju dziennym.
– Problem polega na tym – odparł – że większość z nich nie mówi ani słowa po angielsku.
– Mógłbyś znaleźć choć jedną, która mówi?
Moi dwaj synowie, trzyletni Misha i roczny Kevie, pętali się pod nogami ludzi od przeprowadzek. Chyba próbowali ich przewrócić.
– Nie chcę iść do Burger Kinga na śniadanie! – darł się Misha. -Nie chcę iść do Burger Kinga na śniadanie!
Jedenastoletnia Natasha przysiadła na pudle z książkami i spokojnie zagłębiła się w lekturze, ignorując wszystko i wszystkich.
Opiekunka uspokajała Mishę, a tymczasem Kevie potuptał do basenu. Psy szczekały bez przerwy. Chciały albo żeby je wpuścić, albo wypuścić, albo zastrzelić.
Do domu wbiegł mój mąż.
– Proszę, idź do garażu i porozmawiaj z tymi ludźmi od przeprowadzek. Jedno z nas musi stale przy nich być i pokazywać, dokąd mają zanieść rzeczy.
– Przecież podpisałam wszystkie pudła! – zaprotestowałam.
– Ale i tak nie wiedzą, gdzie je stawiać.
Do drzwi na tyłach zapukał fachowiec od basenu.
– Halo? Czy to zła pora, żeby pokazać wam, jak to wszystko działa?
Kevie wbiegł do domu, owinął się wokół nogi ojca i nie chciał go puścić, dopóki ten nie wziął go na ręce. Opiekunka z trudem go oderwała. Psy ujadały. Trzyletni Misha nie przestawał wrzeszczeć, że nie chce iść do Burger Kinga. Najwyraźniej spodobało mu się w nowym domu.
Wszedł kierownik budowy.
– Dzień dobry! Potrzebujemy jeszcze paru dni, ale damy radę! Macie kilka minut, żeby omówić zmiany? Mam tu też ostateczną wersję umowy. Musicie podpisać z Kevinem.
Jeden z fachowców od przeprowadzek wsunął głowę do środka.
– Czy może pani przyjść do garażu? – zapytał z naciskiem.
Zadzwonił telefon. Jak to możliwe? Chyba jeszcze nie rozpakowaliśmy telefonu.
Otwarte pudła stały na ladzie w kuchni.
Rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Facet z Home Depot. Przywiózł grill. Gdzie chcemy go postawić?
Przed domem zatrzymała się kolejna furgonetka. Tym razem z suszarką i telewizorem.
Następna przywiozła moje biurko. Dwóch facetów zdecydowanie odmówiło wniesienia go na górę, bo nie byli ubezpieczeni od szkód. Zapytali, czy mogą to zrobić ludzie od przeprowadzek, którzy oświadczyli, że zdecydowanie nie są ubezpieczeni, by wnosić biurko na górę. Powiedziałam więc facetom od biurka, że albo wyniosą je na górę, albo mogą je zabrać z powrotem do magazynu.
Wnieśli.
– Pani Simons!
W garażu czterech potężnych facetów stało z założonymi na piersiach rękami. Zniecierpliwionym tonem oświadczyli, że mają problem ze sprzątaczkami, które stale wchodzą im w drogę.
– Nie możemy wykonywać naszej pracy, pani Simons. – Znów podkreślili mój stan cywilny.
Psy nie przestawały szczekać. Moi synowie biegali po ulicy, a opiekunka próbowała zagonić ich do minivana. Przycisnęłam palce do skroni i spojrzałam na zegarek. Była za piętnaście dziewiąta.
Znów rozległ się telefon. Mój ojciec.
– Cześć, tato – rzuciłam słabo.
– Cieszysz się na nasz wyjazd? – zapytał.
– Na co?
– Wyjazd do Rosji. To wielkie wydarzenie, wracasz tam pierwszy raz po dwudziestu pięciu latach. Myślisz o tym?
– Oczywiście, tato. Myślę o tym właśnie w tej chwili.

Jeździec miedziany

Planowaliśmy wyjazd do Rosji od lata 1997 roku, gdy powiedziałam mojej rodzinie, że moja czwarta powieść, Jeździec miedziany, będzie opowiadać o miłości w czasach drugiej wojny światowej podczas oblężenia Leningradu. Dodałam, że nie mogę napisać historii tak szczegółowej i obszernej, na razie istniejącej tylko w mojej wyobraźni, nie oglądając Rosji na własne oczy.
Rodzina wysłuchała mnie uważnie, a mój dziewięćdziesięcioletni dziadek powiedział:
– Plino, mam nadzieję, że nie będę się przewracał w grobie, czytając kłamstwa, które napiszesz w swojej książce o Rosji.
– Mam nadzieję, że nie, dieduszka – odparłam. – Choć jeszcze żyjesz.
Wyjazd do Sankt Petersburga nie wchodził w grę przed latem 1998 roku. Logistyka całej wyprawy była zbyt przytłaczająca. Jak miałam zabrać do Rosji niemówiącego po rosyjsku męża i troje niemówiących po rosyjsku dzieci, z których jedno dopiero zaczynało chodzić? I co by tam robili? Albo mój mąż zajmowałby się dziećmi przez cały czas w obcym kraju – mało że w obcym, w Rosji! – albo opiekowalibyśmy się nimi razem, co oznaczałoby, że nie zbierałabym żadnych materiałów.
Nie musiałam jechać aż do Rosji, żeby zajmować się dziećmi. Mogłam to robić w domu w Teksasie. Razem z Kevinem rozważaliśmy możliwość, żeby je zostawić i pojechać tylko we dwójkę, ale na koniec doszliśmy do wniosku, że to zły pomysł. Zostawić dzieci z opiekunką na dziesięć dni? Za długo dla nich i dla nas.
Mimo to nie opuszczały mnie myśli o Rosji. Nie było też książki. Półtora roku wcześniej pojawiła się zamglona wizja dwojga młodych zakochanych wędrujących ulicami opuszczonego Leningradu tuż przed wybuchem okrutnej wojny, lecz wizja to jeszcze nie epicka historia. Jak mogłam nie jechać do Rosji? W końcu oświadczyłam Kevinowi, że chyba będę musiała pojechać sama. Nie spodobał mu się pomysł mojego samotnego wyjazdu do „miejsca takiego jak Rosja”. Zaproponował, żebym zabrała siostrę. Przedstawiłam jego pomysł ojcu.
– Kevin uważa, że powinnam zabrać do Rosji Lizę – oznajmiłam.
Ojciec milczał po drugiej stronie słuchawki przez chwilę, która zdawała się godziną. Palił i myślał.
– Ja mógłbym pojechać z tobą do Rosji – powiedział wreszcie.
O tym nie pomyślałam.
– Super! Kiedy ostatni raz wybrałaś się gdzieś z ojcem? – zapytała moja przyjaciółka.
– Nigdy.
To było dziewięć miesięcy temu. Krok po kroku wyjazd nabierał kształtów.
– Paullino – zaczął ojciec – pod koniec maja przechodzę na emeryturę. Musimy pojechać, zanim to się stanie.
Ojciec jest dyrektorem rosyjskiej sekcji Radia Swoboda/Radia Wolna Europa. Praca określała go i pochłaniała. Jest i była jego życiem. I miał ku temu powody. Podlegająca mu grupa dziennikarzy tłumaczyła zachodnie polityczne i kulturalne wiadomości na rosyjski, a potem nadawała je na krótkich falach do Europy Wschodniej i Związku Radzieckiego. Nadawali do Rosji dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, prezentując dwanaście godzin własnych programów dziennie. Przez dwadzieścia pięć lat. Wierzę gorąco, że do zburzenia muru berlińskiego i obalenia komunizmu w latach 1989-1991 przyczyniły się cztery osoby: Ronald Reagan, Margaret Thatcher, papież Jan Paweł II i mój ojciec.
Nie mogliśmy znaleźć terminu dogodnego dla nas obojga. Wreszcie ojciec odłożył przejście na emeryturę o kilka miesięcy i zdecydowaliśmy się na lipiec 1998 roku. Oświadczył, że to idealna pora, bo oznacza szanse na dobrą pogodę. I białe noce.
– To przepiękny widok. Pamiętasz białe noce, Plino?
– Nie bardzo, papo.
Zastanawiałam się, na jak długo mogę pojechać do Rosji, by dzieci nie odczuły tego boleśnie. Dzień na podróż tam, dzień z powrotem, a potem sześć dni w Sankt Petersburgu. Ale stale się wahałam, ociągałam, rozmyślałam.
Bo w głębi serca nie chciałam jechać.

 
Wesprzyj nas