Rzeczy ulotne, poruszające zmysły, wyobraźnię i serce, to cudowny dar jednego z najniezwyklejszych artystów naszych czasów.


W swoim drugim, oszałamiającym zbiorze ponad trzydziestu opowiadań Neil Gaiman zapuszcza się na niezbadane terytoria pomiędzy życiem i śmiercią, percepcją i rzeczywistością, ciemnością i światłem.

Zbiór zawiera wielokrotnie nagradzane teksty: Studium w szmaragdzie, Październik w fotelu, Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach, a także sequel Amerykańskich bogów – nowelę Władca górskiej doliny.

Wiele tu historii miłosnych, od posępnego super-noir Pamiątek i skarbów, w których multimiliarder z pomocą narratora, geniusza-socjopaty, odnajduje i traci swój specyficzny ideał urody, poprzez zabarwiony SF horror Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach, o dwóch napalonych nastolatkach, którzy wpraszają się na wyjątkowo kiepsko wybraną imprezę, po motyw zwycięskiej miłości wiersza Dzień, w którym przybyły spodki i wzruszający tryumf uczucia nad czasem w Goliacie. Goliat został napisany na zamówienie Braci Wachowskich na krótko przed premierą Matrixa i zamieszczony na stronie internetowej filmu.

Uważam, że opowiadanie historii to coś, co jesteśmy sobie winni.
Jeśli w ogóle mam czy będę miał jakieś credo, to właśnie takie.

osobliwą cechą większości rzeczy, które uważamy za ulotne, jest ich niezwykła trwałość

Neil Gaiman
Rzeczy ulotne. Cuda i zmyślenia
Przekład: Paulina Braiter
Wydanie 3
Wydawnictwo MAG
Premiera: 18 września 2015


Wstęp

„Myślę, że… wolałbym raczej wspominać życie zmarnowane na ściganiu rzeczy ulotnych niż poświęcone unikaniu moralnych zobowiązań”. Słowa te pojawiły się w moim śnie i gdy się ocknąłem, zapisałem je, niepewny co znaczą ani do kogo się odnoszą.
Pierwotnie planując tę książkę jakieś osiem lat temu, zamierzałem stworzyć zbiór opowiadań, który nazwałbym Ci ludzie powinni wiedzieć kim jesteśmy i uprzedzić, że jesteśmy tutaj. Był to cytat z dymku z niedzielnej wersji komiksu Little Nemo (o dziwo, obecnie można znaleźć piękną reprodukcję owej strony w książce Arta Spiegelmana In the Shadow of No Towers). Wszystkie historie miały być opowiadane w pierwszej osobie przez najróżniejszych podejrzanych, niegodnych zaufania narratorów. Narratorzy owi kolejno opisywaliby swoje życie, opowiadali nam, kim są i że oni także byli kiedyś tutaj. Tuzin ludzi, tuzin historii. Taki miałem pomysł, a potem życie jak zwykle wszystko zepsuło. Gdy zacząłem pisać opowiadania, które znajdziecie w tym zbiorze, przybrały one formę taką, jakiej wymagały, i choć niektóre pozostały skrawkami życia w pierwszej osobie, inne bardzo się zmieniły. Jedna z historii w ogóle nie dała się napisać, dopóki nie powierzyłem jej do opowiedzenia miesiącom roku; inna bardzo skutecznie namieszała w swojej tożsamości, co oznaczało, że musiałem ją napisać w trzeciej osobie.
W końcu zacząłem zbierać materiały do książki, zastanawiając się, jak mam ją nazwać, skoro poprzedni tytuł już nie pasował. I wtedy właśnie dotarła do mnie płyta One Ring Zero As Smart As We Are, usłyszałem, jak śpiewają tekst zapamiętany ze snu, i zacząłem się zastanawiać, o co właściwie mi chodziło z rzeczami ulotnymi.
Uznałem, że to dobry tytuł dla zbioru opowiadań. Ostatecznie jest tak wiele rzeczy ulotnych. Ludzie są tak nietrwali. Podobnie sny i serca.

Studium w szmaragdzie
Tekst ten powstał do antologii Shadows Over Baker Street, którą mój przyjaciel Michael Reaves przygotował z Johnem Pelanem. Notka od Michaela brzmiała: „Chciałbym dostać opowiadanie, w którym Sherlock Holmes trafia do świata H.P. Love­crafta”. Zgodziłem się je napisać, uważałem jednak, że samo założenie brzmi wyjątkowo mało obiecująco: świat Sherlocka Holmesa jest przecież całkowicie racjonalny, liczą się w nim rozwiązania, a tymczasem fikcyjne dzieła Lovecrafta były zdecydowanie nieracjonalne i ludzkość, by przetrwać, potrzebowała tajemnic. Skoro miałem opowiedzieć historię łączącą oba te elementy, musiałem znaleźć jakiś ciekawy łącznik, pozwalający zachować się fair zarówno wobec Lovecrafta, jak i bohaterów sir Arthura Conan Doyle’a.
W dzieciństwie uwielbiałem historie Philipa Jose Farmera z cyklu Wold Newton, w których dziesiątki postaci literackich pojawiają się w jednym spójnym świecie. Kibicowałem też z całych sił moim przyjaciołom, Kimowi Newmanowi i Alanowi Moore’owi, gdy budowali swe własne światy w tym stylu, odpowiednio w cyklu Anno Dracula i Lidze Niezwykłych Dżentelmenów. Wyglądało to na fajną zabawę. Zastanowiłem się, czy mógłbym spróbować czegoś podobnego.
Składniki opowieści, które pojawiły się w mej głowie, połączyły się w całość znacznie lepszą, niż z początku liczyłem. (Pisanie bardzo przypomina gotowanie – czasami ciasto nie chce urosnąć, nieważne co zrobisz, a od czasu do czasu smakuje lepiej, niż mógłbyś marzyć).
W sierpniu 2004 Studium w szmaragdzie zdobyło nagrodę Hugo dla najlepszego opowiadania. To coś, z czego do dziś jestem ogromnie dumny. Między innymi dzięki niemu także rok później zostałem z tajemniczych przyczyn wprowadzony do grona Baker Street Irregulars.

Magiczny tan
Nic wielkiego. Ot, wiersz, ale świetnie się go czyta na głos.

Październik w fotelu
Napisany dla Petera Strauba do niezwykłej antologii Conjunctions, którą gościnnie przygotowywał, tekst ten sięga korzeniami konwentu w Madison, na którym Harlan Ellison zaproponował, żebyśmy wspólnie napisali opowiadanie. Umieszczono nas za barierką, Harlana z maszyną do pisania, mnie z moim laptopem. Nim jednak zdążyliśmy zacząć, Harlan musiał skończyć wstęp, i podczas gdy go kończył, ja zacząłem tę historię i pokazałem mu ją. „To czysto gaimanowskie opowiadanie”, orzekł. (Odłożyłem je zatem i zacząłem kolejne, nad którym pracujemy z Harlanem już od paru lat. O dziwo, za każdym razem, gdy się spotykamy i bierzemy do pracy, staje się coraz krótsze). Miałem zatem na twardym dysku fragment opowiadania. Parę lat później, kiedy Peter zaprosił mnie do Conjunctions, postanowiłem napisać historię o martwym i żywym chłopcu, coś w rodzaju ćwiczenia przed stworzeniem książki dla dzieci, którą miałem w planach (nosi tytuł The Graveyard Book i piszę ją w tej chwili). Potrzebowałem trochę czasu, by ustalić, jak układa się historia, a kiedy ją skończyłem, zadedykowałem tekst Rayowi Bradbury’emu, który napisałby go znacznie lepiej niż ja.
Październik… zdobył nagrodę Locusa dla najlepszego opowiadania roku 2003.

Ukryta komora
Z początku dwie redaktorki, obie noszące imię Nancy, Kilpatrick i Holder, poprosiły żebym napisał coś „gotyckiego” do ich antologii Outsiders. Uznałem, że historia Sinobrodego i jej warianty to najbardziej gotycka ze wszystkich historii, toteż napisałem wiersz dziejący się niemal w pustym domu, w którym akurat mieszkałem. „Niepokują” to coś, co Humpty-Dumpty nazwał „słowem-walizką”, coś pośredniego między „niepokoją” i „denerwują”.

Zbłąkane oblubienice złowieszczych oprawców w bezimiennym domu nocy potwornego pożądania
Zacząłem pisać tę historię ołówkiem pewnego zimowego wieczoru w poczekalni między peronami piątym i szóstym dworca kolejowego East Croydon. Miałem dwadzieścia dwa, prawie dwadzieścia trzy lata. Kiedy skończyłem, przepisałem tekst i pokazałem paru znajomym redaktorom. Jeden prychnął, oznajmił, że to nie dla niego i wątpi, by w ogóle był dla kogokolwiek. Drugi przeczytał, spojrzał na mnie ze współczuciem i oddał mi opowiadanie, oświadczając, że nikt go nigdy nie wydrukuje, bo to radosna bzdura. Odłożyłem zatem tekst, ciesząc się, że uniknąłem publicznej kompromitacji, która z pewnością by mnie spotkała, gdyby więcej osób przeczytało go i znielubiło.
Opowiadanie pozostało nieprzeczytane, migrując z teczki do pudełka i do kontenerka, z gabinetu do piwnicy i na strych, i jeśli nawet przez następne dwadzieścia lat o nim myślałem, to wyłącznie z ulgą, że nie ukazało się drukiem. A potem poproszono mnie o opowiadanie do antologii zatytułowanej Gothic! i przypomniałem sobie maszynopis na strychu. Poszedłem go poszukać i sprawdzić, czy znajdzie się w nim coś wartego uratowania.
Zacząłem czytać Zbłąkane oblubienice i podczas lektury uśmiechnąłem się. Uznałem, że to całkiem zabawny i inteligentny tekst; niezła historia. Wszystkie niezręczności należały do tych, jakie zazwyczaj znajduje się w młodzieńczej prozie, i łatwo można było je naprawić. Wyjąłem komputer i po dwudziestu latach przygotowałem kolejną wersję historii, skróciłem tytuł do dzisiejszej postaci i wysłałem do redaktora. Co najmniej jeden recenzent uznał to za radosną bzdurę, ale opinia większości wyglądała inaczej i Zbłąkane oblubienice zostały wybrane do ­kilku antologii najlepszych w roku oraz zdobyły tytuł najlepszego opowiadania w głosowaniu 2005 Locus Awards.
Sam nie wiem jaka wynika z tego dla nas nauka. Czasami po prostu pokazujemy opowiadania nie tym ludziom co trzeba i nie ma czegoś, co spodoba się wszystkim. Czasem zastanawiam się, co jeszcze kryje się w pudłach na strychu.

Na grzecznych chłopców czekają dary
Kamyki z alei wspomnień

Inspiracją do jednego z tych tekstów stał się posążek Lisy Snellings, przedstawiający mężczyznę z kontrabasem, takim samym na jakim grałem w dzieciństwie; druga powstała do antologii prawdziwych opowieści o duchach. Większość pozostałych autorów stworzyła historie bardziej zadowalające od mojej, choć moja ma tę niezbyt satysfakcjonującą przewagę, że jest w stu procentach prawdziwa. Historie te pojawiły się najpierw w tomiku Adventures in the Dream Trade, zbiorku opublikowanym przez NESFA Press w 2002 roku, gromadzącym mnóstwo wstępów, notek i różnych takich.

Pora zamykania
Michael Chabon przygotowywał zbiór opowiadań fantastycznych mających zademonstrować, jaką radość może dać lektura, a także pomóc zebrać fundusze na 826 Valencia (pomagającą dzieciom pisać). (Książka ukazała się pod tytułem McSweeney’s Mammoth Treasury of Thrilling Tales). Poprosił mnie o opowiadanie, spytałem więc, czy brakuje mu jakiegoś gatunku. ­Owszem – chciał historię o duchach w stylu M.R. Jamesa.
Zabrałem się zatem do pisania prawdziwej opowieści o duchach, lecz ukończony tekst zawdzięcza znacznie więcej mojemu umiłowaniu „osobliwych historii” Roberta Aickmana niż Jamesowi (choć po ukończeniu okazał się także opowiadaniem klubowym, załatwiając dwa podgatunki za cenę jednego). Następnie trafił do kilku antologii najlepszych w roku i zdobył przyznawany przez pismo Locus tytuł najlepszego opowiadania roku 2004.
Wszystkie miejsca opisane w tej historii są prawdziwe, choć zmieniłem parę nazw – przykładowo Klub Diogenes to w istocie Klub Troja przy Hanway Street. Część ludzi i wydarzeń także jest autentyczna, bardziej niż można by przypuszczać. W chwili, gdy to piszę, zastanawiam się, czy domek do zabaw wciąż istnieje, czy też zburzyli go i w miejscu, gdzie czekał, zbudowali budynki mieszkalne. Przyznaję jednak, że zupełnie nie mam ochoty pojechać tam i sprawdzić.

Zmiana w wodwo
Wodwo, czy wodwose, to dziki człowiek z lasów. Tekst powstał dla antologii Green Man przygotowanej przez Windling i Datlow.

Smak goryczy
W 2002 napisałem cztery opowiadania. Podejrzewam, że to jest z nich najlepsze, choć nie zdobyło żadnych nagród. Pisałem je z myślą o antologii mojej przyjaciółki Nalo Hopkinson Mojo: Conjure Stories.

To inni
Nie pamiętam, gdzie byłem ani kiedy, gdy przyszła mi do głowy ta krótka moebiusowska historia. Pamiętam, że zanotowałem pomysł i pierwszą linijkę. Potem zwątpiłem, czy są oryginalne. Może przypominałem sobie jak przez mgłę przeczytane kiedyś w dzieciństwie opowiadanie Fredrica Browna albo Henry’ego Kuttnera? Historia robiła wrażenie nie mojej, obcej. Pomysł wydawał się zbyt ironiczny i kompletny, i podszedłem do niego nieufnie.
Jakiś rok później, nudząc się w samolocie, natrafiłem na notatkę dotyczącą opowiadania, a że przeczytałem już gazetę, po prostu je napisałem – skończyłem jeszcze przed lądowaniem. Potem zadzwoniłem do paru znających się na rzeczy przyjaciół i odczytałem im tekst, pytając, czy wydaje się im znajomy, czy ktokolwiek czytał coś takiego wcześniej. Odparli, że nie. Zazwyczaj pisuję opowiadania, bo ktoś je u mnie zamawia. Teraz jednak pierwszy raz w życiu miałem opowiadanie, na które ­absolutnie nikt nie czekał. Posłałem je do Gordona z The Magazine of Fantasy and Science Fiction, a on przyjął tekst i zmienił mu tytuł. To zupełnie mi nie przeszkadzało. (Ja sam podczas pisania zatytułowałem je Zaświaty).
Często pisuję w samolotach. Gdy zacząłem pracę nad Amerykańskimi bogami, w samolocie do Nowego Jorku napisałem historię, która, byłem tego pewien, trafi do książki. Nie znalazłem jednak miejsca, do którego by pasowała. Wreszcie, gdy ukończyłem powieść i historia się w niej nie znalazła, przerobiłem ją na kartkę świąteczną, rozesłałem i kompletnie o niej zapomniałem. Parę lat później wydawnictwo Hill House Press, publikujące niezwykle piękne limitowane edycje moich książek, wysłało ją prenumeratorom jako własną kartkę świąteczną.

Historia ta nigdy nie miała tytułu. Nazwijmy ją:
Mapy
Historie opisuje się najlepiej, opowiadając historie. Widzicie? Kiedy ktoś opisuje opowieść sobie bądź światu, czyni to poprzez jej odwiedzenie. To akt równowagi, sen. Im dokładniejsza mapa, tym bardziej przypomina teren. Najdokładniejsza mapa sama byłaby terenem. W ten sposób stałaby się idealnie dokładna i całkowicie bezużyteczna.
Opowieść to mapa, która jest terenem.
Musicie o tym pamiętać.

Niemal dwa tysiące lat Chinami władał cesarz, mający obsesję na punkcie sporządzenia map krainy, którą przyszło mu rządzić. Na wyspie zbudowanej wielkim kosztem, przypadkiem także ludzkiego życia (bo woda była głęboka i zimna), na jeziorze kompleksu pałacowego rozkazał odtworzyć w miniaturze całe Chiny. Każda góra stała się kopczykiem, każda rzeka wąską strużką. Cesarz potrzebował pół godziny, by obejść swą wyspę.
Każdego ranka o brzasku setka ludzi płynęła na wyspę, po czym naprawiała wszystkie elementy, które uszkodziła natura bądź dzikie ptactwo albo pochłonęło jezioro. Następnie usuwali i przerabiali te części ziem cesarskich, które naprawdę nawiedziły powodzie, trzęsienia ziemi bądź lawiny. Chodziło o to, żeby mapa jeszcze lepiej odzwierciedlała świat.
Cesarzowi wystarczyło to niemal przez rok, potem jednak dostrzegł w sobie rosnące niezadowolenie z wyspy i zaczął w chwilach przed snem planować stworzenie kolejnej mapy, jednej setnej wielkości jego ziem. Każda chata, dom i dwór, każde drzewo, wzgórze i zwierzę zostałyby odtworzone w jednej setnej swej wielkości.
Był to wspaniały plan, którego realizacja wyczerpałaby do szczętu skarbiec cesarski. Wymagała też udziału liczby ludzi większej, niż potrafił ogarnąć umysł: kartografów i badaczy, mierniczych, urzędników, malarzy. Należałoby zatrudnić konstruktorów modeli, garncarzy, budowniczych i rzemieślników, oraz sześciuset zawodowych śniących, by ujawnili naturę rzeczy ukrytych pod korzeniami drzew i w najgłębszych górskich jaskiniach, a także w głębinach morza, bo mapa warta cokolwiek musiałaby obejmować zarówno cesarstwo widoczne, jak i niewidoczne.
Taki był plan cesarza.
Tego wieczoru pierwszy z ministrów i prawa ręka cesarza próbował odwieść go od tego pomysłu. Spacerowali razem po pałacowych ogrodach pod wielkim złocistym księżycem.
– Wasza cesarska wysokość musi wiedzieć – rzekł pierwszy z ministrów – iż to, co zamierza, jest…
W tym momencie zabrakło mu odwagi i umilkł. Jasnołuski karp wynurzył się nad wodę, roztrzaskując odbicie złotego księżyca na setki tańczących odłamków, a każdy z nich sam przypominał maleńki księżyc. Potem tarcza znów zlała się w jeden nietknięty krąg odbitego światła, złoto w wodzie barwy nocnego nieba, tak ciemnofioletowego, że nikt nigdy nie wziąłby go za czarne.
– …Niemożliwe? – spytał łagodnie cesarz.
Właśnie wtedy, gdy cesarze i królowie zachowują się najłagodniej, są najniebezpieczniejsi.
– Nic, czego życzy sobie cesarska wysokość, nie mogło być uznane za niemożliwe – odparł pierwszy z ministrów. – Będzie to jednak kosztowne. Stworzenie tej mapy opróżni skarb cesarski. Znikną miasta i wioski, robiąc miejsce dla twej mapy. Pozostawisz po sobie kraj, którym twoi następcy nie będą mogli dłużej władać, bo nie będzie ich na to stać. Jako twój doradca sprzeniewierzyłbym się obowiązkom, gdybym ci o tym nie powiedział.
– Może masz rację – rzekł cesarz. – Może. Gdybym jednak miał cię posłuchać i zapomnieć o tej mapie świata, pozostawić ją niezrealizowaną, jej wizja dręczyłaby mój umysł i na zawsze psuła smak jadła na języku i wina w ustach.
Gdzieś z daleka, z głębi ogrodu, dobiegł ich śpiew słowika.
– Lecz ta kraina-mapa – wyznał cesarz – to wciąż jedynie początek. Już w trakcie jej budowy będę tęsknić i planować moje arcydzieło.
– A cóż to będzie? – spytał łagodnie pierwszy z ministrów.
– Mapa – oświadczył cesarz – wszystkich cesarskich dominiów, na której każdy dom przedstawiać będzie dom naturalnej wielkości, każdą górę góra, każde drzewo drzewo tych samych rozmiarów i gatunku, każdą rzekę rzeka, a każdego człowieka człowiek.
Pierwszy z ministrów skłonił się nisko w blasku księżyca i zatopiony w myślach wrócił z powrotem do cesarskiego pałacu, trzymając się z szacunkiem kilka kroków za cesarzem.
W kronikach zapisano, że cesarz zmarł we śnie, i istotnie, odpowiada to prawdzie – choć można by dodać, że jego śmierć nie była całkiem naturalna, a najstarszy syn, który zastąpił go na tronie cesarskim, zupełnie nie interesował się mapami i ich sporządzaniem.
Wyspa na jeziorze stała się ostoją dzikich ptaków i wszelkich gatunków wodnego ptactwa, które pod nieobecność płoszących je ludzi rozdziobały małe kopczyki gór, by zbudować gniazda. Wody jeziora zaczęły podmywać brzegi wyspy, aż z czasem wszyscy o niej zapomnieli i pozostało tylko jezioro.
Mapa odeszła, podobnie jej twórca, lecz kraina żyła dalej.

Pamiątki i skarby
Historia ta, nosząca podtytuł Historia miłosna, rozpoczęła życie, przynajmniej częściowo, jako komiks pisany do zbioru noir Oscara Zarate It’s Dark In London i ilustrowany przez Warrena Pleece’a. Warren świetnie się spisał, nie byłem jednak zadowolony z tekstu i zacząłem się zastanawiać, co uczyniło z mężczyzny, który nazywał się Smithem, człowieka, którym się stał. Al Sarrantonio poprosił mnie o opowiadanie do antologii 999 i uznałem, że ciekawie byłoby złożyć ponowną wizytę Smithowi i panu Alice oraz ich historii. Obaj pojawiają się także w innym opowiadaniu w tym zbiorze.
Myślę, że pozostało do opowiedzenia jeszcze więcej historii o nieprzyjemnym panu Smisie, zwłaszcza ta traktująca o jego rozstaniu z panem Alice.

Fakty w sprawie zniknięcia panny Finch
Kiedyś pokazano mi obraz Franka Frazetty i poproszono, bym napisał towarzyszące mu opowiadanie. Nie potrafiłem wymyślić żadnej historii, zamiast tego więc opowiedziałem o tym, co się zdarzyło pannie Finch.

Dziwne dziewczynki
…To w istocie dwanaście bardzo krótkich historyjek napisanych jako uzupełnienie płyty Tori Amos Strange Little Girls. Zainspirowana przez Cindy Sherman i same piosenki, Tori stworzyła postaci do każdej z nich, a ja napisałem ich historie. Nigdy jeszcze nie ukazały się w żadnym zbiorze, choć wydano je w broszurze z trasy koncertowej, a cytaty z historii pojawiały się na płycie.

Arlekin i walentynki
Lisa Snellings to rzeźbiarka i artystka, której dzieła uwielbiam od lat. Na podstawie jej rzeźby diabelskiego młyna powstała książka Strange Attractions. Wielu świetnych autorów napisało opowiadania traktujące o pasażerach w koszach. Mnie spytano, czy chciałbym napisać historię zainspirowaną przez postać sprzedawcy biletów, uśmiechniętego arlekina.
I napisałem.
Zazwyczaj historie nie piszą się same, ale jeśli chodzi o tę, pamiętam, że wymyśliłem tylko pierwsze zdanie. Potem przypominało to wpisywanie dyktowanego tekstu, podczas gdy arlekin radośnie tańczył i podskakiwał, świętując swoje walentynki.
Arlekin to postać hultaja z commedia dell’arte, niewidzialny psotnik wyposażony w maskę i magiczny kij i ubrany w kostium o wzorze w romby. Kochał Kolombinę i poszukiwał jej wśród kolejnych atrakcji, natykając się na tak klasyczne postaci Doktora i Klowna, i czasami odmieniając każdego, kogo napotkał na swej drodze.

Zamki
Złotowłosa i trzy misie to bajka poety Southeya. No, niezupełnie – jego wersja opowiada o staruszce i trzech niedźwiedziach. Kształt historii i to, co się w niej działo, były jak należy, lecz ludzie szybko zrozumieli, że bohaterką powinna zostać dziewczynka, nie stara kobieta, i gdy ją powtarzali, dokonali stosownej zmiany.
Oczywiście bajki łatwo się roznoszą, można je złapać, zarazić się nimi. To wspólna waluta – nasza i tych, którzy wędro­wali po świecie, nim się na nim zjawiliśmy. (Opowiadanie moim dzieciom historii, które z kolei usłyszałem od moich rodziców i dziadków, sprawia, że czuję się częścią czegoś niezwykłego i wyjątkowego, częścią nieustającego strumienia życia).
Kiedy pisałem to dla mojej córki Maddy, miała dwa lata. Teraz ma jedenaście i wciąż dzielimy się historiami, tyle że pokazywanymi w telewizji bądź na filmach. Czytamy te same książki i rozmawiamy o nich, ale nie czytam jej już na głos, zresztą nawet to stanowiło kiepski substytut opowiadania historii z głowy.
Uważam, że opowiadanie historii to coś, co jesteśmy sobie winni. Jeśli w ogóle mam czy będę miał jakieś credo, to właśnie takie.

(…)

Pomyślałem sobie właśnie, że osobliwą cechą większości rzeczy, które uważamy za ulotne, jest ich niezwykła trwałość. W dzieciństwie zabawialiśmy się sztuczkami z jajkami, pokazującymi, jak wielką mają moc owe maleńkie kuliste fortece, kryjące w sobie skarb; a naukowcy twierdzą, że uderzenie skrzydełek motyla w odpowiednim miejscu może wywołać huragan nad oceanem. Serce można złamać, lecz jednocześnie serce to najsilniejszy z mięśni, kurczący się rytmicznie przez całe życie, siedemdziesiąt razy na minutę i bardzo rzadko zawodzący. Nawet sny, najdelikatniejsze i najbardziej ulotne ze wszystkiego, czasami niezwykle trudno zabić.

Historie, podobnie jak ludzie, motyle, jajeczka dzikich ptaków, ludzkie serca i sny to także rzeczy ulotne. Składa się na nie zaledwie dwadzieścia sześć liter alfabetu i garść znaków przestankowych. Albo słowa rozbrzmiewające w powietrzu, złożone z dźwięków i idei – abstrakcyjne, niewidzialne, które znikają, gdy tylko zostają wypowiedziane. Czy może być coś bardziej ulotnego? Lecz niektóre historie, krótkie, proste, opowiadające o przygodach i ludziach dokonujących niezwykłych wyczynów, historie o cudach i potworach przetrwały wszystkich, którzy je opowiadali, a niektóre nawet krainy, w których powstały.

I choć wątpię, by stało się tak z którąkolwiek z historii zgromadzonych w tym tomie, miło jest zebrać je razem i znaleźć dla nich dom, gdzie będą mogły być czytane i pamiętane. Mam nadzieję, że czeka Was przyjemna lektura.

Neil Gaiman
Pierwszego dnia wiosny 2006 roku

 
Wesprzyj nas