Panoramiczny obraz Europy i Ameryki w okresie, w którym oblicze świata zmieniło się bardziej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.


Trylogia STULECIE to epicka opowieść autora Filarów Ziemi, przedstawiająca splątane ze sobą losy członków pięciu rodzin – amerykańskiej, niemieckiej, rosyjskiej, angielskiej i walijskiej – na tle wydarzeń minionego wieku. Akcja Upadku gigantów, pierwszej części trylogii, rozpoczyna się w 1911 roku, w dniu koronacji Jerzego V, i kończy w latach dwudziestych, w świecie zupełnie innym niż ten, któremu położyła kres pierwsza wojna światowa.

Rok 1911. W Europie wprawdzie panuje pokój, ale na scenie politycznej wyczuwa się rosnące napięcie. Najmniejsza iskra może wywołać pożar i ta atmosfera rzuca cień na losy rodzin pochodzących z różnych krajów.

Angielski hrabia, dla którego wojna jest kwestią honoru i warunkiem przetrwania brytyjskiego imperium. Walijski młody górnik walczący we Francji i Belgii oraz jego siostra wychowująca nieślubne dziecko. Dwaj rosyjscy bracia, z których jeden zostaje rewolucjonistą, a drugi emigruje do Stanów Zjednoczonych. Niemiecki oficer utrzymujący w tajemnicy przed ojcem – zatwardziałym obrońcą pruskich wartości – swój związek z angielską arystokratką walczącą o prawa kobiet. Amerykański student prawa, przed którym otwiera się droga do kariery politycznej…

To na ich losach Follett opiera opowieść pozwalającą mu prowadzić czytelnika od walijskiej górniczej osady do salonów Londynu, Białego Domu, okopów pierwszej wojny, do gabinetów Wersalu, gdzie rozstrzygały się jej losy, aż po ogarnięty rewolucją Petersburg.

KEN FOLLETT – Światowej sławy pisarz brytyjski. Po ukończeniu studiów filozoficznych na University College w Londynie pracował jako reporter i bez większego sukcesu publikował powieści sensacyjne pod kilkoma pseudonimami. Jedenasta z kolei – thriller wojenny zatytułowany Igła – przyniosła mu zasłużoną sławę, została też natychmiast sfilmowana z Donaldem Sutherlandem w tytułowej roli niemieckiego szpiega. Follett wyspecjalizował się w thrillerach, najczęściej (choć nie tylko) osadzonych w realiach II wojny światowej (m.in. Klucz do Rebeki, Noc nad oceanem, Lot Ćmy, Trzeci bliźniak, Zabójcza pamięć, Zamieć) oraz powieściach historyczno-przygodowych (Niebezpieczna fortuna, Filary Ziemi, Świat bez końca, Upadek gigantów, Zima świata). Jego dorobek literacki spotkał się z zainteresowaniem twórców filmowych. Na kanwie kilku książek powstały filmy kinowe bądź seriale telewizyjne (Klucz do Rebeki, Trzeci bliźniak, Zamieć, Na skrzydłach orłów, Filary Ziemi, a ostatnio Świat bez końca).

Ken Follett
Upadek gigantów
Trylogia Stulecie tom 1
Przekład: Zbigniew A. Królicki + Grzegorz Kołodziejczyk
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: listopad 2014


PROLOG
Inicjacja

ROZDZIAŁ 1
22 czerwca 1911 roku

Tego samego dnia, w którym król Jerzy V został koronowany w opactwie westminsterskim, Billy Williams zjechał na przodek w Aberowen w Południowej Walii.
Dwudziestego drugiego czerwca 1911 roku chłopak skończył trzynaście lat. Obudził go ojciec. Jego metoda budzenia była bardziej skuteczna niż miła. Rytmicznie klepał Billy’ego po policzku, mocno i natarczywie. Pogrążony w głębokim śnie Billy próbował to ignorować, lecz poklepywanie nie ustało. Przez moment poczuł gniew, ale zaraz przypomniał sobie, że musi – a nawet chce – wstać, więc otworzył oczy i gwałtownie usiadł.
– Czwarta – rzucił ojciec i opuścił pokój, z tupotem schodząc po drewnianych schodach.
Tego dnia Billy miał rozpocząć pracę jako praktykant w kopalni. Większość mężczyzn w miasteczku zaczynała ją, będąc w jego wieku. Chciałby czuć się bardziej jak górnik, ale postanowił, że nie zrobi z siebie głupka. David Crampton płakał swojego pierwszego dnia na dole i wciąż nazywali go Dai Beksa, chociaż miał teraz dwadzieścia pięć lat i był gwiazdą drużyny rugby.
Było tuż po letnim przesileniu i przez okienko wpadało jasne światło. Billy spojrzał na leżącego obok dziadka. Gramper miał otwarte oczy. Ilekroć Billy się budził, on już nie spał. Mówił, że starzy ludzie nie potrzebują dużo snu.
Billy wstał. Miał na sobie tylko gatki. W zimne dni sypiał w koszuli, lecz Anglia właśnie cieszyła się upalnym latem i noce były ciepłe. Wyjął spod łóżka nocnik i zdjął pokrywkę. Jego penis, którego nazywał wackiem, nie zmienił rozmiarów. Nadal był dziecięcym fiutkiem. Billy miał nadzieję, że zacznie rosnąć w nocy przed urodzinami albo że przynajmniej zobaczy wyrastający w pobliżu penisa czarny włos, ale niestety. Jego najlepszy przyjaciel, Tommy Griffiths, który urodził się tego samego dnia, był inny: miał chrapliwy głos, ciemny meszek nad górną wargą i wacka jak mężczyzna. To było upokarzające.
Sikając, Billy spojrzał przez okno. Zobaczył tylko wielką hałdę, ołowianoszarą górę odpadów z kopalni węgla, głównie łupku i piaskowca. Tak wyglądał świat drugiego dnia jego stworzenia, zanim Bóg powiedział: „Niechaj ziemia porośnie trawą”, pomyślał Billy. Łagodny wietrzyk zwiewał pył węglowy na rzędy domów.
W pokoju tym bardziej nie było na co patrzeć. Znajdował się na tyłach domu i był tak mały, że mieściły się w nim tylko wąskie łóżko, komoda i stary kufer Grampera. Wyszywana makatka na ścianie głosiła:

WIERZ W PANA
JEZUSA CHRYSTUSA
A BĘDZIESZ
ZBAWIONY

Lustra nie było.
Jedne drzwi prowadziły na schody, a drugie do głównej, większej sypialni, do której można było wejść tylko tędy i w której stały dwa łóżka. Spali tam tata i mama, a także, przed laty, siostry Billy’ego. Najstarsza, Ethel, już opuściła dom, a trzy inne umarły, jedna na różyczkę, druga na koklusz, a trzecia na dyfteryt. Był także starszy brat, który dzielił łóżko z Billym, zanim zjawił się Gramper. Miał na imię Wesley i został zabity pod ziemią przez wózek, który odczepił się od składu, jedną z tych wanien na kołach służącą do przewożenia węgla.
Billy włożył koszulę. Tę samą, w której wczoraj był w szkole. Dziś czwartek, a on zmieniał koszule tylko w niedziele. Jednak miał nowe spodnie, pierwsze z długimi nogawkami, z grubej wodoodpornej bawełny zwanej moleskinem. Były symbolem wejścia do świata mężczyzn i wciągnął je z dumą, ciesząc się męską szorstkością materiału. Założył gruby skórzany pas i buty odziedziczone po Wesleyu, po czym zszedł na dół.
Większość parteru zajmował niewielki salonik ze stołem na środku, kominkiem oraz samodziałowym kilimem na podłodze. Tata siedział przy stole i czytał stary numer „Daily Mail”. Na jego długim ostrym nosie tkwiły okulary. Mama parzyła herbatę. Odstawiła parujący czajnik i pocałowała Billy’ego w czoło.
– Jak się ma mój mały mężczyzna w dniu urodzin? – zapytała.
Billy nie odpowiedział. Słowo „mały” dotknęło go – ponieważ istotnie był mały – „mężczyzna” także, ponieważ nim nie był. Wszedł do kuchni na tyłach. Zanurzył blaszaną miskę w beczce z wodą, umył twarz i ręce, po czym wylał wodę do płytkiego kuchennego zlewu. W kuchni był kocioł z paleniskiem, ale używano go tylko w dniu cotygodniowej kąpieli, czyli w sobotę.
Obiecano im, że wkrótce będzie bieżąca woda, i w domach niektórych górników już była. Do tych szczęśliwców należała rodzina Tommy’ego Griffithsa. Kiedy Billy odwiedził Tommy’ego, wydało mu się istnym cudem to, że wystarczy przekręcić kurek, by napełnić kubek zimną wodą, i nie trzeba iść z wiadrem do pompy na ulicy. Jednak na Wellington Row, gdzie mieszkali Williamsowie, bieżącej wody jeszcze nie doprowadzono.
Wrócił do saloniku i usiadł przy stole. Mama postawiła przed nim duży kubek herbaty z mlekiem, już posłodzonej. Ukroiła dwie grube kromki domowego chleba i ze spiżarki pod schodami przyniosła osełkę tłuszczu z pieczeni. Billy złożył dłonie, zamknął oczy i powiedział: „Dzięki Ci, Panie, za to jadło, amen”. Potem wypił łyk herbaty i posmarował kromki tłuszczem.
Ojciec oderwał niebieskie oczy od gazety.
– Posól chleb – powiedział. – Będziesz się pocił pod ziemią.
Ojciec Billy’ego był rzecznikiem górników, zatrudnionym przez Stowarzyszenie Górników Południowej Walii, będące najsilniejszym związkiem zawodowym w Wielkiej Brytanii, co powtarzał, ilekroć miał okazję. Zwano go Dai Związek. Wielu mężczyzn nazywano Dai, wymawiane jak „die”, co było skrótem od imienia David lub walijskiego Dafydd. Billy dowiedział się w szkole, że imię David jest bardzo popularne w Walii, ponieważ tak miał na imię święty uważany za patrona kraju, jak święty Patryk w Irlandii. Poszczególnych Daiów rozróżniano nie po nazwisku – w miasteczku prawie każdy nazywał się Jones, Williams, Evans lub Morgan – lecz dzięki przydomkom. Prawdziwych nazwisk używano rzadko, mając do dyspozycji ich zabawne odpowiedniki. Billy nazywał się William Williams, więc nazwali go Billy Podwójny. Kobietom nadawano czasem przydomek męża, tak więc mama była panią Dai Związek.
Gramper zszedł na dół, kiedy Billy jadł drugą kromkę. Pomimo ładnej pogody włożył marynarkę i płaszcz. Umył ręce i usiadł naprzeciwko Billy’ego.
– Nie denerwuj się – powiedział. – Zjechałem na dół, kiedy miałem dziesięć lat. A mój ojciec został tam zaniesiony na plecach przez swojego ojca, gdy miał pięć, i pracował od szóstej rano do dziewiętnastej. Od października do marca nie widział słońca.
– Nie denerwuję się – zapewnił Billy. Skłamał. Był przerażony.
Jednak Gramper był miły i nie naciskał. Billy lubił starego. Mama traktowała go jak dziecko, a ojciec surowo i z sarkazmem, lecz Gramper był tolerancyjny i rozmawiał z nim jak z dorosłym.
– Posłuchajcie tego – powiedział Dai. Nigdy nie kupiłby „Daily Mail”, tej prawicowej szmaty, ale czasem przynosił do domu czyjś egzemplarz, żeby czytać go głośno i z pogardą, drwiąc z głupoty i nieuczciwości klasy rządzącej. – Lady Diana Manners została skrytykowana za noszenie tego samego stroju na dwóch balach. Młodsza córka księcia Rutlanda wygrała konkurs na najlepszy kostium damski na balu w Savoyu: miała na sobie suknię bez ramiączek z rozkloszowanym dołem. Dostała dwieście pięćdziesiąt gwinei. – Opuścił gazetę i dodał: – To co najmniej twoje pięcioletnie zarobki, Billy. – Podjął lekturę: – Jednak wywołała krytyczne uwagi znawców, wkładając tę samą suknię na przyjęcie u lorda Wintertona i F.E. Smitha w hotelu Claridge. Co za dużo, to niezdrowo, jak powiadają. – Oderwał wzrok od gazety. – Lepiej zmień tę kieckę, mamuśka – rzucił. – Chyba nie chcesz wywołać krytycznych uwag znawców.
Mamy to nie rozbawiło. Miała na sobie starą sukienkę z brązowej wełny, połataną na łokciach i poplamioną pod pachami.
– Gdybym miała dwieście pięćdziesiąt gwinei, wyglądałabym lepiej niż lady Diana Muck – powiedziała nie bez goryczy.
– To prawda – przyznał Gramper. – Cara zawsze była ładna, tak jak jej matka.
Mama miała na imię Cara. Gramper odwrócił się do Billy’ego.
– Twoja babka była Włoszką. Nazywała się Maria Ferrone. – Billy wiedział o tym, ale Gramper lubił opowiadać rodzinne historie. – To po niej twoja matka ma lśniące czarne włosy i śliczne czarne oczy. I twoja siostra też. Twoja babcia była najpiękniejszą dziewczyną w Cardiff i dostała się mnie! – Nagle posmutniał. – To były czasy – dodał cicho.
Ojciec z dezaprobatą ściągnął brwi, gdyż takie rozmowy sugerowały cielesne żądze, ale mamę ucieszyły komplementy jej ojca i uśmiechała się, stawiając przed nim śniadanie.
– Och tak – westchnęła. – Mnie i moje siostry uważano za piękności. Pokazałybyśmy tym książętom, jak wygląda ładna dziewczyna, gdybyśmy miały pieniądze na jedwab i koronki.
Billy był zdziwiony. Nigdy nie myślał o swojej matce jako pięknej lub nie, choć gdy ubierała się na zebranie kościelne w sobotnie wieczory, wyglądała wspaniale, szczególnie w kapeluszu. Podejrzewał, że kiedyś mogła być śliczną dziewczyną, ale trudno mu było to sobie wyobrazić.
– Wiedz, że rodzina twojej babci była również mądra – ciągnął Gramper. – Mój szwagier był górnikiem, ale odszedł z kopalni i otworzył kawiarenkę w Tenby. Tam to jest życie: wietrzyk od morza i przez cały dzień nic nie robisz, tylko parzysz kawę i liczysz pieniądze.
Ojciec odczytał następny fragment:
– W ramach przygotowań do koronacji pałac Buckingham wydał książkę z instrukcjami liczącą dwieście dwanaście stron. – Spojrzał na Billy’ego znad gazety. – Wspomnij o tym dziś na dole, synu. Ludzie poczują ulgę na wieść, że niczego nie pozostawiono przypadkowi.
Billy’ego niespecjalnie interesowała rodzina królewska. Lubił często publikowane w „Mailu” opowiadania przygodowe o twardych zawodnikach rugby z elitarnych szkół, łapiących przebiegłych niemieckich szpiegów. Według tej gazety tacy szpiedzy przeniknęli do każdego miasteczka w Anglii, choć, niestety, w Aberowen chyba żadnego nie było.
Chłopak wstał.
– Przejdę się po ulicy – oznajmił.
Wyszedł z domu frontowymi drzwiami. „Przejdę się po ulicy” było rodzinnym eufemizmem oznaczającym wyprawę do ubikacji, które znajdowały się w połowie Wellington Row. Niski barak z cegieł nakryty dachem z blachy falistej zbudowano nad głęboką dziurą w ziemi. Był podzielony na dwie części, dla mężczyzn i dla kobiet. W obu były po dwa miejsca, więc ludzie wchodzili tam dwójkami. Nikt nie wiedział, dlaczego budowniczowie wybrali takie rozwiązanie, ale wszyscy korzystali z tego najlepiej, jak mogli. Mężczyźni patrzyli przed siebie i nic nie mówili, lecz kobiety – co Billy często słyszał – prowadziły towarzyskie pogawędki. Smród dusił nawet tych, którzy przywykli do niego od dziecka. Będąc w środku, Billy zawsze starał się jak najmniej oddychać i wychodził, spazmatycznie łapiąc powietrze. Latrynę czyścił człowiek nazywany Dai Brudny.
Wróciwszy do domu, Billy ucieszył się, widząc swoją siostrę Ethel siedzącą przy stole.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Billy! – wykrzyknęła. – Przyszłam dać ci całusa, zanim zjedziesz po ziemię.
Ethel miała osiemnaście lat i Billy bez trudu mógł uważać ją za piękną. Jej mahoniowe włosy kręciły się, a w ciemnych oczach migotał łobuzerski błysk. Może mama kiedyś tak wyglądała. Ethel nosiła prostą czarną sukienkę i biały czepek pokojówki – strój, w którym było jej do twarzy.
Billy ją uwielbiał. Była nie tylko śliczna, ale także zabawna, mądra i odważna, czasem potrafiła nawet stawić czoło ojcu. Rozmawiała z Billym o sprawach, których nikt inny nie chciał mu wyjaśnić, takich jak miesięczna przypadłość nazywana przez kobiety klątwą albo zbrodnia obrazy moralności publicznej, w wyniku której anglikański duchowny musiał w pośpiechu opuścić miasteczko. W szkole zawsze była najlepszą uczennicą, a jej wypracowanie na temat Moje miasteczko lub wioska zdobyło pierwszą nagrodę w konkursie ogłoszonym przez „South Wales Echo”. Dostała egzemplarz Atlasu świata Cassella.
Pocałowała Billy’ego w policzek.
– Powiedziałam gospodyni, pani Jevons, że kończy nam się pasta do butów, więc lepiej będzie, jeśli pójdę ją kupić. – Ethel mieszkała i pracowała w Ty Gwyn, ogromnym domu hrabiego Fitzherberta, milę od hałdy. Wręczyła Billy’emu coś zawiniętego w czystą szmatkę. – Ukradłam dla ciebie kawałek ciasta.
– Och, dzięki, Eth!
Uwielbiał ciasto.
– Mam ci je włożyć do pudełka? – spytała mama.
– Tak, proszę.
Mama wyjęła z kredensu blaszane pudełko i włożyła do niego ciasto. Ukroiła dwie kolejne kromki chleba, posmarowała je tłuszczem, posypała solą i również umieściła w pudełku. Wszyscy górnicy takie mieli. Gdyby zabrali na dół jedzenie owinięte w szmatkę, myszy zjadłyby je przed przerwą śniadaniową.
– Kiedy przyniesiesz wypłatę, będziesz miał w puszce kawałek gotowanego boczku.
Zarobki Billy’ego z początku nie będą wysokie, lecz mimo to odczuwalnie poprawią sytuację finansową rodziny. Zastanawiał się, ile mama zostawi mu kieszonkowego i czy kiedyś uda mu się uzbierać na rower, którego pragnął bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Ethel usiadła przy stole.
– Jak tam sprawy w wielkim domu? – zapytał ją ojciec.
– Dobrze i spokojnie. Hrabia i księżniczka są w Londynie na koronacji. – Spojrzała na zegar stojący na półce nad kominkiem. – Wkrótce będą musieli wstać, bo muszą być wcześnie w katedrze. Jej się to nie spodoba, nie przywykła do wczesnego wstawania, ale nie może spóźnić się do króla.
Żona hrabiego, Bea, była rosyjską księżniczką i wielką panią.
– Zechcą zająć miejsca z przodu, żeby dobrze widzieć – powiedział tata.
– Och nie, nie można siadać, gdzie się chce – wyjaśniła Ethel. – Zrobiono sześć tysięcy specjalnych mahoniowych krzeseł z nazwiskami gości wytłoczonymi na oparciach złotymi literami.
– Cóż za marnotrawstwo! – wykrzyknął Gramper. – Co potem z nimi zrobią?
– Nie wiem. Może wszyscy zabiorą je do domów na pamiątkę.
– Powiedz im, żeby przysłali nam jakieś zbędne – rzekł sucho ojciec. – Jest nas tylko pięcioro, a twoja mama musi stać.
Kiedy ojciec żartował, mógł skrywać w ten sposób gniew. Ethel zerwała się na równe nogi.
– Och, przepraszam, mamo. Nie pomyślałam.
– Nie wstawaj, jestem zbyt zajęta, żeby siadać – uspokoiła ją mama.
Zegar wybił piątą.
– Lepiej bądź tam wcześniej, Billy. Pokaż, że ci zależy.
Billy podniósł się niechętnie i wziął pudełko z jedzeniem. Ethel znów go pocałowała, Gramper uścisnął mu dłoń, a ojciec dał dwa sześciocalowe gwoździe, zardzewiałe i lekko zgięte.
– Włóż je do kieszeni spodni.
– Po co? – spytał Billy.
– Zobaczysz – odrzekł ojciec z uśmiechem.
Matka wręczyła Billy’emu zakręcaną litrową butelkę ze słodzoną zimną herbatą z mlekiem.
– I pamiętaj, Billy, że Jezus zawsze jest z tobą, nawet na dole – powiedziała.
– Tak, mamo.
Widział łzy w jej oczach i szybko się odwrócił, ponieważ na ten widok i jemu zbierało się na płacz. Zdjął czapkę z kołka.
– No to pa – mruknął, jakby szedł do szkoły, i wyszedł frontowymi drzwiami.
Dotychczas lato było upalne i słoneczne, lecz tego dnia wydawało się, że będzie padać. Tommy opierał się o ścianę domu i czekał na Billy’ego.
– Cześć, Billy – rzucił.
– Cześć, Tommy.
Ramię w ramię poszli ulicą.
Billy dowiedział się w szkole, że Aberowen kiedyś było miasteczkiem targowym, do którego zjeżdżali farmerzy z okolicznych wzgórz. Z górnego końca Wellington Row można było zobaczyć stare centrum targowe, z otwartymi zagrodami dla bydła, budynkiem skupu wełny i anglikańskim kościołem – wszystko to po jednej stronie rzeki Owen, niewiele szerszej od strumyka. Teraz tory kolejowe przecinały miasteczko niczym rana, kończąc się przy szybie kopalnianym. Zbocza doliny obsiadły domki górników – setki budynków z szarego kamienia o dachach krytych ciemniejszym walijskim łupkiem. Stały w długich krętych rzędach, przylepione do zboczy. Przecinały je krótsze przecznice opadające na dno doliny.
– Jak myślisz, z kim będziesz pracował? – zapytał Tommy.
Billy wzruszył ramionami. Nowi chłopcy byli przydzielani do któregoś z zastępców dyrektora.
– Tego nikt nie wie.
– Mam nadzieję, że przydzielą mnie do stajni. – Tommy lubił konie. W kopalni było około pięćdziesięciu kucyków. Ciągnęły po szynach wagoniki z urobkiem. – A jaką pracę ty chciałbyś wykonywać?
Billy miał nadzieję, że nie dadzą mu roboty ponad jego dziecięce siły, ale nie chciał się do tego przyznać.
– Smarowanie wagoników – rzekł.
– Dlaczego?
– Bo wydaje się, że to łatwe.

 
Wesprzyj nas